Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Stalkerskie opowiadania 5: Interludium I + Ifryt cz. 1

Interludium I

 

Ktoś szturchnął go w ramię. Mocno. Tak, aby się obudził.

- Śpisz? – rozpoznał głos Baśki.

- Już nie – odparł nie otwierając oczu.

- Rusz dupsko, jesteś potrzebny.

Antares otworzył oczy. Najchętniej odpowiedziałby: „jeszcze pięć minutek”, ale gdzieś blisko mógł krążyć Puszek, a ten zrugałby go w takiej sytuacji konkretnie i siarczyście. Dowódca nie znosił marnotrawstwa dnia. Chcąc tego uniknąć, Antares usiadł, odrzucił koc i zeskoczył z górnej pryczy piętrowego łóżka. To bezpośrednio przylegało do szafy, gdzie stalkerzy trzymali swój sprzęt i nieliczne ubrania. Było już jasno. Pod Antaresem spał Zośka. W męskim pokoju sypialnym mieszkało jeszcze dwóch stalkerów. Andrzej i Miś. Dziewczyny, Sly i Baśka miały do swojej dyspozycji osobny pokój, gdzie również stały dwa piętrowe łóżka. Do pokoju dziewczyn wchodziło się prosto z wąskiego korytarza, po wspięciu się po kilku schodach. Na prawo u jego końca mieściła się sypialnia mężczyzn, a w lewo prywatny pokój Puszka i jego żony.

Misiek i Zocha mieli wartę, a Andrzej wstał wcześniej. Poza Antaresem, pokój był pusty, Baśka zaczekała na zewnątrz. Stalker przebrał się. Wychodząc uchylił drzwi balkonowe, by nieco przewentylować pomieszczenie. Wyszedł na korytarz i udał się z Bachą w dół schodów.

- Co się dzieje? – zapytał.

- Ollie odwinęła rano opatrunek na nodze małej.

Skręcili w prawo, w kolejną klatkę schodową za drewnianymi drzwiami. Było tam zdecydowanie chłodniej. Poszli po kolejnych schodach.

- Co z nią? – dopytał Antares.

- Rana wygląda źle, nawet gorzej niż na bocznicy – odparła Baśka bez emocji.

- Jak to? Ranę oczyściliśmy dokładnie, nawet obłożyliśmy Duszą. To przecież jeden z najmocniej oczyszczających artefaktów, dość, że nie zwróciła przez noc anytradu, bo przez Duszę nałyka się sporo.

- Sam zobaczysz. Andrzej też tam jest. Posłali po ciebie. Mówię ci, że rana ani trochę się nie zagoiła przez noc. Nawet pod wpływem Duszy, co dziwi mnie niepomiernie. Też musiałam zobaczyć, bo nie mogłam uwierzyć.

Antares spochmurniał. Skoro Baśka twierdzi, że tak jest, to musiało tak w istocie być. Baśka myliła się rzadko, jeśli w ogóle. W sytuacji gdyby wokół panowały ciemności, a zdaniem Baśki było południe, należało natychmiastowo zacząć niepokoić się o losy słońca.

Kamienne, zimne stopnie skończyły się wkrótce. Poddasze bazy wyłożone było drewnem na podłodze, ścianach i suficie. Emilka dostała mały pokoik zaraz przy wejściu. Antares wszedł do środka, Baśka zatrzymała się w przejściu. Oparła o framugę i skrzyżowała przedramiona na piersi, przyglądając się. Dziewczynka siedziała na posłaniu, zakrywając twarz rękoma. Andrzej stał obok w podobnej pozie, co Baśka. Ollie klęczała obok dziecka i robiła coś u jego stopy. Gdy spostrzegli Antaresa, Andrzej pokazał ruchem głowy Emilkę. Ollie odwinęła warstwę bandaża. Antares ukląkł przy niej. Zapachniało zgnilizną. Antares krytycznie przyjrzał się stopie dziewczynki. Przez pierwsze pięć sekund nie dowierzał. Dusza zawsze pomagała. Nigdy nie byli zmuszeni szukać i używać Kotleta, czy najsilniejszego artefaktu o działaniu antyseptycznym, Ifryta. Ifryt w ogóle rzadko kiedy przewijał się przez pojemniki stalkerów. Był trudny do zdobycia. Artefakty tego kalibru rodziło tylko „inferno”. Gorsza, groźniejsza i o wiele bardziej niebezpieczna forma „żarnika”. Ale za to Ifryty rodziły się regularnie, lecz rzadko, nie jak na przykład w przypadku „tresera”, który zabija, nie produkując nic.

Rana rzeczywiście wyglądała źle. Wręcz niedobrze. Wdało się nowe zakażenie. Nie sposób stwierdzić czy jeszcze na bocznicy, czy już w obozie. Rana nawet nie zaschła. Krwawienie powstrzymywała warstwa skrzepu, który powstał dzięki Duszy. Wokół rozcięcia na podbiciu, gdzie wbita była drzazga, skóra zmarszczyła się mocno, przybierając szarawy odcień, miejscami nawet czarny. Zakażenie postępowało i to szybko. Należało działać natychmiast. Musieli zdobyć Ifryta. Tylko to mogło pomóc. W przeciwnym razie, dziewczynkę czeka amputacja. A tego nie byli w stanie przeprowadzić w obozie. W stanie obecnym, który z całą pewnością będzie się pogarszał, nie będą w stanie odprowadzić jej do Kordonu. Najpewniej nie zdążą nawet tam dotrzeć. Co było jednoznaczne ze śmiercią dziecka. Antares zaklął szpetnie.

- Co teraz? – zapytała Ollie. Antares podniósł się.

- Nie ma innego wyjścia. Tylko Ifryt może jej pomóc. Inaczej umrze – powiedział, nie dbając o to, że Emilka wszystko słyszy, Ollie spiorunowała go spojrzeniem.

- Skąd weźmiesz Ifryt? – zapytał Andrzej – Nawet nie wiesz, gdzie jest najbliższe, pierdolone „inferno”.

- Dowiem się. Pójdę do Jonka i kupię tą informację. Zdobędę Ifryta.

- Chcesz tyle zaryzykować, dla dziecka, którego w ogóle nie znamy i nie wiemy skąd pochodzi? – zadała pytanie Baśka zza jego pleców.

- Tak! – odwrócił się do niej i odparł zdecydowanie Antares.

Powiedział to takim tonem, że nikt się nie odezwał, by to zakwestionować. Popatrzył po nich. Nawet Andrzej udał, że coś znajdujące się za oknem nagle bardzo go zainteresowało.

- Idę po autoryzację i wyruszam – zakomunikował Antares, widząc, że już wygrał.

- Jesteś pewny? – zapytała jeszcze raz Baśka.

Antares nie dostrzegł w jej oczach tego, czego się spodziewał. Wyrzutu, przygany.

Zamiast nich, widział troskę.

- Niewielu rzeczy byłem tak pewny – rzekł i odwrócił się na pięcie, kierując do zejścia na parter.

Po opuszczeniu klatki schodowej, przed wejściem do wietlicy skręcił i wbiegł po schodkach. Po wejściu do sypialni zaczął gorączkowo zbierać sprzęt i przygotowywać ekwipunek. Musiał zabrać więcej przedmiotów niż na bocznicę. Być gotowy na wszystko. Nie wiedział dokąd będzie musiał się udać, by znaleźć „inferno”. Martwił się, ile handlarz zarząda za taką informację. Starał się jednak o tym nie myśleć. Najpierw musiał przejść niemal całą szerokość Posuchy, by dostać się do jego siedziby, w dawnej rozlewni wód mineralnych. Po chwili był gotowy. Zarzucił plecak, wepchnął cezetkę do kabury na prawym udzie i zabrał Iskrę. Udał się jeszcze do kuchni, gdzie uzupełnił prowiant i napełnił camelbak w plecaku. Wychodząc z niej, zderzył się z Puszkiem.

- Dokąd? – zapytał ostro dowódca.

- Wiesz o dziewczynce? – zapytał Antares - Muszę znaleźć „inferno”.

- Wiem wszystko – Puszek otwierał usta, chcąc jeszcze co powiedzieć.

- To dla niej jedyna szansa! – przerwał mu zaraz Antares – Nie miałeś dla mnie żadnych zadań, wychodzę. Bez Ifryta ona umrze – już się odwracał, aby Puszek nie zdążył zaoponować.

Tak, chciał zaryzykować życiem i swoim ekwipunkiem dla dobra nieznanego dziecka, które nie wiadomo jak, nie wiadomo skąd pojawiło się w Zonie, zeszłej nocy. Sam nie wiedział dlaczego. Może, dlatego, że mógł popełnić błąd. Mógł źle oczyścić ranę i miała to być forma naprawienia tego błędu? Nie wolno mu było jednak tak tego zostawić. Ona zasługiwała na to, by przeżyć. Najbardziej z nich wszystkich, a już z całą pewnością bardziej, niż on sam.

- Stój!

Poczuł mocne szarpnięcie za rękaw, miał najgorsze przeczucia. Puszek, nie. Nie teraz. Ale reakcja Puszka mile go zaskoczyła.

- Pójdę z tobą.

 

Ifryt

 

Czekał na Puszka na ulicy, przy wyjściu z obozu. Było już po południu. Stalowoszare, całkowicie zachmurzone ciężkimi, pełnymi deszczu chmurami niebo wisiało nad Posuchą. Wiało mocno, jak co jesień. Puszek wkrótce przekroczył furtkę w umocnieniach i dołączył do Antaresa, który dźwigał w plecaku garść pomidorów, by zapłacić nimi za informację u handlarza. Wyjątkowo trudnego w negocjacjach i wszawego stalkera, który od niedawna w ogóle nie wychodził w Zonę. Utrzymywał się z handlu sprzętem, bronią, oraz wszelkimi informacjami. On wiedział wszystko na temat okolicy Posuchy i wsi, które usytuowane były się po sąsiedzku. Puszek zrównał się z nim i ruszyli powoli na zachód. Zimny wiatr szumiał w konarach nielicznych, mających jeszcze liście drzew. Spora ilość tych ostatnich leżała na asfalcie. Szli środkiem, przez szpaler opadłego, kolorowego listowia. Nocna mgła podniosła się. Mogli podziwiać kolorowe drzewa, którymi porośnięte były zbocza góry po ich prawej ręce, na północy. Kroczyli po ulicy, patrząc przed siebie, czujnym wzrokiem. Mijając puste, odrapane domy i roślinność, która na dobre rozpanoszyła się na pozostawionych budowlach, twardo oplatając sparszywiałe mury i dziurawe dachy z rzadka stojących budynków. Droga zaczęła opadać nieco, a następnie skręcać w lewo. W dolince, jaką tworzyła, biegły w dół betonowe schody łączące 29 stycznia z ulicą równoległą poniżej, dawniej noszącą nazwę Nad Stawami. Nazwę tę zawdzięczała licznym, leżącym jeszcze niżej w dole sadzawkom, pociętym groblami. Udali się w dół schodów, ograniczonych zardzewiałymi, ciemnogranatowymi balustradami. Te, często wybrakowane, nosiły ślady mocnego zużycia.

Mniej więcej w połowie dystansu wyznaczanego przez stopnie, około półtora metra nad ziemią powietrze falowało. Gdy się zbliżyli, poczuli podwyższoną temperaturę. Puszek zatrzymał się. Antares stanął za nim. Dowódca wyjął śrubę i rzucił nią przed siebie. W momencie kontaktu ze śrubą „popielniczka” wyemitowała słup ognia, o ekstremalnie wysokiej temperaturze. Śruba wyparowała z sykiem. Antares cisnął nakrętkę nieco bardziej w prawo. Nakrętka podzieliła los śruby. Jeszcze bardziej w prawo. To samo. Jeszcze bardziej. Nakrętka wyparowała. Puszek badał drogę po swojej stronie. Również nie miał szczęścia. Wyglądało na to, że „popielniczka” blokowała całą szerokość przejścia. Już mieli odwrócić się i poszukać innej drogi, ale Antaresowi przyszło coś do głowy. Wyjął jeszcze jedną nakrętkę i rzucił tuż przy ziemi. Metalowy heks przeleciał pod anomalią. Potoczył się dalej po betonowych stopniach. Powtórzył rzut dla pewności. Puszek zbliżył się zainteresowany. Antares rzucał nakrętki tak, by sprawdzić od jakiej wysokości od podłoża anomalia jest niebezpieczna.

- Zmieścimy się – oznajmił, gdy był pewien – Przejdziemy dołem – dodał, Puszek przytaknął.

Zdjęli z plecaki i wszelkie mocno sterczące wyposażenie. Antares postawił swój na ziemi, przed „popielniczką”, czując żar na dłoni. Pchnął torbę butem. Ta przeszła bezpiecznie i spadła ze stopnia pół metra dalej. Stalker legł na betonie rozgrzanym anomalią. Przeczołgał się, za wszelką cenę tuląc ciało do ziemi. „Popielniczki” były tylko barierami, więc Antares popełzł jeszcze metr dla pewności i gdy wyczuł, że powietrze jest chłodniejsze, podniósł się bez obaw. Puszek podał mu swój plecak wraz ze sprzętem. Wiatr powiał mocniej. Kilka liści opadło z gałęzi drzewa rosnącego obok ścieżki, którego konary zwieszały się ponad przejściem. Wszystkie, jakie wpadły w anomalię spłonęły przy spektakularnych strzałach płomieni. „Popielniczka” wyłapała wszystkie, nie oszczędzając ani jednego. Puszek przełknął ślinę i położył się. Powoli ruszył naprzód pod anomalią. Jak był w połowie drogi, poczuli swąd spalenizny. Puszek nosił dość długie, brązowe, kręcone, związane w krótki kucyk włosy. Jeden kosmyk znalazł się niebezpiecznie blisko pola działania anomalii. Szwagier Antaresa nie zawahał się jednak i bezpiecznie przelazł pod „popielniczką” na drugą stronę. Wstał, sięgnął do czubka głowy, skąd zdjął czarny, upalony kikut. Rzucił go gdzieś na ziemię. Antares tymczasem pozbierał widoczne nakrętki i wrzucił do kieszeni. Włożyli z powrotem plecaki i ruszyli w dół po stopniach, szczęśliwie aż do ulicy wolnych od anomalii. Schody kończyły się przechodząc w chodnik przy ulicy Nad Stawami. Ponad ostatnim stopniem splecione gałęzie utworzyły baldachim, łącząc się nad przejściem w kształt tunelu. Na krawężniku poniżej sterczały w zaniesione niebo fragmenty metalowej balustrady. Obeszli konstrukcję i przecięli pustą drogę. Za krawężnikiem po drugiej stronie w dół biegły kolejne schody, bardzo podobne do tych, którymi zeszli. Trzy szlaki stopni schodziły się w połowie wzniesienia w jeden. Każdy z nich odchodził w inną stronę tak, aby jak najmocniej ułatwić drogę dzieciom uczęszczającym do usytuowanej u ich stóp szkoły. Ponury, długi, liczący sobie dwa piętra budynek, dawniej dołem pomalowany na czerwono, górą na biało, aktualnie wyglądał na jednolicie pokryty farbą koloru szarawego, przechodzącego w jasny pomarańcz. Szkoła Podstawowa numer 1 w Posusze została przez stalkerów zbadana już dawno. Służyła jako źródło przeróżnych przedmiotów do czasu ostatniej Emisji. Od tamtej pory najważniejsze przejście, prowadzące do mniej dokładnie spenetrowanych pomieszczeń zablokowała „mgła”. Anomalia nie wiadomego pochodzenia przypomina i wygląda jak najzwyklejsza mgła. Po Emisji, chciano normalnie przejść dalej, by wnikliwiej zbadać zakamarki szkoły. Śledź wszedł jako pierwszy w kłęby „mgły”, samotrzeć, będąc przekonanym, że nic mu nie grozi. Nawet idiota nie sprawdził śrubką. Stalkerzy, którzy są przekonani, że nic im nie grozi, w Zonie giną jako pierwsi, nawet nie pisnąwszy. W Zonie nigdzie nie jest bezpiecznie. W słownikach przy haśle „niebezpieczeństwo” powinien znajdować się wyraz: „Zona”. Po wejściu w „mgłę”, Śledzio zdążył tylko się odwrócić. Anomalia chemiczna, taka jak „mgła” w kontakcie ze skórą powoduje liczne oparzenia. Stalker nie był w stanie wydostać się z niej o własnych siłach. Po minucie, skóra wystawiona na jej działanie zanika niemal całkowicie, a człowiek ginie w niewyobrażalnych wręcz męczarniach. Niedługo później zauważono pewną ciekawostkę. Okazało się bowiem, że nieduża populacja burerów, zamieszkująca podziemia i kotłownię szkoły nie zmniejszyła się. Zatem, niektóre mutanty są w stanie przetrwać warunki, jakie roztacza wokół siebie „mgła”. Bez regularnego tępienia przez stalkerów, swobodne burery musiały przez ten czas rozpanoszyć się po całej placówce. Tylko patrzeć, aż zaczną wyłazić poza budynek. Tymczasem Puszek z Antaresem minęli już rozwidlenie i schodzili w dół schodów. Wkrótce skręcili w lewo, udali się kawałek po równej części chodnika i zeskoczyli z ostatnich stopni. Poszli dalej w lewo, zatrzymując się pod daszkiem małego sklepiku, gdzie Antares i Zośka będąc dziećmi kupowali oranżadę w szklanych butelkach. Zatrzymali się pod zadaszeniem, wspartym na drewnianych, cienkich, fikuśnych filarach. Wejście do sklepiku było od dawna zabite deskami. Odpoczęli chwilę, rozejrzeli się, nasłuchując. Przygotowali maski przeciwgazowe. Założyli je na twarze i naciągnęli kaptury. Region Trójkąta, jaki tworzyły szkoła podstawowa, wzniesione niedaleko liceum, oraz tartak był najbardziej skażonym obszarem Posuchy. Posucha miała tu swój własny Czerwony Las. Kora i liście wszystkich drzew w Trójkącie tartak – szkoła – liceum miały odcień czerwonawy, lub ceglasty. Czerwony Las szumiał niepokojąco, szarpany wichrem. Dalej na prawo, od szkoły, do ulicy przylegała pierwsza grobla. Za nią były już pełne radioaktywnej wody stawy, nad którymi wisiała gęsta jeszcze mgła. W jednym z nich stał przy brzegu unieruchomiony w błocie radziecki transporter opancerzony BTR-80. Widać go było ze stanowiska obserwacyjnego obranego przez dwóch stalkerów. Zachęcał otwartymi włazami. Nic tylko podejść i zabrać wszystko, co przydatne. BTR stał jednak nietknięty przez jakichkolwiek stalkerów od czasu Drugiej Awarii w 2006. Wokół pojazdu upodobała sobie grząski teren „kurzawka”, działająca jak ruchome piaski, tyle, że w przypadku błota. Załoga transportera wciąż siedziała w blaszanym grobie, tak jak zastała ją Emisja, nie zdoławszy uciec na czas. Jak na razie nikt nie miał na tyle odwagi, by poszukać drogi do transportera, w jednej trzeciej zanurzonego w ciemnej toni. Stalkerzy, nie zarejestrowawszy nic szczególnie interesującego, wstali i udali się krokiem zdecydowanie szybszym niż dotychczas na wprost. Wzdłuż ulicy pułkownika Semika. Trzymali się lewej krawędzi jezdni, którą ograniczał wąski chodnik, a obok niego biegł bagnisty, porośnięty gigantycznymi łopianami rów melioracyjny. Odkąd ruszyli, dozymetry zaczęły pomrukiwać. Antares wyłączył swój licznik, by nie zdradził pozycji i nie rozpraszał niepotrzebnie. Łapczywie częstował się powietrzem ostro zajeżdżającym gumą, które przeszło przez filtry maski. Od czasu do czasu musiał przecierać mocno parujący wizjer MP5. Pokonali już część dystansu, biegnąc lekkim truchtem. Nagle Puszek ostrzegł go gestem i sam dał nura w wilgotny, zarośnięty rów. Antares uczynił to samo, lądując w podmokłym parowie. Było mu bardzo niewygodnie. Ostrożnie uniósł się na łokciach z bronią przed sobą i wyjrzał ponad krawędzią.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Canulas 11.03.2018
    Myślę, że w myśl pozyskiwania czytelników, można podzielić na części.
  • Kim 11.03.2018
    Podpinam się pod Cana. Podziel to cudo na części. Pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania