Wloty i wyloty

W wielkim skrócie: Był Mikołaj. Nie ma Mikołaja. Konkretnie zaciukany w środku tygodnia, właściwie nie mógł przypuszczać, że urocza polonistka Margi Gothinberg wzywając go po lekcjach, zaoferuje zamiast erotycznego tańca na biurku nóż w brzuch i złowieszczy śmiech podstarzałego gnoma. Blondwłosa piękność przeżywała apogeum piękności i rozkwitu, z czego była niezwykle dumna. Adoracje ze strony niewyżytych nastolatków działały na Margi jak dobry pornos, a może nawet lepiej. Nie ukrywała, że lubi to. Te szepty na korytarzu, spojrzenia kierowane w ułamku sekundy w inny losowy punkt, kiedy niebezpieczeństwo przyłapania wisiało na włosku. Mikołaj był niedojrzałą świnią. Pryszczatą i wiecznie zasypaną myślami o rżnięciu kobiet w przedziale wiekowym trzydzieści — czterdzieści. Po skończonych zajęciach z rozkoszą przyjął informację od Gothinberg, że dostał jednorazowy bilet na spotkanie w klasie numer siedem po lekcjach. Dodała, że sprawa jest poważna. Zacisnął wyschnięte wargi i przytaknął.

Sala numer siedem znajdowała się na parterze. Margi często tam przesiadywała, kiedy akurat nie odbywały się lekcje. Tym razem nie siedziała. Kiedy Mikołaj wszedł do środka, obserwowała parking szkolny przez okno z poważną miną surowej mentorki. Blond włosy w świetle słońca nabrały połysku, a czerwone jak truskawkowy dżem usta otwarły się, by wypowiedzieć sedno sprawy.

— Masz przesrane, wiesz o tym?

Nie odpowiedział. Stał jak wryty, jak posąg analizując, co właściwie się stało. To nie miało tak być. Cały plan diabli wzięli, a opcja awaryjna nie istniała.

— Słucham? — zapytał, jakby tylko przerywając niewygodną ciszę.

— Oj Mikołaj. Bardzo mi przykro, ale masz kilka cech, które doprowadzają mnie do obłędu. Kiedy na ciebie patrzę — podeszła bliżej — chcę jedynie skoczyć przez okno i zakończyć tę farsę.

— Nie rozumiem. Myślałem, że chodzi o…

— O propozycję wyrżnięcia mnie najpierw na biurku, a potem na każdej z ławek. Owszem rozważałam to, ale uznałam, że nie zasługujesz.

— Skąd ty to… przecież ja nikomu nie…

— Wiem wszystko. Widziałam twoje spojrzenia i twoich kumpli. Podobało mi się to jak diabli, ale z tyłu głowy miałam tę jedną myśl.

Wiesz, to ona zaważyła o tym, że tu teraz stoisz.

Był Mikołaj. Nie ma Mikołaja. Jasna, kwiecista sukienka niczym zasłona ukryła kuchenny nóż, kiedy Margi podbiegła do niego nagle. Pierwszy cios, drugi i trzeci. Celność stuprocentowa. Mikołaj za bardzo nie śpieszył się ze śmiercią. Szok pozwolił mu pożyć trochę dłużej, zrobić kilka kroków w stronę drzwi, a potem gładko osunąć się na nich tworząc na białej powierzchni krwawy ślad. Złapała go za dłoń i ścisnęła. Spomiędzy jej palców wypłynęła mięsno — kostna pulpa w krwistym sosie. Papka powędrowała do jej ust. Przeżuła i połknęła ze smakiem. Z drugą dłonią postąpiła podobnie. Wszędzie jucha, pierdolona rzeź, jakiej chciała. Z głową siłowała się kilka minut, zanim ją odcięła. Wydłubała oczy.

— Tym razem musi zadziałać, nie ma chuja we wsi — rzuciła, wycinając na czole pierwsze siedem liter alfabetu.

Tak przygotowaną głowę postawiła na ławce i obsypała pudrem. Odgłos kaszlnięcia. W pustych oczodołach pojawiła się czerwona poświata. Martwe usta poruszyły się.

— Margi? — spytał głos.

— Tak, jestem tu. Niech to, udało się. Naprawdę się udało!

— Nie krzycz, idiotko, bo wszystko zepsujesz.

Kucnęła naprzeciwko głowy Mikołaja skąpanej we krwi, ale nadającej jak żywa. Nie szczędziła jej czułości, choć głos dobywający się z niej, jakby była jedynie głośnikiem, wtrącał co drugie zdanie, jaka to Margi jest głupia. Usta poruszały się dziwnie nienaturalnie, jedynie unosząc się nieznacznie.

— Jesteś jednak idiotką. Tępą idiotką. Dlaczego tutaj, hę? W szkole.

— Ale Kliff, jest już po lekcjach. Nie musimy się obawiać.

— Nie Kliff, a…

— Tak Wielki Flowrunanie. Wybacz mi.

Poleciła, aby uprzątnęła ciało Mikołaja spod drzwi. Przeniosła ciężkie truchło obok Edka — modelu ludzkiego szkieletu, który zgodnie z uczniowskimi zarządzeniami był opiekunem sali siedem.

— Był naprawdę na mnie napalony — zdradziła.

— Dziwie się im. Gdyby poznali cię bliżej.

Nikt bliżej nie poznał Margi. Wdarła się niepostrzeżenie na pokład statku, jakim była posada nauczyciela, aby pielęgnować wyborny plan na świetną zabawę. Cóż poradzić? Lubiła się mocniej zabawić. Może nawet za mocno. Wydawało się, że zrobienie małej rozpierduchy w budynku szkoły to dobre wyjście.

— Wezwać je? — spytała nieśmiało, jednak on wyczuł, że w głębi chce tego, jak diabli.

— W drodze wyjątku. Nie mam czasu sprzątać kolejnego burdelu, jaki po sobie zostawisz.

— Tym razem nie będziemy sprzątać. Zupełnie. W końcu świat się zmienił. Nikogo już nie rusza mały rozpierdolek tu czy tam. To już porządek dnia.

— Nie wiem, ile czasu spędziłem w śpiączce, ale zdecydowanie za dużo. Znieczulica ludzka nie mogła pójść aż tak od przodu.

Nie opowiedziała. Ekscytacja rozpromieniła jej twarz, a usta rozwarły się, jakby miały przyjąć w swe mokre progi podwójnego cheeseburgera. Wypowiedziała kilka zdan w nieznanym języku. Potem podeszła do Wielkiego Flowrunan zapakowanego w czaszce Mikołaja i skierowała na niego palec wskazujący, jakby wytypowała ofiarę do złożenia na ołtarzu.

— Jesteś gotowy, Wielki Flowrunanie.

— Rób, co chcesz — Gdyby czaszka miała jeszcze oczy zapewne przewróciął by nimi na znak obojętności czynów Margi i jej głupich zachcianek. Musiał ustąpić. Bez niej ściśle tajne rządowe przejście międzywymiarowe do innej rzeczywistości, bardzo piękniej i pełnej dwudziestoletnich dziewic nie zostanie otwarte.

Ciało Margi zastygło w pozie wyjętej wprost z pierwszej strony numeru Playboy, ale wersji dla kanibali. Trzymała w zębach skrawki tkanek i skóry wyrwanych siłą z miejsca, gdzie znajdowała się głowa. Lewa noga jakby wisiała w powietrzu, ale była wygięta w drugą stronę. Emanowała od niej błękitna poświata. Czyżby to fluorescencyjny środek na wszy? Nie, to zwykła moc wzywania duchów impra-rzezi. Niewidzialne zjawy lubowały się w mordowaniu ludzi przy akompaniamencie dobrej muzyki disco – polo. Wnikały wtedy w przedmioty codziennego użytku i ożywiały je.

Korytarz był pusty. Prawie. Ciszy, tupot japonek dobiegał z końca i był coraz głośniejszy. Woźna Greenburger kończyła zmywać okno obok wejścia głównego i miała poważny zamiar wtargnąć niepostrzeżenie do Sali numer siedem. Na rozmowę z Edkiem. Był dla niej, jak którego mąż miała, zanim postanowił sprawdzić, czy faktycznie ciało człowieka jest jak sprężyna. Mokra plama, która z niego została wyschła na słońcu, więc jakby go już nie było. Nie było też do kogo gadać. Edek był wiernym słuchaczem. Mało rozmownym, ale szczerym w swym milczeniu. Z uśmiechem na pomarszczonej twarzy stanęła przed drzwiami sali numer siedem. Dziwne odgłosy zaskoczyły ją i lekko onieśmieliły. Nie była sama. Chwyciła za klamkę. Potworny ból objął wewnętrzną część dłoni. Zapach spalonej skóry uniósł się w powietrzu. Na podłogę posypał się popiół i resztki palców. Kobieta wrzasnęła z przerażenia i bólu. Skierowała się do damskiej toalety sąsiadującej z siódemką. Kabina środkowa, jej ulubiona była otwarta i jechało z niej bardziej niż z ust dyrektora w poniedziałek rano. Zajrzała do środka. Coś sporego pływało w sedesie. Nie było to ludzkie gówno ani nic z nim związane. Wyglądało jak mały człowieczek zamknięty w przezroczystej kuli w pozycji embrionalnej. Miał rude włosy i rudy ogon. Szok ogarnął jej umysł ze zdwojoną siłą. Zamknęła się w kabinie numer trzy. Tam sedes był w miarę czysty i co najważniejsze pusty. No prawie. Żółtawe zabawienie wody wskazywało, że ktoś sobie ulżył, ale był tak tym podniecony, że nie zdołał już pociągnąć za sznurek spłuczki. Sama zrobiła. Bez łaski. Kiedy rozpaczliwie owijała krwawiący kikut papierem toaletowym, z sąsiedniej kabiny usłyszała płacz. Czarne włosy opadły na oczy, zasłaniając widok zamka. Znalazła go bez trudu i wyszła z kabiny cała się trzęsąc jak galareta. Ochlapana krwią nie odważyła się wejść do środkowej kabiny po raz drugi. Krople potu spłynęły po karku. Wyciągnęła dłoń w stronę drzwi. Płacz był coraz głośniejszy. Jej strach rósł proporcjonalnie do jego głośności.

Margi powróciła, gdziekolwiek była umysłem. Nie wyglądała na zadowoloną.

— Już? Gdzie oni są?

— Będą za chwilę, ale mamy mało czasu.

— Dlaczego?

— Przejście międzywymiarowe otworzy się tutaj. W tej szkole, w toalecie dziewczyn. Ono już tam dojrzewa. Jest mało czasu na zabawę, a ja chciałam go dużo —Prawie płakała, ale myśl, że impreza jednak będzie, krótka, ale będzie dawała jej odrobinę otuchy i ciupkę szczęścia.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • fanthomas 24.08.2019
    Za dużo rzezi jak dla mnie, choć na razie ciężko mi powiedzieć dokąd to zmierza

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania