Star Wars - W nicość

Według starożytnych podań oraz legend, Mustafar nie zawsze była jedynie nigdy nie stygnącą kulą magmy. Kiedyś planeta ta stanowiła piękny, żyzny raj, pełen jezior oraz zieleni, który zamieszkiwał lud szczycący się swym umiłowaniem pokoju. Ludem tym władała piękna i mądra – jak to zwykle bywa w baśniach – lady Korvax. Mieszkańcy planety przez długie stulecia żyli ze sobą w pokoju, jednak pewnego dnia pomiędzy plemionami osiadłymi na Mustafar wybuchła straszliwa wojna. Jaki był powód jej wybuchu? Nie wiadomo. Dawno już znikł w mrokach minionych wieków. W tej straszliwej wojnie poległ natomiast ukochany mąż lady Korvax. Kobieta, załamana tragedią, która ją spotkała, całkowicie zatraciła się w swej rozpaczy. Zamknęła się w swych komnatach, niepomna na nic. Jej myśli bezustannie podążały wokół wyłącznie jednego tematu – jak mogłaby przywrócić swego męża do życia? Czuła, że jeśli istniał jakikolwiek sposób, by to uczynić, to prędzej czy później właśnie ona będzie tą, która go odkryje. Całkowicie zapomniała o planecie, którą miała władać, zupełnie przestali liczyć się dla niej poddani… Zamknięta w przepychu swych komnat medytowała całe dnie i noce, pragnąc ponownie złączyć się ze swym najdroższym mężem. Aż wreszcie, pewnego dnia, w wizji ujrzała nocne niebo, lśniące punkcikami miliardów gwiazd. Jedna z nich promieniowała wyjątkowo jasnym blaskiem. Z każdym oddechem kobiety stawała się coraz większa, jak gdyby zbliżała się do lady Korvax. Władczyni wyciągnęła ku niej obie dłonie. Wtedy gwiazda, przypominająca diament wielkości zaciśniętej pięści, spłynęła prosto w wyciągnięte dłonie kobiety. Promieniowała ciepłem oraz ogromną siłą, która obiecywała niczym nieograniczoną potęgą, jeśli tylko ktoś wiedział, jak z niej korzystać, jak ją uwolnić i kształtować wedle własnej woli. Z pomocą gwiazd wszystko było możliwe. Nawet przywracanie życia tym, którzy zostali z niego tak nagle i gwałtownie wyrwani… Lady Korvax wreszcie trzymała więc w dłoniach upragniony sposób na sprowadzenie swego męża do świata żywych. Nie liczyło się nic innego. Tylko ona i jej ukochany – znów razem, znów spleceni w miłosnym uścisku… Nie zastanawiając się zbyt długo nad tym, co robi i jakie może to nieść za sobą konsekwencje, zrozpaczona kobieta użyła gwiazdy, pragnąc złączyć się z mężem. Otoczyła ją jasność bijąca od klejnotu, lecz… Coś poszło nie tak. Jasność płynęła w niej, przez nią, powoli otaczając całą planetę. Lady Korvax nie rozumiała, co się dzieje. Prosiła tylko, aby gwiazda zwróciła jej męża, aby znów mogła z nim być… Gwiazda sprawiła jednak, że Mustafar została wytrącona ze swej orbity i przeniesiona w zupełnie inne miejsce w galaktyce. Planetę przyciągnęła krążąca najbliżej gwiazda. Jej siły grawitacyjne sprawiły, że na Mustafar wzmogła się aktywność wulkaniczna. Z pięknej i żyznej planety zmieniła się w tętniące lawą, niczym gorącą krwią, piekło. Lady Korvax, podobnie jak ci z jej poddanych, którzy nie potrafili przystosować się do nowych warunków panujących na ich planecie, szybko pomarli. Przetrwali jedynie ci najsilniejsi. Ci, którzy potrafili wyciągnąć jakiekolwiek korzyści z nowej rzeczywistości, w jakiej przyszło im żyć. To oni zbudowali później przemysł Mustafar, opierający się na wydobywaniu z magmy cennych minerałów i sprzedawaniu ich reszcie galaktyki. Część z nich jednak oddzieliła się od reszty. W miejscu, gdzie stał zrujnowany pałac lady Korvax, niegdyś wznoszący się nad lśniącym wszystkimi kolorami tęczy wodospadem, gdzie teraz ciągnęła się rzeka magmy, pochowali jasną gwiazdę, która ściągnęła tak ogromne nieszczęście na ich lud. Od wieków pilnowali tego miejsca, aby już nikt nie zdołał nigdy odnaleźć gwiazdy, ani użyć jej. Ukryli ją w specjalnie wykutym, sześciokątnym pojemniku i dodatkowo zabezpieczyli klątwą. Wiele wieków później ich potomkowie nadal strzegli tego miejsca, choć powód ich nieustającej warty został dawno zapomniany. Na miejscu pałacu lady Korvax stanął później zamek Dartha Vadera. Ten groźny lord Sithów, odziany od stóp do głów w czerń, zdołał dowiedzieć się o artefakcie lady Korvax, nazwanym Bright Star, i sam postanowił użyć go, aby przywrócić do życia swą zmarłą żonę, Padmé Amidalę. Kultyści z Mustafar, jego samozwańcza straż, strzegli wejścia do jego zamku, sądząc, że Vader jest strażnikiem gwiazdy i podobnie jak oni, pilnuje, aby artefakt już nigdy więcej nie został wykorzystany do czynienia ani dobra, ani zła. Nie mieli pojęcia o prawdziwym celu Vadera, ani o rzeczywistych motywach, które pchnęły go do wybudowania swej siedziby na ruinach pałacu byłej władczyni Mustafar. Vader zgromadził w swym pałacu wiele skarbów – starożytnych artefaktów, holokronów, a nawet tajemniczy kompas Sithów, który miał wskazywać drogę na zapomnianą planetę przesiąkniętą Ciemną Stroną Mocy – Exegol. Lord Sithów w tajemnicy przed swym mistrzem, Imperatorem Palpatine’m, zdołał odnaleźć Bright Star, jednak, na zawsze zrywając wszelkie związki z Jasną Stroną Mocy, pogrzebał jedyną szansę na przywrócenie swej ukochanej do życia. Osłona, w której ukryto artefakt, mogła zostać otworzona wyłącznie przez kogoś, kto dysponował Jasną Stroną Mocy. Vaderowi się to nie udało. Po jego śmierci pałac, niezamieszkany przez nikogo, powoli niszczał i podupadał. Nadal jednak zachowały się w nim tajemnicze i piękne artefakty. A prymitywne plemię, w które przekształcili się mustafariańscy kultyści, nadal strzegło jego murów, nie pozwalając nikomu zbliżać się do nich, choć sami już nie pamiętali, dlaczego to robią. W ich podaniach Vader urósł do rangi bóstwa, a pałac był jego siedzibą. Bóstwu nie należało przeszkadzać, ponieważ rozzłoszczone i rozgniewane, zsyłało na swych poddanych straszliwe kary, pojawiając się pod osłoną nocy i ognistym, płonącym mieczem powalając tych, z których nie było zadowolone, lub tych, którzy nadużyli jego cierpliwości. Długie lata później na Mustafar zjawił się Kylo Ren, mroczny przywódca Najwyższego Porządku, kierowany dziwnym głosem, który przemawiał do niego z ciemności od najmłodszych lat. Natarczywy głos tym razem nakazał mu odnaleźć kompas Sithów i zjawić się na Exegolu. Ren bezlitośnie wyrżnął słabych kultystów, którzy za pomocą swej prymitywnej broni starali się wzbronić mu dostępu do byłej siedziby Dartha Vadera. Ciosy zadawane ich lekkimi pałkami nie robiły na nim żadnego wrażenia. Był w końcu Kylo Renem, Zabójcą Jedi, który to przydomek zyskał sobie po zniszczeniu Akademii Jedi Luke’a Skywalkera, oraz przywódcą Najwyższego Porządku! Brał to, co chciał, co należało się wyłącznie jemu z racji jego pochodzenia oraz dziedzictwa i nikt nie miał prawa niczego mu zabraniać, ani odbierać. Ren robił, co uważał za stosowne, a inni mogli się jedynie podporządkować jego woli lub zginąć. Także i tym razem Kylo dopiął więc swego. Odnalazł tajemniczy kompas, który wskazał mu drogę na Exegol, prosto do siedziby odrodzonego Palpatine’a. Interesujące było jednak, że nie przeszukał dokładnie pałacu Vadera. Skupił się wyłącznie na stworzonym przez Sithów kompasie. Może gdyby odnalazł także Bright Star, jego losy potoczyłyby się inaczej? Może zamiast zginąć w pojedynku z Imperatorem, nadal by żył, a galaktyka nie musiałaby płacić tak okrutnej ceny za jego śmierć…?

Meray nie była naocznym świadkiem tamtych wydarzeń, ale Moc buzująca na Mustafar przyniosła jej ich echa. Resztę dopowiedział jej Oracle, silny Mocą, ohydny bagienny stwór, żyjący na Mustafar, którego głowa leżała teraz u jej stóp. Małe oczka potwora, przypominające dwa czarne paciorki, spoglądały na nią, a odbijała się w nich wyłącznie nienawiść. Meray nie rozumiała dlaczego. Przecież wyświadczyła mu przysługę, zabijając go. Łysa, okrągła głowa, przytroczona do ogromnego, pająkowatego tułowia, bezustannie cierpiała straszliwe męki. Nie mówiąc już o tym, że wyglądała jak efekt niezbyt przemyślanego i udanego eksperymentu – zupełnie jak gdyby ktoś tępym narzędziem odciął głowę jednemu zwierzęciu i topornie przytroczył ją do ciała innego. Po co ta tak straszliwie okaleczona istota miała się dłużej męczyć? Kobieta ofiarowała jej łaskę szybkiej i bezbolesnej śmierci. Sama przybyła na Mustafar wyłącznie w jednym celu – jej planem było odnalezienie Bright Star. Użyje tego artefaktu, ale nie w tak bezsensowny sposób, jak lady Korvax. Z martwych nie można było powrócić i wiedziała o tym doskonale. Już nigdy nie ujrzy Kylo Rena, ale ofiaruje mu dobrą śmierć. Najlepszą. Śmierć całej galaktyki! Kiedyś pragnęła, aby Kylo należał wyłącznie do niej. Widziała go na tronie władcy galaktyki, a siebie u jego boku, jako lady Ren. Była gotowa uczynić wszystko, aby jej wizja się spełniła. Pragnęła dołączyć do jego zakonu Rycerzy Ren. Mordowała i siała zniszczenie na każdy jego rozkaz, ale Kylo wciąż było mało. Dawała mu śmierć, ale dla niego nigdy nie była to wystarczająco dobra śmierć, taka, która pozwoliłaby jej stać się częścią jego świty. Karmił ją wyłącznie kłamstwami oraz nienawiścią. Jednak dzięki temu każdego dnia stawała się coraz silniejsza. A teraz nikt nie zdoła jej już pokonać. Nikomu nie uda się powstrzymać jej planu. Kylo odszedł. Ale uczucia, które żywiła do niego, pozostały. Silne i trwałe jak skała. Galaktyka zapłaci Meray za to, że odebrała jej jedynego mężczyznę, którego kiedykolwiek kochała. Zapłaci jej krwią i zginie w płomieniach. Śmierć za śmierć. Skoro Kylo był martwy, inni także nie mają prawa, by żyć!

Kobieta bosą stopą szturchnęła leżącą obok, łysą głowę Oracle’a. Po chwili kopnęła ją mocniej, spoglądając, jak powoli toczy się w stronę cuchnącego bagniska. Zatrzymała się na jego brzegu. Meray prychnęła. Przeniosła wzrok na swe stopy. Nigdy nie nosiła butów. Bosa. Tak czasem nazywał ją Kylo. Buty były niewygodne. Krępowały ją. A ona lubiła czuć pod stopami podłoże, na którym stoi. Nieważne, czy był to rozgrzany w słońcu chodnik, droga wydeptana w leśnym poszyciu, śnieg, czy bazaltowa ścieżka. Przynajmniej wiedziała na czym stoi, szydzili z niej pozostali Renowie. Ale nigdy Kylo. Jego jednak zawsze ciężko było rozgryźć. Wyczuwała, że do końca równie silnie ciągnęła go ku sobie Jasna Strona Mocy, jak i Ciemna. I pomimo tego, że prawie martwą pozostawił ją na Csilli, kiedy jasno zaczęła domagać się swych praw, ponieważ wiedziała, że jest warta więcej, niż wszyscy jego rycerze razem wzięci, nadal tylko on gościł w jej myślach. Pamiętała jego widok, gdy odwrócił się plecami do niej, podczas gdy zimny deszcz oraz krew zalewały jej oczy. Nie była godna dołączenia do Zakonu Ren. Nie dała mu dobrej śmierci. Wtedy jednak zupełnie go nie rozumiała. Zrozumienie przyszło dopiero później. Kylo, którego dusza rozrywana była na miliony maleńkich kawałeczków, pragnął wreszcie uwolnić się od bólu oraz męczarni, które przeżywał. Tym była dla niego dobra śmierć – jego śmiercią. Ale tej jednej nie mogła mu dać. Na Csilli zmusił ją do pojedynku, który przegrała z kretesem. Nie znalazła w sobie dość sił, aby zadać mu silniejszy cios, aby go w jakikolwiek sposób skrzywdzić… Sądziła, że na tej zapomnianej przez Moc planecie wyzionie ducha, że to już koniec, ale Moc miała najwyraźniej w stosunku do niej inne plany i zachowała ją przy życiu. Dziewczynę, wykrwawiającą się na śmierć, znaleźli okoliczni wieśniacy. Zabrali ją do wioski. Opatrzyli jej rany. Powoli doszła do siebie, otoczona ich opieką. Ale żonie jednego z mężczyzn nie podobała się jej obecność w wiosce. Podburzyła przeciwko niej innych mieszkańców. Nazwali ją potworem i upiorzycą. Usiłowali ją zabić, ale w zamian poznali siłę gniewu kobiety, która jako jedyna zasługiwała na miano lady Ren. Meray zostawiła za sobą wyłącznie trupy. Cała wioska spłonęła w ogniu jej gniewu. Później ukradła statek i opuściła Csillę. Sięgała ku Kylo w Mocy, ale zawsze ją odpychał. Mimo to, nigdy nie przestała. Moc bezustannie pchała ją ku temu mężczyźnie. Meray nie potrafiła, ani nawet nie chciała odciąć się od niego. To Kylo nadawał kierunek jej życiu, chociaż wiedziała o rzekomej więzi, która łączyła go z dziewczyną z Jakku, Rey, która uważała się za Jedi. Słaba jednak musiała być to więź, skoro ta samozwańcza Jedi wciąż go odrzucała. Gdyby tylko Kylo zechciał zauważyć Meray, która zawsze była obok… Rzuciłaby mu całą galaktykę do stóp! Władałby wszystkim niepodzielnie, z nią u swego boku. Zamiast jednak dostrzec to, co miał na wyciągnięcie ręki, wolał gonić za mrzonką, która nie miała prawa się spełnić. A później zginął, oddając resztki swej energii oraz swe własne życie Rey. Gdy wyczuła w Mocy jego odejście, gdy poczuła, jak obecność Kylo zanika powoli, sądziła, że cały jej wszechświat legł w gruzach. Utraciła wszelki cel w życiu. Usiłowała więc pozbawić się swej marnej egzystencji, ale gdy tylko przytknęła emiter miecza świetlnego do piersi, aby wcielić swój zamiar w życie, ujrzała… Wszystko. Widziała początek samej Mocy, początek wszechświata, gwiazdy, rodzące się i umierające w, zdawałoby się, nieskończonym cyklu. Ale wszystko miało swój kres. Nawet Moc. Coś musiało umrzeć, aby coś innego mogło się narodzić. Tym razem to ona miała być tą, która przyniesie koniec. Jej nowym celem, jedynym celem, stało się zniszczenie galaktyki.

Meray podniosła się powoli, mocno zaciskając dłoń na rękojeści miecza świetlnego Kylo, którą wydobyła z ruin Gwiazdy Śmierci.

— Dostaniesz swą dobrą śmierć, Kylo — powiedziała. — Obiecuję. A później dołączę do ciebie. Stanę się częścią ciebie, tak jak ty stałeś się na zawsze częścią mnie.

Kobieta odwróciła się, kierując swe kroki w stronę zamku Vadera. Bright Star ukryta była w podziemiu. Meray czuła ją. Czuła, jak pulsuje Ciemną Stroną Mocy. Artefakt wzywał ją do siebie. Była już niemal w połowie drogi, gdy do jej uszu dobiegł huk silników statku. Uniosła głowę. Na ciemnym, zasnutym chmurami niebie, ujrzała jeden, samotny myśliwiec podchodzący do lądowania. X-wing. Na jego pokładzie wyczuła czyjąś obecność. Silną i jasną. Nietrudno było ją rozpoznać. Na Mustafar zmierzała Rey. Dziewczyna z Jakku. Mistrzyni Jedi. X-wing po chwili wylądował tuż obok zamku Vadera. Owiewka odsunęła się i ze środka wyłoniła się niewysoka sylwetka bohaterki galaktyki. Meray śmiało ruszyła przed siebie. Rey czekała na nią bez ruchu. Włosy kobiety związane były w trzy kitki z tyłu jej głowy. Kobieta miała na sobie ciemny kombinezon. U jej pasa tkwiła rękojeść miecza świetlnego, z której wysuwało się podwójne, złote ostrze. Grymas wściekłości wykrzywił twarz Meray. Po chwili skryła swe uczucia pod maską obojętności. Do Rey czuła wyłącznie pogardę. Ale mistrzyni Jedi była jej potrzebna. Kasetka, w której ukryto Bright Star, działała podobnie jak holokron Jedi. Tylko osoba silna Jasną Stroną Mocy mogła go otworzyć. Rey. Dobra, głupia Rey. Zbyt dobra. Po śmierci Kylo, Meray odnalazła ją i postanowiła zbliżyć się do niej, opowiadając ckliwą historyjkę o tym, czego dopuszczała się w przeszłości i jak bardzo pragnęła się teraz zmienić, poznać Jasną Stronę Mocy i wyjść z otaczającej ją ciemności. Rey uwierzyła we wszystko. W każde słowo. Miała dobre serce, które kazało jej wierzyć w to, w co sama chciała wierzyć. I zachłannie chłonęła każde słowo, każdą opowieść odnoszącą się do Kylo Rena. Nie żałowała go. Nie zamierzała opłakiwać Kylo Rena, ale całym sercem tęskniła za szansą poznania Bena Solo. Próbowała więc stworzyć sobie obraz mężczyzny ze swych własnych wspomnień i uzupełnić go tym, co opowiadała jej Meray. Kobieta walczyła u boku Rey z resztkami Najwyższego Porządku, zgłębiała wraz z nią tajniki Mocy. Dzięki temu, pozyskała jej zaufanie. Może nie bezgraniczne, ale Rey ufała jej przynajmniej na tyle, aby wraz z nią udać się na Mustafar w poszukiwaniu starożytnego artefaktu.

Gdy Meray zbliżyła się do Rey, mistrzyni Jedi z uśmiechem skinęła jej głową.

— Witaj, Meray — powiedziała. — Jednak zdołałaś mnie uprzedzić…

Była wysłanniczka Ciemnej Strony uśmiechnęła się półgębkiem. W oczach Rey lśniły ogniki radości. Meray nieraz opowiadała jej o Bright Star, o czymś, co ciągnęło ją na Mustafar. A mistrzyni Jedi nabrała nadziei, że cudowne właściwości tego niesamowitego przedmiotu pozwolą jej dokonać niemożliwego – przywrócą do życia Bena Solo. Nigdy nie powiedziała tego wprost, jednak nietrudno było wywnioskować, jakie miała plany po pytaniach, które zadawała oraz po tym, jak chętnie zgodziła się wraz z nią udać na Mustafar. W trakcie podróży na planetę Rey nieco zboczyła z kursu, aby pomóc rozwiązać jakiś dyplomatyczny konflikt na Ansion, jak przystało na Jedi. Złośliwie stwierdziła jednak, że pewnie i tak to ona dotrze na Mustafar pierwsza, biorąc pod uwagę całkowity antytalent Meray do pilotażu. Uważała, że zna swą przyjaciółkę na wylot, ale dziewczyna postarała się, aby tak naprawdę wiedziała tylko tyle, ile ona zechce jej pokazać. Znała wyłącznie maskę, którą Meray zakładała w jej obecności. Maskę ofiary Ciemnej Strony, pragnącej nawrócenia, zmycia wszystkich grzechów w strumieniu Jasnej Strony Mocy. Znała słabą kobietę, którą Meray nigdy nie była.

— Miałam szczęście, mistrzyni — powiedziała teraz, starannie ukrywając swe prawdziwe uczucia oraz intencje. Gdyby chciała, mogłaby całkowicie odciąć się od Mocy, jednak wtedy Rey z pewnością wyczułaby, że coś jest nie tak. — Sądziłam, że gdy dotrę na Mustafar, będziesz już tutaj na mnie czekać.

Usta Rey wykrzywił uśmiech radości. Wsparła dłonie na biodrach.

— Na Ansion niestety nie obyło się bez agresywnych negocjacji — odrzekła. — Przez to nieco się spóźniłam…

Meray tylko skinęła głową. Spojrzała w stronę ruin zamku Vadera.

— Idziemy? — spytała. — Bright Star wzywa. Słyszysz ją…?

Rey przymknęła oczy. Zmarszczyła brwi, jakby intensywnie wsłuchiwała się w podszepty Mocy. Po jej minie jednak Meray domyślała się, że mistrzyni Jedi nie słyszy niczego. Nie mogła słyszeć. Ponieważ głos, który przemawiał do Meray, brzmiał wyłącznie w jej głowie. I nie był głosem artefaktu. Był głosem Kylo. Po raz pierwszy usłyszała go w kilka dni po śmierci mężczyzny. To on zaprowadził ją do ruin Gwiazdy Śmierci, aby odnalazła jego broń. I to on zaprowadził ją do Bright Star. W snach nie tylko słyszała głos Rena, ale także widziała go. Kylo spoglądał na nią oskarżycielsko, jego oczy, czarne niczym noc, płonęły. Powtarzał, że go zawiodła. Że to ona była winna jego śmierci. Skoro bowiem uważała się za lady Ren, dlaczego nie było jej przy nim w jego ostatnich chwilach? Dlaczego nie stała u jego boku? Gdzie była? Choć jego słowa kaleczyły jej serce niczym lodowate sztylety, była wdzięczna za widok Kylo, choćby miała go oglądać wyłącznie w swych koszmarach…

Rey pokręciła głową.

— Nie — odrzekła cicho. — Nie widzę, ani nie słyszę niczego. Jedynie ciemność…

— To przez to miejsce — wyjaśniła Meray. — Jest pełne ciemności. Przez lata stanowiło siedzibę Sitha…

— A więc chodźmy — zadecydowała mistrzyni Jedi. — Im prędzej opuścimy Mustafar, tym lepiej…

Rey rozejrzała się dookoła. Widać było, że czuje się w tym miejscu nieswojo. Może Mustafar przypomniała jej Exegol oraz to, co się tam wydarzyło? Albo przywodziła jej na myśl jej prawdziwe pochodzenie? Rey mogła się chować za nazwiskiem Skywalker, ale nic nie zmieni prawdy o tym, skąd się wywodzi. W żyłach kobiety płynęła krew Palpatine’a. Była jego wnuczką. Czy raczej – córką jego nieudanego klona, którego Imperator nakazał się pozbyć, ponieważ ten nie był wrażliwy na Moc. Rey zwierzyła się Meray, co wydarzyło się na Exegolu. Opowiedziała, co proponował jej Palpatine – żeby to ona zasiadła na tronie Sithów, ponieważ nie tylko miała jego krew. Dysponowała również jego Mocą. Meray uważała Rey za idiotkę i za tchórza. Bała się ona swego własnego pochodzenia. Dlaczego? Powinna raczej być z niego dumna, ogłosić je całej galaktyce i zasiąść na tronie, który darował jej Palpatine. Wtedy Kylo wciąż by żył…

Meray zdusiła w sobie wściekłość, ruszając przed siebie. Rey podążała tuż za nią. Chciała, żeby to ona prowadziła? Czy po prostu pragnęła mieć Meray na oku? Dłoń młodej kobiety ciaśniej zacisnęła się na rękojeści miecza świetlnego Kylo. Rey nie nakazała jej się go pozbyć. Sądziła, że Meray uzdrowiła kryształ, którego Ben Solo użył do budowy swej broni, a który później skrwawił, stając się Kylo Renem. Prawda wyglądała jednak zgoła inaczej. Kryształ Rena, nawleczony na kawałek sznurka, dziewczyna nosiła na szyi, bezpiecznie ukryty pod tuniką. Jego miecz zasiliła natomiast syntetycznym kryształem, który sprawił, że klinga przybrała mlecznobiały kolor. W ten sposób nie zdradzała jej związków z Ciemną Stroną Mocy.

Młoda kobieta wspięła się na niewielki wzgórek, który powstał, kiedy zawaliła się jedna z wieżyczek pałacu Vadera. Po chwili obok niej stanęła Rey.

— Tam. — Meray wskazała jej miejsce po drugiej stronie wzniesienia, również przysypane gruzem. — Musimy zejść do podziemia. Tam jest Bright Star. Widzę ją… — Głos kobiety zadrżał. Czuła, że za kilka chwil spełni się jej przeznaczenie. Jakby całej jej życie prowadziło właśnie do tego momentu…

Rey westchnęła. Niemal ostentacyjnie.

— Podnoszenie kamieni…

Uśmiechnęła się do swej towarzyszki, po czym wzniosła ku górze obie dłonie. W następnej sekundzie do góry poderwała się zasłona ciężkich głazów, odsłaniając zejście prowadzące do podziemia, do skarbca Dartha Vadera. Rey przesunęła dłonie w lewo, odrzucając gruz na bok.

— Prowadź — zwróciła się ku Meray.

Dziewczyna skinęła głową. Obie zbliżyły się do schodów prowadzących do podziemi. Meray bez strachu ruszyła przed siebie, ale Rey niespodziewanie położyła dłoń na jej ramieniu.

— Jesteś pewna, że to nie jest żadna pułapka? — spytała.

Meray przez monet udała, że się zastanawia.

— Nie — odrzekła w końcu. — Oprócz nas nie ma tutaj żywej duszy…

Kobiety zeszły więc w dół, po wykutych w kamieniu schodach. Znalazły się w ciemnym korytarzu. Meray odpięła od paska pręt jarzeniowy i uruchomiła go. Drogę oświetliło jasne, żółtawe światło. Marmurowe płyty, składające się na posadzkę, były połamane. Gdzieniegdzie leżały rozkruszone kawały gruzu, oderwane od sufitu. Rey milczała, podczas gdy Meray prowadziła ją, jakby doskonale wiedziała, dokąd powinna się udać. Po kilku chwilach dotarły do zawalonego pomieszczenia, które niegdyś służyło Vaderowi za przechowalnię artefaktów związanych zarówno z Jedi, jak i z Sithami. Vader trzymał Bright Star w skarbcu swego zamku, ponieważ miał nadzieję przywrócić do życia swą żonę. Ale nie udało mu się otworzyć artefaktu. Nie znalazł również nikogo, kto byłby mu w stanie w tym pomóc. Meray rozejrzała się dookoła. W rogu pomieszczenia ujrzała błysk jakiegoś metalu. Bez zastanowienia ruszyła w tamtą stronę. Przykucnęła, pręt jarzeniowy kładąc obok siebie. Gołymi rękami odrzuciła na bok kawałki gruzu. Po chwili w jej dłoniach znalazła się prosta, niczym nie wyróżniająca się, metalowa kasetka. Nie zauważyła na niej żadnych zdobień, ani niczego, co mogłoby służyć za mechanizm otwierający ją. Była jednak przekonana, że Bright Star znajduje się w środku. Głos Kylo przekonywał ją o tym. Słyszała także jej śpiew – hymn śmierci – tak, jak czasem podobno Jedi słyszeli śpiew kryształów kyber, które wykorzystywali do budowy swych mieczy świetlnych. Oczy młodej kobiety zabłysły. Odwróciła się ku Rey. Mistrzyni Jedi spoglądała na nią szeroko otwartymi oczami.

— Znalazłaś ją… — wyszeptała. Głos nieco jej zadrżał. — Naprawdę…

Na wargi Meray wypłynął pełen radości uśmiech.

— Otwórz ją — poprosiła, wyciągając kasetkę w stronę Rey. — Gdy to zrobisz, odzyskamy Bena!

Rey zawahała się. Jakby nagle ogarnęły ją wątpliwości czy może, czy powinna przywrócić do życia kogoś, kogo Moc wezwała do siebie. Czy nie będzie to sprzeczne z wolą Mocy? Poza tym, czym tak naprawdę mogła być Bright Star? Mistrzyni Jedi nie wiedziała o niej zupełnie niczego ponad to, co usłyszała od swej przyjaciółki…

Żyły Meray przeszył chłód. Jeśli Rey się rozmyśli, nie zdoła zrealizować swego planu… Po chwili jednak kobieta wyciągnęła ręce po kasetkę. Chęć ponownego ujrzenia Bena Solo i poznania go, w pełni przezwyciężyła wszelkie wątpliwości. Jedi westchnęła, czując ciężar kasetki w obu dłoniach. Patrzyła Meray prosto w oczy. Dziewczyna zachęcająco skinęła głową. Wtedy Rey postawiła kasetkę na lewej dłoni. Prawą uniosła nad metalowy pojemnik. Odetchnęła głębiej i przymknęła oczy, przywołując Moc. Oczy Meray rozszerzyły się. W uszach słyszała szum krwi. Jej serce dudniło dziko o klatkę żeber, gdy przyglądała się, jak kasetka unosi się w powietrzu i zaczyna wydobywać się z niej jasne, lekko błękitne światło. Bright Star wkrótce znajdzie się w jej rękach! A wraz z nią, cała niszczycielska moc artefaktu! Ścianki kasetki rozpadły się. Całe pomieszczenie zalał błękitny blask bijący od ukrytego w niej kryształu. Kawałki blachy opadły na ziemię, a Bright Star łagodnie spoczęła na dłoni Rey. Kobieta westchnęła, czując na skórze ciepło kryształu.

— To ona… — szepnęła. Jej brązowe oczy rozszerzyły się. Obróciła kryształ w palcach, zastanawiając się, w jaki sposób go użyć.

Meray wyciągnęła po niego rękę. Rey, niczego nie podejrzewając, przekazała go przyjaciółce. Dziewczyna głęboko wciągnęła powietrze, zaciskając dłoń na Bright Star. Z jej piersi wyrwał się zduszony okrzyk, gdy pomiędzy jej placami kryształ zalśnił krwistoczerwonym blaskiem.

— Meray! — krzyknęła Rey z przestrachem.

Rzuciła się ku przyjaciółce, ale Meray odepchnęła ją. Prawą dłonią chwyciła się za lewy nadgarstek, szeroko rozłożywszy palce lewej dłoni. Z Bright Star zaczęło dziać się coś dziwnego. Zaczęła… Topić się. Ból przeszył całe ciało młodej kobiety. Kryształ wtapiał się w jej ciało, przepalając skórę na dłoni i mięśnie, aż do kości. Opadła na kolana, wrzeszcząc z bólu. Bright Star, niczym wrząca lawa, wniknął w jej żyły. Zapulsowały czernią. Rey podbiegła do niej. Położyła dłonie na ramionach przyjaciółki, która wciąż wrzeszczała dziko z palącego bólu, ogarniającego całe jej ciało. Mistrzyni Jedi usiłowała pomóc jej wstać, ale Meray słaniała się na nogach. Gdy podniosła na nią wzrok, Rey zauważyła, że oczy dziewczyny zmieniły kolor. Nie były już błękitne. Przybrały nagle chory, żółty kolor…

— Meray… — wykrztusiła. — Twoje oczy…

Dziewczyna zacisnęła lewą dłoń w pięść.

— Skrwawię ją… — mamrotała. — Zabiję… Zniszczę! Wszystko… Zniszczę…

— Meray! — Rey mocniej zacisnęła dłonie na ramionach przyjaciółki.

— Zostaw mnie! — wrzasnęła dziewczyna. Drżącą dłonią sięgnęła do rękojeści miecza świetlnego Kylo. — Nie jesteś mi dłużej potrzebna! To koniec!

Rey chwyciła ją za nadgarstek.

— Co ty mówisz?! — zawołała. — Przestań! Jesteśmy przyjaciółkami! Zapomniałaś?!

— Nie jesteśmy! I nigdy nie byłyśmy!

Mistrzyni Jedi zmarszczyła brwi. Rzuciła się na Meray, starając się odebrać jej broń. Kobiety zaczęły się szarpać. Rey zdołała wytrącić swej przyjaciółce broń z ręki, ale Meray czuła przepływającą przez nią Moc. Czuła potęgę, którą oddała jej Bright Star, stając się z nią jednością. Zacisnęła dłoń na szyi Rey, bez wysiłku uniosła ją w górę i rzuciła na jedną ze ścian. Z piersi kobiety dobył się zduszony jęk, gdy powoli osunęła się na ziemię. Z jej skroni spłynęła krew. Przed oczami mistrzyni Jedi zatańczyły ciemne plamy. Podparła się obiema dłońmi, aby nie runąć jak kłoda. Meray wyciągnęła przed siebie dłoń, przywołując rękojeść miecza świetlnego Kylo. Mocno zacisnęła dłonie na ciemnym cylindrze. Zbliżyła się do Rey, przystając nad nią.

— Meray… — wykrztusiła mistrzyni Jedi. — Dlaczego to robisz? Przecież… Miałyśmy razem… Ocalić Bena!

Usta Meray rozciągnęły się w grymasie drapieżnego uśmiechu. Czuła, jak Ciemna Strona kipi w niej niczym groźna fala, która za chwilę zerwie tamę, niszcząc wszystko, co stanie jej na drodze.

— Ani ty, ani lady Korvax nie rozumiecie, jak działa Bright Star! — warknęła. — Nie można przywrócić do życia kogoś, kto odszedł! Martwi na zawsze już pozostaną martwymi! Ale ja zniszczę wszystko! Całą tę parszywą galaktykę! Dla Kylo!

— Nie możesz…! — zaprotestowała słabo Rey. — Wiem, że żałoba może zmienić serce w kamień, ale nie poddawaj się Ciemnej Stronie Mocy! Walcz z tym! To ten przeklęty kryształ przemawia przez ciebie! Ty wcale tak nie myślisz!

— O nie, Rey! — syknęła Meray, aktywując mlecznobiałą klingę miecza świetlnego Rena. — Nie masz pojęcia, co ja myślę, kim jestem i przez co przeszłam! Miałam zostać lady Ren! Ale Kylo nie żyje! Więc ta galaktyka też nie zasługuje na to, by istnieć!

— Opamiętaj się, błagam… — prosiła Rey głosem nabrzmiałym żalem. Sięgnęła po rękojeść własnej broni, ale obawiała się, że jeśli zaatakuje swą dotychczasową towarzyszkę, Ciemna Strona upomni się także o nią…

Meray zauważyła jej ruch. Wyciągnęła rękę z rozcapierzonymi palcami i cylindryczny przedmiot przypięty do pasa mistrzyni Jedi znalazł się w jej dłoni. Lekko porzuciła go ku górze i przecięła na pół białym ostrzem swej broni. Dwa dymiące kawałki z brzękiem opadły na ziemię. W oczach Rey zabłysły łzy. Opuściła głowę. Jej dłonie zacisnęły się w pięści.

— Nigdy nie znałaś Kylo! — syknęła Meray. — Nie miałaś o nim żadnego pojęcia!

— Meray, wiem, co do niego czułaś…

Dziewczyna roześmiała się.

— Nie, Rey! Ty nic nie wiesz!

— I mnie, i ciebie łączyła z nim podobna więź! — syknęła Rey przez mocno zaciśnięte zęby. Uniosła głowę, spoglądając prosto w oczy Meray.

— Kochałaś go?

Ciemne oczy Jedi rozszerzyły się. Po jej policzkach spłynęły łzy. Jaką odpowiedź chciała usłyszeć ta dziewczyna, którą Rey uważała niemal za siostrę, której nigdy nie miała? Przecież ledwo znała Bena Solo! Chciała go poznać! Dlatego przystała na jej propozycję, aby odnaleźć Bright Star. Sądziła, że Meray pomoże jej przywrócić Bena do życia. Jakże okrutnie się pomyliła! Meray pragnęła wyłącznie siać wokół siebie zniszczenie! Czy od początku tylko to było jej jedynym pragnieniem? Czy to Bright Star zmieniła ją tak straszliwie, zatruwając Ciemną Stroną Mocy jej serce? Rey nie wiedziała. I prawdopodobnie już nigdy się tego nie dowie. Była mistrzynią Jedi, ale nagle straciła wszelką nadzieję…

— A jak myślisz? — odrzekła.

Meray tylko pokręciła głową.

— Pytam, czy go kochałaś! — syknęła.

Po policzkach Rey spłynęły kolejne łzy. Chciała użyć Mocy, aby odepchnąć Meray, zabrać jej miecz świetlny i skończyć z nią na zawsze, ale wtedy w jej głowie rozbrzmiał głos Bena. Rey…, mówił mężczyzna. Odpuść… Już dość… Wróciły do niej wszystkie uczucia, jakie żywiła do niego – radość, która zagościła w jej sercu, gdy ujrzała go na Exegolu u swego boku, żal oraz smutek, gdy zostali tak nagle i niespodziewanie rozłączeni, zanim zdążyli nacieszyć się sobą i swą obecnością. Wiedziała, że Ben umierał bez żalu, że oddał za nią swe życie, ponieważ zależało mu na niej, ale rana, którą jego odejście wyrwało w jej sercu, nadal krwawiła…

— Oczywiście, że go kochałam! — zawołała.

Oczy Meray zwęziły się.

— Po co więc nadal tak kurczowo trzymasz się życia, skoro jego już nie ma? — spytała, lekko przekrzywiając głowę.

Rey zawahała się, lecz zanim zdążyła odpowiedzieć, mlecznobiała klinga miecza świetlnego przeszyła jej serce, pozostawiając w piersi kobiety wypaloną, dymiącą dziurę. Obecność mistrzyni Jedi zgasła w tkance Mocy, niczym zdmuchnięty płomień świecy. Meray z pogardą spoglądała na jej ciało. W brązowych oczach kobiety zastygł wyraz bezbrzeżnego zdumienia. Tym razem Jedi naprawdę była martwa. Obok nie było żadnego Bena Solo, który przywróciłby ją do życia. A już wkrótce cała galaktyka podąży za nią! Prosto w nicość! Meray z całych sił zacisnęła zęby. Poczuła złość… Nie, gorącą, palącą wściekłość, że Kylo wybrał tę przeklętą dziewuchę z Jakku! Że to Rey postawił ponad nią i zamiast przyjąć swe dziedzictwo Ciemnej Strony Mocy, wrócił do swego słabego, rozszarpywanego przez Jasną Stronę wcielenia – Bena Solo! Mógł udawać, ale Meray wiedziała, że Ciemna Strona leżała w jego naturze, że to Kylo Ren był jego prawdziwym wcieleniem! Wszystko, co czyniła Meray, czyniła wyłącznie z myślą o nim! Da mu najlepszą śmierć! Jedyną w swoim rodzaju!

— To dla ciebie, Kylo! — zawołała w ciemność, dezaktywując broń należącą do mężczyzny. — Skoro ciebie już nie, oni także nie mają prawa żyć!

Uniosła w górę lewą dłoń i uwolniła całą Ciemną Stronę, która krążyła w jej żyłach zamiast krwi. Meray stała się jednością z Ciemną Stroną Mocy. Więcej – sama stała się Ciemną Stroną. Ciemność powoli ogarnęła Mustafar, wysysając z niej całe życie i zamieniając planetę w gwiezdny pył. Nie poprzestała jednak na tym. Rozpełzła się po całej galaktyce, pochłaniając planetę za planetą, gwiazdę po gwieździe. Rozpacz żywych istot wyłącznie wzmacniała ją, dodając sił jej kolejnym falom. Ciemność nie ustąpiła, dopóki nie ugasiła ostatniego błysku światła w galaktyce. Dopóki nie zabrała ze sobą ostatniej iskry życia, a wreszcie także Meray – prosto w nicość.

 

Koniec

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Pontàrú 26.05.2020
    Za styl pisania masz 5 ale cała fabuła już mniej mi się podoba. W połączeniu z następnym odcinkiem, "Solo", tworzy się obraz takich Gwiezdnowojennych romansideł. Podoba mi się powstanie postaci Meray ale to, że to po raz kolejny jest wątek miłosny jakoś do mnie nie przemawia. Samo zakończenie też dość jak na mój gust dziwne. Cały odcinek jest pisany w swoim, dość wolnym tempie a na sam koniec po prostu wszyscy giną. Od tak, jeden artefakt i po sprawie. Jakoś nie widzi mi się, żeby tak wyglądał koniec galaktyki Gwiezdnych Wojen. Portal służy jednak do oceniania głównie umiejętności pisarskich bo to czy komuś podoba się fabuła jest raczej subiektywne. Jedyne co można skontrolować to zgodność z uniwersum ale tutaj chyba nie ma problemu.
  • Megs1709 26.05.2020
    Dziękuję za 5 ;) Właśnie po to zaczęłam pisać, żeby tworzyć swoje romansidła osadzone w świecie SW (ratować Bena i Jacena Solo). Często też po prostu bawię się tym uniwersum, zmieniając wydarzenia, które mnie się nie podobają, ponieważ uważam, że od tego właśnie są fanfiki. Co do samej fabuły "W nicość" taką po prostu miałam wizję i ja osobiście uważam to za jedno z moich najlepszych opowiadań, ale jak słusznie zauważyłeś, jaka fabuła i komu się podoba, jest mocno subiektywne i dobrze, bo jakby wszystkim podobało się to samo, to by było nudno :D Dziękuję za czas poświęcony na przeczytanie obu moich historyjek! :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania