Świąteczne jaja z wtórnego importu
W szarym pyle polskich autostrad, jak opiłki pirytu w strumieniu, błyszczą nowe niemieckie samochody na holenderskich i brytyjskich rejestracjach. Ich kierowcy przed wyjazdem, zzuli sfatygowane drelichy i wraz z utytłanymi „łatkami” gastarbeiterów wrzucili do koszy na pranie. Ustroili się w nowe dresy, ozdobione symbolem Polski walczącej, biało-czerwoną flagą i orłem – patrioci wracają do domów.
– Jak jedziesz baranie?! – krzyczy przez okno Seba, nienaturalnie zmiękczając samogłoski.
Po pół roku, układania w Niemczech bruku, obcy akcent głęboko zapuścił korzenie w ojczystej mowie. Kontrastuje on z wilkiem żołnierzy wyklętych na jego bluzie, jednak kieszenie pełne euro osładzają mu ból dychotomii postmodernistycznego patriotyzmu.
– U nas w Reichu nie ma takiego chamstwa! – chwali się małej bratanicy, siedzącej na siedzeniu pasażera golfa Seby – jej mechanicznego rówieśnika.
Jadą do galerii; nowego kościoła wszystkich polskich świąt, by na fiskalnym ołtarzu złożyć okupioną potem i krwią daninę wyrwaną germańskiemu oprawcy. Również, by się pokazać, spotkać znajomych pochłoniętych jak oni nabożnym natchnieniem celebracji konsumeryzmu. Wymienią z nimi mocne uściski dłoni i uśmiechy, które nie obejmą oczu, a potem pójdą dalej, mówiąc „wesołych świąt”, parę kroków później uzupełnione o: „widziałeś co on miał na sobie?”, albo „jeszcze kilka lat tutaj i chłop się zupełnie stoczy”.
Nie o to jednak w świętach chodzi, nie tak naprawdę i w końcu armia, która podjęła heroiczną walkę o ekonomiczną równość starego kontynentu trafi, tam gdzie powinien się znaleźć każdy prawdziwy Polak. W kościele skromnie pochylą głowy nad pięknymi koszyczkami, błyszcząc złotem łańcuchów, pierścieni i zębów, by po tym blichtrze łatwiej rozpoznał ich chorobliwie wychudły, wiszący na krzyżu w samej biodrowej przepasce bóg, któremu niekończące się promocje odebrały nawet duże „B”.
Potem będzie już tylko rodzina, jajka, najlepszy polski chleb i najlepsza polska wódka a przy niej nocne Polaków rozmowy. O tym jak w Polsce się dzieje źle, o tym jak rządzący to banda złodziei, o przebrzydłych Ukraińcach, kradnących pracę porządnym Polakom – tym z krainy tulipanów, z wysp, z eldorado samochodów, lub ziemi gdzie umiera wspomnienie wikingów.
Gdy już odeśpią ostateczne prawy i sprawiedliwe sądy, napędzone wysokoprocentowym nieomylnym doradcą, zaprzęgną swoje stalowe rumaki i odjadą jak kowboje, w stronę zachodzącego słońca. Tam gdzie jest gorzej, gdzie jest paskudnie i źle, ale gdzie szeleszczące miłością banknoty osładzają gorycz rozstania z umiłowaną Polską. Gdzie trzeba szerzyć polskość, bo nie ma kraju nad ten jeden opływający krwią słusznie przelaną i gdzie rozpoczyna się pędząca na zachód droga prawdy. Odjadą nie patrząc wstecz, na pożegnanie szepcząc cicho: „Hosanna! Chrystus zmartwychwstał”.
Komentarze (15)
Wesołych świąt Karawanie!
Garść mądrych przemyśleń a propos świąt i tego, czym na pewno nie powinny być. Nie rozumiem tylko tytułu i ciekawam: skąd pomysł na akurat taki?
Wspaniałe słownictwo, świetnie spisane opowiadanie... Refleksje bardzo na czasie.
Pozdrawiam
Oszczędzę sobie wszelkich uwag na temat patriotyzmu, katolicyzmu i innych "yzmów", bo to są w tym przypadku tylko puste słowa.
Życie jest właśnie takie, jak je opisałeś.
Brawo.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania