Światłości bądź mi orężem - część 4
- Skarbie, co ty tutaj robisz? – zdziwiona zapytała po wejściu do kuchni.
Marcus wstał z trudem. Był cały obolały i nieco zdezorientowany. Podniósł wzrok na kobietę, która go obudziła.
- Mama? – spytał zaspany.
- Raczej nie inaczej. – odpowiedziała z uśmiechem, puszczając do niego oczko. – Czemu tutaj spałeś?
- Wiesz, miałem wczoraj zwariowany wieczór. Nic ważnego. A jak u Ciebie w pracy? Pewnie jesteś strasznie zmęczona? Usiądź sobie wygodnie, a ja przygotuje Ci śniadanie. – powiedział i powziął robienie śniadania.
- To ja powinnam opiekować się tobą, nie na odwrót.
- I opiekujesz na swój zwariowany sposób. – odpowiedział z uśmiechem.
Zjedli śniadanie, które przygotował Marcus, cały czas rozmawiając. Rozmawiali o jego szkole, o ocenach, czy też o pracy w szpitalu jego matki. Wczesny poranek minął im w przyjaznej atmosferze, później Marcus udał się do szkoły, a jego mama do łóżka po nocnej zmianie.
W szkole nie mógł odnaleźć Pączusia. Pragnął mu opowiedzieć o tym co zaszło wczorajszego wieczora. Szukał go po każdej lekcji, jednak bezskutecznie. Zamiast Pączka znalazł Davida. Klasowego łobuza, który zawsze wszystkich dręczył.
- Siema łamago! – krzyknął, chwytając Marcusa za koszulę.
- Czy mógłbyś mnie puścić?
- A po co? Ty nie sprawdzałeś czy czasem nie stoję za rogiem jak na mnie wpadałeś. – odpowiedział z aroganckim uśmieszkiem David.
- To było nie chcący. Puść mnie proszę, muszę znaleźć Pączusia.
- Pączuś jest w sklepie, a ty jesteś w szkole.
- Słaba riposta. – zaśmiał się bez zastanowienia Marcus.
Szybko tego pożałował. David ścisnął dłoń w pięść i skierował ją ku przeciwnikowi. Nagle coś zabłysło, a twarz Marcusa została pokryta czymś dziwnym, czego David nie potrafił zrozumieć. Chciał cofnąć rękę, jednak nie zdążył. Uderzył Marcusa z całej siły, a następnie, szybko go puszczając, skulił się z bólu. Jego dłoń w mgnieniu oka była cała opuchnięta, a kostki zakrwawione. Natomiast Marcus, ku zdziwieniu wszystkim, był cały. Żadnego śladu, że dosłownie przed chwilą oberwał. Nic.
Nie myśląc tym dłużej, uciekł od zgromadzonego towarzystwa w celu dalszego poszukiwania swojego przyjaciela. Jak na złość musiał zapomnieć dziś telefonu. Zrezygnowany, postanowił po szkole pójść do domu przyjaciela i tam na spokojnie wszystko mu opowiedzieć.
Po ostatniej lekcji czym prędzej dopadł swój rower i szybko pojechał do Pączusia. Wpadł do jego domu, przywitał z jego, prawie, głuchą babcią i pobiegł prosto do pokoju przyjaciela. Tam Pączuś siedział przed lusterkiem, z otwartą buzią i coś z pełną uwagą podziwiał. Nawet nie zauważył przyjścia Marcusa.
- Co ty robisz? – spytał po dłuższej chwili.
- O matuchno, jeju, co ty tu robisz? – spytał, niemal spadając z krzesła. – Przestraszyłeś mnie.
- Zdarza się przyjacielu. Gdzie byłeś?
- U dentysty. – powiedział szczerząc zęby.
- Cały dzień?
- Tak. Dokładnie sześć godzin. Wiesz – czyszczenie i te sprawy, polerowanko i ten cudowny aparat. Dzięki temu mam ponad pół roku leczenia z głowy. – wyjaśnił Pączuś.
- Mniejsza o to. Od rana czekam, by ci to opowiedzieć. Wczoraj siedziałem nad tym pierścieniem. Ten co świecił. Zauważyłem wczoraj, że na nim jest coś napisane. Przeczytałem to i nagle moje ciało poszybowało w górę. Pierścień znalazł się na moim palcu – przerwał, by udowodnić – a później byłem ubrany w zbroję. Miałem miecz! A później… Jakieś dwa trolle. Jeden miał cztery ręce i sześć oczu, a drugi był wielki, ogromny. I obaj z kamienia. Mówili, że jestem jakimś Łowcą Trolli. To było szalone.
- Muszę Ci powiedzieć, że miałeś naprawdę ciekawy sen. Możemy się zamienić. – powiedział rozbawiony.
Nagle usłyszeli pukanie do okna. Pączek odsunął zasłonkę i ujrzał dziwne stworzenie, które miało trzy pary oczu. Poczuł jak słabnie, a po chwili zaczął krzyczeć.
Komentarze (7)
Sorry za zamieszanie po→1→Dzisiaj mało spałem i pomyliłem z innym programem, co nazwy nie pamiętam:))
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania