Poprzednie częściStary Bulaj - Wytrysk nr 1

Stary Bulaj - Labirynt 1

Nagle, nie wiedzieć kiedy, znalazłem się we wnętrzu obrazu. Jak zapewne pamiętacie, obraz przedstawiał labirynt, czyli wylądowałem w którymś z jego zakamarków. Było dziwnie. Z każdej strony otaczały mnie wysokie ściany niby góry lodowe; były białe, z lekka przybrudzone, tynk miały spękany, ale nie za bardzo, podobnie jak dość leciwe, zaniedbane fasady wielkiego szpitala. Po Starym Bulaju nie było śladu, drewniana podłoga też zniknęła na rzecz betonowej posadzki. Popatrzyłem w lewo, popatrzyłem w prawo — wszędzie ciągnęły się nieskończone korytarze, ginące w mrokach. Usiłowałem wywołać w pamięci obraz obrazu, w którym uwidocznione było wyjście zeń pępowinowym szlakiem; przez moment wyobraziłem sobie spotkanie z płodem, ale szybko wygnałem tę wizję z pamięci. Tylko nie to!

Zacząłem więc kombinować, w którą stronę się udać, żeby ominąć płodka. Dopowiem, że mocno zdeformowanego płodka, takiego potworniaka bardziej — typowy szatański pomiot albo efekt eksperymentów genetycznych — kombinowań prenatalnych. Szlak pępowinowy wił się dość skomplikowanie, ale nie na tyle bym go nie spamiętał — przypominał nieco esy flores w kształcie niekrzyżującej się ósemki.

Westchnąłem ciężko i udałem się w PRAWO.

Szedłem dość mrawo, choć nieco kulałem na lewo, dla zabawy kulałem, aby urozmaicić nieco monotonny marsz. Pamiętam, jak ongi, jeszcze w normalnym życiu (he he — normalnym) wysiadłem z pojazdu komunikacyjnego i nagle począłem okrutnie kuleć. Z naprzeciwka idąca starszawa pani spojrzała na mnie z litością, pewnie sobie pomyślała, że jestem jakimś parkinsonem połączonym z paralitykiem cierpiącym na epilepsję. Wtedy, nagle, mój pokraczny chód radykalnie się zmienił i znormalniał — odzyskałem pełną sprawność w członkach; takie kurwa cudowne ozdrowienie — przecież zdarzają się takowe. Babsztyl spojrzał na mnie nienawistnie i stwierdził, że Boga w sercu nie mam. Tak było.

Wspomnienie to wprawiło mnie w przedni nastrój i dalej żwawo kicałem, podwijając, a to lewą, a to prawą nogę i kuśtykałem tak, aż nagle dotarłem do zakrętu w LEWO. Z rozpędu, o mało nie wpadłem na ścianę, ale wyhamowałem w porę i skręciłem bezkolizyjnie, już nie kuśtykając, ale za to z kretyńskim uśmiechem. Przyspieszyłem snadnie, galopowałem więc rączo, co koń wyskoczy dłużyzną korytarzową. Po drodze nawet rżałem z cicha, bo jednak wywrzaskiwać z końska jakby wstyd, niby nikt nie słyszy, ale kto tam wie — ściany pono mają uszy, a ścian ci tutaj dostatek. Galopowałem zatem, chrapy mi zachrapały, boki spotniały i aż zadrgałem, gdy ujrzałem rozwidlenie korytarza na kształt litery igrek. Prawo-skos i lewo-skos i o mały włos a poszedłbym źle, lecz poszedłem po rozum do głowy i cwałem rwałem w PRAWO-SKOS.

Tętent moich kopyt niósł się echem, betony kląskały racicznie, rżeniem od niechceniem umaiłem ciszę. Galopada trwała, aż w końcu przystanąłem zziajany nieco, ogarnąłem grzywę i postanowiłem popasać nieco. Niestety, równocześnie zaległa tak upiorna cisza, że aż ciary mi przeszły na czele z mrowiem — słychać było tylko mój dech zasapany i szum w uszach. Gdym się w końcu uspokoił nieco i moje ziajanie utknęło w bladych ścianach — doszedł mnie jakiś dźwięk ledwo słyszalny, piskliwy, jakby komar gdzie konał w kącie, w pajęczynę uwity.

Piszczało monotonnie, piskiem wiercącym pod czerepem; póki był szum i ziaj — nie przeszkadzał — teraz jednakowoż męczył; wbijał się cienką szpilą w najdelikatniejsze komórki nerwowe, jakby bezlitosny, psychopatyczny chirurg przeprowadzał operację na otwartym trepanacją mózgu. Zacząłem więc rżeć, sapać, wzdychać, nawet pierdzieć byle tylko pozbyć się nieznośnego pisku, niestety, podświadomie cały czas go pamiętałem, był jak ból zęba, którego nie da się całkiem wytłumić tylko ćmi ledwo ale odczuwalnie. Zrozumiałem, że pisku pozbędę się razem z głową raczej aniżeli innymi sposoby; wziąłem się zatem za penetrację źródła dźwięku. Miałem wrażenie, że źródło to we mnie ma swoje miejsce, tak już przesiąknięty nim zostałem do szpiku kości i do ostatniej komóreczki; jednakowoż, wraz z przemieszczaniem się, różne były jego amplitudy — zbliżając się na lewo-skos — malał; zbliżając się na prawo-skos — rósł. Ustaliłem zatem procedurę marszruty: lewo-skos; tyle że wówczas natykałem się na ścianę korytarza; przyciskając głowę do betonu — pisk znacząco malał. Jednakże głową muru nie przebijesz; cóż jednak było robić? Trykałem łbem w ścianę, aż dudniło; tłukłem się monotonnie i miarowo; nie za mocno, tak w sam raz, by znieprzytomnieć nieco. Jakoż szumy i widy począłem już mieć od tego młócenia niczym cepem, czerep obolały i otumaniony już całkiem, gdy ujrzałem coś na kształt otworu w miejscu, w które tak uporczywie tłukłem moją biedną głową. Musiało to być złudzeniem, bo ściana całkiem zmiękła i stała się plastyczna. Zaprzestałem trykania i rozdarłem ją rękoma mocą rozpaczliwej desperacji. Rozerwała się niczym płótno, zetlałe i zmurszałe, posypało się coś jak śnieg jakiś dziwny, białe ni to trociny, ni to farba złuszczona. Rwałem i szarpałem co raz to energiczniej, już nie tylko desperacja, ale i ciekawość była motorem moich destrukcyjnych działań — bo wraz ze znikającą ścianą, pojawiał się bowiem całkiem nieoczekiwany widok.

Średnia ocena: 4.6  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (18)

  • Pan Buczybór 17.10.2016
    Nie mam pytań. 5 Genialne
  • Nuncjusz 17.10.2016
    Kłamczysz XD
  • Pan Buczybór 17.10.2016
    Nuncjusz nie kłamnię
  • Nuncjusz 17.10.2016
    Pan Buczybór ok, ale genialne to to nie jest
  • Violet 17.10.2016
    No nie jest, ale nie będę wnikać. Zwrócę uwagę tylko na to, że chrapy nie pokrywają się pianą, koń może toczyć pianę z pyska. Słabe 4.
  • kom. 17.10.2016
    Wyjątkowo nie zgodzę się z Fiolką (chodzi o te chrapy, tylko i wyłącznie), cały tekst jest ekspresją wyobraźni, więc wszystko jest dopuszczalne. Jednorożce i pegazy... nawet jakby podjechał Jezus na motocyklu (dobra - na skuterze, albo na rowerze, czy dywanie), no to też. Trudno wymagać zasadnej merytoryki, przy tak zdefiniowanej fabule. ;-)
  • TeodorMaj 17.10.2016
    Ekspresja, ekspresją, ale wydaje mi się, że pewne rzeczy powinny być zachowane.
  • Nuncjusz 18.10.2016
    TeodorMaj poprawię to nie znam się na koniach ;)
  • NataliaO 18.10.2016
    ciekawy labirynt, masz coś w tym swoim stylu taką naturalność i przez to Twoje teksty są bardzo fajne ; 5 :*
  • Nuncjusz 18.10.2016
    dzieki Nat :)
  • Zdzisław B. 22.10.2016
    Fantasmagorycznie, na plus :)

    Troszkę moich uwag (autor oczywiście może inaczej na to patrzeć):
    * tynk miały spękany - tynk na nich spękany
    *esy flores - esy floresy
    *Szedłem dość mrawo - hmm, w polskim języku chyba takie słowo nie występuje. "Mrawo" jest rzeczownikiem, pochodzi z języka czeskiego i oznacza "obyczaje" (mrawny - obyczajny). Domyślam się, że "mrawo" miało oznaczać "żwawo", jako przeciwieństwo "niemrawo". Jednak "niemrawo" nie pochodzi od "mrawo", jest to tylko podobieństwo słów.
    *Z naprzeciwka idąca starszawa pani - Starszawa pani, idąca z naprzeciwka,
    *z litością, pewnie sobie pomyślała, że jestem - z litością; pewnie sobie pomyślała że jestem
    *podwijając, a to lewą, - podwijając a to lewą,
    *Z rozpędu, o mało - Z rozpędu o mało
    *rączo, co koń - rączo co koń (to jest jeden zwrot)
    *aż zadrgałem - aż zadrżałem
    *a poszedłbym źle, lecz poszedłem - a skręciłbym źle, lecz poszedłem
    *umaiłem - umajałem (chociaż oznacza "przybierać zielenią", ale to autor decyduje)
    *ciary (...) mrowiem - jedno z określeń bym usunął (są synonimami)
    * otwartym trepanacją mózgu - otwartym mózgu (wiadomo, że mózg jest widoczny dla chirurga po trepanacji)
    *aż dudniło (ściana aż dudniła przy uderzaniu "nie za mocno"?)
  • Nuncjusz 22.10.2016
    Dzięki, niektóre poprawki wezmę sobie do serca, ale z pozostałych nie skorzystam, jak choćby z mrawy, bo to mój osobisty wynalazek :)
  • Zdzisław B. 22.10.2016
    Nuncjusz Jak pisałem na początku - autor może inaczej patrzeć, to są tylko moje sugestie.
    "Mrawy" jako neologizm? Każdy lubi własne, a przecież każde słowo ktoś kiedyś wymyślił :)
  • Ritha 19.04.2018
    "Nagle, nie wiedzieć kiedy, znalazłem się we wnętrzu obrazu. Jak zapewne pamiętacie, obraz przedstawiał labirynt, czyli wylądowałem w którymś z jego zakamarków" - a ja żem oglądała Mega Hita (czy jak to się tera zwie) na Polsacie dwa dni temu - "Więzień labiryntu" i mi się skojarzyło :>

    "Usiłowałem wywołać w pamięci obraz obrazu, w którym uwidocznione było wyjście zeń pępowinowym szlakiem; przez" - znów nasuwa się Twoje malarstwo przed ocka

    "Prawo-skos i lewo-skos i o mały włos" - fikuśnie rymy wplatasz

    "Zrozumiałem, że pisku pozbędę się razem z głową raczej aniżeli innymi sposoby; wziąłem się zatem za penetrację źródła dźwięku. Miałem wrażenie, że źródło to we mnie ma swoje miejsce, tak już przesiąknięty nim zostałem do szpiku kości i do ostatniej komóreczki" - widzi mi się tematyka, trochę takie odrealnienie, trochę jak sny na jawie

    Końcówka świetnie urwana. Całkiem zacna mini seria, Nun :)
  • Nuncjusz 19.04.2018
    Pasowałoby to ciągnąć dalej, ale chyba nie mam sił do długich serii :)
  • marok 09.10.2019
    Świetna sprawa. Szkoda że zarzuciłeś pisanie, bo naprawdę jest co czytać. Na razie mam jeszcze inne teksty, więc nie ma co narzekać. A co do tego, to jeszcze raz: super :)
  • Nuncjusz 09.10.2019
    Dzięki, ale nie tak całkiem skończyłem. To raczej długa przerwa.
    Już tak mam, że co jakiś czas zmieniam konika
  • marok 09.10.2019
    Nuncjusz, czyli nic zamkniętego, no to git

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania