Poprzednie częściSułtanka Faize roz 3 " W niewoli"
Pokaż listęUkryj listę

Sułtanka Faize roz 98 (cz 2)

Murad Pasza biegł ile sił w nogach pałacowym dziedzińcem.

Deszcz niemiłosiernie ciął go swym strumieniem, jednak on nie potrafił się zatrzymać. Nie mógł pozwolić sobie choćby na chwilę słabości.

Wpadł jak burza do największej komnaty w całym jego pałacu - sypialni.

Rozejrzał się wokół, oddychając głośno.

Czuł, jak siły zupełnie go opuszczają, ustępując strachowi i bezradności. Nadzieja odpłynęła w najdalsze zakamarki jego duszy, a jego umysł ogarnął lęk.

Komnata była pusta. Zacisnął powieki, czując jak coś zaciska go w gardle.

Spóźnił się. Nie było tam ani Humy, ani kogokolwiek. To było zbyt oczywiste.

Nie potrafił jednak w to uwierzyć. Zerwał się, i całą swoją siłą ruszył w kierunku drzwi, zatrzaskując je silnie. Miał tylko jedno wyjście - stawić się w marmurowym pałacu i wysłuchać Nuriye. Przyrzekał sobie, że co by się nie działo nigdy nie wysłucha prośby Nuriye. Wiedział, że każda próba zaufania jej mogłaby się skończyć tragicznie.

W tamtym momencie nie potrafił jednak myśleć logicznie. Liczyło się życie jego rodziny, a w jej obronie potrafił zrobić wszystko. Zmarszczył brwi, a jego gardło ścisnęło się jeszcze mocniej. Otworzył usta i zatrzymał się na chwilę.

W najmniej odpowiednim momencie, przez jego umysł przemknęła okropna, krwawa wizja, którą widział kilka miesięcy wcześniej. Na siłę wciskała się do jego umysłu, zajmując wszystkie jego myśli.

Spuścił głowę, z całej siły zaciskając usta.

Miał wrażenie, że za chwilę zwariuje. Chciał krzyczeć i najchętniej zabiłby wszystko co się rusza. Ta myśl zdawała się niszczyć wszystkie jego zasady i granice zdrowego rozsądku.

Czuł jak zatruwa jego umysł kawałek po kawałku, czyniąc go swym niewolnikiem. Nie potrafił już nad tym zapanować. Jego najgorsze lęki uwolniły się, czyniąc z niego nieobliczalną broń w swych rękach.

Uniósł swe pociemniałe z bólu i wściekłości oczy, wbijając swe spojrzenie w odległy, zamglony punkt. Przekroczył próg pałacu, oddając się zimnym kroplom deszczu.

Spływały po jego skórzanym ubraniu, zostawiając liczne smugi. Nie miał już żadnego wyboru.

***

Murad wbiegł do pięknego, otoczonego gęstą mgłą pałacu. Bez najmniejszego problemu przedarł się przez liczną grupę strażników. Kolejne morderstwo jeszcze bardziej podsyciło jego rozchwiane uczucia i gniew. Pod wpływem najsilniejszego z nich przewrócił na ziemię dwóch umięśnionych strażników, krzycząc przy tym głośno. Zmarszczył silnie brwi. Przyrzekł sobie, że zniszczy każdego, który w jakikolwiek sposób zranił jego rodzinę. Gdy miał już zadać ostateczny cios swemu przeciwnikowi, w całym pałacu rozległ się donośny krzyk. Murad uniósł wysoko głowę, i poświęcając na to resztki swego skupienia przeciął jednego z mężczyzn.

Zgrzyt łamanych kości zamilkł, a w pałacu znowu można było usłyszeć przeraźliwy krzyk.

Przerażenie i wyraźne zakłopotanie przebiegło przez twarz Murada.

Jego serce ścisnęło się mocno, i zdawało się kruszyć, pod wpływem tak głośnego wrzasku. Mężczyzna miał wrażenie, że krzycząca osoba musi z pewnością cierpieć nieziemskie katusze. Nigdy wcześniej nie słyszał takiego krzyku.

Poczuł silne ukłucie w sercu. Wrzask ucichł, a jego metaliczny podźwięk przypominał mu płacz dziecka. Jego serce zaczęło bić szybciej, oczy pociemniały, a w głowie zaczęła się tworzyć nowa, okrutna wizja.

Podniósł z podłogi zakrwawiony miecz, a jego serce napełniło się, nie tyle co nadzieją, lecz jeszcze większym cierpieniem. Nie miał już żadnych wątpliwości. Jego córka nie została jeszcze zabita. Nie spóźnił się, lecz trafił na coś znacznie gorszego...

Możliwe, że właśnie teraz próbują zabić niewinne dziecko, a ono cały czas walczy się i miota, pomimo upływu krwi.

Zacisnął usta, a jego oczy błysnęły szklanymi łzami. Nie potrafił dłużej tego znieść. Wiedział jedno, jego córka nadal żyje. Wciąż potrzebuje go, mimo, że być może jest już na pograniczu życia i śmierci.

Zacisnął silnie pięści i zasłonił twarz kawałkiem peleryny. Jego zęby chrupnęły głośno, a piszczenie w uszach na chwilę zagłuszało powód jego katuszy.

Zaciskając ręce na skrawkach peleryny ruszył przed siebie, prosto w kierunku potwornego odgłosu. Z każdą sekundą, i z każdym milimetrem jego cierpienie wrastało, doprowadzając go do istnego szału.

W końcu stanął naprzeciw drzwi. Przeraźliwy płacz zatrzymał go, nim zdążył cokolwiek zrobić.

Odwrócił głowę w drugą stronę, marszcząc twarz. Przygryzł wargi, tworząc w nich głębokie rany.

Kropla krwi spłynęła w dół, tworząc ciemny ślad.

- Nuriye! - zabrzmiał gruby, donośny głos - Otwieraj te drzwi, za nim sam wyrwę je z zawiasów! - krzyczał, tym razem bardziej piskliwie, jakby brakło mu sił.

Wziął głęboki oddech, z całej siły uderzając w drzwi. One ze zgrzytem poruszyły się silnie, jednak w żaden sposób nie można było ich otworzyć. Były zamknięte od środka, z pewnością na setki zamków.

Po chwili wrota otworzyły się, a z pomieszczenia wyszło czterech silnych, wysokich, czarnoskórych mężczyzn.

Murad uniósł wzrok, a strażnicy chwycili go silnie, wciągając do komnaty.

Czarnowłosy zamachnął się uderzając jednego z nich.

Nie potrafił już nawet walczyć, wiedząc, że jego dziecko tak bardzo cierpi. Po chwili zaczął krzyczeć, starając się w ten sposób zagłuszyć wrzask niemowlęcia.

- Straże! Macie go natychmiast tu przyprowadzić! - rozległ się dość cienki, kobiecy głos. Murad zamarł.

- Nuriye! - wrzasnął - Oddawaj mi moje dziecko, inaczej odbiorę ci nie tylko moją córkę, ale i życie! - krzyczał.

Przedarł się przez resztę strażników, wbiegając do komnaty.

Już miał podbiec i zaatakować tą paskudną, bezduszną kobietę, gdy jego oczom ukazało się ponad dwudziestu dobrze zbudowanych mężczyzn. Nie pokonał wszystkich strażników. Wpadł prosto w pułapkę.

Wodził niepewnym wzrokiem po całej komnacie, a jego serce wręcz zatrzymało się na widok zakrwawionej twarzy dziecka.

Czarnowłosa dziewczynka cały czas płakała głośno. Patrzył na czarnoskórego mężczyznę, który przyciskał dziecku sztylet do gardła, nacinając przy najmniejszym ruchu jego delikatną skórę.

Murad czuł jak coś podchodzi mu do gardła, dusząc z całej siły.

Co chwilę odwracał wzrok od okropnego widoku.

- Wiedziałam, że prędzej czy później zmądrzejesz - zaczęła spokojnym tonem kobieta - A jednak powróciłeś.

Murad uniósł swą drżącą głowę, patrząc na nią pełnym bólu wzrokiem. Otworzył usta i przymrużył delikatnie powieki na dźwięk wrzasku.

- Myślisz, że ujdzie ci to płazem, Nuriye? - syknął, drżąc - Co chcesz przez to osiągnąć! Cieszy cię cierpienie małych dzieci? - wrzasnął wściekle - Jesteś podłą, zimną żmiją! Nigdy, ale to przenigdy nie ulegnę ci! Sam odbiorę ci moją córkę!

Wyrwał się czarnoskórym strażnikom, lecz pozostali w mgnieniu oka podbiegli do niego, okładając go z całych sił.

Czarnowłosy zacisnął powieki, czując zgrzyt łamanych kości. Krzyknął cicho, a czterej mężczyźni postawili go na nogi, zaraz obok Nuriye i zakrwawionego dziecka. Niebieskooki patrzył na strumienie krwi, oplatające twarz małej sułtanki.

Jego serce zaczęło bić szybciej. Wrzask zaczął kruszyć resztki jego siły i chęci walki. Czuł jak jego głowa pęka pod wpływem bólu, lęku, krzyku, niepewności i cierpienia. Jego myśli ogarniało istne wariactwo. Łzy same napływały mu do oczu. Spojrzał na krzyczące dziecko, o czerwonej z płaczu i bólu twarzy, po czym wydając cichy jęk upadł na kolana, chyląc się do stóp Nuriye.

Po jego twarzy spłynęło kilka bezradnych łez.

Jęknął cicho, z trudem nabierając powietrza. Całe jego ciało drżało, a czoło oblał zimny pot, klejąc do siebie kosmyki czarnych jak smoła włosów.

- Proszę... - wydusił z trudem, a po jego twarzy spłynęło kilka łez - Proszę, zlituj się! - wziął głęboki oddech - Błagam! Nie zniosę tego dłużej! - zacisnął usta, po czym uchylając je, spojrzał na szatynkę zapuchniętymi, pełnymi łez oczami - Zrobię dla ciebie wszystko! Tylko błagam nie rób mi tego więcej! - wrzasnął.

Na twarz szatynki wstąpił krzywy, istnie szatański uśmiech. Jej oczy błysnęły lekko, świadcząc o tym, że dostała to czego chciała.

Murad spuścił głowę, zaciskając palce na skrawku dywanu.

Po jego twarzy spłynęła kolejna łza.

Zrobił to, czego wyrzekał się.

- Spokojnie - powiedziała Nuriye, po czym skinęła ręką w stronę czarnoskórego mężczyzny, trzymającego małe dziecko. Strażnik upuścił zakrwawiony sztylet.

- Zrobię dla ciebie wszystko! - powtórzył widząc to - Powiedz mi tylko, czy to uratuje życie Humy i naszych dzieci! -zawył.

Poczuł dotyk na swej twarzy. Uniósł głowę, z całej siły zaciskając zęby.

- Csiii - usłyszał - Możesz być pewien, że jeśli wykonasz swoje zadanie nikt z twojej rodziny nie ucierpi. Ani Huma, ani wasze dzieci - otarła łzę, która spłynęła po jego policzku.

Murad z kolan zupełnie upadł na ziemię, chwytając w palce skrawek jej błyszczącej sukni.

- Jestem... Jestem gotowy na wszystko - szepnął.

Kobieta uśmiechnęła się lekko, przygryzając wargę. Tylko na to czekała.

- Oboje dobrze wiemy, że Faize pilnuje swoich synów jak oczka w głowie.

Nikt nie wie gdzie są. Pewnego dnia wyjdą jednak ukrycia, i wtedy z pewnością Faize powierzy ich tobie.

Murad przełknął nerwowo ślinę. Jego ciało zadrżało, a oczy zwróciły się w kierunku zakrwawionego dziecka.

Potężny mężczyzna schylił się w kierunku leżącej na ziemi broni, sugerując przy tym, że czas na odpowiedź się kończy.

Czarnowłosy odwrócił głowę.

- Mów dalej... Pani - wydukał.

- Chcę, abyś w odpowiednim momencie powierzył ich mnie. Oddasz mi ich, a ja zamknę każdego z nich w najbardziej strzeżonej wieży. Nikt ich z tamtąd nie wydostanie.

Niebieskooki zacisnął powieki.

- Jak sobie życzysz, pani - dodał łamiącym się głosem.

Nuriye nachyliła się nad nim, muskając delikatnie jego włosy.

- Nie próbuj żadnych sztuczek, Murad - szepnęła - Jeśli Faize się o tym dowie... W twoim pałacu jest pełno moich ludzi. Uduszą w nocy twoich bliskich.

Chcesz znowu słyszeć ich martwe krzyki? - zapytała, uśmiechając się.

- Nie! - zaprzeczył stanowczo, a jego oczy znowu błysnęły łzami.

- Idealnie. Zapewniam cię, że będzie to uczciwy układ. Książęta będą bezpieczne. Chodzi tu tylko o to, aby tak niebezpieczna broń nie była w silnych rękach naszego wroga, Muradzie...

Na dźwięk tych słów czarnowłosy poczuł dreszcz. Każdy mięsień jego ciała napiął się boleśnie. Stało się to o czym nigdy by nie śnił. Przysięgał, że nigdy nie zdradzi swej pani, a teraz?

Nuriye nazywa Faize jego wrogiem.

Zacisnął powieki, tłumiąc wszystkie uczucia. Nie potrafił jednak zabić przeczucia, które nakazywało mu robić tak okropne rzeczy.

- Oczywiście, Pani - wyjąkał prędko, wstając.

*****

Murad Pasza wpatrywał się we wschodzące słońce.

Nie potrafił myśleć o niczym innym, jak o zadaniu, które powierzyła mu Nuriye.

Starał się na siłę uwierzyć, w to, że mówi prawdę. Uwięzi książęta we wieży, a gdy dzieci będą bezpieczne zbierze resztki swych ludzi i uwolni je.

Wtedy nie będzie miał nic do stracenia, i całą swoją siłą uderzy w Nuriye, niszcząc wszystko co ma, dokładnie tak samo jak zrobiła to ona. Pocieszał się tą myślą, chcąc załagodzić wyrzuty sumienia. Najbardziej martwiło go to, że tego samego dnia otrzymał wiadomość od Sułtanki Faize, która podobno wzywała go w bardzo ważnej sprawie...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Tina12 04.03.2017
    Jak ja nie znosze Nuryje.
    5
  • katharina182 04.03.2017
    W niektórych momentach pomieszaly ci się czasy. Też mi się to zdarza;)
    Dla przykładu:
    "Spóźnił się(cz.przeszły). Nie ma tu ani Humy, ani kogokolwiek(cz.teraźniejszy) To było zbyt oczywiste(cz.przeszły)."

    A jeśli chodzi o rozdział bardzo fajnie Ci wyszedł.
    Trzymasz poziom że tak powiem;)
    Z przyjemnością zostawiam 5
  • Dziękuję za komentarz. Błędy oczywiście poprawiam :)
  • Alesta 01.07.2017
    Bardzo podoba mi się opis jego uczuć. 5
  • Dziękuję za komentarz :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania