Swobodny lot #OneShotChallenge (numinacje: Rasia, alfonsyna, Ichigo-Chan)

Z jakiegoś powodu nie dodały się myślniki, a ja głupi tego nie zauważyłem. Problem już naprawiony, ale i tak je*bać ten opowijski edytor i jego kompatybilność z wordem.

 

Najpierw był wybuch. Potem trzask rozrywanego na strzępy metalu. Ogień. Wszechobecna panika, strach i śmierć, a ułamek sekundy później już spadał.

Jake spadał. Pod nim rysował się przybliżający z ogromną prędkością kształt błękitnego globu. Ponad nim dwie kule ognia oraz morze świszczących mu nad głową metalowych odłamków, żarzących się na pomarańczowo przy wchodzeniu w atmosferę Mógł zginąć w zderzeniu z każdym z nich. W jednej chwili pozostałaby z niego krwawa miazga i żaden kosmiczny kombinezon by go przed tym nie uchronił. Jakimś cudem wszystkie szczątki do tej pory go jednak omijały. Marne pocieszenie. Przedłużanie agonii.

Jake czuł, jak zaczyna nabierać zabójczej prędkości. Jego przerażenie sięgnęło zenitu. Serce dręczyły palpitacje, płuca nie chciały pracować. Zaczął się dusić.

Jake umierał. Spadał przez pustkę kosmosu, czekając na nieuchronne zderzenie z planetą. Palące tarcie towarzyszące wchodzeniu w atmosferę przeżyje. Podobnie jak przez ostatnie sekundy nie szkodził mu brak powietrza czy też zerowe ciśnienie. Wszystko dzięki jego kombinezowi, który zdołał na siebie wcisnąć w ostatniej chwili przed katastrofą. Uderzenie w powierzchnię planety z tak ogromną szybkością i siłą to już zupełnie inna bajka.

Bał się, bał się jak jeszcze nigdy w życiu.

Żar pokrył jego strój. Niesamowity huk powietrza rozsadził mu bębenki a oślepiający błysk oraz krew zasnuły wzrok. Tego było mu już za wiele. Jego ciało poddało się. Jake stracił przytomność. Może to i lepiej…

Zaraz, zaraz!

Tylko, że ta historia nie tak miała się skończyć… Nie tak miała w ogóle wyglądać.

Trzeba to będzie jakoś naprawić.

 

***

 

Niebo było bardziej błękitne niż wszystko, co kiedykolwiek Jake widział na oczy. Błękitne jak… I tu pojawia się problem, bo gdy coś jest błękitne, to zwykle przyrównuje się to do nieba. Do czego jednak porównać niebo, jeśli chce się podkreślić jak bardzo błękitne ono jest? Nie można przecież powiedzieć, że niebo jest błękitne jak niebo. To brzmi głupio. A te konkretne niebo, wśród którego wirował, było po prostu uber-błękitne.

Wokoło było tak magicznie i kolorowo. Przebijał się przez wątłe strzępki chmur, złożonych z miniaturowych kryształków lodu, tworzące odbierające dech w piersi tęczowe refleksy, jak tylko padały na nie ciepłe promienie złocistego słońca, malującego się wysoko ponad nim.

Kiedy czas mijał nieubłaganie, a Jake w swoim kombinezonie astronauty z rozłożonymi szeroko nogami i rękami niczym liść płynął przez powietrze w kierunku ziemi, nie sądził, że w tej niezwykłej i cudownej podroży przyjdzie mu znaleźć towarzysza.

Towarzyszkę gwoli ścisłości…

W pewnym momencie przefrunęła po prostu obok niego, poruszając się dużo szybciej niż sam Jake. Miała na sobie podobny kombinezon.

­- Hej! – krzyknął za nowym spadaczem zszokowany. Dobrze wiedział jednak, że nie było prawa, by ten mógł go usłyszeć. Zapikował więc w dół i dzięki wprawie, której zdążył już nabrać, szybko zrównał się z drugim astronautą, który okazał się być… kobietą. I to całkiem ładną kobietą sądząc po delikatnych i łagodnych rysach twarzy, pełnych, czerwonych ustach oraz ciemnych, głębokich oczach, którymi świdrowała Jake’a ze złością.

Jake prędko musnął ją swoją rękawicą, w ten sposób za pomocą redtooth 4.1 ustanawiając połączenie między ich systemami łączności. Uczynił to w sam czas, by usłyszeć wściekłe wrzaski kobiety:

­- Co ty sobie do pioruna wyobrażasz, ptaszku?!

­- No siema! – wyszczerzył do niej zęby, więcej niż zadowolony z tego niespodziewanego spotkania. – Jak się leci? Zaraz… „Ptaszku…”? Że coo…? – Jake zrobił wielkie oczy, wpatrując się w kobietę z niedowierzaniem. Spadali teraz względnie równo, tak że tajemnicza astronautka mogła przez cały czas mierzyć go poirytowanym wzrokiem.

­- Frunąłeś sobie z rączkami jak miały ptaszek – jej cierpki głos rozbrzmiał w jego radiu.

­- Wypraszam sobie! – Jake obruszył się błyskawicznie

­- A ja wypraszam sobie bycie zaczepianą przez natrętów! – warknęła. – Czy w dzisiejszych czasach już naprawdę nie można sobie w spokoju spadać ku pewnej zagładzie?! Dawniej ludzie jakoś nie mieli z tym problemów, a dzisiaj? Jak wszystko nawet i to zeszło na psy.

­- Jesteś szalona – stwierdził z przekonaniem.

­- Nie pozwalaj sobie, ptaszku!

­- Jesteś stamtąd? – zapytał, na chwilę obracając się, tak że leciał plecami w dół, i wskazał na wrak okrętu wojennego, z którego sam wypadł przed paroma minutami. SS-Ares.

­- Z tego drugiego – kobieta burknęła w odpowiedzi, pokazując na równie zdemolowany wrak SS-Aphrodite.

A zatem znajdowaliśmy się na wrogich statkach, pomyślał Jake zdumiony. Byliśmy nieprzyjaciółmi. Walczyliśmy ze sobą jeszcze chwilę temu. To dlatego teraz kobieta była dla niego taka niemiła. Nie rozumiał.

­- Mam na imię Jake – przedstawił się w końcu. Lepiej późno niż wcale. Czekało ich jeszcze kilka minut lotu, więc lepiej było zapoznawać się jak najszybciej.

­- Cieszę się – odparła z przekąsem. – Teraz wypierdalaj!

­- Słucham? – Jake uniósł brwi w geście wyrażającym niedowierzanie. Ona oczywiście nie była w stanie tego zobaczyć.

­- Wolisz grzeczniej? – spytała jadowitym głosem. – Dobrze. Bardzo uprzejmie upraszam pana o łaskawe opuszczenie mojej przestrzeni powietrznej, gdyż narusza pan moją prywatną sferę bezpieczeństwa, a ja nie lubię trzymać gówna na swojej wycieraczce.

­- To wcale nie było grzeczniej! – zaperzył się.

­- Nieee? – kobieta zdumiała się szczerze. A może nieszczerze? Wybierz jedno.

­- Powiedziałam coś, ptaszku! Wypierdalaj!

­- Bo co? – Jake zwrócił się do niej wyzywająco.

­- Odpierwiastkuj się ode mnie ty ilorazie nieparzysty, bo jak cię przelogarytmuję, to ci zbiór zębów wyjdzie poza nawias! – fuknęła.

-­ Oho! – zagwizdał głośno. – Już się boję, pani groźna! Spadamy tysiące kilometrów w dół, a ja drżę ze strachu przed twoimi umiejętnościami algebraicznymi! Patrz, już się nawet zesrałem ze strachu we własny kombinezon!

­- Dopiero? – zdziwiła się. – Ja to zrobiłam już na samym początku…

­- Ech… – Jake westchnął ciężko. – Ja też…

­- Megan.

­- Miło mi.

Ponownie nie mógł się powstrzymać i wyszczerzył do niej zęby zawadiacko. Megan wywróciła tylko na to oczami, ale mimo to podała Jake’owi dłoń i od tej pory spadali razem.

 

***

 

Ziemia była coraz bliżej.

Jake i Megan spadali złączeni w objęciach. On plecami zwróconymi ku powierzchni. Ona na nim, przytykając lekko wizjer swojego hełmu do jego własnego.

­- Nie chcę odchodzić – wyszeptała do niego.

­- Ja też nie, ale nie uciekniemy przed nieuniknionym. Nie odchodzisz sama, Megan – zwrócił się do niej ciepło. – Jestem cały czas przy tobie. Nie zostawię cię, słyszysz? Cały czas przy tobie, pamiętaj o tym! Patrz na mnie, Megan. Patrz na mnie! Jesteśmy razem.

­- Nie chcę końca… – załkała.

­- To nie koniec – zapewnił ją Jake. – Nie spodziewaliśmy się siebie wzajemnie. Szanse na to, że się spotkamy, były jak jeden do tryliona, ale znaleźliśmy się. Zrobiliśmy to. Teraz nic nas nie rozdzieli i dokądkolwiek zmierzamy, będziemy tam razem. Rozumiesz mnie? Megan, rozumiesz?

­- Tak – pokiwała głową smutno, a on przyłożył opuszki swojej rękawicy do jej hełmu, tak jakby chciał otrzeć spływającą po policzku kobiety łzę.

­- Kocham cię, Megan – tym razem to głos Jake’a przemienił się w szept.

­- Wiem – mruknęła, przyciskając się do niego bardziej, niż było to możliwe. Zrozumiał i objął ją mocniej. – Tylko tak mi… – zaczęła, ale urwała nagle, nie mogąc wydobyć z siebie więcej słów.

­- Przykro? – Jake dokończył za nią. – Przykro, że to wszystko kończy się tak szybko? Ledwo zdążyliśmy się poznać…

­- Też cię to dobija?

­- Nawet nie masz pojęcia – odparł, po chwili uśmiechając się jednak lekko pod nosem. – Wciąż nie znam twojego drugiego imienia…

­- Mówiłam ci, że nie chcesz go poznać – uparła się, zaciskając wargi. – Moje drugie imię to zbrodnia przeciw ludzkości.

­- Nie daj się prosić! – Mrugnął do niej okiem, posyłając Megan najbardziej czarujący uśmiech, jaki potrafił z siebie wykrzesać.

­- Hildegarda… – wymamrotała przez zaciśnięte zęby.

­- Czekaj… Chyba nie dosłyszałem… – Jake zwrócił się do niej, marszcząc czoło i ledwo powstrzymując chichot.

­- Hildegarda! – krzyknęła głośno, dając mu kuksańca w ramię.

­- Jest wspaniałe! – zawołał ze śmiechem.

­- Nabijasz się! – popatrzyła na niego oskarżająco. – Kutas z ciebie!

­- Nie, poważnie! – zapewnił ją stanowczo. – Zawsze chciałem poślubić Hildegardę. Nasze dzieci nazywałyby się Gotfryd, Brunhilda, Kunegunda i Dobiesław.

­- Kocham cię – powiedziała.

­- Wiem.

­- Żegnaj, ptaszku – wyszeptała. Z jej oczu ciekły łzy, ale uśmiechała się.

­- Żegnaj, Megan… – Również nie mógł powstrzymać uśmiechu.

 

***

 

Rozbili się o ziemię z głośnym, obrzydliwym plaskiem, jak dwa pomidory zrzucone z drapacza chmur na chodnik. Ich krew rozbryzgała się na wszystkie strony pozostawiając po sobie czerwoną miazgę i cząsteczki kości oraz mózgu.

W niewielkim zagłębieniu, które po sobie pozostawili, zebrała się cała ich zmieszana krew, a nikt z ludzi, którzy później odnaleźli te szczątki nie był w stanie poznać, iż w tym miejscu spadła więcej niż jedna osoba.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Rasia 30.08.2016
    Numizmat, dziękuję za nominację, ale z góry ostrzegam, że nie dam rady na nią odpowiedzieć, bo czekają mnie teraz dwa dni powrotu do kraju. Mimo tego miło mi, że o mnie pomyślałeś, a tekst pozwól, że przeczytam, jak już wrócę :) Mam nadzieję, że to dla Ciebie nie problem.
  • Numizmat 30.08.2016
    Nie ma problemu ;) Zresztą trochę się nawet spodziewałem, że pewnie nie dasz rady
  • Rasia 30.08.2016
    Hm... ale żeby nie było Ci przykro, naskrobię coś po powrocie specjalnie z dedykacją dla Ciebie, może nawiążę nawet do tamtego opowiadania z Alice :D
  • Numizmat 30.08.2016
    Rasia, zawsze wiedziałem, że Ty po prostu chcesz, bym miewał koszmary xD
  • Rasia 30.08.2016
    Zawsze do usług :)) Miło, że znów tu zaglądasz.
  • alfonsyna 01.09.2016
    W sumie to nie chce mi się wygrzebywać błędów czy coś tam, ale też chyba wiele ich nie było, gdzieś na początku się jakaś kropka zgubiła, a z takich bardziej widocznych to:
    "głos rozbrzmiał w moim radiu" - coś tu nie tak z narracją, bo nagle się zmieniła z trzecio- na pierwszoosobową ;)
    "zwrócił się (do) niej wyzywająco" - coś Ci się tu zjadło;
    "przyciskając się do (niego) bardziej" - tu również :)
    "spadło więcej niż jedna osoba" - spadła, bo to chodzi o osobę właśnie.
    Jakoś tak się podziało, że chociaż tekst taki w sumie mało optymistyczny, to się cały czas po przeczytaniu uśmiecham. :) Właściwie podczas czytania towarzyszyło mi uczucie jakiegoś nieprawdopodobieństwa całej sytuacji, jakby był to czyjś przedziwny sen. Taka na wpół realna abstrakcja - to niebo błękitne jak niebo, prawdopodobieństwo jak jeden do tryliona na spotkanie w trakcie swobodnego spadania gdzieś w połowie drogi ku zagładzie. I w tym wszystkim zwyczajna ludzka potrzeba znalezienia jakiegoś sensu w bezsensie, pocieszenia w momencie, gdy już nic pocieszyć nie jest w stanie, bliskości (zarówno fizycznej, jak i emocjonalnej) w obliczu strachu przed nieuniknionym końcem. Dialog w gruncie rzeczy, przez większość czasu, prowadzony z humorem, który w jakiś sposób miał na celu oderwanie myśli od raczej pesymistycznie się rysującej rzeczywistości. To wszystko jest trochę taką metaforą życia w ogólności - zwykle zdajemy sobie sprawę z tego, czego nam brakowało, gdy już nie mamy możliwości, by to znaleźć / zyskać. Trochę w tym takiej uniwersalnej, życiowej filozofii. :)
  • Numizmat 02.09.2016
    Błędy już poprawione ;) Dzięki za ich wyłapanie, bo sam pisałem to trochę na szybkości i dlatego wyszło takie oderwane od rzeczywistości coś :D

    I mówiłem już, jak kocham Twoje interpretacje tekstów? W jakiś sposób w moim wyobrażeniu nadajesz im głębię, o którą sam bym ich nie podejrzewał. Cudowne ;)
  • alfonsyna 02.09.2016
    Numizmat, być może ja po prostu nadinterpretuję, bo lubię to robić, lubię wyciągać to potencjalne drugie dno, choćby nawet go tam nie było. Ale tu zdecydowanie jest, nawet jeśli sam sobie z niego sprawy nie zdawałeś. ;) Cieszę się w takim razie, że udało mi się sprawić Ci przyjemność moją skromną interpretacją. ;)
  • Rasia 02.09.2016
    "pomarańczowo przy wchodzeniu w atmosferę Mógł" - tutaj zjadłeś kropeczkę :)
    "rozsadził mu bębenki a oślepiający błysk oraz krew zasnuły wzrok." - przecinek po "bębenki"
    "Tylko, że ta historia" - bez przecinka, spójnik złożony
    "Przebijał się przez wątłe strzępki chmur, złożonych z miniaturowych kryształków lodu, tworzące odbierające dech w piersi" - tutaj coś nie zagrało. Wtrącenie w porządku, ale zamiast "tworzące", to raczej "tworzących" :)
    "złocistego słońca, malującego się wysoko ponad nim." - zbędny przecinek
    "cudownej podroży" - podróży*
    "szybko zrównał się z drugim astronautą, który okazał się być… kobietą." - powtórzenie faktu, wcześniej już zdradziłeś, że to towarzyszka, ciapciaku :)
    "Jake obruszył się błyskawicznie" - kropka
    "- Tak – pokiwała głową smutno" - kropka i Pokiwała*
    "- Nabijasz się! – popatrzyła" - Popatrzyła*, czynności niemówione dużą literą :)
    "rozbryzgała się na wszystkie strony pozostawiając" - przecinek po "strony"
    "a nikt z ludzi, którzy później odnaleźli te szczątki nie był" - przecinek po "szczątki"
    Ten tekst skojarzył mi się z taką przyspieszoną lekcją życia, bardzo ciekawie to pomyślałeś... no i znowu tak uroczo :) Jakoś tak dzisiaj mam smaka na podobne teksty, a to tylko działa na plus. Bardzo podoba mi się to surrealistyczne zabarwienie tekstu, w którym jednak spokojnie można doszukać się metafory upływania czasu, którego nie jesteśmy w stanie powstrzymać. W pierwszej części opowiadania jest też taki uroczy dialog - niby takie przekomarzanie, a jednak najdziwniejsza, ale szczera kwestia, łączy ludzi :D No troszkę błędów od siebie dorzuciłam, ale treścią nadrobiłeś, tak więc zostawię 5 :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania