Poprzednie częściSynowie wojny. Cz. 1.

Synowie wojny. Cz. 3.

W Radzyminie pierwszy raz ujrzałem na własne oczy wojnę. Pomogła mi w tym funkcja sanitariusza. Od prazu po przybyciu na miejsce, dowódca kazał nam zająć stanowiska ogniowe. Nie mieliśmy zbyt wiele czasu, by móc go marnować. Mój pluton miał zająć budynki na obrzeżach miasta. Pierwszy dzień minął na przygotowaniach do obrony. Część żołnierzy została wyznaczona do warty, a ja byłem w tej grupie szczęśliwców, która miała przespać ten czas. Około godziny czwartej obudził mnie huk artylerii. Rozpoczęła się wroga ofensywa. Pociski zaczęły spadać na zabudowania. Tego nie można opisać słowami. Niewyobrażalny hałas, płomienie i ciągłe wybuchy. Jeden pocisk spadł na mój budynek sprawiając, że jego część wyleciała w powietrze. Porucznik kazał nam zostać na pozycjach. Wtedy za bardzo nie myślałem. Leżałem skulony i liczyłem, że następny trafi o wiele dalej. Ostrzał trwał chyba dobrą godzinę.

 

Miałem ręce pełne roboty gdy się już uspokoiło. Wstałem cały od kurzu i gruzów. W powietrzu unosiły się krzyki rannych. Podbiegłem do pierwszego żołnierza z mojego plutonu. Wybuch urwał mu prawą nogę. Wszędzie było pełno krwi i części ludzkich ciał. Założyłem mu opaskę uciskową i podałem morfinę. Nic więcej dla niego wtedy nie mogłem zrobić. Musiałem pomóc innym. Kolejny mój pacjent stracił rękę. Krew sączyła mu się z rany i ciągle krzyczał. Chwycił mnie za kołnierz i we łzach zaczął wzywać mamę. To był straszny widok. Zrobiłem z nim to samo co z poprzednim. Podobnych przypadków miałem jeszcze z pięć. Biegłem do kolejnej ofiary, ale się o coś potknąłem. Obejrzałem się i wtedy ujrzałem rozerwane ludzkie ciało. Zacząłem wymiotować jak nigdy wcześniej. Był to przerażający widok. Nie chciałem już biec dalej. Chciałem wrócić do domu. Myślałem, że to wszystko jest tylko koszmarem. Nagle podszedł do mnie kapitan z drugiego plutony i zaczął na mnie krzyczeć.

- Wstawaj żołnierzu. Jesteś kurwa na wojnie, a tamci żołnierze potrzebują twojej pomocy!

Nie byłem w stanie mu niczego odpowiedzieć. Byłem wtedy wycieńczony psychicznie. Złapałem się za głowę i zacząłem płakać, a wtedy on mnie uderzył.

- Kurwa do cholery! Nie rycz jak mała dziewczynka, tylko rusz swoja jebaną dupę! - Wykrzyczał z dużą dawką złości.

To był rozkaz, a ja byłem żołnierzem. Musiałem go wypełnić. Pobiegłem do reszty rannych. Natknąłem się na żołnierza, którego pocisk przerwał na pół. On umierał na moich oczach.

- Ja chcę do domu! Gdzie jest moja mam?! - Mówił jękliwym głosem i ze łzami w oczach.

- Wrócisz do domu. Na pewno wrócisz.

Chciałem jeszcze coś mu powiedzieć, ale wtedy podbiegł do mnie drugi medyk i kazał go zostawić.

- Zostaw go! Już mu nie pomożesz.

- Jak mam go kurwa zostawić? Mam pomagać rannym do cholery!

- On już umiera, jak chcesz komuś pomóc to rusz swoją zasraną dupę i chodź za mną.

To była brutalna rzeczywistość wojny. Nie mogłem mu w żaden sposób więc musiałem go zostawić. Już miałem odchodzić gdy jeden z kaprali podszedł do niego i strzelił mu prosto w głowę.

- Co ty do cholery robisz! - Wrzasnąłem na niego.

- Pomogłem mu. To jest wojna bracie.

To faktycznie była wojna, ale nie taka jak na filmach czy w książkach. To była prawdziwa wojna, która nie miała żadnych zasad.

 

Godzinę wraz z innymi medykami opatrywaliśmy rannych. Po wszystkim usiadłem pod zniszczoną ścianą, zdjąłem hełm i zacząłem płakać. Wtedy podszedł do mnie Mateusz.

- Wstawaj. Oni zaraz zaatakują.

- Kurwa! Kurwa! Kurwa! Ja już nie chcę!

- Jesteśmy na wojnie do cholery. Musimy walczyć, a oddział potrzebuje medyka.

- W dupie mam tą jebaną wojnę. Widziałeś to co ja? Rozerwane ciała i morze krwi kurwa.

- Nie widziałem. Musiałem siedzieć na swoim stanowisku. Kurwa wstawaj do cholery. - Po czym zaczął mną potrząsać.

- Zostaw mnie kurwa! - Krzyknąłem jak nigdy wcześniej.

Po tych słowach Snajper odszedł, a ja dalej płakałem. Wtedy przyszedł do mnie kapitan. Tan sam, który wcześniej mnie uderzył. Przykucnął przy mnie i spojrzał mi w oczy.

- Słuchaj żołnierzu, jesteś na wojnie i nie zapominaj o tym.

- Panie kapitanie! To jest wojna?! To jest jebana rzeź!

- To właśnie jest wojna, a wojsko potrzebuje medyków. Możesz sprawić, że wielu z naszych przeżyje więc ogarnij się i wstawaj.

- Nie chcę, to mnie przerasta!

- Na początku też mnie to wszystko przerastało. Jednak muszę sobie z tym radzić, a wiesz dlaczego? Bo mam pod sobą żołnierzy i jestem ich dowódcą. Muszę być silny aby żadnemu z nich nic się nie stało, a do tego potrzebuję sanitariuszy. Przyjdę do ciebie za pięć minut, a wtedy masz być gotowy, a jak nie to znów pomogę tobie tak jak wtedy.

- Tak jest panie kapitanie. - Powiedziałem ocierając łzy.

Tamta rozmowa trochę mi pomogła. Nie musiał już mnie bić bym mógł wstać. Około godziny szóstej zaczął się szturm wojsk rosyjskich. Widziałem jak pole przecinają dziesiątki transporterów opancerzonych i innych maszyn. Obok mnie stał Achilles.

- Będzie dobrze stary. Nie pozwolę tobie umrzeć. - Powiedział z lekkim uśmiechem w ustach.

Ta obietnica trochę mnie uspokoiła. Chociaż widok wrogich żołnierzy sprawił, że sparaliżował mnie strach. Pociski zaczęły latać nad głowami, a ja nie potrafiłem się podnieść. Wtedy jeden z chłopaków oberwał. Nie wiem co wtedy się ze mną stało, ale od razu pobiegłem w jego stronę. Opatrzyłem ranę o odciągnąłem pod jakaś osłonę. Wróciłem na swoje stanowisko i zacząłem strzelać. Jakieś sto metrów przede mną wybiegł jeden wrogi żołnierz. Zdjąłem go krótką serią. Nie mam słów, które opiszą tamto uczucie. Poczułem pewną pustkę, tak jakby coś we mnie umarło. Jednak musiałem walczyć dalej gdyż wróg ciągle nacierał. Nagle nasz porucznik wydał rozkaz do odwrotu. Mieliśmy wycofać się na trzecią linię obrony, która była dwieście metrów za nami. Na miejscu dostaliśmy kolejny rozkaz wycofania się. Cała dywizja miała opuścić miasto jak najszybciej. Rosjanie zaczęli je otaczać i gdybyśmy dalej w nim walczyli, to zostalibyśmy zamknięci w okrążeniu. Wycofaliśmy się do Warszawy.

 

W stolicy rozlokowana nas w samym centrum. Dziesięciu żołnierzy z mojego plutonu było rannych, a pięciu martwych. Dostaliśmy dziesięć godzin wolnego. Byłem cały we krwi, kurzu i czarny od płomieni. Jednak nie myślałem wtedy o kąpieli. Ciągle w głowie miałem tamte obrazy. Rozrzucone części ciał, kałuże krwi i krzyki rannych. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Poszedłem poszukać Mateusza. Znalazłem go po dziesięciu minutach w towarzystwie Achillesa.

- Jak się trzymasz? - Zapytał Mateusz od razu gdy mnie zobaczył.

- Już jest mi lepiej. Nie byłem na to gotowy.

- Nikt nie był na to gotowy. - Wtrącił Achilles.

- Dzięki za tamte słowa. Bardzo mi pomogły. - Powiedziałem po czym poklepałem go po ramieniu.

- Rosjanie pewnie jutro będą już na przedmieściach stolicy. - Powiedział wkurzony Mateusz.

- Tym razem nie pójdzie im tak łatwo. Będziemy walczyć zacieklej. - Wkurzonym głosem oznajmił Achilles.

Naszą rozmowę przerwał kapitan. Zapytał jak się czujemy. Poprosił mnie o rozmowę na osobności.

- Jak się czujesz żołnierzu? Dajesz sobie radę?

- Sam nie wiem panie kapitanie. Jest lepiej, ale to wciąż dla mnie zbyt wiele.

- Też byłem w szoku gdy pierwszy raz ujrzałem to co ty dzisiaj. Jednak musisz sobie z tym jakoś radzić. Pamiętaj, że pełnisz ważną funkcję w oddziale. Gdybyś musiał z kimś porozmawiać to przyjdź do mnie.

- Jak pana znajdę? Przecież jesteśmy w różnych plutonach.

- Pytaj o ,,Ojca". Będą wiedzieli o kogo chodzi i wskażą tobie drogę.

Ta rozmowa trochę mnie uspokoiła. Rozmawialiśmy jeszcze przez pół godziny. Wtedy naszą pogawędkę przerwał kapral z mojego plutonu. Dostaliśmy rozkaz przemieszczenia się na przedmieścia Warszawy.

Średnia ocena: 3.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania