Statek kosmiczny Płaskowyż

//czytaj to Mar\\

 

Była sobie kiedyś przestrzeń kosmiczna. Lewitowały, wirowały i eksplodowały w niej liczne ciała niebieskie, czerwone oraz ciała i obiekty w wielu innych kolorach. W tej przestrzeni też poruszał się pewien statek kosmiczny, który ze względu na swój kształt nazywano płaskowyżem lub mantą. Ostatecznie przyjęła się nazwa płaskowyż i tak ochrzcił go jego ówczesny kapitan - pan Koller.

Statek ten nie miał wyraźnego celu egzystencji. Po prostu dryfował po czasie i przestrzeni, a jego mieszkańcy, a było ich niewielu, na tę tułaczkę się zgadzali. Od kiedy ten kosmiczny frachtowiec otrzymał imię Płaskowyż, pan Koller, jego najtroskliwszy opiekun, odszedł już z tego świata, a raczej tej galaktyki. Obowiązki po nim przejął pan Van Rank i wszystkim członkom załogi żyło się tak samo jak pod dowództwem jego poprzednika. Pan Van Rank bardzo przypominał Pana Kollera i, mając tego świadomość, z bardzo dużym szacunkiem odnosił się do swego poprzednika. W jego osobistej kajucie wisiał portret poprzedniego kapitana, a pod nim, ręcznie napisana obietnica: "Pana Płaskowyż zostaje w dobrych rękach, bowiem ja, Van Rank, przysięgam otaczać go i jego mieszkańców taką samą opieką i troskliwością jaką pan otaczał ich za życia". Pan Van Rank był osobą małomówną i nie lubił wspominać przeszłości. Wpatrzony w gwiazdy zawsze unikał trudnych pytań, ale nigdy nie milczał. Mówił "Nie chce mi się o tym rozmawiać", albo "Nie pamiętam takich szczegółów", a czasami nawet "Proszę nie rozpamiętywać przeszłości; liczy się teraźniejszość". Zdawał się być jednostką tajemniczą, ale tak naprawdę nie skrywał wielu tajemnic. Mieszkańcy Płaskowyża, a nawet przelotni pasażerowie, wiedzieli o nim wystarczająco dużo by mu zaufać. Nie mówił też za często o panie Kollerze, jakby nie chciał mówić lub unikał wspomnienia o nim. Nigdy nie powiedział, że znał go za życia, ale wielu sądziło, że znał go bliżej niż ktokolwiek inny. Mimo wszystko nikt nie węszył, nie dociekał prawdy, bo panu Van Rankowi można było ufać i wszyscy chcieli by to zaufanie nie zostało zachwiane.

Jednakże Płaskowyż to nie jest jednostka samotna i tworzy ją wielu innych ludzi. Zacznę od tego, że jest to statek mieszkalny, ewentualnie eksploracyjny. Także, jego zadaniem jest podtrzymywanie życia załogi w surowych warunkach pustki. Z tego powodu wyposażony jest w liczne kajuty, to jest pokoje mieszkalne, sale rekreacyjne (siłownia, basen itp.), stołówkę z dobrze wyposażoną kuchnią, salę obrad, magazyn i wiele innych. Każde te pomieszczenie tworzą inny ludzie i wbrew pozorom nie jest ich tak wielu. Łatwo ich z resztą rozpoznać. Personel Płaskowyża nosi charakterystyczne granatowe mundury z złotą palmą wyszytą mniej więcej na sercu. Złota palma to nie przypadek, bowiem symbolizuje urodzaj i dobrobyt panujący na złotem i miodem płynącym pokładzie Płaskowyża. Są to ludzie uczciwy i porządni. Rekrutowani starannie i starannie szkoleni, bowiem ten kosmiczny okręt to azyl wśród pustki i każdy musi dbać by tym azylem pozostał.

Raz się tylko zdarzyło, że ktoś z personelu zawiódł i poniósł tego konsekwencje. A było to bardzo dawno temu, kiedy Płaskowyż jeszcze nie był Płaskowyżem, a pan Koller nie był jeszcze kapitanem. Wtedy statkiem dowodził niejaki pan Vais, a był to człowiek niecierpliwy i surowy. Obecnie spoczywa spokojnie na Ziemi i zapewne jego rozkładające się ciało dobrze pamięta tamtą sytuację. A tym co został ukarany był skromny i pokorny pan Un. Był człowiekiem strachliwym i lekko nierozważnym. Praca na statku była spełnieniem jego marzeń, bowiem mógł zapewnić swojej rodzinie, pani Un i ukochanej córce Vicie, dach nad głową i godne życie. Ale on chciał więcej. Wprawdzie zarabiał uczciwie, ale czuł, że to było za mało. Chciał, żeby jego córka poszła do szkoły, a w brutalnej pustce nauka jest droga. Żona mu mówiła, że to czego sami jej nauczą w zupełności wystarczy by mogła wieść szczęśliwe życie, ale on nie słuchał. Chciał więcej. Słuchał za to plotek i kiedy nieco fałszywy pan Omar przypadkiem rozpowiedział, że kapitan Vais posiada niezamknięty sejf w swojej kajucie, to serce pana Una się poruszyło. Złapał plotkarza za kołnierz i zaczął wypytywać. Ten się nie bał, bo pan Un był dość chudy i niezbyt silny, ale powiedział mu wszystko tak samo jak ktoś inny mu powiedział. I wiedział już pan Un, że zrobi coś złego, niegodnego, ale dobrego dla jego córki, bo ona jest najważniejsza i ona jest wszystkim. Poszedł w stronę kajuty pana Vaisa, a w ręce miał papier. Był to raport, który codziennie zdawał kapitanowi. Stan techniczny napędu, poziom różnorakich płynów i inne dane techniczne dotyczące statku. Kapitan Vais był bardzo skrupulatny. Codziennie wypełniał strony swego dziennika, zbierał różnorakie dane, a nawet spisywał temperatury powietrza w różnych regionach Ziemi. A robił to dlatego, bo nie był człowiekiem pamiętliwym, wręcz zapominał wszystko, a on chciał pamiętać. Jednakże nigdy nie zapisał szyfru do sejfu, dlatego zawsze był otwarty. Oczywiście, mógł go zamknąć, zmienić szyfr i zapisać go na jednej z wielu kartek, które wypełniały jego biurko. Z jakiegoś powodu nigdy to się nie stało; być może to była prowokacja, której miał ktoś ulec. Jeżeli to jednak rzeczywiście była prowokacja, to pan Un uległ jej całkowicie. Jak każdego dnia położył raport na biurku pan Vaisa. Ten wpatrzony w jakieś papiery nawet na niego nie spojrzał, być może nawet nie zauważył jego obecności. Pan Un nie był człowiekiem specjalnie bystrym, więc sądził, że prosty plan wystarczy by oszukać kapitana. Zbliżał się powoli do sejfu, który był sejfem ściennym za plecami pana Vaisa, ale nie zdążył go chociaż dotknąć. Zobaczyła go dobrze skryta kamera, więc zobaczył go też pan Vais. I został pojmany, przesłuchany i wydalony. Być może pan Koller by go zrozumiał i wybaczył, ale kapitan Vais był konsekwentny i każdego kto szkodzi statku usuwał. Pan Un zdążył się pożegnać z rodziną, ale jego córka nic nie powiedziała. Spojrzała na niego chłodno i pozwoliła odejść. Pan Un poczuł to spojrzenie i zrozumiał jego przekaz. Odszedł zatroskany i smutny, a jego córka już nigdy go nie wspominała. Vita Un jest dziś członkinią załogi Płaskowyża i nosi ten sam mundur, który wkładał jej ojciec wiele lat wcześniej. Na pytania o ojca nigdy nie odpowiada. Chowa go w swoim sercu i nie chce, żeby ktokolwiek go pamiętał tak jak ona go zapamiętała. Jej matka, Urena Un, zmarła już dawno temu i jej też zbyt dobrze nie pamięta. Żyje dobrze, choć do szkoły nigdy nie poszła. Wszystkiego nauczyła się sama, a na myśl o pragnieniu jej ojca zastanawiała się, dlaczego tak bardzo mu zależało. Prawdopodobnie nigdy się tego nie dowie, bo pewnie jej ojciec już dawno nie żyje, a jeżeli żyje to żałuje, że nigdy nie zobaczy swej córki w granatowym mundurze.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • fanthomas 11.03.2018
    margerita non stop podrzuca pomysły, które inni podkradają i robią lepiej. Też czuję pewną inspirację. 5
  • Pan Buczybór 11.03.2018
    ta, poddajmy się powiewowi inspiracji. Dzięks za komentarz
  • Margerita 12.03.2018
    pięć eh wy z tym podkradaniem moich pomysłów
  • Pan Buczybór 12.03.2018
    żadne tam podkradanie - inspiracja
  • Margerita 12.03.2018
    Pan Buczybór
    to jest moje pierwsze Sci Fi nigdy nie pisałam takiego opowiadania

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania