Strach na wróble

Byłem sam w domu.

 

Rodzice pojechali na zakupy do miasta, oddalonego o jakieś 20 km.

 

Czas strasznie mi się dłużył - nie miałem nawet ochoty na granie w Counter-Strike, a w telewizji leciały same powtórki i przedwyborcze obietnice kandydatów na prezydenta. Żenada.

 

Wyjrzałem przez okno.

 

Było pochmurno. Dzień skłaniał się ku końcowi, co powodowało wszechobecną szarość za oknem.

 

Wiał paskudny wiatr, upiornie jęcząc i świszcząc w przeróżnych zakątkach.

 

Mimo tych kiepskich warunków wyszedłem na dwór, nie mogąc już wytrzymać w domu z nudy.

 

Było dość zimno, a wiatr tylko potęgował odczucie zimna.

 

Pogoda była... jakby to ująć... sentymentalna. Wszechobecna szarość, świsty i jęki wiatru powodowały, że człowiek myślał nad swoją egzystencją, nad egzystencją tego świata, nad wszystkim, co stąpa po tym globie...

 

Intensywnie zastanawiając się nad sensem życia, wtulony w ciepłą, puchową kurtkę, podszedłem do płotu.

 

Na polu stał strach na wróble - ojciec postawił go, aby ptaki nie wyjadały posianego zboża - niestety, z marnymi skutkami.

 

Zdziwiło mnie, że na polu stał tylko jeden. Było ich przecież kilka. Nagle wiatr zerwał się mocniej, jakby chciał mi odpowiedzieć, że to jego sprawka. I tak też stwierdziłem, że porwał je wiatr.

 

A ten jeden został. Miał moją starą i dziurawą czerwoną koszulę, dawno starte spodnie. Wypchany słomą i z kapeluszem na swojej kapuścianej głowie, wyglądał najbardziej realistycznie ze wszystkich strachów na wróble, jakiekolwiek zrobił mój ojciec.

 

Ale przez tą szarość wyglądał.... tak jakby bardziej realistycznie. Koszula powiewała na wietrze niczym flaga. Spodnie upiornie falowały tak, że zdawało mi się, że strach chodzi. Ale to przecież była tylko moja wyobraźnia, nieco przesadzała przez tą pogodę.

 

Gdzieś zerwał się kruk. Wzleciał pod niebo, głośno i donośnie kracząc. Niedaleko do lotu wzbiły się kolejne, kracząc razem jak opętane, krążąc na polem. Coś je musiało wystraszyć. Obserwowałem niebo i ich powietrzny taniec w połączeniu z upiornym, krzykliwym jazgotem.

 

Po chwili kruki z powrotem odleciały na drzewa, z wyjątkiem jednego. Ten z kolei nie krakał, ale krążył centralnie nad strachem na wróble. Czyżby chciał go zaatakować? Kruki czasami atakują ludzi, ale bardzo rzadko, przeważnie w obronie gniazd.

 

Jak na zawołanie, kruk zapikował w dół. Majestatycznie rozłożył skrzydła, wyglądając jak śmierć w przebraniu ptaka.

 

Wylądował na głowie stracha na wróble. Przystanął na niej, zaskoczony, że niedoszła ofiara ataku nie miota się, nie szarpie, nie atakuje. Zdziwiony, delikatnie dziobał kapelusz. Głupi ptak.

 

Robiło się zimno. Było coraz ciemniej, więc postanowiłem wrócić do domu. Gdy otwierałem drzwi, wiatr znowu się zerwał i usłyszałem głośny trzask, połączony z szelestem. Obejrzałem się sa siebie.

 

Stracha na wróble nie było. Porwał go wiatr, jak sądzę. W miejscu, gdzie znajdował się jeszcze przed chwilą, stał owy kruk. Po prostu tam stał. Nie dziobał zboża, nie gotował się do lotu. Po prostu tam stał. I, jeśli dobrze dostrzegłem, gapił się na mnie z przechylonym łebkiem.

 

Zignorowałem go i wszedłem do domu.

 

Rodzice wrócili po dwóch godzinach. Było już ciemno. Trochę miałem stracha, będąc samym w szczerym polu nocą, ale jakoś dałem radę. Kiedy ojciec wchodził do domu, poinformowałem go, że wiatr najprawdopodobniej zwiał nam wszystkie strachy na wróble.

 

To, co usłyszałem, zjeżyło mi włos na karku.

 

Ojciec odparł, że wszystkie strachy na wróble zdjął dzisiaj rano i zamknął w garażu.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Violet 26.08.2016
    Zabrakło tu czegoś, co jest w poprzednich opowiastkach. 4.
  • levi 27.08.2016
    skrycie wierzyłam i czekałam na wylew krwi, atak, akcje co kolwiek ale nie doczekałam się i za to właśnie 4, bo jednak czegoś brakowało :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania