Strażnik portali - Wygnanie.

Czwarty dzień, szósty miesiąc, dwa tysiące pierwszy rok. Wtedy powstały dwa nowe wymiary, dzielące zło od dobra. Od tamtej pory dwie skrajności separowały portale, których bronią Strażnicy. Zwerbowani do tego zadania mężczyźni są bezwzględni i okrutni. Specjalnie do tych zadań trenowani i szkoleni.

 

Wyjątek stanowił Leathan Perth. Strażnik, pracujący w tej dziedzinie zaledwie tydzień. Wiedział tyle, co nic. Stał na granicy wymiaru przez osiem godzin, po czym zmieniał go inny. Sam zgłosił się do Straży, bo nie pasowały mu prace rolne, które wykonywali jego rodzice. Dzieciak był inny. Nie podobała mu się jednolitość dosłownie wszystkiego w portalu Dobrych. Chciał wyjść ze schematu, problem w tym, że niebezpieczne, inne rzeczy były zakazane. Jedyne, co mógł zrobić to właśnie wejść w szeregi Strażników Portali.

 

Tamtego dnia - dokładnie piętnastego. Miesiąca czwartego, a roku dwa tysiące piątego, młody Leathan czekał na koniec swojej zmiany i znudzony do potęgi, zachodził w głowę, jak wygląda życie w wymiarze Złych; bowiem dobra istota nie miała prawa przekroczyć granicy portalu swojego świata. Nigdy, w żadnym wypadku. Strzeżono tego i surowo karano bunt; wyłącznie śmiercią. Nawet Sąd Graniczny nie miał prawa wejścia do drugiego wymiaru; z tym nie było większych problemów, gdyż żaden Zły nie kwapił się, by pracować w Sądzie. Źli mieli swoje zabawy, plany i niecnie uczynki. Sąd decydował o sprawach, dotyczących buntowników. Głownie wymierzał kary. Przydzielał także magów do ich światów. Tego dokonywano od razu po urodzeniu. Przedstawiciele Sądu wybierali przynależność za pomocą amuletu Afrodyty, który świecił na czerwono, mając styczność ze Złym i na zielono, czując Dobrego. Gdy pojawiał się kolor niebieski, wówczas Sąd traktował osobnika jako mieszańca i zsyłał na ziemię. Mieszańców traktowano z odrazą i obrzydzeniem. Taka istota nie przetrwałaby w żadnym portalu. W tamtych światach trzeba być albo skrajnie złym, albo perfekcyjnie dobrym. Nic pomiędzy.

 

— Możesz opuścić stanowisko, towarzyszu Perth. Wybiła dwudziesta. — Rozmyślania Leathana przerwał tęgi mężczyzna. Umięśniony trochę za bardzo. Wysoki na metr dziewięćdziesiąt. Jego twarz skąpana była w małych ranach, a przez lewy policzek, aż do zwieńczenia czoła przechodziła gruba, stara już blizna. Władał głosem, którego dźwięk mógłby przerazić niejednego Złego. Tym Strażnikiem był Varius Blothy. Mężczyzna, który wcześniej zmieniał swojego przyjaciela, ale ten został zabity, przez próbującego przedostać się w szeregi Dobrych - Russella Cruel'a. Mężczyznę, który dowodził Złą Gwardią i od kilku miesięcy próbował przejąć Wymiar Dobrych.

 

Teraz Varius zaczął zmieniać Leathana i punktualnie przychodził na stanowisko. Prawdopodobnie dlatego, że przez jego spóźnienie doszło do nieszczęsnego wypadku.

 

— Tak jest towarzyszu, Blothy! — Leathan zasalutował zmiennikowi, tak jak powinien to uczynić i wyszedł z ciemnego pomieszczenia, gdzie znajdowała się brama Dobrych. Minął pokój z bramą Złych i z nieukrywanym niezadowoleniem powstrzymał się, by tam nie wejść. Nic go tak nie ciekawiło jak tamten świat. Nie bez powodu powiada się, że zakazany owoc smakuje najlepiej.

 

Kroczył ciemnym korytarzem wprost do sali zmienników, gdzie Strażnicy zakładali czarne zbroje i zabierali potrzebne im do walki bronie. Głównie były to miecze i sztylety, które umieszczali na skórzanym pasie, mocowanym na biodrach.

 

Leathan powoli zdejmował stalowe buty i czarne spodnie, pokryte zaklęciem ochraniającym. Następnie zabrał się za bardzo ciężki pancerz, wykonany z najlepszych surowców, jakie można było znaleźć w tamtym wymiarze. Sąd dbał o wyposażenie. Ich dewiza brzmiała: Ochrona wymiaru ponad wszystko.

 

Ubieranie, noszenie i ściąganie zbroi było dla chłopaka wielkim wyzwaniem, gdyż tężyzną nie grzeszył. Niedawno ukończył Biały Uniwersytet Nauki i nie tracąc czasu na treningi, od razu zatrudnił się jako Strażnik. Po tygodniu katorżniczej nudy pożałował swojej decyzji. Zrozumiał, że nic nie będzie w stanie dać mu potrzebnej adrenaliny. Przynajmniej otrzymywał piętnaście fiolek magii za godzinę. Fiolki były życiem w pozaziemskich wymiarach. I w Dobrym i Złym za fiolki magii kupowało się pożywienie, ubrania, domy, broń. Fiolki również wstrzykiwano sobie do organizmu, by wykonać zaklęcie. Flakony wykonywały specjalnie do tego przeznaczone czarownice. Jedną z takich była Fletchy Sombrey, oddana przyjaciółka białowłosego Leathana Perth'a. Ona również miała białe włosy. Zresztą jak każda istota z Wymiaru Dobrych. Tam wszystko było białe. Budynki, roślinność, drogi, zbiorniki wodne. Żadnych innych kolorów. Prawo nakazywało nosić białe odzienie i tylko takie szyto, bowiem nikt nie miał dostępu do materiałów, o innym kolorze niż biel. Zero różnorodności. Istoty różniły wyłącznie rysy twarzy, waga, wzrost i charakter. Przeciętny Dobry miał białe oczy, włosy i znamię, oznaczające ród, z którego istota pochodziła. Każdy to akceptował, bo musiał. Nie było żadnych sprzeciwów, od kiedy cztery lata temu powstały nowe wymiary. Problemy stwarzali wyłącznie Źli. Schodzili na ziemię, za pomocą zakazanych zaklęć i kradli pożywienie, choć, podczas tworzenia wymiarów, wiedźmy kreatorki wyraźnie podkreśliły, że żywność nie może pochodzić od zwykłych, ziemskich zjadaczy chleba. Pokarm musi być wyhodowany magicznie, gdyż wpływa to na witalność czarodziejek i czarodziejów.

 

— Fletchy, złaź szybko. — Na tyłach Fabryki Fiolek, koło schodów do przechowalni stał Leathan. Był zmęczony zmianą, więc pragnął jak najszybciej wskoczyć do swojego łóżka i oddać się Morfeuszowi. Nie mógł jednak. Jego przyjaciółka, Fletchy poprosiła go o spotkanie. Powiedziała, że chce mu pokazać coś specjalnego.

 

— Już spokojnie, Leath. Szefowa kazała mi dziś zrobić dwa tuziny więcej fiolek — mówiła podirytowana. — I wiesz, co? Zabrała je wszystkie dla siebie. Cholerna egoistka. Już widzę jej nowe koturny i nowe suknie. — Kręciła głową z niedowierzaniem, a Leathan denerwował się jej gadulstwem.

 

— Fletchy, do rzeczy. — Już nie wytrzymał. Chciał mieć z głowy spotkanie z przyjaciółką jak najszybciej. Uwielbiał ją ponad wszystko, ale czasem za dużo mówiła.

 

— Tak jest, panie marudny — odparła. Zrobiła naburmuszoną minę i chwyciła chudą rękę swojego przyjaciela. Kierowała się do swojego domu, dokładnie na podwórko, gdzie stała dwuosobowa huśtawka, którą wykonał jej tata. Ona i Leathan lubili na niej przebywać i rozmawiać godzinami. Choć tyle czasu dla siebie rzadko posiadali. Fletchy od jedenastej do dziewiętnastej robiła fiolki, a chłopak pilnował portale; czasem od dwunastej do dwudziestej, a czasem od dwudziestej do czwartej rano.

 

— Zrobiłam coś dla ciebie — powiedziała, zaraz po tym, jak usiadła na drewnianej huśtawce, w kolorze ubrudzonej bieli. Leathan patrzył na nią pytająco. Z wielką chęcią przysiadł, gdyż jego nogi umęczone były pięciogodzinnym staniem. Pięcio, bo przez trzy godziny spał, barykadując bramę portalu swoim chudym ciałem.

 

— Nie musisz robić dodatkowych fiolek dla mnie, Fletch. Zarabiam wystarczająco dużo. Nawet sprezentowałem rodzicom dodatkowe hektary ziemi. Ucieszyli się — mówił, ucieszony swoimi poczynaniami, a białowłosa kręciła głową przecząco i śmiała się z rozgadanego przyjaciela.

 

— Przestań już gadać. — Przyłożyła mu swą delikatną, drobną dłoń do ust. Chłopak patrzył na nią trochę zdezorientowany, ale nie uciekał od niej wzrokiem. Nawet nie odsunął twarzy. Czekał w milczeniu na jej dalsze poczynania. — Trzymaj. — Wepchnęła mu do ręki niebieski, pleciony sznurek, z pięknym czarnym wilkiem, przywieszonym na srebrnym kółeczku. Leathan rzucił jej niedowierzający wzrok. Aż pisnął zachwycony. Kochał wilki i błękit. Marzył o swoim własnym zwierzęciu, ale to również było zakazane.

 

— To jest przepiękne, Fletch, dziękuję. — Przytulił ją najmocniej, jak potrafił. — Ale wiesz, że kolory są tu zakazane. Nie mogę tego nosić, choćbym bardzo chciał. — Zachwyt go opuścił.

 

— W takim razie możesz schować ją do tej skrzyneczki, gdzie trzymasz kolorowe czasopisma z Ziemi i niebieską farbkę. — Zrobiła znaczącą minę i parsknęła głośnym śmiechem.

 

— Mów ciszej — upomniał ją. — Gdyby ktoś się dowiedział... Nie chcę nawet myśleć o konsekwencjach. — Zmienił pozycję na wygodniejszą i przeniósł wzrok na gwiazdy.

 

— Nie panikuj, słońce. Złamałam więcej zakazów, niż niejeden Zły mógłby sobie wyśnić, a nikt tego nie odkrył. To całe straszenie nas zasadami i nakładanie kolejnych jest kompletnie bez sensu. I tak każdy w swoim gronie koloruje magią wszystko, co może. — Zarzuciła grzywkę do tyłu i pogładziła krótko przystrzyżone włosy ręką, żeby wróciły na miejsce. Chwyciła za materiał sukni i zaczęła ją podwijać do góry.

 

— Co ty robisz?

 

— Cicho bądź i patrz. Sama utkałam i nadałam jej kolor barwnikiem, który zakosiłam z pracy. — Pokazała Leathan'owi ciemnofioletową, koronkową podwiązkę. Chłopak tylko pokręcił głową.

 

— Uważaj na siebie, bo kiedyś cię nakryją. — Zmierzwił jej włosy, jak to miał w zwyczaju robić i wyszedł z podwórka.

 

 

Hej! Znowu coś (czyt. wena) mnie napadło. Póki co traktuję to, jak projekt. Wstawiam pół rozdziału, bo nie wiem, czy dam radę pociągnąć to dalej. Jeśli w mojej głowie powstanie coś więcej to będę kontynuować tę opowieść, jeśli nie - usunę. Tymczasem proszę o komentowanie pomysłu i jeśli widzisz jakiś błąd, literówkę, brak przecinka, jak najbardziej mi to wytknij. Nie gryzę, nie skrzyczę. Każdy popełnia błędy!

 

Miłego, kochani :)

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • zaciekawiony 08.09.2016
    "Jego twarz skąpana była w małych ranach" - ee... skąpana w ranach? A to rany są czymś ciekłym? Zupełnie to tu nie pasuje.
    Ponadto rana to uszkodzenie świeże, w żadnym razie synonim blizny czy szramy. Wygląda to tak jakby facet przed chwilą wpadł głową w krzak jeżyn i jeszcze krwawiąc poszedł zmienić poprzednika.

    "Russella Cruel'a" - drugi apostrof nie potrzebny, używa się go tylko wtedy gdy obce imię lub nazwisko zawiera na końcu literę która nie jest czytana (obywatel Kane - obywatela Kane'a).

    "Prawdopodobnie dlatego, że przez jego spóźnienie doszło do nieszczęsnego wypadku. " - jeśli chodzi o to, że jego towarzysz został zamordowany gdy ten się spóźnił, to w żadnym razie nie był to "nieszczęśliwy wypadek".

    "wyszedł z ciemnego pomieszczenia, gdzie znajdowała się brama Dobrych. Minął pokój z bramą Złych" - której nikt nie pilnował, bo nie

    "Fiolki również wstrzykiwano sobie do organizmu" - chyba raczej zawartość

    "Prawo nakazywało nosić białe odzienie i tylko takie szyto, bowiem nikt nie miał dostępu do materiałów, o innym kolorze niż biel. " - w takim razie nie szyto innych niż białe bo nakazywało prawo czy dlatego bo nie mieli dostępu do innych?

    "Przeciętny Dobry miał białe oczy, włosy i znamię, oznaczające ród, z którego istota pochodziła. Każdy to akceptował, bo musiał." - w sensie, że nie rodzili się tacy i wybielano ich magią ale potencjalnie można było to zmienić?

    Pomysł dość ciekawy. Czuję nie do końca poważną konwencję. Generalnie początek rozdziału jest interesujący. Mam tylko nadzieję że reszta nie będzie przebiegać w sposób zbyt oczywisty, bo to że chłopaka ciągnie do portalu złych to wiadomo.
  • coeurr 08.09.2016
    Tyle razy czytałam to cholerstwo i nie doszukałam się takich błędów...O ja ślepa i głupia. Bardzo dziękuję za poprawkę i postaram się uważniej patrzeć na to, co piszę. Na początku miałam tysiąc pomysłów na tę historię, ale one powoli gasną, a ja nie wiem, czy to kontynuować.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania