Srebrnobrody

Na brzegu pustyni, tam, gdzie zaczynał się las, rosło wielkie drzewo. Swoimi najwyższymi gałęziami sięgało dziesiątek metrów. Mniej więcej w połowie korony coś błyszczało. Na gałęzi leżał chłopak, młodzieniec, przykryty zielonkawym płaszczem. Przy oczach trzymał lornetkę. To jej szkła błyszczały w promieniach zachodzącego słońca. Nagle usłyszał szelest liści. To nie pasowało. Nie było wiatru. Podniósł się na łokciach i obrócił głowę. Zobaczył go. Stał tuż za nim. I wtedy zrobiło mu się ciemno przed oczami. Poczuł, że spada.

 

Ocknął się w ciemnym, kamiennym pomieszczeniu. Siedział naprzeciwko drzwi. Wszystko go bolało. Nawet gdyby chciał, nie mógłby wstać. Był przykuty do ściany grubym łańcuchem. Skąd się tu wziąłem? Po chwili pamięć wróciła. Był na drzewie. Usłyszał szelest. Zobaczył mężczyznę, którego bał się przez całe życie. Potem ciemność. Musiałem dostać w głowę, pomyślał. Dotknął swojej czaszki. Na czubku był wyczuł duży skrzep.

Drzwi się otworzyły. Do celi weszło dwóch mężczyzn. To byli oni. Gwardia Mroku. Tępiciele magii. Ci dodatkowo należeli do jakiejś specjalnej jednostki ponieważ nosili srebrną szarfę, ciągnącą się od ramienia do pasa. Ten, który wyglądał na starszego podszedł do chłopaka. Miał krótką brodę okalającą ogorzałą twarz. Jego bystre oczy patrzały groźnie.

– Obudziłeś się nareszcie, panie Blake. Wygodnie?

– Gdzie jestem? – zapytał młodzieniec. – Wiem, że to loch. Wiem, że daleko mnie nie zabraliście.

– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – mruknął żołnierz pogardliwie. Odwrócił się i skinął na młodszego gwardzistę. Ten podszedł do Blake'a, chwycił go za kaptur zielonej kurtki i podciągnął do pozycji stojącej. Chłopak stęknął z bólu, jednak ustał na nogach. Był sporo niższy od gwardzisty. Żołnierz odsunął się kawałek, by zaraz zatopić swą pięść w brzuchu młodzieńca. Cios wypchnął z Blake'a całe powietrze i zgiął go wpół. Chłopak próbował złapać oddech. Nie dane mu to było, gdyż zaraz spadł na niego cios z góry. Stracił równowagę i upadł na twarz. Po chwili poczuł na boku potężne kopnięcie okutym butem żołnierza. Jęknął. Usłyszał skrzypnięcie drzwi i głośne tupnięcie. A więc przybył ktoś jeszcze.

– Wstawaj! – Żołnierz jeszcze raz podniósł go za kołnierz. Blake podniósł oczy. To co ujrzał przerastało wszystkie jego koszmary. Przed nim stał jego były kapitan – Bart Henson.

– Znamy się, prawda Howardzie? – na kilometr można było wyczuć kpinę. Nie czekając na odpowiedź kontynuował – Howard Blake. Mój najlepszy żołnierz. Byłeś świetny. Mogłeś osiągnąć bardzo wiele. Czemu odszedłeś? Czemu dołączyłeś do tych szaleńców wykrzykujących zaklęcia?

– Nie rozmawiam z tobą, Henson – Był wściekły. Przypomniało mu się jego dzieciństwo. Piękny czas, kiedy jeszcze miał rodzinę. Potem przyszła Gwardia. Zniszczyli wszystko. Spalili całą wioskę. Tylko on przeżył. Miał wtedy siedem lat. Ukrył się w jaskini nieopodal. Henson tam go znalazł, przygarnął i wychował. Wtedy nie wiedział, że był on dowódcą oddziału, który zniszczył wszystko, co znał i kochał. Jednak gdy poznał prawdę uciekł, by dołączyć do Straży Jutrzenki.

– Nic ode mnie nie wyciągniesz.

– To się jeszcze okaże. – Kapitan odwrócił się i wyszedł. Nim opuścił pokój, skinął na żołnierza. Gdy tylko drzwi się zamknęły gwardzista podszedł do Howarda i sprał go na kwaśne jabłko. Chłopak otrzymał tyle ciosów, że znowu upadł. Umęczony stracił świadomość.

 

– Howardzie. – Głos był spokojny, ale nieznoszący sprzeciwu. Chłopak ocknął się. Przed nim stał odziany w biel mężczyzna z długą siwą brodą. Nagle poczuł, że już nie jest skuty.

– Howardzie, przynieś mi Latającą Księgę.

– Kim jesteś? – Zapytał zaspanym głosem – I gdzie znajdę tę księgę?

– Doprowadzę cię do niej – to mówiąc postać rozpłynęła się w powietrzu. Jeśli mam cokolwiek znaleźć, pomyślał, muszę stąd uciec. Usłyszał chrobot zamka. Szybko wstał i stanął przy ścianie obok drzwi. Chłopak znał się na kryciu i ucieczkach. Inaczej, szybciej wpadłby w ręce Gwardii. Gdy drzwi się otworzyły i żołnierz przekroczył próg, Howard szybko podłożył mu nogę,

i popchnął. Mężczyzna legł jak długi. Zaraz otrzymał potężne uderzenie w głowę. Upewniwszy się, że strażnik jest nieprzytomny, przeszukał go. Znalazł pistolet i klucz od celi. Sprawdził magazynek. Był pełen. Wymknął się z celi i zamknął ją. Ostrożnie podszedł do załomu korytarza. Wyjrzał i upewniwszy się, że nikogo tam nie ma, skręcił. Po chwili dotarł do schodów. Mniej więcej

w połowie usłyszał czyjeś głosy. Przywarł do ściany. Kątem oka zobaczył żołnierza zaglądającego przez drzwi. Chłopak wstrzymał oddech. Nie został zauważony. Jednak drzwi zamknięto. Jeśli księga jest na górze, pomyślał, wtedy jej nie zdobędę. A Gwardia i tak mnie znajdzie. Jestem na ich terenie.

– Zdaj się na mnie. Ja cię poprowadzę. – Chłopak rozejrzał się. Nie zobaczył mówiącego ale był pewien, że to ten siwobrody starzec. Czyli, jeśli on mnie prowadzi, to księga jest na dole. Howard zbiegł ze schodów i ruszył dalej. Za każdym razem, gdy miał wątpliwość gdzie skręcić, któreś drzwi otwierały się za sprawą niewidzialnej siły - magii. Jego droga była prosta. Nie miał wyboru. Musiał nią kroczyć.

 

Za kolejnym zakrętem droga się skończyła. Przystanął by odsapnąć. Nie wiedział, ile czasu minęło, ale zdawało się, że wiele godzin. Przed sobą miał wielkie drzwi. Sprawdził, były zamknięte. Pomyślał o broni. Czy dam radę przebić skobel? Obejrzał go dokładnie. Był bardzo solidny. Rozpiął kurtkę i sięgnął do wewnętrznej kieszeni. Cały czas tam był. Nie zabrali mu go. Na szczęście. Wysunął rękę. Leżał na niej wytrych. Zaklęty wytrych. Otwierał każdy zamek. Nigdy się nie łamał. To była jedyna pamiątka z dzieciństwa. Należał do jego ojca, który był ślusarzem.

Wsunął wytrych w drzwi i delikatnie przekręcił. Po kilku chwilach przestawiania wytrycha, drzwi stanęły otworem. W komnacie za nimi był zupełnie ciemno. Wyciągnął rękę przed siebie i trafił na coś. Drewno. Gdy podniósł, przedmiot zapłonął czerwonym ogniem. A więc pochodnia. Tylko kto ją zapalił? Podniósł ją wyżej, by lepiej widzieć otoczenie. Powoli zaczął iść wgłąb. Nagle trafił nogą w pustkę. Spojrzał w dół. Płytka na której przed chwilą postawił nogę znikła.

Ciekawie, pomyślał. Czyli bawimy się w skakanie po płytkach. Tylko którą wybrać. Przyjrzał się dokładnie tej, na której stał. Coś na niej było wyryte. Przykucnął. Wyczuł ten symbol. Już się z nim spotkał. Litera z Języku Gór. „Czego szukasz?” Usłyszał głos tego starca.

– Latającej Księgi. – Wtedy mu się rozjaśniło w głowie. Ta litera. To „l”. Więc trzeba skakać po tych, które utworzą napis. Szybko odnalazł następną. Gdy był w połowie, nagle się poślizgnął. Żeby złapać równowagę, wystawił nogę. Płytka, której dotknął znikła. Poleciał do przodu. Każda płytka, której dotykał, przestawała istnieć. A więc tak zginę, pomyślał. Na dnie jakiejś otchłani,

w lochach twierdzy Gwardii. Był pewien, że nic się już nie stanie, gdy nagle jego palce zaczepiły o coś twardego. Następną płytkę. Ta nie znikła. Czyli była poprawna. Wytężył wszystkie siły i zawisł na niej. Podciągnął się. Ruszył dalej.

Widział już drzwi. Za to brakowało płytek. Ostatnia litera, a do drzwi z pięć metrów. Dostrzegł ją. Daleko, przy samych drzwiach. Trzeba skoczyć. Rzucił się do przodu. To był najdłuższy skok w jego życiu. Udało mu się wylądować. Uderzył w drzwi, które otworzyły się bezgłośnie. Upadł. Był zmęczony, ale miał nadzieję, że to koniec. I wtedy ją ujrzał. Latająca Księga lewitowała kawałek ponad postumentem z białego marmuru. Ostatkiem sił wstał i dowlókł się do kamienia. Wyciągnął rękę.

– Proszę, proszę. Kogo my tu mamy. – Po plecach Howarda przebiegł zimny dreszcz. Chłopak wyszarpnął pistolet, odwrócił się i wystrzelił. Był jednak zbyt wolny. Henson zdążył doskoczyć do niego i podbić mu rękę. Pocisk trafił w kamienny sufit. Echo wystrzału słychać było przez kilka kolejnych sekund. Howard odskoczył w tył. Dowódca sięgnął za plecy i wyciągnął długi prosty miecz przysługujący tylko najwyższym oficerom. Miecz Zachodu. Ostrze z gwizdem przecięło powietrze. Howard wystrzelił jeszcze raz i zaraz został zmuszony wykonać unik przed spadającym mieczem. Klinga trzasnęła w podłogę. Oficer był doświadczonym fechtmistrzem. Szybko wyprowadził następne ciosy, zmuszając chłopaka do uników. Miecz złowieszczo świszczał, tnąc powietrze.

Blake z trudem łapał oddech. Z jego krótkich, brązowych włosów ciekły stróżki potu. Potknął się. Upadł. Zobaczył wiszący nad sobą miecz. Drugi raz, w tak krótkim czasie, ujrzał swą śmierć. W ostatnim, desperackim odruchu podniósł do góry ręce. I nic nie poczuł. Ledwie lekki ból w nadgarstku. Otworzył oczy i zobaczył Miecz wbity w pochodnię, którą trzymał. Oficer szarpał. Próbował wyciągnąć ostrze zablokowane w drewnie. Gdy w końcu mu się udało, musiał się cofnąć kilka kroków, by utrzymać równowagę. Ta chwila rozproszenia wystarczyła. Howard poderwał się i rzucił w kierunku Latającej Księgi.

Gdy tylko dotknął okładki, Księga zniknęła, a tuż obok pojawił się starzec. Ten sam, który pokazał mu się w lochu. W jego ręce znajdowała się książka, której przed chwilą dotykał Blake. Brodacz otworzył ją, przerzucił parę stron i zaczął mruczeć coś pod nosem. Chłopak patrzył na niego oniemiały. Nie zauważył, że od tyłu zbliża się Henson. Oficer zamachnął się mieczem, by zabić chłopaka. Howard odwrócił się i zamarł. Znowu zobaczył śmierć. Był zbyt przerażony by cokolwiek zrobić. W tym samym momencie starzec zakończył zaklęcie i kula niebieskiego ognia odrzuciła Barta Hensona pod ścianę. Mężczyzna grzmotnął w kamienie i stracił przytomność.

Blake stał przez chwilę, zaskoczony przebiegiem wydarzeń. Czarownik zdążył już schować księgę.

– Kim… Kim ty jesteś? – zdołał w końcu wydukać młodzieniec.

– Zwą mnie Srebrnobrodym. Jestem czarownikiem, uwięzionym w Księdze. Gdy Gwardia mnie złapała użyłem swej mocy, by schronić się w niej. Nie mogli jej zniszczyć i nie dali rady mnie z niej wyciągnąć. Tego dokonać mógł tylko ktoś oddany dobru. To byłeś ty. Dzięki za uwolnienie, przyjacielu. Gdybyś czegoś potrzebował, dzięki magii będę o tym wiedział pierwszy. Wtedy przybędę. Żegnaj, Howardzie Blake'u.

– Czekaj! Co ze mną?

I zniknął. Chłopak patrzał przez chwilę, tam, gdzie stał czarownik. Potem usłyszał głos Hensona.

– I co, chłopcze? Teraz nikt ci nie pomoże, co? Giń!

Ale zanim jego głos zdążył przebrzmieć do końca, rozległ się ogromny huk. Cała sala zatrzęsła się w posadach. Nagle pomieszczenie wypełnił pył, a zaraz po nim świtało słoneczne. Światło tak dawno nie widziane przez Howarda. Usłyszał terkot karabinu. Nie bał się. Wiedział, że taki odgłos wydaje broń tylko dwóch osób. Jimmy'ego i Georga, jego najlepszych przyjaciół.

– Jeszcze się policzymy – Usłyszał głos oficera. Rozejrzał się, ale go nie zauważył. Jimmy podbiegł do przyjaciela.

– Nic ci nie jest? – Zapytał oglądając go dokładnie.

– Nic prócz paru siniaków. Jak mnie znaleźliście?

– Kiedy straciliśmy z tobą kontakt ruszyliśmy na poszukiwania – do rozmowy włączył się Georg. – Jakoś tak się stało, że od razu trafiliśmy na ślady, biegnące aż tutaj. Dzięki magii wiedzieliśmy, że jesteś za tą ścianą.

– A zniszczenie ściany to była bułka z masłem.

Jimmy i Georg słynęli wśród Straży ze swych zdolności pirotechnicznych. Uwielbiali bawić się materiałami wybuchowymi.

– Najważniejsze, że jesteś cały. Chodź wracajmy do domu. Inni na ciebie czekają – powiedział Jimmy idąc w kierunku wyrwy. Howard obejrzał się przez ramię. Tym razem Gwardii nie udało się mnie zatrzymać. Następny razem też zwieję.

Podbiegł do przyjaciół i razem ruszyli w kierunku Akademii Straży Jutrzenki. Jego domu. Domu jego przyjaciół. Domu wszystkich, walczących z Gwardią. Dla Howarda to było najważniejsze miejsce na całym świecie.

 

Poznań, Wiosna 2016.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • katharina182 13.02.2017
    To chyba wstep do czegos wiekszego, co? Przynajmniej tak mi sie wydaje po przeczytaniu tego tekstu. Nie powiem, zapowiada sie calkiem dobrze. Dawno Cie nie bylo:P
    Lubie fantasy, widze ze bedzie o magii... zostawiam 5
  • KarolWes 14.02.2017
    Dzięki bardzo za komentarze i oceny. To miała (w zamyśle) być część jakiejś serii, ale nie wiem co z niej wyjdzie.
  • SisterofBlood 13.02.2017
    Uwielbiam fantasy, nie mogę doczekać się następnej części :) 5
  • BeerAfterShow 13.02.2017
    Uznaję to za wstęp do dalszych części. Super, 5 :)
  • Anonim 01.03.2017
    1. na czubku był wyczuł duży skrzep - bez BYŁ;
    2. sprał go na kwaśne jabłko - trochę infantylne określenie;

    ogólnie bardzo profesjonalnie - 5.
  • KarolWes 04.03.2017
    Dzięki

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania