Sprzeciwiając się bogom

- Słyszysz?

- Hm?

- Ktoś biegnie... w nogi!

- Nie w nogi tylko w krzaki.

- Ja się boję...

- Cicho nie panikuj.

- Ale...

- Cicho!

 

Bogowie byli z nami, a raczej dookoła nas. Słońce świeciło na niebie nad wyraz czystym i jaskrawym światłem. Las, który właśnie przemierzałyśmy był ciemny a wokoło panowała ponura aura niczym w królestwie Hadesa. Krótko mówiąc - las z najgorszego snu, jaki może się śmiertelnikowi przyśnić. Z każdego pojedynczego drzewa emanowała nieokreślona i niewytłumaczalna dla mnie aura. Czułam jak mnie otulała i przeszywała moje ciało niczym strzała wypuszczona przez łucznika. Spojrzałam w górę, ogromne korony drzew praktycznie nie przepuszczały światła, a unosząca się lekko mgła zmieniała atmosferę z groźnej w tajemniczą. Gęstwina, w której byłam również miała to „coś” w sobie. Słyszałam swoje bicie serca, jakbym miała je na dłoni. Myślałam, że zaraz mi wyskoczy z piersi i jak wolny ptak odleci gdzieś w przestworza. Rozglądając się wokoło zastanawiałam się – co ja tu robię? Nigdy nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na to pytanie. Kapłanka Hery i Wojowniczka Heliosa z krwi i kości, dobrany duet niczym główne bohaterki tragikomedii. Mimo, że miecz przypięty był do pasa na biodrze, to jednak nie czułam się bezpiecznie. Nie sztuką jest posiadanie broni, ale umiejętne posługiwanie się nią. Ja ją tylko miałam, bo nie mogłam powiedzieć abym umiała jej używać do innych celów niż rozłupywanie daktyli i ścinanie młodych drzew do ogniska. Słyszałam kroki, dźwięk łamiących się gałęzi i oddech biegnącej osoby. Przez gęstwinę krzaków nic nie widziałam, lecz czułam, że ten ktoś jest coraz bliżej i bliżej. Błądziłam wzrokiem w półmroku oczekując, że małe natężenie światła i mgła jednak ukażą mi osobę, która biegła. Wbiłam wzrok w cierniste krzaki, rosnące niedaleko mnie, które rozpostarły swe gałęzie chcąc dosięgnąć jak najdalej. Ujrzałam mocne korzenie, które wystawały lekko nad ziemią porośnięte zielonym mchem, na którym lekko skraplała się rosa. Poskręcany gruby konar, świadczył o jego sile i umiejętności przetrwania w tak soczyście zielonym środowisku. Jego ciernie wyglądały jak miecz Aresa, potrafiące zarysować nawet najtwardszy kamień. Zadziwiający był ten krzak, bez liści bez kwiatów, jego widok wciąż mam przed oczyma, gdy tylko przymknę powieki. Wśród otaczającej zieleni wyglądał ponuro, wręcz odstraszająco. Wpatrywałam się wciąż w ten dziw natury i wyobrażałam sobie jakbym ja była w nim uwięziona. Chciałam się ruszyć, wydostać, lecz ciernie pomału i boleśnie wbijały się w moje ciało. Krzyczałam, lecz nikt mnie nie słyszał, czułam, że się duszę. Moje dumanie i rozpaczliwe myśli przerwał zaskakujący widok. Mała dziewczynka przedzierała się przez owy krzew a jego ciernie jak najostrzejszy sztylet kaleczyły jasną twarz dziecka. Ubranie rozdzierało się o ciernie, a włosy owijały się wokół kolców. Nie wiedziałam w tym momencie czy jej pomóc czy obserwować dalej. Po chwili ostrej szarpaniny, dziewczynka uwolniła się, kalecząc przy tym swoje małe dłonie. Zniszczyła już i tak podarte i brudne ubranie. Oczy... jej oczy były takie puste, a szeroko rozwarte źrenice, jak tafla jeziora, pochłaniały ledwo przedostające się przez korony drzew promienie słońca i ten strach gnieżdżący się w jej środku. Stanęła na chwilę, łaknęła powietrza jak ryba pozbawiona wody, aby po chwili odwrócić się za siebie i z jeszcze większym, panicznym strachem pobiec dalej. Stałam w bezruchu w krzakach i patrzyłam jak znikała mi z oczu w porastających las gęstwinach. Zastanawiałam się, czego tak się przestraszyła, przecież nikt jej nie gonił, widziałam, że przecież nic nie szło za nią. Nim tylko w myślach zadałam sobie to pytanie poczułam przeszywający mnie chłód, odwróciłam się, lecz nic nie widziałam. Mimo tego słyszałam dźwięk łamiących się gałęzi i szelest liści. Ktoś szedł... ktoś lub coś! W pewnym momencie w uszach rozległ się przerażający pisk. Stanęłam jak sparaliżowana i nawet nie wiedziałam, z której strony nadchodziły owe odgłosy. Ledwo, co się odwróciłam, a ktoś chwycił mnie za rękę i zaciągnął w krzaki. Wiedziałam... to moja przyjaciółka, tyko ona mogła być na tyle silna, aby taki klocek jak ja pociągnąć za sobą - wojowniczka w siwej pelerynie i z całym arsenałem broni za pasem. Biegłam na oślep trzymając tylko pas na biodrze, abym go przez przypadek nie zgubiła. Biegłam do czasu... Chwilowe zaćmienie. Leżałam na ziemi z wielkim bólem głowy, po chwili poczułam zimną rękę na czole. Otworzyłam powoli oczy.

- Myślałam, że umarłam. – rzekłam cicho.

Nade mną stał chodzący zbiór zabawek do zabijania, dostojnie poprawiając włosy uśmiechnęła się tylko. Poprawiła szarą pelerynę na ramionach i ironicznie się znów uśmiechnęła.

- Nie ma tak dobrze. – odpowiedziała wojowniczka.

- Na bogów. Co za ból, no to teraz mi się oberwało. – chwyciłam się za głowę potrząsając ją lekko aby zaćmienie jak najszybciej przeszło.

- Jakbym tak wyrżnęła też by mnie bolało. – spokojnie rzekła wojowniczka.

Na głowie miałam guza wielkości melona. Z trudem wstałam i nawet nie zdążyłam się zapytać, co się stało, Wojennej Damy już nie było przy mnie. Rozejrzałam się wokoło i zauważyłam gruby pień na wysokości mojej głowy. Wiedziałam, co było przyczyną chwilowego zamroczenia. Bo kto by pomyślał biegnąc na oślep, że trafi na jakąś przeszkodę w postaci takiej wystającej gałęzi. Stwierdziłam, że nic już mnie nie zdziwi. Z głębi lasu dobiegło wołanie. Chwyciłam miecz leżący na ziemi i pobiegłam. Nie wiedziałam nawet czy w dobrą stronę, mówiąc szczerze, to znowu na oślep, jednak zwracałam już uwagę na ewentualne przeszkody, mogące zadać podobny ból jakiego doznałam przed chwilą. Po przebiegnięciu kilkunastu metrów stanęłam obok koleżanki. Popatrzyła na mnie, usiadła na powalonym pniu i znów poprawiła szarą pelerynę. Po chwili rozsiadła się jak królowa i spogląda na mnie.

- Dlaczego tak na mnie patrzysz? Jestem brudna czy co? A może chcesz się śmiać z mojego guza? – zapytałam otrzepując się z liści i trawy.

- Nie, nie jesteś brudna. – wyjęła miecz i zaczęła oglądać go ze wszystkich stron.

- Piski ustały, ciekawe kto tak piszczał.

- Hm... rzeczywiście zastanawiające. – Wojowniczka zaczęła poprawiać pas na biodrze, rozmierzwione włosy przewiązywała przepaską.

- Widziałam jak mała dziewczynka przedzierała się przez gęstwinę, o tam. – wskazałam chaotycznie na domniemane miejsce spotkania – może... tam to było, sama już nie wiem. Sądzę, że to ona tak krzyczała.

- Możliwe. – odpowiadała ze spokojem.

- Nie rozumiem. Najpierw pędzisz jak szalona, a teraz spokojnie sobie siedzisz i mówisz do mnie półsłówkami, których praktycznie nie rozumiem.

- Masz rację, to mnie akurat nie zaskoczyło, że mnie nie rozumiesz. – na jej twarzy pojawił się szyderczy uśmiech, zresztą jedyny uśmiech jaki widziałam na jej twarzy. Zawsze ten sam i zawsze szyderczy. No czasem był ozdobiony jeszcze minimalną pogardą, ale do mnie się tak jeszcze nigdy nie uśmiechnęła. Zresztą rzadko się dziewczyna uśmiechała. Jakoś się do tego przyzwyczaiłam.

- No oczywiście, że mam rację, ja zawsze mam rację. A teraz mi to wytłumacz... bo dalej nie rozumiem. Przestań się tak do mnie uśmiechać. Nielubie tego uśmiechu.

- No dobrze już dobrze, tylko skończ tak paplać. Lepiej popatrz co też się przykleiło do drzewa. - podniosła miecz i pokazała na gruby konar jakieś dwa może trzy metry dalej od nas. Podeszłam bliżej. Ku mojemu zdziwieniu była to ta sama dziewczynka, która przedzierała się przez gęstwinę lasu i ciernisty krzak. W obdartym peplos w dodatku przyklejona jakąś lepką mazią koloru brunatnego. Dotknęłam tego czegoś, było śliskie i delikatnie mówiąc, śmierdziało! Wojenna Dama podeszła i oparła się o swój miecz, śmiejąc się szyderczo pod nosem patrzyła na mnie.

- Z czego się znów tak śmiejesz? – wybuchłam złością.

- He, he, he przyjemnie pachnie, co?

- Nie denerwuj mnie. Trzeba pomóc temu dziecku, pomożesz mi czy mam się sama babrać

w tym czymś?

- Ależ oczywiście o „Najmądrzejsza” – podniosła swój ciężki z wyglądu miecz i spojrzała na mnie – przecież zawsze ratuje ci tyłek!!! – rzekła sama do siebie i jednym cięciem uwolniła dziewczynkę.

Przerażona padła na kolana i zrobiła głęboki wdech. Na klęczkach wsparła się o ręce i zaczęła ciężko kasłać. Spojrzałam na towarzyszkę ze zdziwieniem i zrobiłam krok w jej stronę. Stanęła energicznie na równe nogi i poczęła przecierać dłońmi twarz i poszarpane peplos. Spojrzałam na nią i wyciągnęłam ku niej rękę. W Tym momencie wystraszona odskoczyła w tył i zmierzyła nas obie swoim zimnym spojrzeniem. Po chwili wpatrywania się w nas rzekła.

- Nie śpieszyłyście się zbytnio, mogłam się udusić – roztarła śluz na ubraniu i na twarzy

– macie wolniejsze tempo od najświętszych krów egipskich.

Spojrzałam zdziwiona na dziewczynkę. W mgnieniu oka odwróciła się na pięcie i zniknęła gdzieś w gęstych krzakach, których w okolicy przecież nie brakowało. Na twarzy Wojowniczki pojawił się grymas zwątpienia. Zerknęłam na nią, a po dłuższej chwili milczenia zapytałam.

- Co to miało być?

- Nie mam pojęcia... – chwila ciszy – ...musimy chyba już wracać, trzeba znaleźć jakieś dobre miejsce na nocleg. Robi się ciemno, a ten las mi się nie podoba – rzekła spokojnie.

- Niedaleko było jezioro... tak jakoś słyszałam szum wody.

- Tak, masz rację – zatykając nos i krzywiąc twarz – kąpiel w tym momencie przyda ci się bardziej niż cokolwiek na tym świecie. Nie sądziłam, że używasz tak ostrych olejków. Na bogów mam nadzieję, że zmyjesz to świństwo z siebie.

- Co chcesz? Tylko ręce mi śmierdzą...

- A czuć jakbyś nacierała się tym regularnie trzy razy dziennie. – odeszła kawałek, śmiejąc się – trzymaj się z dala ode mnie... śmierdzielu!

- Jak śmiesz tak mówić do mnie – zadarłam nos i odwróciłam się na pięcie – fałszywa baba!!!

- Co powiedziałaś? – krzywiąc się ze złości.

- Nic! Tylko tyle, że śmierdzę...

- Ja wiem o tym. Nawet jakbym zapomniała... to ciągnący się smród będzie mi przypominał

o tym, że na pewno ty idziesz za mną!

- Bardzo śmieszne...

- Bardzo śmieszne i bardzo prawdziwe. Wyglądasz okropnie. Zaraz zwrócę ostatni posiłek...

 

Dyskretnie spojrzałam na siebie i doszłam do wniosku, że miała racje. Wyglądałam okropnie z melonem na głowie, a nie mówiąc już o tym, że śmierdziałam na milę. Śmiejąc się i rozmawiając poszłyśmy tam gdzie słyszałam szum wody. Robiło się coraz ciemniej. Po kilku minutach znalazłyśmy dobre miejsce noclegowe na otwartej przestrzeni tuż przy jeziorze. Zrzuciłam z siebie zbędny balast i zaczęłam zbierać jakieś patyki, aby rozpalić ognisko. Noce w tej części półwyspu bywają na prawdę chłodne. Po jakimś czasie nazbierałyśmy troszkę tego i mogłyśmy wspólnie przystąpić do rozpalania ognia. Nastała głucha cisza.

- Może poszłabyś się umyć z tego czegoś, to tak nie miło pachnie, że aż nie jestem w stanie wysiedzieć. Ja rozpalę ten ogień a jak wrócisz to będzie już gotowe.

- Jesteś okropna, jak możesz tak mówić do mnie? Z drugiej strony może i masz rację, ja też już pomału nie wytrzymuję tego smrodu – zaczęłam się śmiać.

 

Rozebrałam się nieco dalej od paleniska i powoli podeszłam do brzegu jeziora. Spokojnym i zrównoważonym krokiem weszłam do wody. Helios na swym złotym rydwanie przejeżdżał po niebie ciągnąc za sobą jaskrawą łunę ognia. Spod kół ognistego wozu wydobywała się czerwona poświata, która spowiła całe niebo. Jego ogniste rumaki były na pewno spragnione, dyszały i parskały po całodniowej wędrówce po niebie. Wiedziałam, że gdy boskie kopyta dotkną świetlistej tafli wody ich pragnienie zostanie zaspokojone. Jezioro nagrzane promieniami dziennego słońca parowało tworząc tajemniczy klimat wokół mnie. Na jego powierzchni pływały duże, zielone liście z przepięknymi, białymi kwiatami. Ich słodki zapach wabił nocne owady niczym miód wabił pszczoły. Płomyki tańczyły wokół mnie jak gwiazdy. Swoim blaskiem rozświetlały mi twarz i pobudzały do marzeń. Nagle nie wiadomo skąd przed moimi oczami pojawił się ten, którego noszę głęboko w sercu. Widziałam go. Stanął niedaleko mnie i zamglonymi oczyma wpatrywał się we mnie. Moje zaskoczenie było na prawdę wielkie. W głębi duszy od dawna pragnęłam go znowu spotkać, zamienić kilka słów, poczuć jego ciepło. Wiedziałam, że to sen, on nie mógł tutaj być, to przecież było nie możliwe. Staliśmy tak przez pewną chwilkę. Podszedł do mnie i drżącą dłonią przejechał delikatnie po moich nagich ramionach, a potem po odsłoniętych piersiach. Przysunął się do mnie i musnął me usta swoimi lekko niczym spokojny wiatr. Już nie wiedziałam, co miałam myśleć, w głowie mi się wszystko mieszało, ale byłam szczęśliwa, bo... bo znów poczułam jego smak. W głębi siebie rzekłam – to on? Czy też może... – Nie... nie chciałam przerwać tej chwili, mogłaby trwać wiecznie. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się tak jak zwykłam uśmiechać się do niego. Bez słowa nabrał wody w ręce i pozwolił, aby spłynęła po moich ramionach. Była ciepła, zwilżała ciało i delikatnie spływała między piersi. Unosząca się wokół nas mgiełka otulała mą nagość jak najdelikatniejsza tkanina. Staliśmy tuż obok siebie co dawało mi cudowne poczucie posiadania go blisko siebie. Księżyc oświetlał nasze twarze, a płomyki wirowały nad kwiatami zwabione słodyczą ich wnętrza. Dotknął mnie ponownie delikatnie niczym muśnięcie liścia wiatrem. Ciarki przeszły mi po plecach, w oku zakręciły się łzy, a usta drżały, tak jak całe moje ciało. Zawiesiłam mu się na szyi i palce wtopiłam w jego miękkie włosy. Delikatnie objął mnie w pasie i przytulił się do mnie. Poczułam jego ciepło i zapach, który mu zawsze towarzyszył jak cień. Zapach, który na mnie działał pobudzająco. Spojrzałam w jego świecące oczy niczym gwiazdy Uranii. Chciałam coś powiedzieć, lecz poczułam jego palec na mych ustach... zamilkłam. Po chwili mój ukochany sięgnął po kwiat o słodkim zapachu, wczepił mi we włosy, bezszelestnie odwrócił się i zniknął w gęstej mgle. Czar prysł. Stałam na środku jeziora oblepiona zielonym, ciągnącym się mułem. We włosach miałam obślizły liść wodnego kwiatu, który po chwili spadł pozostawiając ohydną maź. To już nie było takie cudowne. Cieszyłam się, że ta maź nie śmierdziała tak intensywnie jak poprzednia. Opłukałam się z tego paskudztwa i wyszłam z wody. Podeszłam do ognia i usiadłam patrząc w rozpalający się coraz mocniej ogień. Po chwili.

- Ubrałabyś się bezwstydnico! – rzekła zbulwersowana Wojowniczka.

- No co? Przecież mamy to samo. – spojrzałam na nią – no prawie. Różnica w tym, że mam większe, ładniejsze i bardziej jędrne.

- No jasne, pochlebiaj sobie dalej. Tyle ci zostało. – skrzywiła się Wojowniczka grzebiąc kijem w ognisku.

- Ktoś musi być prawdziwą kobietą. Jakby nie patrzeć to mnie bogowie wybrali i ten zaszczyt padł właśnie na mnie. – uśmiechnęłam się tylko i zaczęłam się ubierać.

- Czy tyś się wykąpała? – zapytała Żelazna Dama.

- No oczywiście. Nie jestem taka jak ty, że czekam aż deszcz spadnie i to jeszcze nie za intensywny.

- Przynajmniej wiem, że to jest czysta woda. Mam wrażenie jakbym wciąż czuła ten smród!

- Jesteś przewrażliwiona – przykryłam się i wystawiłam zziębnięte palce bliżej ognia.

- Może masz rację. – Wyszeptała Wojowniczka.

Ciepło ognia otuliło mnie w mgnieniu oka. Zastanawiałam się czy to, co mi się przydarzyło przed chwilą było prawdą? Jego spojrzenie takie czułe, delikatny dotyk, tak jak wtedy. Oparłam brodę na podkurczonych kolanach, głęboko patrząc w czerwono jarzące się drewno. Nagle przez głowę przeleciała myśl związana z tą dziewczynką.

- Wiesz co? – rzekłam cicho.

- Nooo... – odpowiedziała na wpół śpiąca.

- ... ta dziewczynka... nie sądzisz, że coś tu „śmierdzi”?

- ... – zerwała się z legowiska – w rzeczy samej droga koleżanko, coś tu śmierdzi. Jesteś pewna, że zmyłaś to świństwo z siebie?

- No oczywiście. Sama widziałaś... czy coś ...

- Cicho...!!! – po chwili - ... wydaje mi się, że ktoś siedzi w tamtych krzakach... podejdę od tyłu... ty siedź tu żeby cię widział.

- Bardzo zabawne... jeśli sądzisz, że będę biegać za zwierzakiem, który poczuł jedzenie to jesteś w błędzie... daj sobie spokój.

- No dobrze... jak chcesz... ale ja nie mam zamiaru zostać czyjąś kolacją. – zniknęła w krzakach.

Po chwili doszło do mnie, że porównanie smrodu do zwierzaka poszukującego żarcia było chyba bardziej niż nie na miejscu. Rozglądnęłam się w około. Strach mnie sparaliżował od stóp do głów i nawet nie wiedziałam co myśleć w danej chwili. Wolałam siedzieć spokojnie i nic nie robić. Tak, to jedyna rzecz, która wychodziła mi perfekcyjnie. Jak postanowiłam tak też uczyniłam. Spokojnie siedziałam przy ledwo tlącym się ogniu i nasłuchiwałam każdego szmeru i szelestu. Po pewnym czasie, siedząc ze strachem w oczach coś zaszumiało znacznie głośniej w krzakach nieopodal mnie. Oczy zwiększyły się do rozmiarów wielkiej daktyli i przez chwile miałam wrażenie, że zaraz wypadną. Wstrzymałam oddech. Nagle przed oczami miałam duży kawałek metalu świecący w przeciskającym się przez chmury blasku księżyca. Serce poczułam w gardle a w uszach usłyszałam ciężki oddech. Popatrzyłam niepewnie w górę na osobnika stojącego obok mnie i... parsknęłam śmiechem. Był tak donośny, że na pewno bogowie na Olimpie podskoczyli ze strachu. Śmiałam się do rozpuku i nie potrafiłam się opanować.

- Może powiedziałabyś mi, dlaczego się śmiejesz?

Tak, to była moja wspaniała koleżanka, chciała mnie najwidoczniej przestraszyć, a przecież niełatwo było mnie doprowadzić do skrajnego strachu... przynajmniej tak mi się wydawało. Wojowniczka usiadła spokojnie przy ogniu chowając miecz do pochwy. Spojrzałam na jej twarz. W tym momencie była bardzo spokojna i widziałam, że ukradkiem się uśmiechała, ale nie był to już szyderczy uśmiech, do którego widoku już przywykłam. Poprawiłam grubą tkaninę na kolanach i po chwili spokoju rzekłam.

- Powiedz mi... czy chciałaś mnie przestraszyć mówiąc o tym, że ktoś na nas się patrzy jak na kolację?

- Chcę ci przypomnieć, że to tobie wpadło takie coś do głowy nie mnie.

- Aha... ale wiesz... ja żartowałam nie wiem jak ty?

- Nie... naprawdę coś czułam... – węsząc jak pies – nie chcę cię martwić, ale teraz też czuję dokładnie ten sam smród co wtedy. Co to może być? – wojownicza kobieta miała przygotowany swój miecz w razie zaatakowania przez jakieś zwierze.

- Może to te moje ubranie tak śmierdzi, w końcu troszkę je tym pomazałam.

- Nie sądzę, aby to tak intensywnie śmierdziało. – rozejrzała się dookoła – dziwne, mam wrażenie jakby coś krzątało się po krzakach.

Głucha cisza otulała nas niczym czułe ramię matki. W uszach rozbrzmiewał mi dźwięk palącego się drewna i szelesty, które same wydawałyśmy. Chwyciłam patyk i zaczęłam grzebać w palenisku poprawiając osuwające się gałęzie. Po mojej prawej stronie coś poruszyło się w gąszczach. Panikując rozejrzałam się jakby ktoś znienacka przystąpił do ataku. Uspokoiłam się nad wyraz szybko i dyskretnie rozejrzałam się po krzakach, które w miarę rozświetlał płomień ogniska. Wzrok mój zatrzymał się na dwóch iskierkach, które głęboko wtopione w gąszcze paliły się niczym lampy oliwne w świątyni Hery. Przymrużyłam lekko oczy, aby ujrzeć nieco więcej. Te dwa małe płomyczki wydawały mi się znajome, nie byłam pewna, ale po chwili wahania rzekłam spokojnym głosem.

- No dobrze możesz już wyjść z tych krzaków, rozpoznałam cię...

- Do kogo ty mówisz? – Spojrzała na mnie Wojowniczka.

W tym momencie z ciemnej gęstwiny wyłoniła się dziewczynka, którą uratowałyśmy dziś po południu. Moja towarzyszka zmieszała się trochę spojrzała na mnie i po chwili wystękała.

- Skąd wiedziałaś, że to ona? – spytała.

- No cóż... poznałam po zapachu – zaczęłam się śmiać.

- Nie dziwię się, jakoś ciągnie cię do tego smrodu.

- Mówiąc szczerze to poznałam ją po oczach. Ma bardzo charakterystyczne oczy – zwracając się do gościa – Nie bój się, nic ci nie zrobimy, chodź usiądź koło mnie.

- Trzeba będzie ją wykąpać... – wystękała Wojowniczka chowając miecz do pochwy.

- Jak masz na imię? Nie bój się... na prawdę nic ci nie zrobimy.

Dziewczynka nieśmiało podeszła do ognia i przykucnęła, grzejąc nogi i ręce. Dyskretnie spojrzałam na nią i na jej ubranie.. Była bosa, miała pokaleczone stopy i dłonie. Jej niegdyś jasne peplos było poszarpane i niemożliwie brudne. Ciemne włosy splecione przepaską lekko spływały na ramiona i zatrzymywały się na pasie dziewczynki. Na moje oko wyglądała na jakieś 6 może 7 lat. Jej twarz... była taka spokojna, łabędzia szyja i wyraźne kości policzkowe. Oczy były w tym momencie przepełnione spokojem i radością. Przez przypadek ruszyłam ręką podpierając się o nią. Dziewczynka spojrzała ze strachem na mnie a potem na wojowniczkę. Po chwili milczenia rzekła stanowczym głosem.

- Czy któraś z was pomoże mi pozbyć się tego świństwa z mojego ubrania? – wstając – bardzo proszę.

- Jaka grzeczna...- syknęła Wojowniczka - wtedy to na nas język tępiła, a teraz? Chodząca niewinność – kierując się do mnie – hej... kapłanko... pomóż dziecku się umyć – śmieje się – masz wprawę w usuwaniu tego czegoś.

Popatrzyłam się na małą, wstałam i chwyciłam ją za rękę. Wystraszona podniosła na mnie wzrok. Po chwili widziałam spokój w jej oczach.

- Mam na imię Helena – uśmiechnęła się szeroko i dała się poprowadzić do jeziora.

Spokojnie zaczęłam rozwiązywać resztki jej peplos i nuciłam coś pod nosem. Widziałam spokój w jej oczach i miałam wrażenie jakby nabierała do mnie zaufania. Byłam zadowolona z tego, ale nie sądziłam, że będę miała takie podejście do dzieci. Osobiście chciałam mieć swoje, ale plany się pokrzyżowały i zostałam kapłanką Hery. Miałam szansę dowiedzieć się jak to jest opiekować się dziećmi. Dziewczynka spokojnie weszła do jeziora i zanurzyła się w nim. Usłyszałam plusk wody i cichy śmiech.

- Cieplutka woda. – rzekła spokojnie i uśmiechnęła się.

Oparłam się o drzewo i patrzyłam jak z radością się pluszcze w jeziorku w świetle księżyca. Wzrok skierowałam w stronę wojowniczki i patrzyłam na nią jak grzebie w ognisku zamyślona niczym bogini Athene przed ważną bitwą. Zawsze chciałam wiedzieć, co ona tak na prawdę w tym momencie myślała. Trochę upłynęło czasu nim wróciłyśmy. Żelazna Dama już spała, byłam na prawdę zdziwiona, ale nie chciałam jej budzić. Usiadłyśmy bliżej ognia, otuliłam Helenę kawałkiem grubej tkaniny i zaczęłam nucić znowu coś po nosem. Siedziałyśmy jakiś czas w takiej pozycji. Od czasu do czasu dorzucałam drzewa do ognia, aby nie wygasło i wciąż nuciłam sobie coś cichutko. Po chwili dziewczynka uniosła na mnie swój wzrok i zadała mi pytanie.

- Kim jesteście... – widziałam zmieszanie na jej twarzy, wstydziła się zadać to pytanie. Uśmiechnęłam się tylko i okryłam ją szczelniej kocem. To dziwne, ale miałam do niej pełne zaufanie i nie czułam się jakbym rozmawiała z sześcioletnią dziewczynką, co najdziwniejsze... miałam wrażenie jakbyśmy się znały znacznie dłużej niż kilka tych chwil spędzonych nad jeziorkiem. Bez wahania odpowiedziałam.

- Ja jestem Io, kapłanka Hery, a ona...

- Pozwól, że sama się przedstawię – podpierając się na łokciach – jestem Aither.

- Wiedziałam, że nie spisz. Udawałaś prawda? – uśmiechnęłam się do niej.

- E tam udawałam... twoje fałszowanie to by umarłego z Hadesu przepędziło. – skrzywiła się – i jak tu spać, kiedy nie dajesz mi takiej możliwości.

- A tam fałszuję. Wygrałam konkurs...

- Ta jasne, chyba dali ci te nagrodę abyś właśnie skończyła śpiewać.

- Wcale nie. – zbulwersowałam się – u nas w świątyni dziewczyny znają się na sztuce!

- O właśnie! – wtrąciła się Aither – powiedziałaś „dziewczyny” co jest możliwe, ale ty do tych bardziej utalentowanych się nie zaliczasz.

- Odezwała się... wrażliwa na sztukę. - warknęłam.

- Przynajmniej potrafię rozróżnić śpiew od fałszu... a ty stanowczo fałszujesz.

Spojrzałam na wojowniczkę i skrzywiłam się. Nie miałam ochoty się z nią kłócić, poza tym z nią raczej ciężko było wygrać. Aither była osobą zamkniętą w sobie, która miała swój świat i nikogo do niego nie wpuszczała. To typ samotnika, ale w szerszym gronie potrafiła stać się nad wyraz towarzyska. Zawsze ją podziwiałam za jej siłę i opanowanie, jednak najbardziej za to, że potrafiła trzeźwo patrzeć na świat. Często stawiała na swoim nawet jeśli nie miała racji, miała duszę lidera i to zazwyczaj jej zdanie było ostatnie. Zazwyczaj? Nie no, zawsze. Źle mi nie było z nią. Czasami wydawała mi się prawdziwą ignorantką, tak jakby jej sercem zawładnęła znieczulica. Nie potrafiła współczuć i też sama nie lubiła jak ktoś jej współczuł. Miała swoją pasję, która pielęgnowała dzień w dzień. Jej ukochany miecz i walka... kochała to. Jednak co zawsze mi imponowało u niej to swoisty urok, którym wręcz kipiała. Co tu ukrywać, kobieta nad wyraz piękna. Duże błękitne oczy niczym tafla morza. Skóra tak delikatna i jasna jak marmur na posadzce w świątyni Afrodyty. Długa łabędzia szyja, zgrabne ale mocne ramiona i umięśnione uda. Jasne włosy zawsze splatała w warkocz a potem związywała go przepaską. Była wyższa ode mnie o jakieś półtorej głowy i gdy czasem mnie obejmowała czułam się bezpiecznie jak w ramionach mężczyzny. Westchnęłam cicho i spojrzałam na nią. Mimo iż dogryzałyśmy sobie prawie na każdym kroku, to jednak jedna za drugą oddałaby życie. Nie wiem czy to jeszcze przyjaźń czy już miłość.

Po chwili zadumy Helena rzekła, przerywając niezręczną ciszę.

- Powiedzcie mi, dlaczego tutaj jesteście... w środku nocy. Czy nie powinnaś być w świątyni Io, przecież jesteś kapłanką Hery, a kapłanki nie zapuszczają się w las i to same.

- Hej malutka – odezwała się Aither – o to samo możemy się ciebie zapytać. Co ty tu robisz bez rodziców. Zgubiłaś się? Czy może uciekłaś?

- Nie! Ja nie mam rodziców... – zeszkliły jej się oczy – moja mama jest bardzo daleko, ale gdy chcę się z nią zobaczyć po prostu ją wołam. Ona zawsze jest ze mną, nawet teraz, a taty to ja nie mam.

Aither zaczęła się rozglądać z ironicznym uśmiechem. Później popatrzyła na Helenę i rzekła.

- Tak? A gdzie ona teraz jest?

- Na pewno gdzieś tu jest...

- A to ci parodia – uśmiała się wojowniczka – fałszująca kapłanka i obłąkane dziecko, bogowie za co ta kara? Nie zasługuję na takie męki i tortury.

- Nie jestem obłąkana. – zbulwersowała się dziewczynka.

- O taaa... a ja nie jestem boginką.

- Aither – rzekłam z szyderczym uśmiechem – no ale ty nie jesteś boginką.

- Cicho chudzielcu! – klasnęła w ręce – z dzieckiem teraz rozmawiam.

- To może ktoś jest głodny? – przerwałam te bezsensowną rozmowę.

Mówiąc szczerze, to nic innego nie wpadło mi do głowy w tym momencie. Może było to głupie pytanie, ale uważałam, że nie liczy się sposób ale skuteczność. Sięgnęłam po worek z jedzeniem i wyciągnęłam jakieś owoce. Helena nieśmiało spojrzała na mnie... Było mało jedzenia, ale wystarczyło na kolejne dwa posiłki. Spojrzałam na dziewczynkę i uśmiechnęłam się.

- Aither jesteś głodna?

Nie usłyszałam odzewu. Nim się zorientowałam Aither zasnęła. Podałam dziewczynce kawałek suchego już placka zbożowego i daktyle. Patrzyłam jak ze smakiem zajadała się plackiem, zastanawiałam się w tym momencie, co taka dziewczynka jak ona może robić w tym miejscu. Po paru minutach mojej zadumy, ocknęłam się i rozejrzałam w około. Helena z kawałkiem placka w mocno zaciśniętej dłoni spała koło Aither. Był to słodki widok dla moich oczu. Wielka wojowniczka i delikatne dziecko. Patrzyłam jeszcze długo na śpiącą dwójkę, wyglądały obie słodko i tak niewinnie. Ja tej nocy nie mogłam zasnąć. Co jakiś czas wstawałam i chodziłam sobie w około wyszukując wszystkiego co mogło się palić. Dbałam w miarę możliwości o ogień, mimo iż noc była ciepła. Czas mi tak szybko leciał, że nie zauważyłam, kiedy to nastał ranek. Piękna bogini świtu budziła się. Mówiono, że Eos wstawała wraz z kwiatami, które otwierały się wtedy gdy Helios zaprzęgał swój rydwan. Niebo przechodziło metamorfozę na moich oczach. Z koloru ciemno niebieskiego przeradzał się w błękit, który po chwili gdzieś w dali przeszyła nieśmiało bogini Iris ze swoją cudowną tęczą. Pierwsze promienie słońca padły na gładką taflę jeziora, które jeszcze spało. Podobnie jak wiatr, który jednak po pewnym czasie obudził się i zaczął śpiewać swoją pieśń. Kolejne, ciepłe promienie padły na zieloną łączkę. Momentalnie podniosły się z ziemi kwiaty, rosa zaczęła lśnić w słońcu, a pąki kwiatów poczęły się otwierać. Lekki podmuch wiatru unosił płatki kwitnących drzew o kolorze cudownego różu. Były tak intensywne i delikatne jak usta Afrodyty. Białe kwiaty otwierały się i rozbudzały życie swym słodkim zapachem. Czułam się napełniona optymizmem, wiedząc, że moja misja może się przecież nigdy nie skończyć. Wodziłam wzrokiem po cudownym widoku budzącego się życia. Zatrzymałam spojrzenie na dziewczynach, leżących przy wygasłym palenisku. Nie chciałam ich budzić, ale czas naglił. Podeszłam. W mgnieniu oka Aither chwyciła leżący obok nogi miecz. Odskoczyłam i w milczeniu pokazałam na oślepiająco żółte słońce. Wchodziło na niebo jak po schodach, a jego ciepłe promienie padały nam na blade twarze. Wojowniczka popatrzyła się na leżącą tuż obok niej zziębniętą Helenę. Na jej kamiennej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Ze szmacianej torby wyjęła grubą tkaninę i okryła ją. Bez słowa wstała i podeszła do jeziora, przeciągając się. Stanęłam przy drzewie i oparłam się o nie. Po chwili skupienia rzekłam.

- Chyba jej nie zostawimy tutaj? – zwróciłam się do niej.

- Musimy ją wziąć ze sobą chyba, że chcesz ją tu zostawić? – odpowiedziała śmiejąc się.

- Nie!!! Oczywiście, że nie. Byłabym...

- No nie ukrywaj się tak. Powiedz, że chcesz ją wziąć ze sobą... – uśmiechnęła się.

- Byłoby to nieludzkie... zostawić ją tutaj... biedna mała – spojrzałam na Helenę, która zawinięta była w tkaninę jak motyl w kokon. Nastała cisza.

- Io... czy nie będzie to zbyt niebezpieczne? Nie wiemy, co nas spotka w drodze do celu.

- Nie możemy jej tu zostawić. Jeżeli coś jej się stanie? Ja nie chcę mieć dziecka na sumieniu. Nie wiem jak ty.

- Może masz rację...

Nastała znowu długa cisza. Patrzyłyśmy się na siebie a z naszych twarzy nie znikał uśmiech.

- Nie wiedziałam, że tak się zżyjemy – rzekła Aither – ile już wędrujemy? Miesiąc, dwa...

- To już prawie rok...

- Już? Ten czas leci tak szybko...

- Masz rację, no... ale w drogę – podeszłyśmy do leżącej dziewczynki.

- Kto pierwszy bierze małą na ręce? - pyta Aither – to zróbmy tak... najpierw ja, a potem ty. Zgadzasz się na takie rozwiązanie?

- Nie ma sprawy... do tego momentu zrobię wszystko by Helena się obudziła – rzekłam.

- Ejjj, to nie sprawiedliwe – rozejrzała się i wskazała na kupę żelaza – Io nie zapomnij o broni...

- O kurcze broń, zupełnie o niej zapomniałam.

- Życzę ci miłego spaceru, dowiesz się jak to jest nosić to wszystko.

- Bardzo zabawne...

Aither delikatnie chwyciła małą i położyła na swoich barkach. Helena wyglądała jak mała rusałka wodna. We włosach miała źdźbła zielonej trawy, a twarz ubrudzona ziemią. Ja z wielkim wysiłkiem podniosłam cały arsenał broni i ruszyłam za nią. Na moje szczęście Helena się szybko obudziła.

- Już się obudziłam... ale skoro lubisz mnie nosić to posiedzę sobie jeszcze.

- Nie za wygodnie ci? – spytała Aither.

- Nie, czuje się wspaniale. Hej Io może przyłączysz się do mnie.

- O nie!!! Tego już bym nie zniosła, jeszcze taki klocek dodatkowo, o nie, nie, nie.

- No wiesz co jak możesz, nie jestem wcale taka gruba...

- Hm... ty może nie, ale kto będzie niósł całe to żelastwo? Zastanawiałaś się nad tym?

- Prawdę mówiąc to nie... nazwałaś swoją ukochaną broń żelastwem?

- O kurcze, wygadałam się.

Żartowałyśmy ze wszystkiego. Było naprawdę bardzo wesoło. Helena miała ubaw siedząc na barkach Aither. Ja nie miałam takiej radosnej miny, taszcząc to żelastwo bardziej się zmęczyłam niż one. Już wolałam dźwigać kamień Syzyfa niż cały arsenał broni. W radosnej atmosferze minął cały, męczący – jak dla mnie – dzień. Wyszłyśmy na polankę, którą wzdłuż przecinał strumyk wody. Był przepiękny, woda czysta i brzmiał tak jakoś bardzo wesoło. Słońce zachodziło za widnokręgiem, widok był wspaniały. Zapach polnych kwiatów unosił się w powietrzu i tworzył niewidzialną ścianę.

- No dobrze tutaj będziemy nocować – rzekła Aither – no... koniec przyjemności.

- Ja chcę jeszcze – śmiała się Helena – jeszcze, jeszcze!!!

- Będziemy tutaj nocować, chyba, że chcesz zostać tutaj sama, sama jak palec – powiedziała Aither – co ty na to?

- Nieee!!! Ja nie chcę – płacząc – Io powiedz jej żeby mnie nie straszyła...

- Słyszysz? – zwracając się do Aither – nie bądź taka nie dobra – śmiejąc się pod nosem.

- No dobrze już dobrze... dajcie sobie spokój. Może lepiej zajmijcie się ogniem... ja coś zrobię do jedzenia.

Zrzuciłam ciężar z barek i rzekłam.

- Ulga jakich mało, to ja i Helena idziemy w las.

Był trochę ponury i napawał mnie lękiem jak każdy las o zachodzie słońca. Miałam wrażenie, że zaraz coś nieokreślonego wyskoczy zza krzaków. Sam w sobie był bardzo tajemniczy. Z jego głębi wydostawała się mgła, która sprawiała, że serce przestawało bić ze strachu. Gdy patrzyłam w głąb ogarnęło mnie nieokreślone uczucie. Poczułam gniecenie w brzuchu, który przemieszczał się raz z prawa raz z lewa. Postanowiłam nie wchodzić głębiej, kto wie, co tam się czai. Zbierałyśmy drewno tuż przy brzegu lasu. Cały czas miałam wrażenie, że jesteśmy obserwowane, ale po chwili uczucie to znikło. Z górą suchych badyli wróciłyśmy do obozu. Aither siedząc przy przygotowanym miejscu na ogień, rzekła.

- Jak tam wycieczka po lesie?

- Było super!!! – odpowiedziała radośnie Helena.

- Coś ci nie pasuje Io? – pyta Aither – może mi się wydaje?

- Bardzo śmieszne Aither, następnym razem ty idziesz po drewno na opał. Ja się więcej nigdzie nie ruszam.

- Chyba się zbulwersowała trochę – mówiąc dowcipnie do Heleny – słyszysz jej żale, przecież to tylko kilka patyków i tyle krzyku o to – wyrywając mi je z rąk – robi się trochę zimno, a poza tym ktoś był głodny, nie?

- Jeść... nareszcie – usiadłam na grubym kocu – no to zaczynamy.

- Hej... no co... przecież nie będę tobie usługiwać – denerwuje się Żelazna Dama.

Wtem...

- Jej nie, ale... – podchodzi Helena i siada koło mnie - ...ale nam.

Uśmiechnęłyśmy się do siebie i zrobiłyśmy słodkie minki. Aither stała nad nami i ... praktycznie nie miała innego wyjścia jak nam usługiwać tego wieczoru. To było miłe uczucie mieć przewagę liczebną w starciu z Żelazną Damą.

- No dobrze, ale nikt nie może się o tym dowiedzieć – robiąc minę skromnej dziewczyny – w końcu jestem nie do pokonania na tym świecie. Najsilniejsza kobieta... taka jak ja... usługuje – do siebie – to nie możliwe.

Zaczęłyśmy się z niej śmiać i naśladować jej ruchy. Po skromnej kolacji zaczęłyśmy się układać do snu. Po chwili ciszy zapytałam.

- Nie chcę psuć tej atmosfery, ale mam kilka pytań.

- Do kogo? – pytają jednocześnie jakby się umówiły.

- Mam przed oczyma moment przedzierania się Heleny przez krzak ciernisty. Powiedz mi Heleno, przed kim tak uciekałaś. Przecież nikt nie szedł za tobą, widziałabym go.

- Nie wiedziałam, że „przeznaczenie” jest tak dobrze strzeżone...

- Dalej nie wiem, o czym mówisz.

- Szukam przeznaczenia. Strzeżone są przez Gorgony. Są cztery plus kapłanka.

- Gorgony? – zapytałam ze zdziwieniem – przecież była jedna, została pozbawiona życia przez Perseusza. Popraw mnie, jeżeli się mylę.

- Nie, nie mylisz się, ale w momencie jej śmierci na świat przyszły jej zastępczynie, a raczej jej dzieci. Pierwsza to Euryale – jej imię znaczy „daleko skacząca”, następna: Dejno z przydomkiem „straszliwa”, Stheno „silna”. Pozostałe dwie nie są takie złe jak ich siostry. Jedna z nich to Erigone. Jej imię znaczy „urodzona-w-Wiośnie”, jej siostra bliźniaczka jest główną kapłanką. Jej imię Eurymedusa sieje postrach wśród bogów na Olimpie...

- Skoro wszystkie imiona coś znaczą to jej też coś znaczy – mówi Aither – wiesz co ono znaczy?

- Z tego co wiem to „szeroko władnąca”...

- Rzeczywiście potężne imię – rzekłam, po czym się zadumałam.

- Pociągnęłaś jedną za ogon, że cię goniła? – zapytała Aither z nutką ironii.

- Już mówiłam, szukam przeznaczenia, a one tam to mają.

Głuchą ciszę przerwał śmiech wojowniczki. Przebudziłam się z transu i nie byłam w temacie. Trochę dziwnie się czułam. Aither śmieje się do rozpuku, a Helena z miną wściekłego minotaura patrzy na nią pogardliwie. Wciąż zastanawiała mnie jedna rzecz. Dlaczego szuka przeznaczenia w świątyni meduzy i co to jest w ogóle „przeznaczenie” według Heleny? Postanowiłam wyciągnąć więcej informacji na ten temat.

- Heleno powiedz mi, ale tak szczerze, czego tam szukałaś?

- „PRZEZNACZENIA”...

- Tak, tak to już wiem, ale to nie wszystko. Przeznaczenie to nie rzecz materialna, to fatum rządzi nad ludzkim losem.

- Każda z nich pilnuje jakiegoś skarbu, a wśród nich miało być przeznaczenie. Poszłam tam, a Dejno zaczęła mnie gonić. Resztę znacie...

- Heleno, ale z ciebie głupie dziecko... – rzekła szyderczo Aither – kto mądry idzie do zgrai Gorgon i prosi o przeznaczenie? Stuknij się w główkę.

- Chcę powiedzieć, że tam też jest broń, jaka nie przyśniłaby się nikomu na tej ziemi.

Na te słowa Aither zaczęła kręcić nosem. Wyjęła swój miecz z pochwy i zaczęła go oglądać. Korciło ją by zapytać o rodzaj broni, ale nie chciała dać satysfakcji Helenie. Wciąż siedziała z miną grobową, a dziewczynka snuła opowieść dalej...

- ...jest tam miecz, który zniszczyć może nawet samych bogów... a nie wspominam już o tarczy, która oprze się piorunom Dzeusa... dla mnie jest to nie pojęte, taka broń... – pokręciła tylko głową.

Cały ten czas obserwowałam Aither. W momencie, gdy Helena wymieniała rodzaj uzbrojenia i jej właściwości, ona próbowała zachować kamienną twarz. Dziewczynka kontynuowała...

- ...są strzały, które zawsze trafiają do celu. Jest też kołczan, w którym nigdy nie brakuje strzał no i oczywiście łuk. Wszystko poświęcone krwią Medusy-Matki.

Niestety w tym momencie Aither nie wytrzymała. Zadała serię pytań związanych z arsenałem broni poczym stwierdziła, że ona się wraca. Szok. Nie wiedziałam jak odwieść ją od tego planu, dla mnie to pchanie się w ręce Hadesa. Nie rozumiałam tego i chciałam jakoś na spokojnie wyjaśnić powody, dla których powrót to zły pomysł. Nim się oglądnęłam dziewczyny zniknęły mi z oczu. Ja siedziałam sama na ziemi. Wstałam, otrzepałam się z kurzu i chcąc nie chcąc ruszyłam za nimi, biegnąc prawdę mówiąc, bo już nie idąc. Zachowywały się tak jakby to miejsce miało uciec, zastanawiałam się, do czego ta mała nieznana nam wcale dziewczynka dąży. Gdy dołączyłam do nich, przypomniałam sobie nauki naszego mistrza ze świątyni. Pewnego dnia wspominał coś o Gorgonach. Nie mogłam sobie przypomnieć, dlaczego tak przestrzegał nas przed nimi. Wiedziałam, że przypomnę sobie jak już będzie po wszystkim... o ile przeżyjemy.

Wędrowałyśmy przez trzy dni. Dzień właśnie się budził, a wraz z nim i życie, co powtarza się od wielu, wielu wiosen. Zatrzymałyśmy się przed wielkim borem, który wyglądał przerażająco. Światło nie przedostawało się do podłoża, które było bardziej bagniste niż piaszczyste. Aither śmiało weszła. W jednym momencie przeszył mnie ten sam chłód, co wtedy gdy Helena przedzierała się przez krzaki. Zawahałam się. Helena też się bała, ale trzymając się blisko wojowniczki szłyśmy dalej. Zza drzew wyłoniła się szczelina o dużych rozmiarach. Wyglądało to jak wejście do wąwozu. Helena zatrzymała się i palcem wskazała na wejście.

- Tam... tam jest świątynia.

Aither bez niczego poszła dalej. Podziwiałam tę kobietę za jej nieograniczoną odwagę i czasem nieświadomość zagrożenia. Zero strachu. Chęć pożądania tak potężnej broni przysłoniła jej oczy. Może i dobrze... ja i Helena panikowałyśmy za nas trzy. Robiło się coraz bardziej chłodno. Po kilku minutach doszłyśmy do pierwszych stopni prowadzących do świątyni, która stała na niewielkiej górze. Powoli i ostrożnie weszłyśmy po nich. W pewnym momencie przypomniałam sobie, przed czym ostrzegał nas nasz nauczyciel; ich spojrzenie jest zabójcze.

- Dziewczyny... pod żadnym wypadkiem nie patrzcie na nie.

- Dlaczego? – padło bardzo głupie pytanie, ale nie każdy wie o ich przerażającej mocy.

- Jeżeli spojrzysz na nie to zamienisz się w głaz...

Ciszę przerwał śmiech Aither, która ubóstwiała drwić z wiedzy przekazywanej z ust do ust. Nikt nie może powiedzieć jak jest rzeczywiście, bo nikt jeszcze nie wrócił z wyprawy do świątyni Medusy-Matki.

- Patrzcie!!! – krzyknęła Helena.

Budowla była o kolosalnych rozmiarach. Przed nami wyłoniła się posadzka z równo ułożonego, białego kamienia. U progu wejścia stały dwie postacie wykute w kamieniu przedstawiające Meduzy. Były ohydne. Głowy porośnięte puklami węży z otwartymi pyskami, które wyglądały tak jakby miały zaraz rzucić się na obserwatora. Na głowie wężową fryzurę wieńczył diadem. Ich twarz była ludzka, charakteryzująca się kłami jak u dzikiego zwierza, potrafiące rozszarpać człowieka w mgnieniu oka. Grymas twarzy miały ponury, brwi zmarszczone i wyszczerzone kły. Nagie i gładkie ramiona zdobiły silne skrzydła, na których Meduzy unosiły się ku górze Olimp. Od pasa w dół wyglądały jak węże z ozdobnymi grzechotkami na końcu. Posągi porośnięte już winoroślą były jak żywe. W swoich, długich rękach trzymały kamienną tablice, która wieńczyła wejście do przedsionka świątyni. Przez środek płyty przebiegała rysa, a raczej niewielkie pęknięcie. Zauważyłam napis na tablicy. Napisany został w języku starogreckim, który znany był bogom i nielicznym śmiertelnikom. Jednym z nich był nasz stary mistrz ze świątyni Hery. Nauczał nas języka bogów. Zawsze uważałam, że nie potrzebne są nam jego nauki. Nikt już nie używał tego dialektu. A jednak do czegoś się przydały. Ryciny na kamiennej tabliczce praktycznie były zatarte, ale pieczęć wciąż doskonale widoczna.

- To Athene!!! – krzyknęłam ze zdziwienia.

- Gdzie??? – padło pytanie.

- Patrzcie – wskazałam palcem na płytę – to pieczęć Athene. Musiała uwięzić w tej świątyni Gorgony – zwracając się do Heleny – jesteś pewna, że goniła cię jedna z nich?

- Tak, nawet więcej niż pewna...

- No cóż... według tej tablicy Gorgony nie mogą wydostać się ze świątyni...

- Popatrz... – wskazuje Aither – pieczęć jest zerwana. Tablica pękła znaczy to, że słowo Athene zostało „przełamane”. Chyba będziemy musiały uważać nie sądzicie?.

Weszłyśmy bardzo ostrożnie. Rozglądałam się we wszystkie strony. Ujrzawszy wnętrze budowli zaniemówiłam z wrażenia. Świątynia opierała się na kolosalnych kolumnach, które ozdobione były motywami roślinnymi. Sklepienie budowli wieńczył ogromny, kamienny okrąg z małą kulą po środku. Symbol ten był mi znany, ale w tym momencie nie skojarzyłam tego, że miałam już coś takiego przed oczyma. Patrząc na rozmiary świątyni byłam pewna, że Meduzy są duże. Może mało powiedziane. Czułam się jak mrówka przechadzająca się po świątyni Dzeusa, która w porównaniu z tą budowlą wygląda jak dom wieśniaka przyrównany do królewskiego pałacu. Po chwili usłyszałam syknięcie węża.

- Uwaga!!! Jedna tu spaceruje.

Aither zamknęła oczy, a Helena założyła przepaskę skórzaną na głowę. Czy wystarczy? To wiedzą tylko bogowie. Robiło się coraz bardziej zimno. Modliłam się by nie spotkać ani jednej. Żyłam nadzieją, że nawet nas nie zauważą. W porównaniu do nich byłyśmy na prawdę małe. Wolnym krokiem doszłyśmy do głównej kolumny, na której opierała się cała świątynia. Zajęło nam to dość dużo czasu. Wszędzie cicho tak jakby nikogo nie było. Po chwili gmach wypełnił przerażający głos.

- Odejdźcie stąd ssss... odejdźcie póki możecie.

Stanęłam jak wryta. Echo rozniosło się dookoła. Nie wiedziałam co mam robić. Po chwili głos zabrzmiał z innej strony świątyni.

- Dlaczego tak sssstoicie... już was tu nie ma. Bo się rozzłoszczę ssss – syknęła przerażająco i umilkła.

- Pokaż się bestyjko – krzyknęła bohatersko Aither, jak zwykle ironicznym głosem.

- A co to ja jestem na pokaz, czy co? – zbulwersowana odpowiedziała.

- To przynajmniej się przedstaw... – ciągnie dalej wojowniczka.

- Jestem jedną z wielkich Gorgon, moje imię to Erigone...

- Eee, mała to ta fajna? – zwraca się z pytaniem do Heleny, która miała śmierć w oczach. Po chwili odpowiedziała na zadane pytanie.

- Chyba... o ile można powiedzieć, że gorgona jest „fajna”.

- Dobra „Wiosenko”, wychodź zza kolumny – zwracając się do Erigone.

Chwila ciszy. Wojowniczka oparła się o miecz i cierpliwie czekała. Po chwili spokoju zapytała.

- „Wiosenko” jesteś sama? Bo jakoś nie widzę twoich siostrzyczek – rozglądała się w około.

- Kim jesteś, że nie boissssz się tak do mnie mówić? Jesteś bardzo zuchwała.

- Dobrze złociutka, pokaż się.

Aither czekała tylko, aby Meduza wyłoniła się zza wielkiej kolumny. Patrząc w górę czekała na spotkanie z koloską. Nagle zza kolumny mieszczącej się po mojej lewej stronie, wyłoniła się ciemna postać. Jednocześnie zakryłyśmy oczy by nie patrzeć na nią. Słyszałam tylko jej syczenie i dźwięk łusek ocierających się o kamienną posadzkę. Po chwili trwogi Erigone pyta.

- Dlaczego nie patrzycie na mnie, chciałyście to macie!?!

- Jak by ci to powiedzieć – kręciłam – zamienisz nas w kamień i dołączymy do waszej kolekcji kamiennych posągów.

- Co? Kto wam coś takiego powiedział? Dla mnie to obraza – odwróciła się – no dobrze wrócę za kolumnę, ale wy powiecie, czego tak naprawdę chcecie.

Wytężałam słuch by upewnić się, że jej nie ma przy nas. Otworzyłam pierwsza oczy. Podnosząc wzrok przed oczyma stanęła Meduza. Padłam na posadzkę krzycząc przeraźliwie.

- Umieram! Czuję jak zmieniam się w kamień. Nie płaczcie gdy odejdę i wspominajcie mnie zawsze ciepło.

Panika mnie ogarnęła. Nie wiedziałam co mam robić. Gdy paniczny lęk i strach minął powoli otworzyłam oczy. Nade mną schylały się Helena i Aither. Po chwili dołączyła Erigone.

- Io? – zdziwiła się Aither – dobrze się czujesz?

Analizując sytuację doszłam do wniosku, że jednak nie umarłam. Wstałam. Dziewczyny zaczęły się śmiać. Nie przeczę zrobiło mi się trochę głupio. Bardzo niezręczna sytuacja. Po chwili zadałam pierwsze pytanie.

- Dlaczego ja żyję?

- Bo jeszcze nie umarłaś... – odpowiedziała łuskowata kobieta.

- Nie zamieniłaś mnie w kamień?

- Nie... dlaczego jesteś przekonana, że tak powinnaś skończyć?

- No bo... tak zawsze było...

- Posłuchaj. Może jesteśmy Meduzami, ale nie posiadamy takiej mocy jak Medusa-Matka. Odziedziczyłyśmy tylko wygląd po niej, a przecież to nie jest takie ważne.

- A twoje siostry? – zapytała Aither rozglądając się po świątyni.

- ...one też nie są takie złe. Istnieje legenda, że nadejdzie kiedyś „jaśniejący” i zniszczy naszą świątynię. Zginą dwie moje siostry, broniąc jakiegoś zardzewiałego żelastwa. Broń należała do naszej matki. W sumie to nawet nie wiem jak wygląda. A one mają zginąć z tego powodu. Mimo tego, że są bardzo pobudliwe to i tak je kocham. To moja jedyna rodzina, a poza tym, one nie są takie złe. Mam nadzieję, że w życiu nie nadejdzie „jaśniejący”.

Po chwili rozmowy z Erigone doszłam do wniosku, że nie powinno się wierzyć wszystkim mitom. Nie zapominając również o tym, że nie należy patrzeć na rozmiary budowli by ocenić wielkość osoby zamieszkałej w danym budynku. Świątynia była bardzo duża, a mieszkanka niewiększa od nas. Nie wiedziałam jakich rozmiarów spodziewać się po reszcie rodzinki. Wciąż zastanowiło mnie ostatnie zdanie Meduzy. „Jaśniejący”? Było w tej świątyni dużo znanych mi symboli, pod którymi wciąż widziałam jedno słowo: „aitho”. Podeszłam do jednej z kolumn, na której widniał ten właśnie napis. Po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że słowo to pochodzi ze starogreckiego. Znaczy ono tyle co „jaśnieję” lub „płonę”. Powróciłam do towarzystwa. Rozmowa toczyła się dalej.

- Słyszałam, że ukrywacie tu jakąś broń – podpuszcza Aither – chyba, że się mylę.

- Nie, nie mylisz się. W skarbcu jest broń Medusy-Matki, o której już mówiłam. Ponoć mamy ją strzec jak oczu w głowie, ale żadnej z nas na tym nie zależy.

- Dlaczego? – pytam.

- Każda interesuje się czymś innym. Nie mamy czasu zajmować się kupą żelastwa... Może to dziwnie zabrzmi dla was śmiertelników, ale każda z nas układa sobie życie wedle swoich upodobań. Jesteśmy dość nowoczesnymi gorgonami i nie przykładamy wagi do tego co o nas mówią. Ani ja ani żadna z moich sióstr nie interesuje się sztuką walki. Sam straszliwy mit o Matce trzyma z dala od nas niepożądanych gości. – opowiadała dalej na temat upodobań swych sióstr i o tym, która jakie ma zainteresowania. Jedna uwielbia śpiewać inna zaś uwielbia pielęgnacje ogrodów za świątynią a trzecia upodobała sobie świat jedzenia i przyrządzania posiłków. Z jej opowiadania o rodzinie faktycznie można było wywnioskować, że nie są groźne i zupełnie niezależna od spuścizny po swej groźnej Matce. Rozmawiałyśmy dość długo. Erigone zaczęła opowiadać na temat tej broni. Aither wciąż analizowała słowa meduzy i wyłapywała wszelakie informacje potrzebne do podprowadzenia tej zbroi. Z boku patrzyłam na Wojowniczkę i dumałam... w końcu wydumałam.

- Aither – zwracając się do niej – „jaśniejący” to ty!!!

- Oczywiście – szyderczo – może ty już nie myśl o niczym. Upadek na głowę spowodował jakieś poważne uszkodzenia w twojej głowie. Nie martw się szybko ci to przejdzie. Przynajmniej mam taką nadzieję.

- Nie wierzysz mi? Przeanalizuj swoje imię. W języku bogów Aither znaczy tyle co „jaśniejący” i popatrz na sklepienie głównej kopuły świątyni. Tam w górze. To przecież symbol twojej szkoły, symbol boga słońca – Heliosa. Nigdzie nie jest przecież powiedziane, że „jaśniejący” nie może być kobietą? Prawda? To tylko symbol.

- „Jaśniejący”? – powtórzyła.

Zdziwiła się nie tylko Aither, ale też Erigone. Po chwili ciszy meduza rzekła.

- Oddam ci całe uzbrojenie, ale zostaw świątynie w jednym kawałku... no i moje siostry.

- Przecież nie mam zamiaru burzyć tego gmachu, ani tym bardziej osierocić cię.

- Aither, pamiętaj, że „przeznaczenie” należy do mnie – upomina się Helena o swoje ciągnąc ją za szarą pelerynę.

Bez żadnego „ale” Erigone zaprowadziła nas do skarbca świątyni. Byłam zdziwiona a zarazem przerażona. To mogła być przecież pułapka, ale przez zamroczenie Aither i jej chciwość dałam uśpić swoją czujność. Idąc przez ogromne korytarze rozglądałam się wokoło. Wszędzie widziałam motywy „jaśniejące”, jakieś świetliste kule, promienie ze złota, które prawdopodobnie miały symbolizować słońce. Po chwili stanęłam przed kolorowym freskiem przedstawiającym walkę między „jaśniejącym” a Gorgonami. Dziwne. Na malowidłach „jaśniejący” przedstawiany była jako mężczyzna o delikatnej posturze lub kobieta o posturze bardziej męskiej. Tak jakby do końca nie było pewne czy ma to być kobieta czy mężczyzna. W sumie to kto to miał wiedzieć? Spojrzałam na Aither i doszłam do wniosku, że nie ma ona w sobie żadnych cech męskich. Zaczęłam się wahać co do swojej teorii, ale w sumie to ciężko byłoby się wycofać z tej sytuacji. Spojrzałam ponownie na freski. Według malowidła zginęły wszystkie z Gorgon, a świątynia została zburzona i chyba zapomniana przez Heliosa. Trzecia część malowidła osnuta była ciemnością i krwistą Selene. Zadziwiające. Przecież Selene nigdy nie była krwista.

- Io? – usłyszałam w dali.

- Tak, tak już idę.

Dołączyłam do grona i trzymałam się tyłów orszaku. Po chwili dłuższego spaceru wśród chłodnych ścian, stanęłyśmy wszystkie przed wielkimi drzwiami. Były na prawdę ogromne. Wrota podzielone na cztery części, na których po środku widniał symbol słońca. Erigone uniosła dłoń i uczyniła gest jakby zakładała maskę na twarz. Następnie energicznie odepchnęła dłoń i płasko położyła rękę na drzwiach. Spod jej palców wydobyło się przytłumione światło, które wniknęło przez szczeliny w drzwiach. Po chwili ciszy ciężko i z wielkim piskiem otworzyły się odsłaniając wnętrze sali. Widać było, że nikt nie zaglądał tu od dłuższego czasu. Wiszące tkaniny utraciły kolor, freski na ścianach przygasły i prawie zanikły. Wychyliłam się bardziej i szybkim ruchem dłoni wymachiwałam koło nosa.

- Jej ale kurzu? Nie sprzątacie tutaj? – rzekłam.

- Ta komnata jest nieczynna od czasu śmierci Matki. To niegdyś była główna komnata małej świątyni a raczej więzienia. Po tym jak boska Athene przemieniła ją w potwora ona ukryła się w prastarej świątyni unikając istot boskich i śmiertelników. Nad wejściem Athene postawiła swoją pieczęć. Zapomniana część i zapomniane komnaty. Nie wchodzimy tutaj i na pewno nie sprzątamy – wyjaśniła Gorgona.

Weszłyśmy spokojnym krokiem. Panował półmrok. Erigone uniosła obie ręce w górę jakby chciała dosięgnąć sklepienia komnaty i klasnęła w dłonie nad głową. W mgnieniu oka rozbłysło tysiące oliwnych lampek ułożonych w około sali pod ścianami, na stojakach i przy kolumnach.

- To tak działa na klaśnięcie? Ciekawe, a można to zastosować we własnym domu? – zapytała ironicznie Aither.

Byłam zdumiona takimi wyczynami. Nie na co dzień ma się możliwość ujrzenia Gorgony, takiego miejsca i na pewno tego co ona wyprawia. Weszłam do sali i rozejrzałam się po pomieszczeniu skąpanym w świetle pulsujących światełek lamp oliwnych. Na środku wielkiej komnaty, między pięcioma kolumnami stał wykuty duży podest z kamiennymi schodami, na którym stał stojak z metalu. Na nim pod grubą warstwą kurzu osadzona była zbroja z wystającymi na boki naramiennikami. Tuż obok wisiał miecz w pochwie i kołczan pełen strzał z białymi lotkami. Po drugiej stronie tarcza z opartym o nią łukiem. Wszystko pokryte niemożliwą warstwą kurzu, pajęczyn i resztkami potarganego materiału ochronnego. Podeszłyśmy bliżej. Aither była zachwycona, a jej oczy przepełnione radością błądziły po uzbrojeniu niczym wzrok kobiety po nagim mężczyźnie.

- Io popatrz tylko na to cacko – rzekła zachwycona i oszołomiona.

- Tia kolejne kilogramy ciężaru.

- Popatrz na ten podest, jest wielki, gdzieś muszą być schody.

Aither zaczęła obchodzić monumentalny podest od prawej a ja od lewej. Miałam te szczęście wejść na pierwszy stopień. Po chwili, gdy moja stopa dotknęła drugiego stopnia usłyszałam głos Erigone.

- Poczekaj sam się poniży przed wami.

Nim to powiedziała poczułam jak kamienna góra rusza się i obsuwa w dół jakby zapadała się pod ziemię. Cofnęłam się pod kolumnę i spojrzałam na Aither podchodzącą do mnie.

- Jak to zrobiłaś? – zapytała.

- Bo ja wiem to tak samo.

Po chwili całe uzbrojenie było prawie w zasięgu naszych dłoni. Zza pleców usłyszałam radosny śmiech Heleny i jej pośpieszne kroki w naszą stronę. Gdy ta chciała się zbliżyć Aither złapała ją za ramiona i rzekła uniesionym głosem.

- A dokąd moja panno? Chyba nie sądzisz, że pozwolę się dziecku bawić taką niebezpieczną bronią?

- Puść mnie, no puść – wyrywała się Helena.

Spojrzałam na powód uniesień dziewczyn i zrobiłam mały krok do przodu. Na napierśniku najprawdopodobniej ze skóry coś zaiskrzyło. Wyostrzyłam wzrok. Jakaś dziwna poświata biła z wnętrza napierśnika, a jego ledwo widoczne światło tak jakby mnie wołało. Otrząsnęłam się i spojrzałam na przepychanki Aither i Heleny. Spojrzałam ponownie na zbroję i zrobiłam krok do przodu. Tajemnicze światło zabłysnęło mocniej.

- Zdumiewające – wyszeptałam i zbliżyłam się jeszcze troszkę.

Po chwili głowę wypełniły mi tysiące głosów, które chórem wyszeptały moje imię. Bliżej podeszłam powolnym wręcz snującym się krokiem. Byłam bardzo blisko. Jak zahipnotyzowana słuchałam tysiąca głosów w głowie i wciąż brnęłam do przodu. Wyciągnęłam rękę ku brudnym naramiennikom. Im bliżej ma dłoń była tym głośniej słyszałam chór w mojej głowie. Pod palcami poczułam zimną zbroję i usłyszałam tylko opadający kurz na ziemię. Salę zalało oślepiające światło niczym fala wzburzonego morze ogarnia brzegi mórz. Jakaś siła odrzuciła mnie od uzbrojenia paląc ciało niczym ogień na stosie. Ciemność w około mnie była przerażająca, nie widziałam nawet swojej dłoni. Gdzieś w dali ujrzałam zielone światło, które powoli się do mnie zbliżało. W głowie znów słyszałam swoje imię.

-Io! – krzyczała wciąż do mnie Aither potrząsając co chwilkę.

Otworzyłam oczy.

- Co się stało? – pytam zdezorientowana.

- Nic ci nie jest? – zapytała Helena.

Powoli zebrałam się i oparłam o kolumnę. Spojrzałam na przewrócony stojak i z przerażeniem spojrzałam na Aither.

- Gdzie...

- Bo ja wiem, zniknęła... – rozczarowanie na twarzy Aither – ...tyle drogi po to by coś poświeciło mi w oczy? Cóż najważniejsze, że tobie nic nie jest.

Aither pomogła mi wstać z zimnej posadzki. W głowie mi szumiało i jakoś nie mogłam się otrząsnąć z tego szoku. Skierowałyśmy się w stronę wyjścia. Nastała cisza. Erigone stała w przejściu i nie mogła powiedzieć ani słowa. Wciąż patrzyła na miejsce gdzie do tej pory stała kunsztowna zbroja, a teraz nic tam nie ma. Spojrzała na mnie ciepłym wzrokiem i uśmiechnęła się do mnie jakby chciała mi powiedzieć abym się nie martwiła. Jej wzrok przeszył mnie na wylot, ale nie czułam się źle z tego powodu. Przekroczyłyśmy próg komnaty, a ciężkie drzwi z hukiem się za nami zamknęły. Czułam się o wiele lepiej. Widać chwilka wytchnienia i podpory w wojowniczce przywróciły mi siły. Erigone bez słowa wskazała nam przejście, którym przeszliśmy do skarbca. Powoli ruszyłam w drogę powrotną ukradkiem patrząc na freski na ścianach. Chciałam chyba znaleźć jakieś wyjaśnienie odnośnie tego co się stało tam za wielkimi wrotami. Po chwili mogłam iść już sama bez pomocy Aither. Weszłyśmy do głównej komnaty świątyni i uniosłam wzrok w górę. Po chwili ogarnęły mnie myśli odnośnie wielkości tej budowli. Zaciekawiona zapytałam.

- Erigone, gdzie są twoje siostry?

- Hm? Moje siostry? A tak... na Olimpie... jest święto winorośli. Dionizos organizował ucztę. Ja zostałam bo... zawsze ktoś musi zostać w świątyni. A po drugie nie lubię przebywać na Olimpie, tam jest bardzo nudno. Wszyscy jedzą i piją, to nie dla mnie. Czasem odwiedza mnie Hermes, ale to tylko wtedy, gdy mu się chce.

- Ciekawe i nie do ogarnięcia. – rzekłam cicho.

- No dobra. – dumanie przerwała Aither – nic tu po nas. My się zbieramy a ty Erigone pozdrów rodzinę.

Wszystkie stanęłyśmy przed wejściem do świątyni, tuż pod wielką tablicą z pieczęcią Athene. Spojrzałam na płytę i zapytałam.

- Jak to się stało?

- Co? Bo nie rozumiem? – zdziwiła się Erigone.

- No, że ta tablica... a wy tak możecie wbrew tym słowom?

- Tak prawdę mówiąc to do końca sama nie wiem jak to się stało. Fakt był czas, że siedziałyśmy tutaj cały czas. Athene się obraziła na nas bo nie chciałyśmy dołączyć się do jej wojny z Posejdonem o wpływy w wielkim mieście.

- Wpływy? – powtórzyłam zdziwiona.

- Dawno to było i jakoś nie pamiętam o co jej poszło, ale się obraziła i nas tutaj zamknęła.

- A jak to się stało, że jej słowo zostało przełamane? – z ciekawości ciągnęłam dalej.

- Nie mam pojęcia, może trzęsienie ziemi było, często przecież tutaj to zjawisko występuje.

- No tak…

Nie zadawałam już więcej pytań. Czułam jakoś, że nie bardzo chce o tym rozmawiać. Może to jakaś wielka tajemnica? W jednej chwili niebo pociemniało. Uniosłam wzrok ku górze i cicho wyszeptałam.

- Chmurzy się, będzie padać.

Zerwał się w mgnieniu oka silny wiatr, który przyganiał ciemne chmury. Dziwne to było zjawisko jak dla mnie, bo kłębiły się tylko nad nami. Podmuchy wiatru były tak silne, że drzewa kłaniały się do samej ziemi. Meduza spojrzała na niebo i wzdrygnęła się. Poczułam dziwne ciepło w brzuchu. Jakby powoli rozpalający się ogień ogarniał całe moje ciało. Erigone rozglądnęła się nerwowo i wręcz krzyknęła do nas.

- Ukryjcie się lub uciekajcie w stronę wyjścia. Moje siostry wracają z Olimpu.

Strach w oczach. Natychmiast złapałam Helenę za rękę i popędziłam w stronę wąwozu nie zastanawiając się zbytnio czy coś mi stoi na drodze czy też nie. Zwinnie omijałam kamienne głazy leżące na drodze a mniejsze z nich nawet przeskakiwałam niczym atleta na olimpiadzie. Dobiegłszy do wielkiego głazu u wylotu wąwozu przykucnęłam i zakryłam ciałem Helenę zasłaniając głowę rękami.

- Io? – po chwili usłyszałam drżący głos Heleny.

- Co jest? – spojrzałam na dziewczynkę spoglądającą zza głazu na wejście do świątyni.

- Patrz na nią…

Przerażona spojrzałam w stronę świątyni. Spokojnym krokiem w naszą stronę podążała Aither jakby uczestniczyła w orszaku towarzyszącym Afrodycie. Dlaczego to mnie nie zdziwiło? Przecież Aither zawsze robiła głupie rzeczy i to ją wyróżniało z tłumu. To głupota czy odwaga? Może to mieszanka tych dwóch rzeczy. W każdym bądź razie spokojnie podeszła do nas, oparła ręce o boki i z obrażoną miną w końcu rzekła.

- Nudno. Bardzo nudno. Myślałam, że coś ciekawego się wydarzy, ale nieeeee... - ciągnęła długo.

W tym momencie w brzuchu poczułam dziwne mrowienie i rozchodzące się ciepło jakbym połknęła pochodnię. Aither stała spokojnie i patrzyła na niebo z typowym jak dla niej zainteresowaniem i ciekawością a zarazem ignorancją. Naszym oczom ukazała się pierwsza siostra Erigone, prawdopodobnie Eurymedusa. Była wielka jak tytani. W wyglądzie nie różniła się niczym od swojej bliźniaczki. Na głowie miała diadem z głową meduzy wykutą w lśniącym złocie. W miejscu oczu meduzy jaśniały dwa czerwone kamienie jakby ze złości napłynęły krwią. Każde oko węża wijące się na jej ramionach błyszczało na przemian raz żółtym raz zielonym światłem. Trzeba przyznać, że widok był imponujący. Za nią z chmur wyłoniła się kolejna ze szczerym uśmiechem na twarzy. Na jej widok Helena schowała się za nas obie. Z jej reakcji można było domyśleć się, że to Dejno. Ta, która ją goniła. Za „straszliwą” Dejno z puchowej osłony wyleciała jak skowronek kolejna z Meduz. Wszędzie jej było pełno i w dodatku śpiewała jakąś biesiadną pieśń, a raczej fałszowała. Ten skowronek z przepitym głosem to prawdopodobnie Euryale – siostra „skacząca” chociaż powinna nazywać się „krzycząca”. W jej ślad poszła kolejna – Stheno „silna, która nie uznawała chyba więzi rodzinnych za najwyższy priorytet gdyż po złapaniu siostry Euryale, podbiła jej oko. Dowód wielkiej miłości między siostrami. Zastanawiała mnie myśl, że przecież tylko Erigone jest o ludzkich rozmiarach, a reszta Meduz... były naprawdę duże. Nie różniły się prawie niczym z wyglądu prócz diademami na głowach, oczywiście ubiorem i charakterem. Każda była inna. Jednak Erigone i Eurymedusa miały najłagodniejsze oblicze ze wszystkich sióstr. Tak mi się przynajmniej wydawało. Patrząc na scenę powitalną przypomniałam sobie freski na ścianie, która przedstawiała śmierć wszystkich pięciu Meduz. Ciężko było mi wyobrazić sobie jak wszystkie giną. Cieszę się, że nie wywiązała się żadna walka, bo ujrzawszy taką scenę na pewno nie umiałabym zniszczyć takiego szczęścia, jakie widziałam w oczach Erigone. Niezręczną ciszę przerwała Aither.

- To co teraz? – zapytała.

- Nie wiem, ale lepiej opuśćmy to miejsce. – odpowiedziałam spokojnie i odwróciwszy się ruszyłam pierwsza w stronę wyjścia.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Szigo 27.01.2020
    Za dużo tekstu w jednym miejscu. Lepiej takie coś podzielić, żeby lepiej się ludziom czytało. Szczególnie na tej stronie.
  • Kapelusznik 29.01.2020
    Popieram przedmówcę
    TNIJ

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania