Poprzednie częściSułtanka Faize roz 3 " W niewoli"
Pokaż listęUkryj listę

Sułtanka Faize roz 97 (cz 1)

Murad Pasza szedł korytarzem. Poprawiał ze zdenerwowania swe "wyjściowe" ubranie. Rozpiął z wściekłości kilka duszących jego szyję guzików. Było bardzo wcześnie, lecz mimo to został wezwany przez władcę. Przerzucił przez ramię swój czarny jak smoła szal, zakrywając przy tym dzielącą jego twarz ranę. Szedł dumnie, rozmyślając nad tym co może się stać. Starał się zagłuszyć paskudne przeczucie, które mówiło mu że to koniec, jednak ta myśl ciągle odżywała, czyniąc jego serce prawdziwą pustką.

W końcu stanął przed drzwiami komnaty władcy.

Przełknął nerwowo ślinę, gdy wrota otworzyły się. Nie wiedział co może go czekać. Podejrzewał najgorsze. Wyprostował się dumnie, marszcząc brwi

- Co by się nie działo, przed nikim nie będę się płaszczył! - powiedział.

Przekroczył próg komnaty, schylając lekko głowę przed młodym władcą.

Dość wysoki jak na swój wiek młodzieniec odwrócił się, witając go z uśmiechem.

- Murad Pasza - powiedział - Podejdź.

Czarnowłosy przybliżył się, cały czas nie podnosząc wzroku. Kątem oka wodził po komnacie, tak jakby był pewien, że za chwilę zza tych samych drzwi wyskoczą zamaskowani mężczyźni i zakończą jego żywot. Nie bał się o własny los. Najbardziej martwił się o Humę. Nie może przecież tak po prostu odejść, zostawiając ją z kolejnym cierpieniem. Nie potrafiłby...

Sulejman podszedł do niego, a Murad śledził każdy jego ruch.

- Murad Pasza - przemówił - Mąż mojej najdroższej siostry, córki zmarłego sułtana, a jednak cały czas na tak niskim stanowisku...

Czarnowłosy spojrzał na niego pytająco.

Nie spodziewał się takiego zwrotu akcji.

- Nie rozumiem - wydusił, marszcząc brwi.

Sulejman mierzył go wzrokiem od stóp do głów.

- Walczyłeś dzielnie u boku naszej armii.

Byłeś przy ojcu do końca - mówił, łamiącym się głosem. Spojrzał na Murada, zsuwając z jego twarzy szal. Murad przekręcił głowę w drugą stronę, ukrywając ranę, która dzieliła jego policzek na pół.

Sulejman popatrzył na niego, czując żal, ściskający jego serce. Myśl o ojcu, sprawiała, że chciało mu się płakać.

Podszedł do małego stolika, biorąc do ręki maleńki woreczek. Wyjął z niego mały, błyszczący przedmiot.

- Jestem pewien, że w pełni zasłużyłeś na to stanowisko - powiedział, podając mu srebrzystą pieczęć.

Zszokowany Murad ukłonił się przed nim.

- Panie - jąkał się - Panie, ja nie wiem co powiedzieć...

Sulejman uśmiechnął się, klepiąc go po plecach.

- Mam nadzieję, że nadal będziesz wiernie służył naszej dynastii - mówił - Nie zapominaj, teraz służysz mnie i naszej rodzinie.

Młody mężczyzna ukłonił się, wychodząc z komnaty.

Cały czas nie mógł uwierzyć w to co przed chwilą się stało. Dlaczego książe wybrał właśnie jego?

Spodziewał się śmierci, a tymczasem książe mianował go drugim wezyrem.

O co w tym wszystkim chodzi?

Dlaczego? Czego chce od niego Sulejman?

Murad wlókł się powoli korytarzem.

Co to wszystko ma znaczyć?

Czy książe chce go przeciągnąć na swoją stronę?

Murad popatrzył przed siebie. W jego głowie szumiało mnóstwo pytań.

Spuścił wzrok i przetarł oczy.

Otworzył je zszokowany, widząc stojącą obok postać. Uśmiechała się do niego serdecznie, szczerząc swe białe jak śnieg zęby. Czarnowłosy czuł jak jego plecy przeszywa mrożący krew w żyłach dreszcz.

Wbił wzrok w odzianą w złote suknie kobietę, dusząc w sobie gniew.

Po chwili skłonił głowę, okazując tym samym wymuszony szacunek wobec sułtanki.

- Nuriye - przerwał, mierząc ją srogim spojrzeniem - Valide Sultan - wycedził i zacisnął zęby.

Szatynka w odpowiedzi uśmiechnęła się promiennie.

- Murad Pasza - przemówiła z radością - Gratuluję. Zostałeś wybrany jako jeden z wezyrów. Teraz służysz mojemu synowi - dodała, mierząc go wzrokiem.

Murad również uśmiechnął się. Zrobił kilka kroków w jej stronę. Przybliżył się jeszcze bardziej, spoglądając na kobietę z góry.

Nuriye uniosła głowę, zawieszając wzrok na jego błyszczących, ciemnoniebieskich oczach. Błękit jego oczu pociemniał jeszcze bardziej, a czarnowłosy uśmiechnął się szerzej. Nachylił się, cały czas patrząc szatynce w oczy. Nuriye odruchowo odsunęła się, czując, że ich twarze prawie się stykają.

- Myślisz, że tak łatwo przeciągniesz mnie na swoją stronę? - szepnął, przymykając z wściekłości oczy - Dobrze wiem, że to ty zaproponowałaś mnie sułtanowi.

Nigdy ci nie ulegnę! - wycedził, oddychając głośno. Nuriye czuła jego rytmiczny oddech na swej skórze. Odsunęła się jeszcze bardziej, próbując zachować dość komfortową odległość.

Zmarszczyła brwi i wyszczerzyła zęby, przypominając przy tym wściekłego psa. Zaśmiała się cicho.

- Pewnego dnia ulegniesz. Nie wiesz nawet do jakich rzeczy jesteś zdolny - warknęła. Odwróciła się, aby odejść.

Przeszła parę kroków, gdy za plecami usłyszała cichy śmiech Murada.

Nuriye spojrzała na niego przez ramię, prezentując idealny uśmiech. Odwróciła głowę, krzywiąc się nieco, lecz nie zatrzymała się.

Czarnowłosy również zaczął się oddalać.

Wściekła szatynka pędziła prędko haremowymi korytarzami. Prawie wpadła w swą służącą, przez co zatrzymała się.

Popatrzyła na Ahsen i westchnęła ciężko.

- Pani nie przejmuj się.

To tylko zwykły, nic nie znaczący Pasza. Nie może nam zagrozić - mówiła Ahsen. Nuriye posłała jej wściekłe spojrzenie. Nie zgadzała się z tym, co powiedziała jej blondynka.

- Murad to największa siła Faize. Jest jej wierny, lecz ciekawe na jak długo...

Od Murada zależy tak wiele. Tak samo jak od synów Faize. Póki żyją nie zaznam spokoju. Faize zbyt dobrze ich chroni. Żeby zaatakować choćby jednego z nich musiałabym rozpętać prawdziwe piekło. Ale po co, skoro mogę mieć wszystko na tacy? - dodała z szyderczym uśmiechem.

- Co zamierzasz zrobić, Pani? - zapytała zdziwiona blondynka.

Nuriye spojrzała na nią z tajemniczym uśmiechem. Uniosła wysoko brwi, cały czas uśmiechając się.

- Nasza rybka, nie złapała się na przynętę. Dla Murada nie liczy się władza.

Cóż, chyba już wiem, co jest jego słabym punktem. Murad jest uczuciowy. Choć jest silnym wojownikiem, ma kruche serce. I choć walczy, przelewając krew, jego serce mięknie, przy tym co kocha - zawiesiła głos, patrząc przed siebie triumfalnie - A raczej przy tej, którą tak bardzo kocha - dodała.

Ahsen uśmiechnęła się.

- Zrobię wszystko co sobie życzysz, pani - odparła.

Nuriye pokiwała głową. Przygryzła dolną wargę, a na jej twarz wstąpił istnie diabelski uśmiech.

- Dość już zabawy. Będziesz musiał wybierać, kochany Muradzie.

Honor czy życie?

******************

Faize stała w pełnym kwiatów ogrodzie.

Ciepłe powietrze zamiast koić jej duszę, sprawiało, że odczuwała ból.

Każdy oddech był dla niej cierpieniem. Powietrze dusiło ją, a w tym momencie błagała o śmierć.

Kawałkiem rękawa ocierała słone łzy.

Nie mogła ich zatrzymać.

Patrzyła smutnym spojrzeniem na bladą twarz swego męża. Co chwilę otwierała i zamykała oczy, upewniając się czy to nie sen. Jeszcze kilka godzin wcześniej łudziła się, że to wszystko może być nieporozumieniem. Teraz leżał przed nią. Zupełnie martwy.

Spojrzała na jego sine usta, oraz rany na mimo wszystko pięknej twarzy. Twarz będąca istną porcelaną, na której widnieją ślady walki. Walki, której nie oszczędzono mu nawet w ostatnich chwilach życia.

Ukucnęła przy nim, a coś ścisnęło jej serce. Popatrzyła przez chwilę na poranioną twarz, po czym wyciągnęła w jej stronę swą drżącą dłoń.

Zamknęła oczy, a po jej twarzy spłynęła łza. Nie mogła dłużej na to patrzeć.

- I co oni z tobą zrobili, Bajezyd - mówiła, łamiącym się głosem. Wzięła głęboki oddech, unosząc do góry głowę. Przełknęła ślinę i chwyciła bladą jak śnieg rękę - Zniszczyli cię, prawie pocięli na drobne kawałki. Obdarli z ciebie resztki ludzkiej godności. Zabili cię prawie na moich oczach - ucałowała jego zimną dłoń - Przysięgam ci, że zwyciężę. Będę twoją zwycięską sułtanką do ostatniego tchu. Nie poddam się i bez skrupułów zmiotę z powierzchni ziemi tą żmiję. Zabiła cię. Nie będę miała litości! - syknęła, odgarniając z jego czoła kosmyk ciemnych włosów. Ucałowała po raz ostatni jego dłoń, a następnie wstała.

Czuła, że jej nogi odmawiają posłuszeństwa, dygocząc.

Spojrzała ostatni raz na ogromny pałac.

Pałac, który przez lata był jej domem.

Pałac, w którym spędziła wszystkie najlepsze i najgorsze chwile.

- Pewnego dnia powrócę - wycedziła, marszcząc brwi - Powrócę, i przemienię w popiół całe to piekło!

Szykuj się na prawdziwą wojnę, Nuriye.

Nie będę znała litości! - warknęła.

Zawróciła zwinnie, ciągnąc za sobą swą długą, czarną suknię.

Wsiadła do powozu, spoglądając na oddalający się pałac. Wiedziała, że nigdy już nie będzie tak jak dawniej. Razem z Bajezydem umarło jej dawne szczęście i życie. Była pewna, że niebawem rozpęta się wojna. Wojna o tron...

****************

Murad Pasza wszedł do swojej komnaty, rzucając na stół różne zapiski i dokumenty. Nabrał przez usta powietrza, po czym wypuścił je z sykiem.

Cały czas rozmyślał o Nuriye.

Ta kobieta przerażała go. Jednym skinieniem pozbawiła życia setki ludzi, knując przy tym istnie diabelski plan. Na własne oczy widział, z jaką łatwością wzbiła się na sam szczyt.

Do czego teraz będzie zdolna?

Jak wiele będzie gotowa zrobić i poświęcić w tej walce?

Czy będzie próbowała pozbyć się książąt?

Czarnowłosy westchnął ciężko, przeglądając ponownie wszystkie dokumenty. Starał się uspokoić, lecz nie wychodziło mu to. Z każdą chwilą narastał w nim niepokój.

A jeśli Nuriye rzuci się również i na jego dzieci?

Co jeśli pewnego dnia postanowi zabić Orchana?

W końcu jest wnukiem zmarłego władcy.

Ostatecznie, jemu również należy się tron.

Na samą myśl o tym mężczyzna poczuł dreszcz, przeszywający jego ciało.

Każda komórka, każda tkanka wydawała się być sparaliżowana.

Zacisnął usta, a następnie przygryzł je.

Co zrobi, jeśli ta przeklęta wiedźma będzie chciała pozbyć się jego rodziny.

W jednym momencie powróciły wszystkie jego obawy. Przed oczami miał obraz zapłakanej, umierającej Humy, którą widział we śnie. Zacisnął powieki, przygryzając z całej siły dolną wargę.

Oddychał szybko, a jego serce zaczęło bić szybciej. Wzdrygnął się, czując, że ktoś obejmuje go w pasie.

Zamknął oczy i westchnął z ulgą, dotykając drobnych dłoni.

- Huma - szepnął cicho, a w jednej chwili jego ciało wręcz tonęło w przyjemnym cieple. Był uzależniony od tego uczucia.

Za każdym razem kiedy było mu źle, ten wspaniały uścisk koił jego rozchwiane myśli i przynosił ulgę zmęczonemu ciału. Brunetka przytuliła swój policzek do jego umięśnionych pleców.

Mężczyzna odwrócił się, a młoda sułtanka przytuliła go do siebie.

- Murad, dlaczego nie powiedziałś mi, że już jesteś?

Umierałam ze strachu. Myślałam, że zrobią ci coś...

- Csii - powiedział, gładząc palcem jej usta - Widzisz nic mi nie jest. Nie martw się, póki co jesteśmy bezpieczni. Możemy być spokojni - dodał, spuszczając wzrok. W pewnej chwili zdał sobie sprawę, że okłamuje samego siebie. Za oknami trwa wojna, a tylko jeden Bóg wie, co takiego knuje Nuriye. Mimo swych obaw nie chciał jej martwić.

W ostatnich miesiącach przeszła zbyt wiele, nie chciał dodatkowo smucić jej swoimi przeczuciami.

Huma dotknęła delikatnie jego twarzy, odwracając ją w swoją stronę.

Gładziła go po policzku. Zatrzymała rękę, na rozcinającej jego twarz ranie.

Popatrzyła na to okropne, wyrządzone mu przez wojnę znamię, a jej oczy zaszkliły się lekko. Otworzyła swe drżące usta.

- Nigdy nie będziemy już spokojni - szepnęła, uśmiechając się - Nie uspokoimy się, dopóki moja matka i jeden z moich braci nie przejmą władzy.

Musimy zadbać o ich bezpieczeństwo.

Murad pokiwał głową.

- Musimy wywieźć ich gdzieś. W pałacu sułtanki Ismihan nie są bezpieczni.

Nuriye odnajdzie ich... - urwał, przełykając nerwowo ślinę.

- Musimy znaleźć odpowiednie miejsce.

Z dala od ludzkich spojrzeń. Może Bursa? - dodała.

Czarnowłosy pokiwał głową, dając jej tym samym znak, że to dobry pomysł.

Spojrzał na Humę, gładząc jej włosy.

Wpatrywała się w niego, a mężczyzna czuł się tak, jakby serce miało mu za chwilę wyskoczyć. Kochał ponad życie to wspaniałe, jedyne w swoim rodzaju spojrzenie. Te piękne, zbuntowane, odważne, a jednocześnie tak delikatne oczy...

Zrobiłby wszystko, aby już nigdy nie popłynęła z nich ani jedna łza.

Objął dłońmi jej drobne ramiona, zatapiając twarz w brązowych, lekko kręconych włosach.

Ucałował ją w czoło.

- Przysięgam ci Huma, że zrobię wszystko, aby już nigdy nie patrzeć na twoje łzy. Przysięgam, że ochronię twoich braci i nasze dzieci.

Będę walczył za nich do ostatniej kropli krwi - powiedział, przytulając policzek do jej czoła.

- Przysięgam ci...

******************

Zimny powiew wiatru wpadł do ogarniętej mrokiem komnaty.

Młody mężczyzna wzdrygnął się, okrywając się lepiej ciepłym kocem.

Zmarszczył brwi, nie otwierając oczu.

Starał się ponownie zasnąć, lecz dawało to skutek wręcz przeciwny.

Niestety budził się. Od wielu tygodni nie mógł spokojnie spać, a gdy wreszcie mu się udało, musiał obudzić go zwykły wiatr. Przetarł dłońmi swą twarz, ziewając. Przez chwilę miał wrażenie, że ktoś krzyczy na korytarzu.

Przekręcił się na drugi bok, twierdząc, że to bzdura. Mruknął cicho, przytulając twarz do aksamitnej poduszki.

Czuł, że zasypia, a wiatr cichnie, czyniąc pomieszczenie przytulnym.

Niebieskooki przysunął się bliżej do leżącej obok osoby, czując jej obezwładniający zapach.

Otworzył delikatnie jedno oko, spoglądając na piękne włosy.

Uśmiechnął się, widząc rozkoszny widok.

Czuł spokój, widząc ją przy sobie. Wyglądała cudnie, nawet gdy spała.

Dotknął kosmyka, spadającego falą na jej czoło.

Zamknął oczy i już miał zasnąć, gdy pod oknem usłyszał czyjś tupot.

Po chwili coś trzasnęło drzwiami.

Murad otworzył oczy.

Kto chodzi pod pałacem w środku nocy?

Leżał przez chwilę na łóżku, patrząc w sufit. Bawił się nerwowo palcami, wsłuchując się w każdy najdrobniejszy dźwięk. Nagle usłyszał stłumiony wrzask.

Tego było już za wiele. Coś musi się dziać. Odkrył delikatnie swe nogi, zsuwając je cicho na podłogę.

Podszedł do biurka, chwytając za leżący tam sztylet, a następnie zajrzał do kołyski, śpiącego obok dziecka. Mały Orchan poruszył delikatnie nóżką, przez co Murad uspokoił się.

Mężczyzna założył prędko swój skórzany strój i pelerynę, wymykając się jak najciszej, aby jej nie zbudzić. Zamknął bezszelestnie drzwi, rozglądając się wokół. Jeszcze raz rozejrzał się, spoglądając nawet w najmniejsze zakamarki obok jego komnaty, po czym ruszył korytarzem. Szedł prędko, a jego peleryna falowała na wietrze. Mężczyzna czuł, jak powietrze krąży po całym jego ciele. Oznaczało to jedno - okna muszą być otwarte. Przyspieszył, przyciskając do swej nogi nóż, aby go ukryć.

Wodził wzrokiem po ścianach, co chwilę zatrzymując się i zaglądając do wszystkich napotkanych pomieszczeń.

Stanął w miejscu i westchnął ciężko.

Nagle przypomniał sobie, że nie zajrzał do najważniejszej komnaty - komnaty Melis. Przecież tego wieczora, Melis zajmowała się Nuricihan. Mała sułtanka nie mogła zasnąć, i bardzo grymasiła, także z pewnością dziewczyna ukołysała ją, a następnie położyła spać w swojej komnacie. Czarnowłosy zerwał się prędko, wbiegając po schodach. Biegł korytarzem, a jego serce zdawało się płonąć ze strachu.

Ruszył korytarzem, nie zważając na nic.

Po chwili usłyszał jakieś kapanie.

Był to głośny, denerwujący i podejrzanie dziwny dźwięk, który przyprawiał Murada o dreszcze. Zatrzymał się, a silny podmuch wiatru zdarł mu z ramion pelerynę i rozwiał czarne włosy. Niebieskooki przymrużył oczy, patrząc w otchłań korytarza. Drzwi do najbliższej komnaty były otwarte na oścież i to z tamtąd dobiegały te dziwne dźwięki.

Murad zaczął biec, zapominając kompletnie o swej pelerynie.

Nie była to zwykła komnata. Była to komnata Melis.

Przyspieszył, i stanął na przeciwko drzwi.

Zamarł, widząc leżącą na ziemi blądwłosą dziewczynę.

Podszedł i ukucnął obok niej.

Obrócił służącą i oniemiał. Jego ręce drżały, przez co prawie upuścił ją.

- Melis, Melis otwórz oczy! - mówił, ocierając z jej twarzy krew.

Dziewczyna zaczęła drżeć. Jej krew znajdowała się wszędzie. Murad dostrzegł, że powodem tego krwawienia jest ogromna rana, która przecinała jej brzuch. Dziewczyna otworzyła usta, z których wypłynęła długa strużka ciemnej krwi.

Zadrżała, chwytając dłoń swego pana.

- Musisz ją ratować - szepnęła, krztusząc się.

Murad zmarszczył brwi, rozglądając się po komnacie. Całe pomieszczenie było zmasakrowane. Stolik był przewrócony, a wszystkie owoce rozsypały się po podłodze. Szafa rozpadała się, z pewnością przez to, że ktoś uderzał o nią. Na szybie widniał odcisk zakrwawionej ręki, który z pewnością nie należał do drobnej dziewczyny.

Była to odcisk przerażająco dużej, umięśnionej dłoni, przypominającej łapę goryla.

Czarnowłosy spojrzał na Melis, która zdążyła już wydać ostatnie tchnienie.

Puścił ją delikatnie, układając jej martwe ciało na podłodze. Dopiero po chwili zrozumiał sens słów martwej dziewczyny. Podszedł do kołyski, z całej siły odsłaniając ozdobną firankę.

Łóżeczko było puste. Murad rozejrzał się po komnacie, wręcz kipiąc ze złości.

Podszedł do okna, wpatrując się w widniejący na nim znak.

Zamknął oczy i nabrał powietrza przez otwarte usta. Ścisnął mocniej sztylet, a ten wbił mu się w rękę, pozostawiając po sobie maleńką ranę.

Zacisnął z sykiem usta. Przyrzekł sobie, że odnajdzie tego, który to zrobił...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Tina12 26.01.2017
    Jak ja nie cierpie Nuryie. Mam nadzieję, że Murad znajdz8e córke
    5
  • Alesta 27.01.2017
    jak zawsze bardzo ciekawe i az chce się czytac następne
  • katharina182 29.01.2017
    "- Murad, dlaczego nie powiedziałś..." - powiedziałeś (e Ci umknęło)
    Tam gdzieś z początku brakuje myślnika przy zaczętej wypowiedzi jednego z bohaterów.

    Treść jak zwykle trzymająca w napięciu. Czekam na ciąg dalszy; ) zostawiam 5
  • Ashley 29.01.2017
    Nie czytałam poprzednich, ale to jest bardzo dobre, 5 :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania