Straceńcy
Czarno-białe skrzydła, wyszyte na plecach naszych peleryn, nie były teraz niczym innym jak szyderczym symbolem złudnej nadziei.
Rozkazano nam pilnować koni, choć na dobrą sprawę wszyscy już wiedzieliśmy, że nie będzie miał kto na nich wrócić, za stosunkowo bezpieczne mury miasta. Wiedziałem, że do wschodu słońca wszyscy zginiemy.
Kiedy wstępowałem w szeregi Korpusu Zwiadowców, wydawało mi się, iż byłem gotowy na śmierć w obronie ludzkiej rasy, a będzie ona czynem pięknym i chwalebnym. Myliłem się, nie ma nic wzniosłego w byciu pożartym przez kilkunastometrowego Tytana, spłonięciem, lub rozdeptaniem na miazgę, bo tylko takie opcje mieliśmy do wyboru. Widziałem już śmierć wielu swoich towarzyszy, a żaden z nich nie szedł w jej objęcia z dumnie uniesioną głową. Nie, nie byliśmy bohaterami.
Przez długi czas nie widzieliśmy dowódcy, a kiedy stanął przed nami, jego twarz przypominała pośmiertną maskę, pozbawioną wyrazu i odległą. Był jak skała, jedynie prawy, pusty rękaw jego koszuli lekko poruszał się na wietrze.
- Czy my naprawdę umrzemy? - Padło pytanie z tylnych szeregów, głosem, który mógł należeć do co najwyżej kilkunastoletniego chłopca.
- Tak. - Krótka, rzeczowa odpowiedź wywołała falę przerażonych jęków i odgłosy wymiotów. - My nie przeżyjemy, jednak ci za murami ciągle mają szansę.
Moje myśli jak zwykle popędziły w kierunku Miny. Co mogła teraz robić? Czy odbywała właśnie służbę, a może spała nadal spokojnie, pewna powodzenia naszej misji?
- Poprowadzę szarżę, jeśli uda nam się rozproszyć Zwierzęcego, kapitan Lewi będzie miał szansę go wykończyć. Nadajmy sens śmierci naszych towarzyszy.
Pośród nas, samobójców, rozległ się donośny okrzyk bojowy. Jeśli mieliśmy zginąć, lepiej było zrobić to w walce, a nie kuląc się w ruinach. Po cichu miałem nadzieję, że przetrwa choć jeden z żołnierzy, by dać świadectwo naszej odwagi.
Bestia ciskała w nas potężnymi głazami, z taką łatwością, jak gdyby były to szklane kulki do dziecięcej zabawy.
Pod przymkniętymi na moment powiekami, pojawiła się roześmiana twarz przyjaciółki.
Czy śmierć będzie bardzo bolała?
Komentarze (13)
Ładnie prowadzisz, sugerujesz nieuchronne, ale na końcu zamykasz. Wszystko zostaje zamknięte w: śmierć nie zdążyła zaboleć". To jest ładne, poetyckie wręcz, ale zatrzaskuje wszystkie drzwi. A gdyby: Czy śmierć zdąży zaboleć?
Ostatnie być może pytanie, ostatnia targająca nim wątpliwość. Swoboda interpretacyjne w niedoknięciu, acz mocnym zasugerowaniu nieuchronnego, spoczywa teraz na barkach czytelnika. Jak to widzi? Co o tym myśli?
Moze widzi nadzieję, dostrzega szanę. Ty rysujwsz podwaliny, ale nie wyrokujesz. Dajesz, mówiąc macie tyle i umywasz ręce od sądowania.
Pobudzil mnie ten wyimek i trochę wkurwił.
To chyba dobrze.
Pomyślę i może zmienię ostatnie zdanie.
Dziękuje ślicznie za odwiedziny i komentarz.
Bardzo ładnie. Podobało mi się.
Pozdr
Pięknie dziękuję.
Pozdr
Śmierć w imię altruizmu, w walce i groza śmierci bez idei.
Pewnie, że lepiej zginąć w walce.
Ale mnie wzięło to proste, baśniowe opko, Angela. Poruszyłaś.
Pozdro.
Jeśli i Ciebie poruszyło, strasznie mi miło.
Dziękuję i pozdrawiam.
Dzięki za info, warto czasami ulec dzieciom:) Pozdrówki dla syna.
Zgadzam się z Canu co do zakończenia. Otwarte bardziej by mi pasowało do sytuacji i to narracji którą wybrałaś.
Ślicznie dziękuję i pozdrawiam : )
*Levi, nie "Lewi"
Całkiem spoko, choć to w zasadzie retelling tego, co było w odcinku anime. Tutaj - trochę ucięte, według mnie za mało rozbudowane. Bohater jest anonimowy, brak powiązania emocjonalnego, są reakcje ogólne, ale to tylko "kolejni żołnierze". Przydałoby się więcej indywidualności i pociągnięcia trochę dalej, pokazania krajobrazu bitwy.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania