Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Stalkerski chrzest

I

 

- Tak, pamiętam tamten dzień. Środek upalnego, słonecznego lata, tłumy ludzi na plaży wygrzewające się w promieniach popołudniowego słońca. W radiu ktoś słuchał relacji na żywo z meczu piłki nożnej pomiędzy reprezentacjami Polski i Rosji. Wszystko toczyło się swoim naturalnym, powolnym rytmem i nic nie wskazywało na to, że kiedyś to wszystko się skończy. Miałem wtedy czternaście lat. Pamiętam jako ojciec smażył kiełbasę na grillu... Ach co to był za zapach... – zamyślił się na chwilę – Później komentator w radiu wydał z siebie okrzyk radości. Polacy strzelili gola. Było pięknie, naprawdę pięknie. A potem usłyszałem narastający, basowy szum z czasem zamieniający się w ryk. Na niebie pojawiły się stalowe potwory przelatujące tuż nad naszymi głowami, zwracając na siebie uwagę wszystkich plażowiczów. A ja? Ja nie przyglądałem się samolotom. Stałem wpatrzony w gigantyczną chmurę przypominającą kształtem ogromnego grzyba. Właśnie wtedy nadszedł koniec.

- I co było potem? – odezwał się głos młodego chłopca, który zainteresował się historią starego stalkera tak bardzo, że ciekawość wzięła górę nad opanowaniem.

- Potem było piekło.. – wyszeptał stalker niby w odpowiedzi, a niby do samego siebie, wracając wspomnieniami do tamtych dni.

Słuchacze zaczęli się rozchodzić nie oczekując dalszej części historii. Ci, którzy znali mężczyznę od lat wiedzieli, że nie będzie kontynuacji i odeszli jako pierwsi. Reszta ruszyła ich śladem i po chwili wszyscy wrócili do swoich dotychczasowych zajęć, zostawiając za sobą opustoszały Plac Pionierów, nazwany tak na pamiątkę pierwszych ludzi, którzy odważyli się zamieszkać na powierzchni. Stalker siedział pod starym dębem, pamiętającym czasy, kiedy ludzkość rozkwitała w najlepsze, a później niemalże sama się unicestwiła. Przywołując wspomnienia sprzed Wielkiej Wojny nawet nie zwrócił uwagi na siedzącego przed nim czternastolatka. Niedożywiony szatyn o ziemistej cerze ubrany był w starą, już dawno znoszoną kurtkę i przetarte spodnie. Chłopak wpatrywał się w niego swoimi wielkimi, zielonymi oczami jakby w starym stalkerze widział najprawdziwszego w świecie bohatera. Promienie słońca padające na jego zmęczoną twarz podkreślały zmarszczki i blizny pozostałe po stoczonych w przeszłości bojach. Mimo swojego wieku miał gęste, ciemne włosy przejaskrawiające się pasmami siwizny. Dobrze zbudowany, ubrany w stalkerski kombinezon, z przewieszoną przez szyję maską przeciwgazową i opartym o pień karabinem sprawiał wrażenie prawdziwego weterana. I tak właśnie było.

Po chwili mężczyzna ocknął się z letargu i dostrzegł pożerającego go wzrokiem młodzieńca.

- Skończyłem opowieść - warknął na chłopaka, lecz ten jakby się nie zraził i nadal wbijał wzrok w stalkera.

Stary westchnął, po czym wstał i nie zwracając dłużej uwagi na młodzika, ruszył w stronę placu targowego, by się doposażyć na kolejną wyprawę. Szedł wzdłuż Obrońców Konstytucji, następnie skręcił w Aleję Wojska Polskiego, by później odbić w jedną z węższych uliczek przechodzących między starymi blokami, które jakimś cudem jeszcze nie popadły w ruinę. Stare budynki nie nadawały się już w żadnym stopniu do zamieszkania. Pleśń i wilgoć od pięćdziesięciu lat trawiły wnętrza mieszkań, a puste otwory okienne ziejące pustką wpatrywały się w każdego nadciągającego przechodnia. Stalker poczuł ciarki przebiegające po jego plecach. Zawsze je czuł, gdy przechodził przez takie miejsca.

Przemierzając pustostany usłyszał szelest, a następnie dźwięk sypiącego się gruzu za jego plecami. Obejrzał się gwałtownie, lecz nie dostrzegł nikogo.

- Może mam już przesłuchy - westchnął cicho sam do siebie, po czym niewzruszony ruszył dalej.

Przeszedł niespełna pięćdziesiąt metrów, gdy znów usłyszał za sobą dziwne dźwięki. Teraz już miał pewność. Ktoś się za nim skradał, bardzo nieudolnie z resztą, skoro tyle przy tym hałasował. Stalker ściągnął z ramienia karabin i ostrożnie zbliżając się do zwał gruzu lustrował teren przed sobą, próbując dojrzeć nieproszonego gościa. Będąc już bardzo blisko źródła hałasu, odbezpieczył karabin, przyczaił się za ścianą budynku obrośniętą gęstym zmutowanym bluszczem, po czym wyskoczył zza rogu kierując lufę broni wprost w skulonego w kącie chłopaka.

- Ach to ty... - wymamrotał pod nosem. Szczęknął bezpiecznikiem i przewiesił karabin przez ramię. - Czego ode mnie chcesz dzieciaku?

- Jaa... Eee... No bo... - zaczął się jąkać, czym jeszcze bardziej zirytował stalkera.

- No gadaj! - wykrzyknął tamten twardym, donośnym głosem.

- Bo ja chcę być taki jak pan! - odkrzyknął nieco piskliwie, ale równie twardo chłopak.

- Taki jak ja? - zdziwił się stalker - I dlatego mnie śledzisz?

- Chcę żeby pan mnie wszystkiego nauczył.

- Chłopcze... Czy ty wiesz co to znaczy być stalkerem? Trzymałeś w ogóle kiedykolwiek karabin w ręku?

Odpowiedziała mu głucha cisza i spuszczona w dół głowa zawstydzonego chłopaka.

- Tak myślałem. Wracaj do rodziców smyku, szkoda twojego czasu. - powiedział twardo, lecz spokojnie i odwrócił się odchodząc w swoją stronę. Miał sobie trochę za złe, że w taki sposób potraktował dzieciaka, jego rodzice pewnie do najbogatszych nie należeli, ale szybko otrząsnął się z współczucia twierdząc w duchu, że dzięki takiej szkole chłopak wyrośnie na twardego faceta.

- Nie mam rodziców! - rozległ się piskliwy krzyk za plecami stalkera. Ten zatrzymał się w półkroku i stłamsił przekleństwo na końcu języka. Przed oczami ujrzał swoich własnych rodziców w dniu Zagłady, a właściwie ich zimne, sine i rozkładające się ciała, odnalezione po tygodniu spędzonym w piwnicy miejscowego baru, które nie zdążyły się schronić przed chmurą zabójczych drobnoustrojów. Od tamtego dnia został zupełnie sam, zdany na łaskę lub niełaskę ludzi, którym razem z nim udało się przetrwać. W tej chwili zrobiło mu się żal chłopaka, choć targały nim różne emocje; od współczucia po złość wywołaną tym, że tak niewiele brakuje, aby zrobił z siebie opiekunkę.

- Za mną. - rzucił chłopakowi przez ramię.

Stalker szedł przodem milcząc całą drogę. Nie chciał zbytnio spoufalać się z dzieciakiem, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Przechodzili przez kolejne opuszczone i rozszabrowane przed laty mieszkania przepełnione wilgocią, pleśnią i niesamowitym wręcz smutkiem wypełniającym ich wnętrza na samą myśl o ludziach, którzy przed Zagładą zostawili w nich cząstki swoich dusz. W śród stalkerów krążyły nawet historie o cieniach, przypominających ludzi, dzieci i dorosłych, przemierzające opuszczone, wymarłe budynki, krążąc w nich bez celu. Były również historie o tych, którym nie było dane wrócić z takich miejsc. Nikt nie wiedział co się z nimi działo, podobno wchodzili i nigdy już nie wracali. Po prostu.

Zbliżali się już do targowiska, gwar tłoczących się ludzi słyszeli daleko stąd; teraz im oczom ukazały się sklepiki i stragany urządzone w otworach powystawowych, wybitych okien sprzed kilku dekad.

- Trzymaj się blisko mały. - stalker zwrócił się do chłopaka. Ten tylko przytaknął głową. Szli wąską ulicą przedzierając się przez tłum ludzi zainteresowanych wystawionymi na stoiskach towarami. Kupcy mieli wszystko, czego dusza mogła zapragnąć w tym postapokaliptycznym świecie; od żywności i podstawowej odzieży po broń, kombinezony wojskowe i błyskające się artefakty. Chłopak lustrował okolicę, jednocześnie nie spuszczając wzroku z idącego przed nim stalkera. Tamten zatrzymał się przy stoisku z bronią i amunicją, tymczasem wzrok młodszego przykuł bardzo rzadki artefakt zwany "syrenim ogonem". Błyszczący i podrygujący przedmiot o niezwykłych właściwościach emanował błękitną poświatą okalającą zespolone ze sobą stalowe płytki przypominające łuski.

W tym czasie na pobliskim straganie wybuchła kłótnia, podniosły się krzyki, padł strzał, krew rozprysnęła się po okolicy, a ludzie zaczęli uciekać w popłochu. Stalker złapał chłopaka za koszulę i pociągnął za sobą. Biegnąc cudem unikali świszczących nad ich uszami kul, na targu rozpętała się prawdziwa rzeź, a ziemia spłynęła szkarłatną posoką o żelaznym, mdlącym zapachu. Skręcili w wąską uliczkę miedzy blokami, minęli przedwojenny plac zabaw, a raczej to co z niego zostało. Za nimi rozległa się kolejna kanonada, dopadł ich huk wybuchu, słychać było krzyki i kolejne, pojedyncze strzały dobijające rannych. Stalker wciągnął chłopaka w klatkę schodową, skąd wspięli się po schodach na trzecie piętro, tam weszli w długi ciemny korytarz, aż dobiegli do jedynych zamkniętych drzwi. Mężczyzna wyciągnął klucz, zamek w drzwiach zgrzytnął ciężko, po czym puścił i wpuścił dwuosobową drużynę do środka.

Chłopak rozejrzał się dookoła i zauważył, że mieszkanie jest inne niż te, które najczęściej widywał. Było w nim mniej pleśni i wilgoci, otwory po oknach były szczelnie zasłonięte foliami, a meble i cała reszta wyposażenia wyglądały na zadbane.

- Pomóż mi. - stalker zwrócił się do chłopaka, przymierzając się do przepchnięcia topornej komody. Tamten pomógł mu bez wahania i dopchnęli ciężki mebel do drzwi. - Powinno wystarczyć. - westchnął ciężko i opadł na ziemię opierając się plecami o ścianę.

Chłopak otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz stalker uspokoił go gestem dłoni. Siedzieli w ciszy nasłuchując każdego podejrzanego dźwięku. Regularne oddziały, które najprawdopodobniej rozprawiły się z awanturnikami pewnie patrolowały jeszcze teren, a odgłosy walki i zapach świeżej krwi mógł przyciągnąć okolicznych drapieżników.

Nadchodził zmierzch, pomarańczowy dysk przesuwający się po rozpalonym niebie chylił się coraz bardziej ku krawędzi horyzontu. Cienie wydłużały się, aż zostały wchłonięte przez ogarniający je półmrok. Chłopak zapadł w głęboki, spokojny sen tuląc do siebie artefakt skryty w kieszeni koszuli. Stalker przejął wartę.

 

II

 

Pierwsze promienie wschodzącego słońca przebijały się przez prowizorycznie zasłonięte folią okna, oświetlając twarz drzemiącego stalkera. Jego chrapliwy, ciężki oddech zbudził już dawno chłopaka, który kręcąc się po mieszkaniu, zaszył się w kącie przedwojennego pokoju dziecięcego i obracał w dłoniach emanujący błękitem syreni ogon. Artefakt hipnotyzował swoim pięknem i delikatnością, a zarazem onieśmielał swoją mocą, przesączającą się przez każdą, najmniejszą komórkę jego ciała. Świat zwolnił tempo, jakby miał się zatrzymać, kształty dotychczas ostre i wyraźne stały się rozmazane, otoczone gęstniejącą mgłą. Syreni ogon zaczął drżeć, jego łuski oplatały ciało chłopaka, wbijając się w miękką tkankę i wchodząc pod skórę. Chciał krzyczeć, lecz wędrujące pod jego skórą ostre jak brzytwa żyletki rozdarły mu krtań, z ust wydobył się jedynie krwawy bulgot. Niewiarygodny ból rozrywanych mięśni, przedłużający się w nieskończoność sprawił, że przed oczami mu pociemniało. Ostatnią rzeczą, jaką widział, była szkarłatna kałuża, w której z sekundy na sekundę coraz bardziej się zagłębiał tracąc dech.

Obudził się z krzykiem, stalker zerwał się na równe nogi podrywając broń, gotów wypalić do każdego niepokojącego, ruchomego kształtu. Chłopak siedział napięty jak struna, spazmatycznie łapiąc oddech i nie mogąc dojść do siebie.

- Już młody, to był tylko zły sen. - powiedział stalker, opuszczając karabin. - Trzymaj. - podał chłopakowi manierkę z wodą. Ten trzęsącymi się rękoma wziął kilka łapczywych łyków krztusząc się przy tym. Gdy napad kaszlu minął, chłopak w końcu zaczął się rozluźniać. Stalker przyglądał mu się uważnie, upewniając się, że już wszystko w porządku. Rozpakował prowizoryczny podgrzewacz do konserw, zasilany wielokrotnie regenerowanymi akumulatorkami. Wyciągnął dwie puszki konserw, niepewnego pochodzenia, bo przecież z tych przedwojennych nic się nie ostało. Chodziły słuchy, że ktoś, gdzieś robi je ze swojej własnej hodowli królików, a później sprzedaje okolicznym handlarzom. Ile w tym prawdy? Nie wiedział tego nikt.

Gdy już się podgrzały, podał jedną chłopakowi, a ten otworzył ją i zaczął pochłaniać dużymi, szybkimi kęsami. Był głodny, strasznie głodny. Nie jadł nic od dobrych trzech dni, ale nie miał odwagi poprosić o dokładkę. Nie musiał. Stalker podgrzał kolejną puszkę i podał chłopakowi.

- Jak masz na imię? - zapytał nastolatka, nie podnosząc na niego wzroku.

- Marcel, ale wołają na mnie Cysiek - odpowiedział chłopak, przegryzając resztki zawartości puszki.

- Mówi mi Twardy.

- Tak jest, panie Twardy. - wyrzucił z siebie chłopak, zachwycony niecodzienną ksywką stalkera. Tamten spojrzał na niego gniewnym wzrokiem, po czym zmrużył oczy i powiedział:

- Jeszcze raz powiesz do mnie na "pan", to obiecuję, że przestrzelę ci oba kolana i zostawię łasce grzebacza, zrozumiano?

- Cysiek pokiwał energicznie głową.

Twardy skinął głową i zaczął grzebać w plecaku. Wyciągnął zwinięte w rulon ubrania, które rzucił chłopcowi i nakazał, żeby się przebrał.

- To ja może skoczę do pokoju obok i zaraz jestem - powiedział Cysiek, pamiętając o syrenim ogonie schowanym w wewnętrznej kieszeni kurtki.

- Nie pierdol młody, przebieraj się i mnie nie wkurzaj, nie mamy czasu. - warknął na niego Twardy. Tamten odwrócił się plecami i zaczął się przebierać. Przy zakładaniu co najmniej o rozmiar za dużych bojówek, wykorzystał moment, gdy stalker skupił swoją uwagę na czyszczeniu broni i zręcznym ruchem schował artefakt do jednej z wielu kieszeni spodni.

- Nooo, teraz wyglądasz jak prawdziwy stalker Cysiek, ale wiesz, że wygląd to nie wszystko, prawda? - powiedział Twardy wyjątkowo przyjaźnie i spokojnie. - Trzymaj, strzeż go jak oka w głowie, bo inaczej nie pożyjesz zbyt długo. - podał chłopakowi pistolet. Cyśkowi, aż zabłysły oczy na widok najprawdziwszej broni, trzymanej w jego dłoniach. Los uśmiechnął się do niego po raz pierwszy od czterech lat. Od dnia, w którym jego rodzice zginęli na wspólnym rajdzie. Atena i Zeus - bo tak ochrzczono ten duet - byli jednymi z najlepszych stalkerów w całej okolicy. Podejmowali się zadań, które dla innych wydawały się być niewykonalne, wychodzili na najdalsze rajdy, do miejsc, w które nikt nie odważył się zapuścić, ale zleceniodawcy dobrze płacili, więc chodzili. Podczas jednego z tych rajdów mieli potwierdzić istnienie przeciw atomowego schronu, oddalonego o około trzydzieści kilometrów na południowy - wschód od ich kolonii. Wszystko szło zgodnie z planem, o ile cokolwiek w tych warunkach było można zaplanować. Odnaleźli schron, był nawet zamieszkany, a jego mieszkańcy okazali się być bardzo mili i życzliwi. Po dwóch dniach spędzonych na odpoczynku i uzupełnianiu zapasów, postanowili wrócić do macierzystej kolonii zdać raport i odebrać zapłatę. Dowódca schronu nie chciał ich zbyt szybko wypuścić, lecz nie dał rady ich zatrzymać. Wyszli następnego dnia o świcie, pogoda im sprzyjała, bo słońce przebijało się zza gęstych chmur i nie zapowiadało się na jakiekolwiek opady szaroburego śniegu. Droga przez las szła im gładko, wracali wcześniej już przetartą drogą nie natrafiając przy tym na żadne mutanty. Niedługo potem ich oczom ukazały się pierwsze zabudowania, gdy się do nich zbliżyli, zza pleców dobiegło ich wściekłe ujadanie ślepaków. Rzucili się biegiem, do najbliższego w miarę zdolnego do obrony domu. Psy były coraz bliżej, Zeus zatrzymał się przed budynkiem, puścił serię w ich stronę zabijając trzy najbliższe mutanty. Krew rozlała się po szarym śniegu, a on sam wbiegł do domu, barykadując za sobą wejście. Atena usadowiła się na poddaszu, wymierzając pojedyncze, celne strzały nadbiegającym ślepakom. Po chwili psy jakby odpuściły, lecz para wolała nie ryzykować i odczekać jeszcze parę chwil.

Nie spodziewali się, że ktokolwiek mógł podejść ich z zupełnie drugiej strony. Pocisk z ręcznej wyrzutni rakiet RPG wbił się w konstrukcję budynku, wyrywając w nim potężną dziurę i zapalając go. Nieprzytomna Atena leżała pod przeciwną ścianą nienaturalnie wygięta. Natomiast Zeus zataczając się, dotarł do otworu i oddał kilka strzałów na oślep, po chwili poczuł silny ból w przetrąconej szczęce i w panującym półmroku zobaczył stojącego nad nim dowódcę schronu, który wcale nie tak dawno odwiedzili.

- Nikt nie może się o nas dowiedzieć. - usłyszał, a potem rozległ się huk wystrzału i utonął w wszechogarniającym go mroku.

Mijały dni i tygodnie, które w wilgotnych i zapleśniałych piwnicach ciągnęły się w nieskończoność. Tygodnie, w ciągu których rodzice Cyśka nie wracali. Gdy stało się pewne, że chłopiec został sierotą, zaopiekowała się nim pani Magdalena, miejscowa nauczycielka. Zabierała go na lekcje, zajmowała się nim najlepiej, jak potrafiła, lecz Cysiek miał wtedy inne plany. Przysiągł sobie, że zostanie stalkerem, tak jak jego rodzice i w ten sposób ich pomści, więc pewnej nocy wymknął się z niewielkiej piwniczki, którą dzielił z nauczycielką i już nigdy do niej nie wrócił. Od tego momentu rozpoczęło się dla niego nowe życie, życie młodego stalkera.

- Nie baw się tak, to nie jest zabawka. - szorstki głos Twardego wyrwał Cyśka z zadumy. - Patrz pokażę ci.

Przez kolejnych kilka dni stalker uczył chłopaka wszystkich podstaw dotyczących broni. Rozbierał, czyścił i składał pistolet tak długo, aż nie zaczął wykonywać tych czynności w sposób machinalny. Postawa do strzału, wychodziła mu całkiem nieźle, ale z walką w ręcz było już gorzej, głównie przez jego niedożywienie i wątłą sylwetkę. Jednakże, dni spędzone na treningach nie szły na marne, Cysiek był bardzo pojętny i radził sobie coraz lepiej. Odizolowane od reszty świata mieszkanie nie było idealnym miejscem do nauki stalkerskiego fachu, lecz na sam początek wystarczyło. Sam Twardy był wymagający i nie odpuszczał chłopakowi, a ten drugi mimo licznych siniaków, zadrapań i stłuczeń poniesionych w wyniku ciężkich treningów, cieszył się, że nareszcie spełnia swój życiowy cel.

Na nocnych wartach obracał w dłoniach syreni ogon, przyglądając mu się uważnie, za każdym razem robiąc to w taki sposób, aby Twardy go nie zauważył. Artefakt miał w sobie coś, co sprawiało, że Cysiek czuł się oczarowany jego pięknem. Zachwycał się błękitnym światłem emanującym z jego wnętrza, które zawsze wzmagało się o zmroku. Nie zważał na pęcherze wysypujące jego dłonie, bo głęboko wierzył, że jest w posiadaniu czegoś bardzo cennego i za wszelką cenę musi tego strzec. W tym samym czasie Twardy obserwował go spod przymrużonych oczu. Już wcześniej podejrzewał, że Cysiek coś przed nim ukrywał, ale teraz miał już pewność. Wstał, odbezpieczył karabin i mierząc do chłopaka rzucił spokojnie, lecz twardo:

- Odwróć się, tylko powoli. I rzuć to, co trzymasz w rękach. - chłopak wykonał polecenie stalkera i niechętnie rzucił artefakt na ziemię. - Skąd to masz? - odpowiedziała mu cisza. - Skąd to, kurwa masz? - powtórzył tym razem ostrzej i z wyraźną wściekłością. Jego twarz zalała się purpurą, tętnica odróżniająca się na szyi, tłoczyła krew przepełnioną adrenaliną prosto do mózgu.

- Ukradłem, wtedy na targu. - wydukał Cysiek łamiącym się głosem. Stalker bezceremonialnie podniósł artefakt i wyrzucił go przez okno, chwilę po tym na dole rozległ się huk rozsadzanego betonu.

- Nie! - wykrzyknął chłopak i rzucił się na Twardego w napadzie agresji, okładając go pięściami. Tamten kompletnie zaskoczony upadł na ziemię, Cysiek upadł na niego i zaczęli się szarpać. Stalker osłaniając głowę, wyczuł że Cyśkowi zaczyna brakować sił i wyczuwając odpowiedni moment, wprawnym ruchem przewrócił go na plecy. Usiadł na nim i uderzył chłopaka kilkakrotnie w twarz łamiąc mu nos i pozbawiając przytomności.

Minęło kolejnych kilka godzin, zanim Cysiek odzyskał przytomność. Gdy się przebudził, słoneczne światło, wpadające przez okno do mieszkania, raziło go w oczy, a nos piekł tępym pulsującym bólem. Zarówno on sam, jak i cała podłoga zalana była zakrzepłą krwią. Minęło dobrych kilka minut, nim doszedł do siebie i przypomniał sobie, co tak właściwie zaszło. Z jednej strony było mu wstyd, że ukrywał artefakt, a z drugiej nadal był zły na Twardego, że nie dał mu się jakoś wytłumaczyć. Tak czy siak, było już po sprawie. Artefakt został zniszczony, a on sam siedział z rozwalonym nosem i czekał na srogi opierdol.

W tym czasie jego przemyślenia przerwał wchodzący do mieszkania Twardy, który zmierzył chłopaka krytycznym spojrzeniem, odłożył sprzęt pod ścianę, a następnie podsunął sobie stołek i usiadł na przeciwko Cyśka. Siedział tak dłuższą chwilę ćmiąc papierosa i rozważnie dobierając w głowie słowa. Na początku miał wrażenie, że trochę przesadził łamiąc chłopakowi nos, ale później doszedł do wniosku, że jednak mu się należało. Czuł się oszukany i poniżony, więc nie zamierzał dawać małemu żadnej taryfy ulgowej.

- Wiesz, co zrobiłeś? - zapytał w końcu.

- Ukradłem artefakt... - chłopak zawiesił głos, mówienie przychodziło mu z trudem. - I ukrywałem go przed tobą.

- Chuj z tym. Przez twoją głupotę mogliśmy zginąć. - Cysiek uniósł wzrok i spojrzał na stalkera pytająco. - Tak kurwa, mogliśmy zginąć. Trzymałeś to gówno w kurtce bez żadnej osłony, macałeś to gołymi rękoma. Wiesz co się działo z pierwszymi stalkerami, którzy robili tak jak ty? - chłopak pokiwał przecząco głową. - Zmieniali się w mutasy, umierali na chorobę popromienną powoli pożerającą ich ciała, a w najlepszym wypadku wysadzali się w powietrze. Rozumiesz? - chłopak skinął głową. - Pytam kurwa czy rozumiesz? - wykrzyczał stalker.

- Tak, rozumiem.

- Pokaż te ręce.

Cysiek wyciągnął dłonie przed siebie, z pękających pęcherzy wylewała się żółta, cuchnąca wydzielina oklejająca palce. Widząc to, twarz Twardego wykrzywiła się w grymasie obrzydzenia. Coś takiego widział tylko raz, u swojego towarzysza, gdy zaczął się ten cały artefaktowy szał. Lecz dla niego było już za późno, stracił obie dłonie, chłopak miał jeszcze szansę na zachowanie najpotrzebniejszych palców. Twardy przyciągnął do siebie plecak i zaczął w nim czegoś szukać. Po chwili wyciągnął białą buteleczkę, nóż i dwa rulony bandaży. Włączył podgrzewacz i zaczął podgrzewać wodę, w tym czasie spryskał dłonie środkiem z butelki, na co chłopak skrzywił się w grymasie bólu. Lewa dłoń była w gorszym stanie niż prawa, dwa ostatnie palce, zmieniały kolor na czarny, postępowała martwica.

- Będzie trzeba je uciąć - powiedział stalker, na co chłopak energicznie zaprzeczył ruchem głowy. - Słuchaj mnie teraz uważnie, dobra? Dzisiaj dwa palce, a jutro możesz nie mieć dłoni, jasne? Tak myślałem. - mówiąc to, wyparzył dokładnie ostrze w gotującej się wodzie, wyciągnął szmatę z plecaka, którą zatkał Cyśkowi usta. - Gotowy?

Chwilę później na stary, spłowiały i przesiąknięty wilgocią dywan spłynęła struga gęstej krwi. Stalker zrobił to szybko, ostrze przeszło gładko, bez żadnych problemów, a mimo to ból był nie do zniesienia. Stłumiony krzyk rozległ się po mieszkaniu, oczy chłopca wywróciły się do góry białkami i zapadła ciemność. Odpłynął w bezkresną, czarną jak smoła otchłań, otwierającą się pod jego stopami.

 

III

 

Po kilku dniach Cysiek czuł się już lepiej, rany na dłoniach goiły się, a kikuty usuniętych palców powoli się zabliźniały. Mimo, że sprawiały mu ból, podczas wykonywania prostych czynności, takich jak czyszczenie broni czy przygotowywanie jedzenia, to jednak nie odczuwał ich braku. Były to dwa ostatnie palce lewej dłoni, w których postępowała martwica, więc nie były mu niezbędne do życia. Nie rozpaczał nad ich utratą, a raczej zaakceptował fakt, iż już nigdy ich nie odzyska i w miarę możliwości uczył się posługiwać okaleczoną dłonią. Szło mu coraz lepiej. Twardy nie męczył go treningami, twierdził że najpierw musi dojść do siebie, a potem się zobaczy. Tak jak na początku zajmował się chłopakiem i pozostawał w pobliżu, tak niedługo później jego stalkerska natura wygrała i widząc, że Cysiek czuje się lepiej, wyruszył na rajd. Miał wrócić najdalej następnego dnia. W tym czasie chłopak wiele rozmyślał, zwłaszcza o tamtej nocy, gdy stary stalker złamał mu nos. Nadal nie mógł zrozumieć, jakim cudem dał się tak łatwo omamić temu świecącemu kawałkowi reaktywnego śmiecia. Tak, był piękny, błękitne światło emanujące z jego wnętrza otaczało cały artefakt ledwie dostrzegalną, delikatną mgiełką, rozpraszającą promienie słoneczne i wzbogacając ją tym samym przeróżnymi kolorami tęczy. Jego na pozór szorstkie, metaliczne płytki przypominające łuski, z których się składał, były zadziwiająco delikatne i przyjemne w dotyku, a uczucie ciepła pod palcami wydobywające się z jego wnętrza przywoływało najpiękniejsze wspomnienia dzieciństwa. Miał w sobie jakąś magię, która omamiła i spętała umysł młodego chłopaka, sprawiając że artefakt stał się jego oczkiem w głowie, za które potrafiłby oddać życie.

Właśnie tamtej nocy, gdy Twardy mierzył do niego z karabinu, w jego umyśle błysnęła myśl, skłaniająca go do sięgnięcia po broń. W prawdzie był to tylko moment, lecz zdążył poczuć zimną, metalową rękojeść pod swoimi palcami i gdyby w porę się nie zawahał, pewnie wyciągnąłby ją z kabury. Wtedy wszystko pędziło, w niewyobrażalnym tempie, wycelowany w Cyśka karabin, upuszczony artefakt, potem wybuch i nagły szał, który ogarnął jego umysł żądając zemsty na tym, kto odebrał i zniszczył jego jedyny skarb. Później nie pamiętał niczego, oprócz piekącego bólu przeszywającego twarz, oraz skrępowanych rąk i nóg, gdy odzyskał przytomność. Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, musiał przyznać sam przed sobą, że był po prostu głupi, dając się omamić kawałkowi jakiegoś żelastwa.

Jego przemyślenia zakłóciły dziwne dźwięki wydobywające się zza ściany. Drapanie, szuranie i charkanie niosły się echem po opuszczonym i lecz nie najgorzej wyglądającym mieszkaniu. Cysiek nadstawił ucha i po chwili zorientował się, że tajemnicze odgłosy nie wydobywają się jedynie z klatki schodowej, lecz także z zewnątrz budynku. Gdy drapanie stawało się coraz głośniejsze i wydawało się być wyraźnie bliższe, niż wcześniej, na wszelki wypadek wyciągnął pistolet i sprawdził magazynek. Z jednej strony mu ulżyło, bo był pełny, lecz jeśli przeciwników byłoby więcej, lub okazali się być niezłymi twardzielami, jeden mógł zdecydowanie nie wystarczyć. Postanowił schować się w najdalej położonym od drzwi wejściowych i jak wszystko na to wskazywało, pokoju dziecięcym. Niezbyt duże, aczkolwiek solidne, drewniane łóżko miało na sobie jeszcze ślady wymalowanych postaci z kreskówek. Pod oknem stało niewielkie biurko, zaraz przy nim rozpadająca się komoda, a dalej znajdował się kącik z zabawkami.

Cysiek zamknął za sobą drzwi, coś mu mówiło, że nie mogły stanowić realnej przeszkody dla zbliżających się mutantów. Spróbował przepchnąć komodę, później biurko, lecz przesiąknięte wilgocią meble były dla niego zbyt ciężkie. Rozejrzał się po pokoju, wziął krzesło i podstawił pod klamkę drzwi, następnie przewrócił łóżko na bok, zapewniając sobie dodatkową osłonę. Schował się za nim, wyciągnął pistolet i czekał. Czuł narastające w nim napięcie, każda mijająca minuta wydawała się być wiecznością, która ogarnia cały ten rynsztok swoim grubym płaszczem, zatrzymując czas. Serce waliło mu jak młot próbujący przebić się przez klatkę piersiową, uwolniona do pędzącej tętnicami krwi adrenalina rozgrzewała każdy, najmniejszy mięsień ciała i wyostrzyła wszystkie zmysły. Siedział, cały zlany potem, wyczekując zbliżającego się niebezpieczeństwa.

Drapanie i skrobanie stawało się coraz głośniejsze, pomieszczenie wypełnił odrażający smród śmierci i stęchlizny. Wziął do spoconej ręki pistolet, odbezpieczył i czekał, mierząc w zablokowane drzwi. W tej chwili wszystko ucichło. Nie było już żadnego drapania, skrobania, ani charkania, nastała gęsta i przepełniona niepokojem cisza. Cysiek nie wiedział co się dzieje, wydawało mu się to bardzo dziwne i przez chwilę mignęła mu w głowie myśl, żeby podejść do drzwi i sprawdzić czy mutanty zwyczajnie sobie poszły, lecz prawie natychmiast się zmitygował. "Przecież oni na to czekają" pomyślał i pozostał w miejscu, nadal mierząc do drzwi. Nagle, przez drzwi przebiła się chuda, sino - niebieska ręka, zakończona olbrzymimi, ostrymi szponami. Po chwili pojawiła się druga, zaczęły rozrywać drewno na strzępy, powiększając otwór, w którym pojawiła się głowa potwora. Niezbyt duża, o podłużnym kształcie, pozbawiona oczu i włosów, a zamiast nosa miała niewielkie otwory przypominające nozdrza. Istota rozchyliła wargi, które ukazały wielkie, ostre jak brzytwa zęby. Cysiek oddał strzał, później drugi, lecz nie zraniły one potwora, ponieważ nawet w niego nie trafiły. Mutant ryknął, po czym szybko zaczął powiększać otwór w drzwiach, a Cysiek patrzył na to sparaliżowany strachem ogarniającym jego ciało. W tym czasie istota wtargnęła do pokoju i przygarbiona, wychudzona postać, o zbyt długich rękach i o wiele krótszych nogach rzuciła się na chłopaka, uwalniając z paszczy długi, zakończony chwytnymi paszczękami jęzor. Pistolet wystrzelił, kula trafiła w mutanta, odrzucając ciało w stronę drzwi. Cysiek poprawił mu drugą kulą w głowę, ubarwiając ściany brunatną cieczą. Po chwili do pokoju wskoczył drugi stwór i przeskakując po meblach doskoczył do chłopaka. Cysiek strzelił, lecz tylko drasnął mutanta, a ogromne łapsko zwaliło się na niego, wytrącając broń z dłoni. Potwór przydusił chłopaka do ziemi i wysunął oślizgły jęzor, zbliżając go do twarzy. Zraniona ręka odezwała się palącym bólem, ale druga była jeszcze swobodna, więc sięgnął do kieszeni po nóż i jednym cięciem pozbawił potwora wijącego się ozora. Tamten zawył z bólu, po czym chwycił chłopaka w swoje szponiaste łapy i cisnął nim do pokoju obok. Poodzierany i obolały Cysiek wił się na podłodze, próbując się podnieść, widział teraz przed sobą zbliżającego się mutanta. Wiedział że to już koniec, bez pistoletu i zgubionego noża, nie był w stanie się już dłużej bronić. Odsuwał się nogami od mutanta, opóźniając jedynie nadchodzącą śmierć.

Wtem do mieszkania wparował Twardy, posyłając w stronę potwora strużkę ołowiu, dotkliwie go przy tym raniąc. Tamten rzucił się na stalkera, lecz nie zdążył doskoczyć, bo dopadła go kolejna seria z karabinu rozrywająca jego ciało na strzępy. Twardy podszedł do Cyśka, pomógł mu wstać i się ogarnąć.

- Był tylko jeden? - zwrócił się do chłopaka.

- Drugi jest w tamtym pokoju. - odpowiedział łamiącym się głosem.

- Martwy?

Odpowiedziało mu skinienie głowy, więc wszedł do środka i się rozejrzał. Jego oczom ukazało się przewrócone na bok łóżko i leżące pod ścianą ciało mutanta z rozwaloną głową. Dostrzegł też rzucony w kąt pistolet, podniósł go i sprawdził magazynek. Brakowało czterech kul. Wcisnął go z powrotem, pstryknął bezpiecznik i wyszedł z pokoju. Podał pistolet Cyśkowi i odpalił papierosa.

- Dobra robota. - zaciągnął się dymem - Będzie z ciebie dobry stalker. Za dwa dni idziemy na rajd.

- Ale...

- Nie ma żadnego ale. I tak musimy zmienić lokum. - bezceremonialnie przerwał chłopakowi, po czym roztarł butem niedopałek papierosa o podłogę.

Cysiek włóczył się jeszcze przez chwilę po mieszkaniu, szukając noża i próbując dojść w końcu do siebie. Mimo pulsującego bólu w rannej ręce czuł się nawet dobrze, był z siebie dumny i naprawdę uwierzył, że zostanie prawdziwym stalkerem, tak jak Twardy. Stanął oko w oko ze śmiercią i ją pokonał, wyrwał się z jej szponów, dostając tym samym szansę na pomszczenie rodziców. W tym czasie odbijający światło metal zwrócił jego uwagę. Podszedł bliżej i przy przewróconym łóżku dostrzegł nóż. Podniósł go i obracając w dłoniach, przyglądał się brunatnej mazi oblepiającej jego ostrze, przypominającej krew, ale o wiele ciemniejszą i gęstszą. Po raz kolejny poczuł zapach śmierci, lecz nie czuł już strachu, bo wiedział, że tym razem on ją zada. Wytarł nóż o spodnie i włożył go do kieszeni, po czym wyszedł z pokoju uświadamiając sobie, że to był jego chrzest. Chrzest ognia.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania