Strzępy życiorysów

Jessica i Wujaszek Bernson

Denny wywrócił się na swoim ulubionym, czerwonym rowerze i złamał kark. Co tu kryć, chłopak był martwy, nadal ciepły, kiedy Jessica go znalazła i pachniał odświeżaczem powietrza. Jak na dwunastolatka miał nieproporcjonalnie długie nogi wystające za nogawki szarych sztruksów. Dziewczyna spoglądała na ciało dłuższą chwilę, sama nie wiedząc, po co to robi? Ulica była pusta, nagrzana promieniami letniego słońca.

— Martwy?

Przed Jessicą pojawił się starym furgon. Za kierownicą siedział podstarzały brudas w białej bejsbolowe, wyglądającej jakby ukradł ją jakiemuś bachorowi. Popatrzył na ciało z niechęcią.

— Chyba widać — odparła kwaśno. Dla pewności uniosła dłoń Denny’ego, która po chwili bezwładnie opadła na asfalt. Facet pokręcił głową.

— Trzeba go stąd zabrać.

— Raczej zadzwonić po karetkę.

Uśmiechnął się z politowaniem.

— Ile masz lat, dziewucho?

— Siedemnaście i dwa miesiące — wyrecytowała bez zawahania się.

— Noo, to wywozimy za miasto. Pomożesz mi się z tym uporać.

Popatrzyła na niego prześmiewczym wzrokiem. Do oczu napłynęły łzy śmiechu, ale powstrzymała je w ostatniej chwili.

— Nie śpieszy mi się na podróż z trupem. Chyba po prostu zadzwonię po karetkę. Rodzina pewnie nic nie wie. Kiedyś muszą się wywrzeszczeć. Lepiej, żeby zrobili to dzisiaj, a nie za pół roku, jak znajdą resztki chłopaka.

Wyciągnęła telefon, ale facet był znacznie szybszy. Siwa broda postarzała go o dobrych parę lat, ale bez problemu wyciągnął z marynarki glocka. Przeładował i wycelował.

— Wujek Bernson wie co dobre. Wrzucaj truchło na tył i ruszamy. — Oczy nabiegły mu krwią, a usta miał pełne śliny. To jego żywioł. Dłonie zmagały się z narastającymi drgawkami.

— Oboje będziemy w dupie, jeśli to wyjdzie…

— Nie wyjdzie. Mam wprawę w przymusowym grabarstwie. A teraz bierz się do roboty.

Wrzuciła ciało Denny’ego posłusznie i nakryła je dodatkowo łachmanami, które znalazła. Nie miała drgawek ani cholernie przerażających myśli. Nie obawiała się, że facet ją zgwałci albo gorzej – każe patrzyć, jak gwałci Denny’ego, a potem zabierze się za nią. Na końcu odstrzeli i zakopie ich oboje we wspólnym dole. Osobiście wolała spocząć obok swojego chłopaka, za jakieś pięć lat, kiedy uzna, że studia to marnowanie czasu, a dorosłe życie jest tylko przedłużeniem śmierci. On też tak myślał. Pewnie dlatego przypadli sobie do gustu.

Ruszyli. Facet prowadził jak naćpany nastolatek. Auto wyło i brzęczało. Nic nie wyglądało na podejrzane. To tylko cholernie głośny, sypiący na asfalt sproszkowaną rdzą van z trupem na pace.

— Jak masz na imię? Ja jestem Wujek Bernson.

— Ja jestem, ciocia chuj cię to obchodzi, ale mówią na mnie, spierdalaj. — Wymyśliła to jeszcze w czasach beztroskiego dzieciństwa, kiedy problemy omijały ją szerokim łukiem, a słownik przekleństw miała wykuty na pamięć.

— Ha! Wiedziałem!

— To po co się pytasz?

Poklepał schowanego w kaburze glocka. Uśmiech nie schodził z jego szpetnej mordy. Miał posiniałe usta.

— Mówią na mnie Wujek, bo jestem, do rany przyłóż. Tam, gdzie się pojawię, problemy po prostu giną. A ty? Dajesz dupy jako niepełnoletnia dziwka, czy po prostu stroisz przede mną niedostępną dziewicę?

Milczała. Zajęła się rozpaczliwą obserwacją spacerujących ulicami ludzi. Nie zauważyła ani jednego uśmiechu, nawet najmniejszego. Wujek Bernson obdarzał nim nią cały czas. Nawet kiedy jakiś korposzczur wbiegł na ulicę na czerwonym świetle i Wujaszek z trudem wyhamował. Co jeszcze czekało ją tego dnia?

Chyba mu się spodobała. Jej turkusowa zwiewna sukienka w czerwone róże i żółte słoneczniki. A może po prostu gapił się jej na cycki? Jeśli lubił szukać ich z lupą…

Wyjechali z miasta i zaludnione ulice zmieniły się w puste pola. Co jakiś czas mijali rolnicze gospodarstwa i martwe kotów smażących się na asfalcie.

— Nie chciałbym tak skończyć. Nie ma chyba nic gorszego.

— Los zadecyduje — powiedziała cicho.

— Los puściłem z torbami. Sam decyduje o swoim życiu, ale gdybym miał zostać plackiem smażącym się na asfalcie, robiłbym wszystko, żeby tak się nie stało. Kumasz?

— Nie Wujaszku, nie kumam. Ale może jestem na to zbyt młoda.

— Jesteś w sam raz. Na wiele rzeczy jesteś w sam raz — uśmiechnął się. — Wiem, co sobie pomyślałaś. Wybij to sobie z głowy. Jestem żonaty.

Puściła wszystko mimo uszu. Kiedy przejeżdżali przez las, liczyła drzewa. Takie wyzwanie. Kiedy minęli ostatnie, wystające z ziemi, suche badyle, naliczyła sto jedenaście. Nowy rekord, pierwszy rekord.

— Jesteśmy już bardzo blisko, moja droga. Wujaszek zna tę miejscówkę na pamięć.

— A co ze mną?

Przez chwilę jakby się wahał. Zacisnął usta i udał, że nie usłyszał pytania. Powtórzyła.

— Nic z tobą? Jesteś, ciesz się z tego, co masz.

******

Grendy i Sally

 

Delikatny powiew wiatru wystarczył, żeby Grendy potwierdził swoje przypuszczenia. Sally nosiła zielone majtki z nadrukowanymi, gęsimi łbami. Nie wnikał w to głębiej, niż trzeba. Jego płytka ciekawość została zaspokojona i w duchu gratulował sam sobie, że posłał Sally, aby przyniosła z kuchni ketchup. Wróciła po dziesięciu minutach z kwaśną miną. Zapytał, co się stało, choć tak naprawdę nie interesowało go to w ogóle. Miała zielone majtki i w butelkę ketchupu w prawej dłoni. Wszystko się zgadzało.

— Jest tylko łagodny — odparła ze smutkiem.

— Ważne, że jest czerwony. Pikantne są zbyt czerwone i do tego śmierdzą. Nie chcę żebyś śmierdziała — Miał dodać, że nie lubi śmierdzących studentek, ale nie zdążył. Twarz Sally rozpromienił uśmiech i nawet on wiedział, że nie może tego zburzyć.

— Mam już się położyć?

— Tak, zaraz zaczynamy.

Trawnik ciepły i przyjemny jak miękki dywan. Ułożyła się w pozycji z jedną ręką na piersi. Druga leżała na trawie z zaciśniętą pięścią. Grendy tworzył butelkę i ścisnął. Ketchup wytrysnął jak krew pod dużym ciśnieniem, ochlapując Sally. Pachniała teraz perfumami i pomidorami.

— Jak to wygląda? Nie będę pośmiewiskiem?

— Jest świetnie — zapewnił. — Jest lepiej niż sobie wyobrażałem. — Pohamował się w myślach. Chłopie, jeszcze trochę i doprowadzisz ją do orgazmu.

Leżała w bezruchu tak jak jej kazał. Posłusznie spłycała oddech, aby efekt trupa umazanego krwią o smaku ekologicznych pomidorów z puszki był jak najbardziej wiarygodny. Przez moment miała otwarte oczy. Spoglądała w bezchmurne niebo i marzyła. Wiedziała, że on tego nie lubi, ale Grendy był zajęty robieniem zdjęć. Cykał fotki jak oszalały z każdej strony. Kiedy w końcu westchnął ze zmęczenia, wiedziała, że i ona może odpocząć.

— Jak wyszły? Na pewno są wspaniałe.

Przez chwilę przeglądał zdjęcia w milczeniu. Nie widziała jego twarzy, bo był odwrócony do niej tyłem. Co i raz kręcił głową.

— Są w porządku, ale nie są idealne. Ten ketchup to nie to samo co prawdziwa krew.

— Nie mamy krwi, chyba że twoi rodzice mieli zapasy w lodówce.

Spojrzał na nią przeszywającym wzrokiem. Kipiał z niego żal.

— Tak zawsze było. Zawsze czegoś brakowało, było zbyt prymitywnie. Koniec! — Pobiegł do domu.

Usłyszała tylko czyjeś krzyki. Były bardzo nie wyraźne, ale to wystarczyło, żeby zbladła i przybrała w końcu zbliżony kolor do trupa. Na bladej twarzy ketchup wyglądał jeszcze bardziej groteskowo.

Pojawił się obok niej po dziesięciu minutach. Był podekscytowany i zły jednocześnie.

— Co zrobiłeś? — spytała, przełykając nerwowo ślinę.

— To, co były student prawa zrobiłby na moim miejscu. Nie miałem innego wyboru.

— Jezu, Grendy! Nie! Nie mogłeś!

— Mogłem. Matka miała w szufladzie obok lodówki dwa pojemniki czerwonego barwnika. Jest dużo lepszy niż ketchup.

— Ona krzyczała! Co jej zrobiłeś?

Milczał. Spojrzał na ulicę. Grupka ludzi z transparentami szła w stronę centrum. Protest. Przewodziła nim jakaś zgarbione emerytka podpierająca się laską. Szli przez to w żółwim tempie, ale ryczeli jak stado bawołów. Nie zrozumiał nic. Na transparentach widniach tylko napis: KONIEC!!. Wśród ludzi rozpoznał swojego znajomego z czasów studiów. Flipper Fuhikhana wyrastał ponad wszystkich i obserwował wszystko z góry. Z jego zainteresowaniami mógł w tamtym momencie liczyć drobinki łupieżu na głowie faceta przed nim.

— Wszystko gra Sally. Zrobimy kilka nowych zdjęć. Musimy. Od tego zależy nasza przyszłość.

Nie miała odwagi spytać ponownie. Posłusznie przytaknęła i ponownie padła ma trawnik. Tym razem trawa kuła ją w ramiona i łyski. Była jak miniaturowe żyletki. Miała wrażenie, że po nogach chodzą jej robaki. Złożą jaja w… nie! Potrząsnęła głową i spojrzała na Grendy’ego. Był poirytowany.

— Nie ruszaj się! Mam tylko dwa barwniki, więcej nie będzie. Tak bardzo chcesz spierdolić wszystko to, nad czym pracowałem?!

— Ej, Grendy! — usłyszał. Poznałby ten głos wszędzie.

Flipper stał na krawężniku i machał do niego.

— Chcesz dołączyć do naszego obwieszczenia ludu? Masz dobre echo, nadawałbyś się.

Uśmiechnął się kwaśno w odpowiedzi, ale czuł, że to za mało.

— Nie, mam zajęcie na całe popołudnie.

— Ha, ha, ha. Uwielbiam, wiesz, kiedy ludzie wokoło tego nie wiedzą, a ja tak.

— O co ci chodzi?

Odpowiedź nie przychodziła. Zamiast niej słyszał tylko coraz głośniejszy śmiech pomieszany z dusznościami.

— Nie będzie całego popołudnia. Nie będzie już wieczoru ani nocy. Sprężaj się, stary. — Machnął niedbale ręką na pożegnanie i z powrotem dołączył do grupy.

Grendy popatrzył pytająco na Sally. Ta jedynie odwróciła wzrok i znieruchomiała.

— Rób swoje, Grendy. Zanim skończy nam się czas.

Następne częściStrzępy życiorysów 2

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Bajkopisarz 18.04.2020
    „Co tu kryć, chłopak był martwy, nadal ciepły, kiedy Jessica go znalazła i pachniał odświeżaczem powietrza”
    Szyk: Co tu kryć, kiedy Jessica go znalazła, chłopak był martwy, nadal ciepły, i pachniał odświeżaczem powietrza.
    „wystające za nogawki szarych”
    Z nogawek
    „brudas w białej bejsbolowe,”
    Bejsbolówce
    „martwe kotów smażących się na asfalcie.”
    Koty LUB martwe ciała kotów
    „Sam decyduje o swoim życiu”
    Decyduję
    „Grendy tworzył butelkę i ścisnął.”
    Otworzył
    „odwrócony do niej tyłem.”
    Do niej – zbędne
    „Były bardzo nie wyraźne, ale to”
    Niewyraźne
    „trawa kuła ją w ramiona i łyski”
    Kłuła, łydki (?)

    No fajne to ? Nie ma klasycznego wstępu, nie ma tradycyjnego zakończenia, tylko fragment rozwinięcia, dokładnie jak głosi tytuł: strzęp. Ale, część fragmentu może być sztuką, całość – tylko szaleństwem, zatem bardzo dobrze, ze nie widzimy całości. Może być zbyt przerażająca lub… trywialna. Niech każdy sam sobie ułoży.
  • marok 18.04.2020
    Dzięki wielkie. Trochę baboli jest. No pewnie bym sie nie odważył z tego zrobić zamkniętych historii, bo by to zepsuło wszystko :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania