Światłości bądź mi orężem - część 2

Pierścień. Trzymał w dłoni mały, świecący pierścień.

Nagły dźwięk dzwonka szkolnego wyrwał z zamyślenia Marcusa i Pączka. Marcus instynktownie schował znalezisko w torbie szkolnej i pobiegł do swojego roweru. Gdy się spóźni…

W niecałe pięć minut udało się chłopcom przybyć do szkoły. Odnaleźli swoją klasę i po cichutku jak myszka przemknęli do ławek, co oczywiście nie umknęło uwadze nauczycielowi.

Chłopak wciąż spoglądał na torbę, niecierpliwie odliczając czas do końca lekcji. Nawet Pączuś, który zwykle myślał tylko o jedzeniu, zapomniał o swoich ukochanych burrito i patrzył w ślad za Marcusem.

- Ekhm. Czy ja Panom przeszkadzam, w tejże zajmującej czynności? – powiedział poirytowany nauczyciel.

- Nie, po prostu jesteśmy głodni. – powiedział otwarcie Pączuś, na co cała klasa wybuchła śmiechem, a łobuzy klasowe zaczęły rzucać kulkami z kartek.

- Spokój Panowie! – krzyknął zniecierpliwiony nauczyciel – Marcusie, proszę byś na chwilę został po lekcji. Panowie zaś mają dziś przyjemność rozgościć się w kozie. – powiedział z uśmiechem i wrócił do prowadzenia lekcji.

Nauczyciel Scott był bardzo specyficznym człowiekiem. Niby zezłoszczony jednak wciąż uśmiechnięty i serdeczny. Wszyscy wokół wiedzieli, że Marcus jest jego ulubieńcem, choć sam chłopiec nie wiedział czemu. Bowiem historia nie była mu bliska sercu, przez co nie najlepsze miał oceny. Wszystko to co opowiadał nauczyciel zawsze było dla niego zagadką. Te daty, wydarzenia, ci wszyscy ludzie. To nie było dla niego.

Pan Scott był dość młodym nauczycielem. Miał trzydzieści osiem lat, był nieżonaty. Czasem uczniowie plotkowali, że z takim człowiekiem, który wspomina bitwy nawet przy romantycznej kolacji, żadna długo nie wytrzyma. Miał czarne włosy i bardzo niebieskie oczy. Były tak bardzo wyraziste, że to one skupiały główną uwagę na rozmówcy. Miał zawsze delikatny zarost, co najwyżej dwudniowy. Dodawał mu charakteru. Zawsze schludnie ubrany, tak naprawdę nic go zbytnio nie wyróżniało prócz tych niezwykle niebieskich oczu.

- Marcusie, chodź do mnie na sekundę proszę. – powiedział pan Scott, gdy tylko zabrzmiał dzwonek zwiastujący koniec lekcji – Widzę, że coś cię trapi? – spytał po chwili.

- Tak. Dziś rano… Przydarzyło się coś dziwnego. Nie umiem tego wytłumaczyć, coś znalazłem. – odpowiedział Marcus biegnąc wzrokiem na tablice, zaraz na okno, podłogę, by po chwili znów wrócić na tablicę stojącą za nauczycielem.

- Coś znalazłeś? Myślę, że to chyba nie powinno tak bardzo wyprowadzić cię z równowagi. – przerwał, zastanawiając się nad sensem swojej wypowiedzi. – W każdym razie, Marcusie… Cóż, nigdy nie byłeś wysoko latającym orłem na moich lekcjach, ale też nie byłeś nielotem. Martwi mnie to. Poproś mamę, by do mnie zadzwoniła. – powiedział wręczając swojemu uczniowi karteczkę z zapisanym numerem. – A wracając do tematu. Cóż takiego znalazłeś chłopcze?

- Pierścień.

- Pierścień?

- Tak. On do mnie mówił i świeci na niebiesko…

- Mówił do ciebie? – spytał przerywając.

- Tak.

- To ciekawe. Co takiego mówił? – kontynuował, wyraźnie się rozbudzając.

- Panie Scott, przecież to dziwne. Eh nie ważne. Przepraszam za zajęcie czasu. Przekażę mamie, aby do pana zadzwoniła. Do widzenia – powiedział pospiesznie, wychodząc z sali.

- Do widzenia Emwu. – odpowiedział, bardziej do siebie, do oddalającego się chłopca.

Reszta dnia minęła mu bez większych rewelacji, ale zauważył, że pan Scott ciągle go obserwuje. Było to dość dziwne, zwłaszcza, że zazwyczaj nie zwracał na niego uwagi tak bardzo.

Wracając do domu myślał tylko o jednym. By usiąść i pomyśleć co zrobić dalej z tym dziwnym pierścieniem. Był podekscytowany. Pragnął dokładnie obejrzeć i sprawdzić tajemniczy przedmiot.

Szybko pożegnał Pączusia, który był równie ciekawy i wrócił do siebie do domu. Zawarli umowę, że gdy tylko Marcus coś będzie wiedział, od razu zadzwoni. Mamy Marcusa już nie było w domu, zostawiła mu tylko kartkę z podziękowaniami za śniadanie, obiad i kolację do pracy, a w lodówce zostawiła kolację dla niego. Była to ich codzienna rutyna odkąd tata Marcusa zmarł. Było im ciężko, ale razem podołali całej sytuacji.

Po skończonej kolacji, usiadł w salonie i wyjął pierścień. Zaczął znów połyskiwać, emanując swoim pięknym światłem. Marcus oglądał go z każdej strony, ale nie potrafił dojrzeć nic nadzwyczajnego, prócz tego niekończącego światła.

W końcu, zdenerwowany, wyrzucił pierścień daleko pod szafę, jednocześnie wyciągając nogi przed telewizorem. Prawie spadł z sofy, gdy sięgając po pilot natrafił ręką na znalezisko, które dopiero co leżało daleko pod meblem. Niezwykle zdziwiony wziął je w ręce i zaczął ponownie oglądać. Nagle pierścień zadrżał. Malusieńkie litery pojawiły się na znalezisku; sprawiły mu trochę kłopotu, jednak po chwili bez zająknięcia odczytał napis.

„NA WIECZNĄ CHWAŁĘ MAGNETICA,

ŚWIATŁOŚCI BĄDŹ MI ORĘŻEM”.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Dekaos Dondi 06.01.2020
    Joanna Gebler→Przeczytałem→2. Jest coraz ciekawiej. Nawet za bardzo: się→mi nie przeszkadzały.
    No i koniec podniosły, aczkolwiek tajemniczy.
    Prawie widziałem fabułę – też z lekka filmową jakby, więc na tak:)→Pozdrawiam:)→5
  • Joanna Gebler 06.01.2020
    DekaosDondi dziękuję. Jutro postaram się coś zrobić z tym "się" haha. Dzięki za wskazówki i również pozdrawiam. Miłego wieczoru

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania