Syrena

Rozglądając się nerwowo na boki, przyspieszył kroku. Próbował wypatrzeć zagrożenie, lecz to pozostawało dla niego cały czas w ukryciu. On jednak wiedział, że gdzieś tam jest i to zaledwie kilka kroków za nim.

„W tłumie mnie nie znajdą.” - przyszło mu nagle do głowy, patrząc na spacerowiczów, wśród których większość stanowili turyści z całego świata.

Na Placu Wacława, w Pradze, ludzi nigdy nie brakuje, więc wydawało mu się, że to kryjówka idealna. Przekroczył tory tramwajowe i, omijając budkę z kiełbaskami, zanurzył się w kolorowej masie brzmiącej jak bezrobotni spod wieży Babel. Śmiechy, rozmowy, muzyka i warkot samochodów otoczyły go zewsząd niewidzialnym murem, udzielając mu upragnionego azylu. Mógł w końcu odetchnąć. Otarł pot z czoła i pozwolił sobie na delikatny uśmiech, wyrażający ulgę. Trwało to jednak tylko chwilę, bowiem czym dłużej prześlizgiwał się wzrokiem po twarzach nieznanych mu mężczyzn, kobiet, a nawet dzieci zaczął tracić świeżo nabyte poczucie bezpieczeństwa.

„A może o to chodziło, żeby mnie tu zagonić?” - pomyślał i od razu zrozumiał coś strasznego - „Przecież w takim miejscu może mnie dopaść ktokolwiek!”

Przed oczyma stanęły mu parasolki ze śmiercionośnymi szpicami, zatrute strzałki, pistolety z tłumikiem, którymi można strzelać z kieszeni i wiele innych sposobów pozwalających dyskretnie, acz skutecznie zaatakować i odebrać życie, nawet w obecności tysięcy świadków. Przynajmniej takie rozwiązania podpowiadała popkultura.

Nie było rady. Zakładając, że prześladowcy znajdują się za nim, zaczął biec przed siebie, w stronę Muzeum Narodowego. Niestety dla niego, w tym kierunku Václavák1 lekko się wznosi. Sześćdziesięciodwuletni palacz, stroniący od aktywności fizycznej nie miał szans. Potworny ból w łydkach i zadyszka zakończyły jego ucieczkę już po kilkudziesięciu metrach. Wyczerpany oparł się o drzewo, próbując wyrównać oddech, a zimne, listopadowe powietrze drapało mu gardło. Zrozumiał, że był teraz na łasce tych, którzy go ścigali. W związku z tym, kiedy poczuł na barku czyjąś dłoń, podskoczył jak oparzony.

- Are you all right, sir? - zapytała czarnoskóra dziewczyna, a on odskoczył, wbijając w nią

szeroko otwarte oczy.

- Yeah, I'm ok. Thanks for asking – zapewnił, kiedy zorientował się, że nic mu nie grozi. Odpowiadając prawie nie łączył warg, co sprawiło, że zabrzmiał jak rodowity Cockney.

Rozbawiło go to, ale tylko na sekundę, bowiem od razu przypomniał sobie o swoim niekorzystnym położeniu.

„Gdzie oni są?” - pytał sam siebie, jednocześnie próbując wyłowić z przepływającej obok niego rzeki ludzi, twarze swoich wrogów.

Kiedy to robił, dotarło do niego coś nieprawdopodobnego – nie umiał sobie przypomnieć jak wyglądają napastnicy i czego właściwie od niego chcą. Dziwił się temu odkryciu przez chwilę, a zaraz potem ryknął niekontrolowanym śmiechem, który od razu przerodził się w atak suchego kaszlu. Przyciągnęło to uwagę przechodniów, ale nie dbał już o to. Kiwając głową na boki, sięgnął do bocznej kieszeni kurtki, wyciągnął z niej paczkę papierosów, po czym wyjął jednego i włożył do ust.

„Już nigdy nie będę biegał!” - obiecał sobie i uniósł zapalniczkę, osłaniając dłońmi płomień.

Wtedy dostrzegł ją. Stała po przeciwległej stronie placu, na wysokości McDonalda. Ubrana była w płaszcz, sięgającym jej kostek. Miała długie, czarne włosy, które rozwiewane przez wiatr, wyglądały niczym peleryna. Dystans, który ich dzielił nie pozwalał dokładnie dojrzeć rysów jej twarzy, lecz on wiedział, że ją zna. Coś kazało mu trzymać się od tej kobiety z daleka, a jednocześnie czuł jakieś niewytłumaczalne przyciąganie.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, jak rewolwerowcy, a następnie czarnowłosa ruszyła w jego kierunku, zupełnie nie zważając na ruch uliczny. Chociaż wiedział, że jej nie umknie, rzucił się do desperackiej ucieczki i wtedy z przerażeniem odkrył, że nie potrafi się poruszyć, jakby pod jego nieuwagę zakapiory z Camorry osadzili mu nogi w betonie.

Był zgubiony.

 

1 Potoczna nazwa Placu Wacława w Pradze.

Kiedy się obudził, serce biło mu tak głośno, że lekarz mógłby ocenić jego pracę bez użycia stetoskopu. Nie wiedział czy to przez bieganie, które mu się śniło, czy też ze strachu przed niebezpieczeństwem. Tak czy owak, z ulgą przyjął fakt, że leży bezpiecznie w swoim łóżku, kilkaset kilometrów na północny wschód od stolicy Czech i nastającej na niego kobiety.

Odzyskawszy względny spokój, przetarł mocno twarz dłonią, jakbym zdejmował z niej maskę, którą zakładał wyłącznie, kiedy udawał się na spoczynek.

„Oj, dziadek, wykitujesz tutaj i nikt nie będzie wiedział z jakiego powodu, jeśli będziesz miał więcej takich koszmarków.” - prorokował, a następnie zaczął się rozciągać, akompaniując sobie przy tym głośnym ziewaniem i dźwiękiem strzelających kości, które wydawały się w ten sposób oprotestowywać zmianę pozycji ciała.

Zwlókłszy się z łóżka, wstał, uniósł ramiona wysoko i zrobił kilka skłonów. Następnie podszedł do okna, a złapawszy dwie części grubej, granatowej zasłony, rozsunął je na boki.

- Pięknie – powiedział z ironią do siebie patrząc na obrazek za szybą. - Kuźwa, cudownie – dodał nie znajdując lepszych słów na opisanie aury.

Spodziewał się tego jednak. Od jakiegoś czasu miasto pogrążało się w jesiennej mgle, która mieszając się ze spalinami samochodów i wyziewami z kominów, gęstniała z dnia na dzień. Obecnie nie było już widać właściwie budynku naprzeciwko, tylko kawałek chodnika, przylegającego do ściany kamienicy, w której znajdowało się jego mieszkanie.

Zdegustowany patrzył przez chwilę na biały świat, jakby wzrokiem usiłował wywiercić w nim dziurę, a następnie wychylił się lekko do przodu i zerknął na chodnik. Gdy omiótł ten niewielki kawałek, niezaanektowany jeszcze przez białego najeźdźcę, skierował kroki w stronę przedpokoju, ale po kilku sekundach zatrzymał się, przejechał językiem po przednich zębach i przekrzywił głowę, dając tym wyraz niedowierzaniu.

- E... – powiedział niedbale, próbując się do czegoś przekonać, po czym zawrócił, bowiem uświadomił sobie, że przed chwilą zobaczył coś dziwacznego. Musiał to sprawdzić.

Zaciekawiony zerknął ponownie na chodnik, po czym błyskawicznie się odsunął i schował jakby zobaczył tam snajpera, z wycelowanym w jego czoło karabinem. Kiedy stał oparty plecami o ścianę, przyłożył sobie dwa palce do ust, chcąc prawdopodobnie je powstrzymać przed wypowiedzeniem na głos tego, co miał w głowie. Próba ta jednak skończyła się niepowodzeniem.

- To jakieś wariactwo – stwierdził, a twarz ozdobił mu sztuczny uśmiech, który był bliżej spokrewniony z zakłopotaniem niż z wesołością.

Całkowicie zbity z tropu, przetarł oczy, jak to robią osoby, które nie do końca wierzą w to co widziały i ponownie spojrzał na chodnik, by po ułamku sekundy szybko się wycofać. Zdezorientowany, jak rak posuwał się tyłem, a kiedy wyczuł nogami łóżko, usiadł na nie. Mebel zgrzytnął głośno jakby tym razem oprócz człowieka musiał jeszcze udźwignąć jego problem.

„Przecież to nie jest możliwe, żeby tam stała kobieta, która przed chwilą mi się śniła.”

- Może jeszcze się nie obudziłem? - odwołał się do najbardziej powszechnego argumentu w takiej sytuacji i natychmiast wymierzył sobie cios otwartą dłonią w policzek.

Głośne plasknięcie i szczypiąca skóra dowodziły jednoznacznie, że jednak nie śni.

- Spokojnie, stary, spokojnie – powiedział do siebie, głaszcząc podrażnione lico. - Nie wariuj, chłopie.

Po tych motywujących słowach wstał błyskawicznie, jakby przez cały czas siedział na sprężynie i odważnie spojrzał przez okno. Mgła podeszła jeszcze bliżej budynku, bo na dole widział tylko kilkadziesiąt centymetrów chodnika. Po kobiecie nie było już śladu, co sprawiło, że wydął usta i wypuścił głośno powietrze, a następnie wsunął sobie dłoń pod piżamę i pomasował klatkę piersiową, z której właśnie zniknął ogromny ciężar.

- Stary, łatwowierny dureń – powiedział, zdobywając się na samokrytykę i pokręcił głową z dezaprobatą.

Kiedy nieśpiesznie opuszczał sypialnię, myślał o swoim śnie. Przed czym uciekał? Czego się bał? Co miała symbolizować tamta kobieta. Podświadomość z całą pewności informowała go o jakimś zagrożeniu. Czyżby coś go trapiło do tego stopnia, że nawet na jawie miał majaki?

Z zaawansowaną psychologią skończył wraz z wejściem do kuchni, którą zamiast okna mógłby równie dobrze zdobić obraz Białe na białym Malewicza, bowiem taki właśnie kolor wypełniał przestrzeń za szybą. Wydawało się, że kamienica uniosła się i dryfuje gdzieś pośród chmur.

Mlaskając z niezadowolenia wyjął z szafy szklankę i napełnił ją wodą, po czym wypił całość duszkiem.

„Cholerne gówno. Czuję się jak w jakiejś klatce. Mogłoby się to już wreszcie skończyć.” - pomyślał, ocierając rękawem piżamy mokre usta.

Ugasiwszy pragnienie poszedł do pokoju i odsłonił okno, za którym rozciągał się znany mu już doskonale widok, jednak zamiast z automatu przeklinać na czym świat stoi, patrzył na ten jednobarwny, hipnotyczny obraz. Mogłoby się wydawać, że dopiero teraz dotarło do niego piękno, które w sobie kryje, jednak nie walory estetyczne przykuły jego uwagę. Wlepiając wzrok w mgłę uświadomił sobie, że z zewnątrz nie dochodzą żadne hałasy. Panowała cisza.

„Jasne, komu by się chciało łazić gdzieś w taką pogodę.” - pomyślał i zaczął się zastanawiać kiedy on sam wyszedł po raz ostatni. Drapał się przez chwilę po głowie, po czym musiał przyznać, że nie pamięta, miał jednak pewność, że wtedy na bezchmurnym niebie świeciło słońce.

Jego rozważania przerwał sygnał domofonu.

- Tego jeszcze mi brakuje. Ki czort o tej porze, ludzie dajcież spokój? - powiedział na głos i rozdrażniony, nieśpiesznie ruszył w stronę aparatu. Kiedy tam dotarł, podniósł słuchawkę, ale postanowił nie odzywać się, dając tym do zrozumienia, jak bardzo mu się to poranne dzwonienie nie podoba. Poza tym, mogli to być ludzie od gazetek reklamowych, których nie miał zamiaru wpuszczać. Gość jednak nie kwapił się do rozmowy. W słuchawce było słychać tylko oddech. To rozwścieczyło go jeszcze bardziej, ale nie był typem człowieka, który krzyczy na ludzi. W końcu dał za wygraną i postanowił się odezwać, ale nadal nie rezygnował z pokazania, że nie cieszą go poranne wizyty. Zdecydował się wymamrotać tylko jedno słowo, w którym miał zamiar zawrzeć całą swoją złość:

- Ta...?

Nastąpiła krótka pauza, po której usłyszał jakąś kobietę:

- To przecież ja.

Zatkało go. Tempo w jakim odłożył słuchawkę na widełki sugerowałoby, że koniecznie chciał się jej pozbyć bo nagle stanęła w płomieniach. Zszokowany oparł się o drzwi. Znał ten głos. Do cholery, znał go bardzo dobrze, jednak nie pamiętał skąd. Nie umiał też powiedzieć, co konkretnie wywołało w nim tak gwałtowną reakcję? Powinien był prowadzić rozmowę jak normalny człowiek, a jednak jakiś impuls kazał mu przerwać i on to zrobił.

„Co jest, do diabła?”

Nie wiedział jeszcze jak ma sobie odpowiedzieć na to pytanie. Może nie chciał dalej rozmawiać z kimś, kto się nie przedstawił? Oczywiście wiedział, że to bzdura, bo gdyby zwyczajnie odłożył słuchawkę, efekt byłby dokładnie taki sam. Strach? Jako mężczyźnie trudno mu się było do tego od razu przyznać, bo właściwie, cóż takiego się stało? Starał się panować nad sobą, ale z niezrozumiałych powodów, panika zaczęła rozlewać się po jego ciele jak trucizna. Chciał uciec jak najdalej od swojego mieszkania, lecz odkrył, że w tym samym czasie, coś działało na przekór jego instynktowi samozachowawczemu. Nie była to jednak ani chęć samounicestwienia, ani odwaga by stawić czoła zagrożeniu. Zdumiony musiał przyznać, że obudziła się w nim dusząca tęsknota za czymś, co utracił dawno temu. Przytłoczyło go to.

Nagle przyszła mu do głowy szalona myśl. Jak wystrzelony z procy pobiegł do sypialni i zerknął przez okno. Mgła pożarła już niemal cały chodnik, a na tym ocalałym skrawku stała ona. Zobaczył ją w ostatniej chwili bowiem zaraz potem nagły podmuch sprawił, że mgła przytuliła się do budynku.

Był rozbity i zagubiony. Szukając oparcia w czymś, co chociaż przez chwilę ukoiłoby jego zszargane nerwy, tępo wlepił wzrok w ściany. Te stały jak zawsze dumne i niewzruszone. Domyślał się, że z rozbawieniem obserwują swojego właściciela miotającego się jak wariat po mieszkaniu. Był pewien, że jeśli istniał jakiś język, którym się porozumiewają, to z całą pewnością używają go teraz, aby z niego drwić, jak wypuszcza stwory ze swojej głowy i daje im licencję na dręczenie go.

Poczuł wstyd, ale podziałało to na niego krzepiąco.

„Spokojnie.” - pomyślał i zamknął oczy, jednocześnie drżącymi palcami masując skronie.

- Spokojnie – powtórzył na głos i przez nos zaczerpnął głośno powietrze. - Przywidziało mi się i tyle – stwierdził i, bez względu na wszystko, miał zamiar tego się trzymać.

Pomogło, ale dobrze wiedział, że ostatnich wydarzeń nie da się, ot tak, zamieść pod dywan. Będzie musiał o tym pomyśleć. Ale na chłodno. Zebrał siły i poszedł do łazienki, a tam odkręcił zimną wodę, po czym nabrał ją w dłonie i opłukał twarz. Czynność tę powtórzył jeszcze dwa razy, a następnie spojrzał w lustro, gdzie przywitało go własne odbicie - znany stary pysk. Oprócz tego, kilka kropel wody, rozchlapanych wcześniej przez niego spływało po srebrnej tafli, torując sobie drogę w dół. Przyglądał im się z zainteresowaniem i upatrywał w nich nadzieję dla siebie.

„Lecą w dół, a nie w górę, czy na boki. To znaczy, że chyba jeszcze nie postradałem zmysłów.”- wywnioskował. „To co się właściwie stało? Kobieta ze snu. Gdzie tam. Zobaczyłem jakąś babkę, która utkwiła mi w pamięci, a ta potem mi się przyśniła. Może w ogóle umówiłem się z nią na dzisiaj i zapomniałem.”

Przyglądał się sobie z politowaniem, które graniczyło z pogardą, ale był pewien, że potrzebował tak surowego traktowania.

„A czego się bałem? A może się nie bałem? Przecież dopiero co się obudziłem z koszmaru. Zdarza się przecież, że różne uczucia ze snu towarzyszą człowiekowi nawet po przebudzeniu.”

- Uf – westchnął i zakręcił kurek.

Pomyślał, że na starość stał się bardzo łatwowierny i najwyraźniej zaczynał mieć tendencje do ulegania iluzji.

„Zaraz zacznę dostrzegać omeny w zwykłych zbiegach okoliczności, a od tego już tylko krok, żeby zacząć chodzić do kościoła. Stary ramol.”

Nie doświadczając kolejnych niesamowitości stwierdził, że trzymanie emocji na wodzy jest najlepszą strategią. Jak gdyby nic się nie stało, poszedł do pokoju i wziął do ręki pilot, a następnie wycelował go w odbiornik. Zapragnął z całych sił posłuchać innych ludzi. Nie zdążył jednak włączyć telewizora, gdyż zanim rozłożył się wygodnie na sofie, ponownie rozległ się dźwięk domofonu. Poczuł szum w uszach, ale od razu się opanował.

„Zwykły zbieg okoliczności. To może być ktokolwiek.” - pomyślał, po czym wstał i dziarsko podszedł do drzwi, ujął słuchawkę i oznajmił bez lęku:

- Słucham.

- To przecież ja – usłyszał znany mu już kobiecy głos.

Te trzy słowa wystarczyły, by mocno przymrużył oczy i zacisnął szczęki. Wydawało mu się, że w jednej chwili spadł na niego cały smutek świata. Mimo to resztkami sił, starał się mu nie ulegać.

- Nie wiem kim pani jest! Żegnam! - powiedział stanowczo i zrobił coś dziwnego, ponieważ odkładając słuchawkę wyprostował środkowy palec i nacisnął guzik otwierający główne drzwi.

Trzaski które zaraz potem usłyszał, świadczyły o tym, że ktoś wchodzi do budynku. Wpuścił ją. Nie chciał tego, a jednak jakaś jego cząstka najprawdopodobniej zdecydowała inaczej i na tę krótką chwilę przejęła nad nim kontrolę. Działo się coś dziwnego, coś czego nie rozumiał i wcale nie był pewien, czy pragnie rozumieć. Niewiedza jednak karmiła jego strach.

Teraz między nim i NIĄ były już tylko drzwi mieszkania.

To było pewne. Moment w którym pozwolił tej kobiecie wejść do budynku zbiegł się z chwilą, gdy jego zdrowy rozsądek przestał funkcjonować, co znaczyło, że nie mógł już sobie ufać i właściwie wszystko było możliwe. Sieć wyłapująca informacje, które w oczywisty sposób nie mogły być prawdziwe, przestała działać, przez co spodziewał się teraz każdego możliwego rozwoju wypadków.

Przezornie odsunął się na kilka kroków od drzwi, nie tracąc ich jednak z oczu. Zatrzymał się w strategicznym miejscu, z którego miał również ogląd na pokój i kuchnię. Wyczekiwał. Domyślał się, że atak może nastąpić z najmniej oczekiwanej strony. Gdy przyjął już to do wiadomości zerknął na pokój i zobaczył mgłę, która piętrzyła się za oknem. Szyby zaczęły się lekko wybrzuszać, jakby były zrobione z cienkiego plastiku lub folii. W kuchni działo się dokładnie to samo. Było to niemożliwe, ale przestał się już temu dziwić. Obserwował to jednak z rosnącym przerażeniem. Wydawało się, że kiedy spał zmieniły się zasady dotyczące rzeczywistości, a jego nikt o tym nie poinformował.

Nagle drgnął, bowiem znienacka rozległo się stuknięcie, a potem nastąpiło kolejne i kolejne. To obcasy uderzały o posadzkę. Zdawał sobie sprawę, że ONA idzie do (po?) niego, a kolejne kroki odmierzały czas do...

„Do czego? Kim jesteś kobieto? Dlaczego dręczysz mnie tak we śnie jak i na jawie?” - pytał siebie, lecz embargo na odpowiedzi trwało.

Chociaż zaakceptował nowe zasady gry, to jednak nie ustawał w wysiłkach, aby odnaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie.

„To pewnie jakiś rodzaj hipnozy.” - pocieszał się. - „Ale czemu ja?”

Hipnoza, czy nie, strach był aż nadto realny.

„Ile tam jest schodów?” - próbował sobie przypomnieć, lecz nie pamiętał, chociaż tyle razy tam chodził.

Właściwie, to miał to gdzieś. Chciał po prostu zająć na chwilę czymś umysł, licząc na jakiś korzystny dla niego zwrot akcji. Bo niby dlaczego nie?

Nagle nastąpiła cisza, ale nie zdążył się nią nacieszyć, bo po krótkiej chwili zaczęło się natarczywe pukanie do drzwi.

„Co teraz, mądralo?” - zapytał siebie, a po kręgosłupie przebiegł mu dreszcz.

Wydrenowany z jakichkolwiek planów, które można by uznać za przynajmniej częściowo przemyślane rozpatrywał teraz każdą alternatywę, a kiedy tylko rodził się jakiś pomysł, znajdował niezrozumiałą przyjemność w wyszukiwaniu jego słabych punktów.

„Wejdę na balkon i jakoś dostanę się na dół. Może po rynnie? Jasne. Prędzej skręciłbym sobie kark, albo w najlepszym razie skończyłbym z połamanymi kulasami. Udawać, że mnie nie ma? Przecież rozmawiałem z nią przed kilkoma minutami. Zadzwonić na policję? I co im powiem, że jakaś baba wyszła z mojego snu i teraz stoi przed drzwiami licząc, że ją wpuszczę do mieszkania? Od razu zorganizują mi kaftan i odwiozą do Rybnika. Co robić? Co robić?”

Mgła za oknami coraz bardziej napierała na szyby, które teraz wydawały z siebie dźwięk jakby ktoś przejeżdżał palcem po świeżo umytym talerzu, ale on już tego nie zauważał, bowiem pukanie absorbowało całą jego uwagę. Ogromny strach podsycany niepewnością obudziły w jego podświadomości kilkuletnie dziecko, które podpowiadało, że jeśli dostatecznie mocno będzie zaciskał pięści to zniknie. Niestety, ta magia nie zadziałała. Przyparty do muru odwołał się w końcu do faktu, że jest mężczyzną i ma, w związku z tym, jakieś powinności.

- No, weź się w garść – szepnął, tłumacząc sobie, że nie chce od razu krzyczeć tryskając testosteronem na lewo i prawo. Z tych samych powodów do drzwi podszedł na palcach, wdrażając swoje bohaterstwo w życie drobnymi kroczkami.

Zachowując ciszę, odsłonił wizjer.

Stała tam, w skórzanym płaszczu, z czarnymi, długimi włosami. Ładna. Uśmiechała się przyjaźnie. Mogła mieć czterdzieści pięć, albo pięćdziesiąt pięć lat, w zależności od tego, jaki prowadziła tryb życia. W ciemno obstawiał drugi wariant. Nie poznawał rysów jej twarzy, a jednak coś w tej osobie wydawało mu się dziwnie znajome. Nie zdziwiłby się, gdyby ktoś wykorzystując jego nieuwagę założył mu garotę, bowiem poczuł ogromny uścisk na gardle.

„Może to jakaś stara miłość. Ja jej nie pamiętam, ale może ona...” - pomyślał, nadal rozpaczliwie poszukując prostego rozwiązania.

Popatrzył jeszcze raz. Zauważył, że mgła wpychała się bezczelnie do budynku, bowiem odziana w czerń nieznajoma stała na białym, poruszającym się tle, jakby ktoś pomyślał, że jej wejściu nie towarzyszyła odpowiednia dawka dramaturgii i dołożył dymy sceniczne.

„Kim ty jesteś?”

- To ja – odezwała się kobieta jakby za pomocą telepatii odebrała jego pytanie.

Jej głos sprawił, że w umyśle zaroiło mu się od pojedynczych obrazów, które bardziej odczuwał niż pamiętał.

„Ja, ja, zgoda, ale jaka ja? Cholera!”

Może był zmęczony ciągłym strachem, a może to przypływ odwagi spowodował, że podjął ryzykowną decyzję i od razu wdrożył ją w życie w obawie przed zmianą zdania.

„Niech się dzieje co chce.” - pomyślał, a następnie odblokował zamek, nacisnął klamkę i szarpnął drzwi, otwierając je na oścież.

Chciał coś powiedzieć, ale na widok tajemniczego gościa dopadł go okropny ból serca, słowa zaś zbiły się w wielką kulę, która zaplątała się w jego struny głosowe.

Kobieta bez zaproszenia przestąpiła próg. On zrobił kilka kroków, wycofując się w głąb mieszkania, a nieznajoma postąpiła za nim. Jak swego rodzaju tren, ciągnęła się za nią mgła, która wydawała się mieć jeszcze więcej śmiałości niż czarnowłosa, bowiem wdzierała się do mieszkania, rozgaszczając we wszystkich pomieszczeniach.

- To ja – rzekła. - Poznajesz mnie przecież, prawda?

„Niestety, nie wiem kim pani jest.” - cisnęło mu się na usta, ale nie potrafił wypowiedzieć tego zdania.

Był bezbronny, a na dokładkę jego dusza zaczęła w nim wyć, jakby ktoś chciał mu ją wyrwać. Nieopisany smutek i tęsknota za czymś utraconym ogarnął go bez reszty, wyciskając mu łzy z oczu.

Przyglądał się kobiecie, starając się odgadnąć dlaczego ma nad nim taką władzę. W jej oczach nie dopatrzył się żądzy krwi, o co wcześniej mógł ją podejrzewać. Były to raczej oczy zmęczone i naznaczone cierpieniem, lecz mimo wszystko kurczowo podsycające tlącą się nadzieję.

Podeszła do niego, uśmiechając się i położyła mu rękę na czole, a następnie delikatnie musnęła dłonią jego policzek. Dotyk jej miękkiej skóry i dyskretny zapach perfum, który poczuł, sprawiły że wszystkie lęki i obawy odeszły, a zastąpiły je słodkie echa jakiegoś świata, w którym z całą pewnością zaznał kiedyś szczęścia. W tej chwili z całych sił pragnął wrócić do tamtego miejsca, ale gdzieś z tyłu głowy, jak kamień w bucie, irytowała go pewność, że ono już dawno przestał istnieć.

W pewnym momencie czarnowłosa zbliżyła się do niego na niewielką odległość, a on, wiedząc co chce zrobić, także wykonał ruch i oboje złączyli usta w pocałunku.

Kiedy z zamkniętymi oczami tonęli w sobie, biały welon szczelnie ich otoczył.

♣ ♣

Za oknem poranna mgła przerzedzała się. Mogło się wydawać, że została tu oddelegowana, aby być świadkiem tego co się stało, a teraz po wykonanym zadaniu odchodzi, żeby udać się w inne miejsce.

Czarnowłosa głaskała policzek mężczyzny, leżącego w łóżku i stwierdziła, że ludzie nic nie wiedzą i opowiadają brednie. Nie czuła się w tej chwili ani odrobinę lepiej, jak ją zapewniano. Przeciwnie, dopadł ją dojmujący ból, jakby ktoś wbił jej nóż w serce i przekręcał go z dziką satysfakcją. Niestety, nie nauczyła się żyć z cierpieniem, którego zaznała przez ostatnie miesiące.

Fatalna diagnoza dotycząca stanu zdrowia jej męża była dla niej ciosem. Szybko postępująca choroba systematycznie zabierała miłość jej życia. Po kilkunastu tygodniach już nie mogła go zostawić samego w domu, bo gubił się w najprostszych rzeczach. Kolejne miesiące sprawiły, że przestał chodzić, a potem samodzielnie jeść. Na końcu nie rozpoznawał już otoczenia, ani ludzi. Nie pamiętał nawet swojego imienia. W pół roku całe jego życie zostało skasowane, a jednak dopóki był z nią, żywiła nadzieję, że może los się odwróci, bo przecież medycyna zna wiele przypadków, których nie potrafi wyjaśnić. Przez ten cały czas rozmawiała z nim każdego dnia, zupełnie jakby był zdrowy, nawet kiedy patrzył już tylko tymi nierozumnymi oczyma. Rozmawiała z nim, aż do dzisiaj, kiedy umarł na jej rękach.

Myślała, że nie będzie płakać, a jednak głaszcząc głowę człowieka, którego darzyła miłością, jej oczy zaszkliły się, a zaraz potem puściły tamy i potoki łez spłynęły po jej policzkach by wsiąknąć w pościel, jakby miały przypieczętować nieludzką opłatę, którą na końcu należy uiścić za to, że kiedyś odważyło się kogoś pokochać i z nim związać.

„Nic nie trwa wiecznie.” - przyszedł jej do głowy wyświechtany frazes, a zaraz potem przypomniały się jej słowa piosenki:

Coming out of nowhere

And to nowhere return2

Znalazła w nich pewne pocieszenie, bowiem nigdy nie okłamywała się, że gdzieś tam są zielone pastwiska.

♣ ♣

2 Fragment tekstu piosenki STARCHILDREN autorstwa Bruce'a Dickinsona i Roya Z.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Zawodniczka 11.10.2018
    Ojej, nie wiem, co myśleć. Opowiadanie jest dobre, tylko zakończenie jest dla mnie niejasne. Czyli to śmierć przyszła po niego pod postacią żony czyco? I skąd ten tytuł?

    Najmocniejszą stroną jest umiejętne budowanie napięcia. Zestresowałam się razem z bohaterem. W ogóle dobrze zarysowana postać. Ten facet ma charakter. Dobre są te fragmenty, gdy mówi do siebie.

    Widzę parę literówek, błędów interpunkcyjnych i niezręczne konstrukcje językowe, ale masz styl. Tekst ma to coś. Dobrze się czyta. Są drobne szczegóły, które go ożywiają. Tak, to dobre opowiadanie.
  • Sebastian B. 13.10.2018
    Dziękuję za komentarz. Oczywiście, wszystkie błędy biorę na siebie. Co do fabuły, miałem w głowie jasny plan, ale teraz widzę, że u czytelnika mogły się zrodzić wątpliwości. Cóż, niech sobie tekst teraz żyje po swojemu. Jeśli wydaje Ci się, że zakończenie jest mętne, to masz rację. Wskazówką, co do moich zamiarów jest tytuł... Jeszcze raz dzięki za poświęcony czas. Pozdrawiam, Sebastian

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania