Szachownica kolorowych marmurów - Czerń i Biel - część 1

Opowiadanie, które zacząłem pisać już jakiś czas temu i potrzebuję nieco pchnięcia, by w końcu ukończyć (Sziroi się ucieszy zwłaszcza, bo uwielbiała je). Pomyślałem, że dobrze mi zrobi, jak je tutaj opublikuję - a nuż sprawi to, że pojawią się nowe błędy do wyłapania, nowe wskazówki, nowe cele, nowe pomysły. Sesja dobija, więc lekka demotywacja dopada.

 

Opowiadanie powstało z myślą o bardzo alegorycznym (albo symbolicznym) przekazie. Miało być proste, lekkie, przyjemne, lecz chyba nie potrafię takich pisać, bo zawsze pokomplikuję sprawy. Stanowiło dla mnie jednak dla mnie bardzo fajną odskocznię od "poważniejszych" dzieł i ogółem było bardzo oczyszczające.

 

Mam nadzieję, że się spodoba - miłej lektury!

 

____________________________________________________

 

 

„I nie zatopi nas

Pokusa ani strach...”

Mela Koteluk „Fastrygi”

 

Eliza marzła, chuchając w dłonie owinięte kilkoma kawałkami brudnych szmat i bandaży. Nie miała rękawiczek, więc korzystała z tego, co akurat znalazła lub miała pod ręką i było to po niej dobitnie widać – jej ubiór stanowił losowy zlepek odzieży, zazwyczaj porzuconej i mocno podniszczonej. Bardziej jednak niż przez swoje ubogie odzienie, czuła się owinięta przez spadające z posiniaczonego nieba strumyki śniegu. Dokładnie to przywodziły jej na myśl: strumyki, niewielkie wiry skrzących się w świetle ciemnych latarni płatków śniegu, obiegające wszystko w zasięgu wzroku. Strzeliste wieże gotyckiej architektury, bazaltowe płyty chodnikowe, witraże z ciemnego szkła lub metalowe ozdoby świąteczne, również wykonane z opalanego kruszcu. Miasto przypominało szachownicę, na której toczyła się zażarta bitwa pomiędzy bielą a czernią, z wyraźną przewagą tego drugiego. Na odsiecz jasności ruszyły dymy z kominów, obłoki papierosów rozszarpywane na wietrze i bladość twarzy, schowanych pod czarnymi szalami.

Eliza nie potrafiła już sobie przypomnieć, dlaczego tutaj przybyła, jaki szept przeznaczenia wskazał jej drogę w te strony. Niegdyś była malarką. Pamiętała pełne kolorów obrazy – czerwień popołudniowego horyzontu, zieleń rozkwitłych liści, błękit ocalałego nieba, żółć słoneczników na tle błękitnego nieba, hipnotyzujących w walce o zastępstwo za słońce. Tam, skąd pochodziła nie było już słońca, zniknęło dawno temu, istniało jedynie we wspomnieniach i kronikach. Słoneczniki były nowym słońcem, kolory były nowym światłem. Fotony odbijały się między życiem a barwami, balans został zachowany, cudem. Niebo ocalało, by marzenia dalej miały przestrzeń w której mogą gubić się, ulatywać i niknąć. A teraz była tutaj, w miejscu, które wydawało się być najdalej od nieba. Przypominała sobie słabo – a może to było jedynie marne urojenie? - że chciała wprowadzić w tę architektoniczną manifestację yin-yang odrobinę kolorów, okruchy barw i ziarenka miłości, by ocalić to miejsce od wyszarzenia. Nie wygrała – to miejsce wchłonęło ją w swą gardziel niczym potwór, po czym wyssało z niej wszelką nadziej, niszcząc pamięć kolorów. Wpadła w artystyczne limbo i nie potrafiła wyjść.

Zadawała sobie pytanie, które przed nią zadało sobie wielu innych. Odbijało się echem po ulicach Metropolii, bez odpowiedzi.

Czemu wciąż tutaj jestem?

Ruszyła przez rynek, mijając krzyczących, syczących, warczących, targujących się, jęczących lub stękających, ogólnie ten rodzaj ludzi, których zawsze spotkasz we wrzących w zimowe popołudnia tłumach, kiedy zbliża się okres świąteczny i każdy gotowy był zabijać w imię tradycji i miłości do bliźnich. Ci, którzy nie byli gotowi zabijać, kłócili się o każdego miedziaka.

Wszyscy jednakowo czarno-biali.

Nie miała pieniędzy, by cokolwiek na targu ją zainteresowało, więc po prostu ruszyła przez tłum, łypiąc gniewnie dookoła i szukając okazji, by zwinąć pieczywo lub owoce. Z tym nie miała ostatnio problemu, tłoki sprawiają, że nikt nigdy nie zauważa jak znikną dwie bułki lub jabłko.

Inną sprawą było, że smakowały jak popiół.

Gwałtowne szarpnięcie w ramię brutalnie przerwało próbę kradzieży kawałka białego sera.

- Patrz kurwa co robisz – warknęła głośno w nagłym przypływie gniewu, robiąc zamach i uderzając na oślep. Ręka pruła powietrze, lecz w nic nie trafiła. Obejrzała się i ujrzała przed sobą mężczyznę – młodego, ale już z wyraźnie męskimi rysami i lekkim zarostem na policzkach. Sądząc po ubiorze musiał pochodzić z arystokracji. We wściekle niebieskich oczach dojrzała przepraszający błysk.

- Wybacz, nie chciałem – przeprosił i wyjaśnił naprędce, że nie zauważył jej w tłumie, a sam spieszy się na spotkanie. Chwycił za kawałek sera, który upuściła i podał jej, lecz ona ofuknęła go tylko.

- Na kolejny raz patrz gdzie leziesz. - Odebrała zdobycz i poszła w swoją stronę, przeciskając się przez tłum w strachu, że handlarz dostrzeże kradzież.

Dopiero po chwili dotarło do niej, że on miał niebieskie oczy.

Niebieskie oczy.

Poczuła jak serce uderza gwałtownie o klatkę piersiową w eksplozji nadziei i tęsknoty. Gdzieś koło ucha usłyszała ponownie szept przeznaczenia i rzuciła się nań, desperacko prąc z powrotem przez wijący się tłum cieni i płaszczów. Dojrzała go jak przechodził przez bramę teatralną. Biegła tam niczym ogar, niemalże czując woń koloru niebieskiego – pachniał głębią, tajemnicą, chłodem szafiru i zapałkami, nie potrafiła tego określić, po prostu czuła niebieski wszystkimi zmysłami, kiedy przeszywała ją synestezja.

Błysk jasnych brąz włosów w bocznej uliczce.

- Hej! - krzyknęła. - Czekaj... - Nie znała jego imienia.

Wyjrzał nagle zza winkla i niemal zderzyli się ze sobą. Złapał ją w pół biegu, by mogła zwolnić i nie wywrócić się na szarym lodzie. Niestety, nie pomyślał o tym jak ją złapać, więc wypluła z siebie całe powietrze niczym przebity balon.

- Kretyn – zdołała wysapać, posyłając mu pełne wyrzutu spojrzenie.

- A ja Bunt, miło poznać – odgryzł się i zmierzył ją rozdrażniony. - Czego chcesz? Jeszcze coś ci zrobiłem, że musisz mnie obrażać?

- Eliza – przedstawiła się, niemalże czując fizyczny ból wywołany przymusem bycia uprzejmą. - I nie, nic mi nie zrobiłeś, po prostu... – zawahała się na moment, patrząc wprost na niego. - Ty masz kolory! - wykrzyknęła podniecona, patrząc wprost w niebieskie oczy.

Cudownie było ujrzeć jakąkolwiek barwę, jakiś odcień w tym szarym świecie. Czuła się jakby coś znalazło w niej zapadkę odpowiedzialną za nadzieję i zwolnił ją, sprawiając, że ciepło i radość rozlały się po jej ciele. Nie potrafiła myśleć o zimnie, kiedy patrzyła w głąb błękitnych tęczówek.

Kolory, jak tęskniła! Gdyby tylko mogła, zerwałaby z siebie strzępy skóry odsłaniając pulsującą, rwącą rzekę tęsknoty, rozpływającej się w tęczy na jej zszarzałym, zbladłym ciele.

Bunt (jeśli to było jego prawdziwe imię) jakby się nieco skurczył w sobie, rozejrzał się nerwowo, po czym pociągnął ją za ramię, zaaferowany jakby właśnie odkrył spisek przeciw księżnej.

- Widzisz kolory? - zapytał podejrzliwie, mierząc ją wzrokiem w podobny sposób jak mierzy się dziwnie pachnącego faceta, pytającego o bilety w pociągu. Próbowała wyszarpnąć się z jego uścisku, ale dłoń miał niczym imadło.

- Auuu, puść mnie! Tak, szlag, oczywiście, że widzę, byłam artystką zanim tutaj przybyłam!

- Ta, jak my wszyscy – mruknął z niedowierzaniem. Zauważył, że dziewczyna próbuje się wyrwać, odruchowo zacieśnił chwyt.

- Gdzie mnie ciągniesz, pajacu?

- Do Landszaftu.

Nazwa uderzyła w któryś dzwon pamięci.

- Landszaft? Jacy wszyscy?

- Dowiesz się w swoim czasie.

Szarpnęła się mocniej, niezadowolona z odpowiedzi. Nienawidziła kiedy ktoś ją zbywał, unikał lub próbował wmanewrować. Nienawidziła być kukiełką w rękach sytuacji, nienawidziła tego, bo w poprzednim życiu to ona kierowała swoim losem. Kiedy jeszcze była artystką.

Upadła, siła szarpnięcia sprawiła, że obróciła się i wyrżnęła podbródkiem w chodnik aż zęby szczęknęły. Bunt próbował ją złapać – przynajmniej miał jakieś szlachetne odruchy – ale na próżno.

Zęby zadzwoniły o bruk.

- Khuwwa – podsumowała, odkrywając, że ukruszyła sobie trójkę. Podbródek pulsował tępo i piekł, kiedy dotknęła obtartej skóry. Chłopak klęknął obok wyciągając ręce w pół gestu i zamierając. Wpatrzył się w nią, nie wiedziała czy z przeprosinami, czy z przerażeniem. Miała ochotę go uderzyć, ale dzwonki Landszaftu dalej dzwoniły w pamięci, usiłując znaleźć właściwie miejsce. Ostentacyjnie splunęła krwią z nadzieją, że ta aluzja mu wystarczy.

- Idhę szama – warknęła, krzywiąc się przy każdym słowie. - Phowadź.

Skinął głową, najwyraźniej nie chcąc pogarszać sytuacji. Całkiem logiczne pytanie nawiedziło jej umysł.

Czemu on właściwie próbuje ją tam zaciągnąć?

- Jakie było twoje imię? - zapytał jeszcze raz.

- Eliza Farver – z trudem wymówiła poprawnie swoje nazwisko.

- Bunt Livrée.

Szli dalej, kierują się w stronę przedmieść. W oddali widać było Ornamentum. Eliza podświadomie czuła, że kiedyś to był monumentalny posąg pełen ozdób, najróżniejszych rodzajów girland, metali, wstęg i kwiatów, wszystko skomponowane w piętrzący się pomnik harmonii splatającej korespondencję sztuk w jedną całość. Teraz był to jedynie smutny, szary obelisk, którego jedynym zastosowaniem była służba w ramach nawigacji – wytaczał on podróżnym kierunek drogi, dla turystów stanowił jedynie figurę architektoniczną, niekiedy nawet skazę na twarzy miasta. Ta rozbieżność przerażała ją – jak coś tak wspaniałego może się po prostu skończyć?

Oddałaby wiele, by znów ujrzeć Ornamentum w krasie pełnej kolorów.

Szli dalej, minęli Kryształowy Łuk i Wiśniową Kryptę, wszystkie piękne tylko z nazwy, przywodziły na myśl wydmuszki udające jajka. Eliza słyszała o tych miejscach, ale nigdy tutaj nie przychodziła – bo i jaki był cel, jeśli wszystko było szare, czarne lub białe?

- Czym jeszt Landżawd? - zapytała, czując, że powoli zbliżają się do celu. Próbowała przytykać język do dziury w uzębieniu, ale to tylko pogorszyło sprawę. Splunęła krwią, ze zdziwieniem zauważając, że na bruk opadła szkarłatna plama. - Pacz!

- Jesteśmy blisko. - Na jego twarzy pojawił się pełen zadowolenia uśmiech. - A Landszaft musisz zobaczyć sama. Ciężko to wyjaśnić, nawet dla artysty.

- Kim byłeś?

- Muzykiem. Ale to miasto – rozejrzał się z pogardą po szaroburej brei budynków i uliczek – to miasto wyssie z ciebie zarówno kolory jak i nuty. Wszystko.

- Myźlałam, sze to działa jeno na kolory! - Eliza poczuła się nieco zawstydzona swoim egoizmem. Nigdy nie pomyślała o tym, w jaki sposób mogą cierpieć inni, którzy zostali tutaj uwięzieni razem z nią.

- Nie myślałaś nigdy o ucieczce, prawda? - zapytał nagle Bunt, zatrzymując się i patrząc jej prosto w oczy. Wydawało jej się, że widzi zielone odbicie swoich tęczówek, ale równie dobrze mogło to być złudne życzenie.

- Nie – odparła, zaskoczona. Rzeczywiście, ani razu nie pomyślała, by stąd uciec.

Wskazał na pobliską ławkę, prosząc, by usiadła. I zaczął opowiadać. O tym jak działa to miasto, o tym, że metropolia ma coś na kształt swojej własnej świadomości, że były osoby, które próbowały uciec, ale patologiczna tęsknota za cierpieniem albo ich niszczyła, albo zmuszała do powrotu, by żyli jeszcze mocniej skrzywieni i poskręcani w beznadziejnych próbach znalezienia własnej indywidualności. Ostatni uciekinier wytrzymał maksymalnie sześć lat, nim wrócił i strzelił sobie w łeb przy Stawie Osobliwości. Miasto żyło wewnątrz nich, powracało w snach niczym narkotyczna wizja, oplatało serce niczym pasożyt i stawało się jego częścią, niezbędną do następnego oddechu.

Zapadał wieczór. Rzędy latarni zaczęły się zapalać, goniąc za cieniem, który spowijał miasto. I wtedy Eliza to usłyszała. Cichy, gardłowy oddech dobiegający głęboko z gardzieli budzącego się potwora.

- Słyszysz? - Bunt spojrzał na nią ze strachem. - Budzi się. Chodźmy!

Pociągnął ją za rękę, ledwie zdążyła wstać i zaszurać butami o bruk i popędzili razem w uliczki.

Kiedy tak pędzili przez kolejne zaułki, uciekając przed goniącym ich cieniem niczym przed mackami koszmaru spod dziecięcego łóżka, nagle zaczęła zauważać szczegóły, które przez strach wcześniej jej umykały. Pierwszym, co uderzyło w oczy był blask latarni, który z jasnej, niewyraźnej plamy zawieszonej w ciemnej przestrzeni stał się złotawy. Kwiaty dookoła zaczęły nabierać kolorów, w końcu rozpoznała fiołka, bratka, tulipana i niezapominajkę po samej barwie. Drzewa! Brąz, biel brzozy, czerwień jarzębiny!

- Co się dzieje?! - krzyknęła, próbując złapać oddech między kolejnymi susami. - Kolory!

Zauważyła, że już nie sepleni, mimo że ubytek w uzębieniu dalej pulsował tępo.

Bunt biegł znacznie szybciej, miał też dłuższe nogi. Znacząca przewaga.

- Już blisko!

Pociągnął ją w boczną uliczkę i otworzył klapę. Była przyjemnie czerwonawa, niczym stary mahoń. Obejrzała się tylko na cień nadchodzący nad miasto i dopadła do szczebli drabinki.

On zsunął się chwilę później, lądując obok.

Otaczała ich ciemność, lecz jedynie do czasu, kiedy Bunt poświecił zapalniczką, którą podpalił pochodnię. Eliza nie mogła powstrzymać się od rozczarowania; dookoła były jedynie kamienne ściany prowadzące donikąd. Spodziewała się czegoś bardziej kolorowego.

- To jest ten Landszaft?

Bunt spojrzał na nią jak na idiotkę. I zapytał o to:

- Naprawdę jesteś taka głupia? Nie, to nie Landszaft. Jeszcze nie. To tym korytarzem. - Poświecił w mrok, by mogła ujrzeć korytarz wystarczająco szeroki, by zmieściło się w nim tuzin ludzi, jeden obok drugiego.

- Myślałam, że to też ściana, było ciemno... - bąknęła, nieco urażona. - Jesteśmy tu bezpieczni? - Spojrzała niepewnie na klapę w suficie.

- Tak, jesteśmy. Landszaftu nie widzi nikt, poza... - przez chwilę szukał odpowiedniego słowa, po czym wymówił je z trudem i niechętnie – artystami. Tymi, którzy coś stracili. Poza tym sam cień nad miastem nie jest niebezpieczny. To, co ukrywa już tak.

- A co ukrywa? - zaciekawiła się dziewczyna, chodząc od ściany do ściany i dotykając ich. Były pięknie brunatne, brudne, spękane niczym wysuszona ziemia. Kiedyś poczułaby się tutaj nieswojo, ale dzisiaj chłonęła każdą tonację niczym gąbka.

- Dowiesz się w swoim czasie.

- Strasznie dużo masz mi do powiedzenia – westchnęła z ironią. - Czym sobie zasłużyłam na takie zaufanie?

Bunt ruszył bez słowa. Dołączyła do niego, nie chcąc zostać tu sama.

- Nie zasłużyłaś – przyznał po chwili. - Ale nie sądzę, byś była zagrożeniem.

- Zagrożeniem dla kogo? Albo czego?

- Nie interesuj się – uciął zniecierpliwiony. Najwyraźniej zorientował się, że i tak za dużo wypaplał jakiejś przybłędzie, która zauważyła jego niebieskie oczy.

Próbowali iść w milczeniu, wsłuchując się w rytmiczne oddechy i stukot butów o posadzkę. Eliza bardziej usłyszała niż zobaczyła, że Bunt nosi buty oficerskie na obcasie. Wykorzystała to, by przerwać ciszę – nie cierpiała jej, nie lubiła słyszeć własnych myśli, za dużo ich naraz. Poza tym nie zwykła nie rozmawiać z drugą osobą. Cóż rzec, była urodzoną gadułą i dyskutantką, a obie te cechy wrosły w nią jeszcze bardziej podczas studiowania filozofii. Kiedyś, kolejne wydarzenie z poprzedniego życia.

- Tak sobie myślę – zignorowała ciężkie westchnienie Bunta – niewiele wiem o tobie.

- Niewiele musisz wiedzieć. Zabieram cię do Landszaftu, co musisz więcej wiedzieć? I tak głupio robię.

- Czemu więc to robisz?

Spojrzał na nią. Zauważyła, że jego twarz zaczyna przybierać pomarańczowy kolor i przeraziła się w pierwszej chwili – potem jednak doszło do niej, że to po prostu blask ognia rzucony na policzki, nos, kanciasty podbródek. Spojrzała na płomień, zachwycona feerią czerwieni.

Nie mógł powstrzymać uśmiechu.

- Widzisz kolory. Landszaft, hm, potrzebuje takich ludzi. Już sam fakt, że widzisz kolory czyni z ciebie kogoś z Landszaftu.

- To jakaś grupa? Miejsce? Organizacja? Długo w niej jesteś?

Wywrócił oczami, najwyraźniej nie lubiąc być zasypywanym pytaniami. Nie należał do cierpliwych osób, nie cierpiał się tłumaczyć, wyjaśniać.

- Zobaczysz – sapnął, przyspieszając kroku jakby w nadziei, że Eliza straci chociaż trochę oddechu i zaprzestanie wścibskiego szturmu.

- Dalej nie wiem wiele o tobie! Skąd jesteś? Ze szlachty, widzę. To kotylion? - Wskazała na kokardę rodową na jego piersi. Układała się w żurawia, składanego niczym origami.

- Kotylion to taniec! - oburzył się i chyba zarumienił. - To jest po prostu kokarda rodowa.

- To czemu ludzie mówią na to kotylion?

- Z tego samego powodu, dla którego ludzie myśleli, że ziemia jest płaska i trzymają ją cztery chędożone smoki, stojące na gigantycznym żółwiu, płynącym przez przestrzeń i czas! Czy ty na wszystko masz setkę pytań?

- Może nie setkę – żachnęła się. - Serio? Żółwiu? Ja słyszałam, że ją trzyma jakiś facet, Atlas, czy coś.

- Jest okrągła! Okrągła!

- Skąd wiesz? Przebiegłeś ją dookoła?

Najwyraźniej Bunt miał również problem z tolerowaniem niewiedzy.

- Czy ty umiesz czytać? Byłaś w szkole? Przecież to jest powszechna wiedza!

- Noo... Wiem. Jeno się przekomarzam.

Wytrzeszczył te swoje niebieskie oczy. Wyglądał w tej chwili komicznie, kiedy cień płomienia tańczył na jego twarzy, a sam ogień odbijał się w oczach. Zauważyła, że włosy spiął w kucyk, nie miała pojęcia czemu nie zwróciła na to uwagi wcześniej. Nagle przez umysł przebiegła jej myśl, że przypomina w sumie królika. Całkiem przystojnego, ale jednak królika. Parsknęła śmiechem, echo potoczyło się przez korytarz, cholera wie jak jeszcze długi.

- Jesteś niemożliwa!

- Wiem! A ty złośliwy!

- Nie jestem złośliwy, tylko szczery!

Skręcili, w oddali zamajaczyło słabe światło. Eliza poczuła dreszcz podniecenia, zbiegający pajęczym zygzakiem w dół pleców.

- Szczerość jest złośliwa – stwierdziła bez wahania, starając się uniknąć oskarżycielskiego tonu. - Tak myślę.

- Co jest złego w mówieniu, co się myśli? - zawahał się, po czym dodał jadowicie. - Jeśli się myśli.

- To właśnie było złośliwe.

- W życiu bym się nie domyślił. – Bunt uśmiechnął się jak przy dobrej zabawie, którą właśnie wygrywał. Najwyraźniej sprawiało mu to przyjemność. Zapytała go o to, lecz on wskazał na drzwi.

- Witam w Landszafcie. Uczynisz honory?

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Shiroi Ōkami 27.06.2016
    "Spojrzała niepewnie na klatę w suficie." - nie powinno być "klapę"?

    "- Jest okrągła! Okrągła!
    - Skąd wiesz? Przebiegłeś ją dookoła?" ~ pozdro z podłogi XD

    "- Co jest złego w mówieniu, co się myśli? - ściął sucho, po czym dodał jadowicie: - Jeśli się myśli.
    - To właśnie było złośliwe.
    - W życiu bym się nie domyślił." ~ Drugie pozdro z podłogi XD Jakbym słyszała kłótnie kolegów z klasy ;D

    Czyżbym w końcu miała się doczekać zakończenia? *-* Nie mogę się doczekać! Miło jest przeczytać te opowiadanie jeszcze raz, uwielbiam je! Całość oczywiście skomentuję długo pod koniec ♥ Tylko dokończ je, Ślepy, proszę!
  • Autor Anonimowy 27.06.2016
    "Fotony odbijały się między życiem a barwami, balans został zachowany, choć cudem, którego nikt się spodziewał (czy cudu w ogóle można się spodziewać?)." nie
    "Zdawała sobie pytanie, które przed nią zadało sobie wielu innych." zadawała
    "to miejsce wchłonęło ją w swą gardziel niczym potwór, po czym wyssało ze wszelkiej nadziei" z/ chociaż zastanawiam się czy jest to poprawnie użyte, bo wyssać można coś z czegoś - więc lepiej brzmiałoby w kontekście wyssania z niej wszelkiej nadziei, a nie: wyssało ją z wszelkiej nadziei, ale to do własnej interpretacji
    "Gwałtowne szarpnięcie w ramię brutalnie wyciągnęło ją z próby kradzieży kawałka białego sera." wyciągnęło w próby? może odciągnęło od próby itd.; w każdym razie mi nie gra
    "Chłopak klęknął obok wyciągając ręce w pół gestu i zamierając, patrząc na nią, sama nie wiedziała czy z przeprosinami, czy z przerażeniem."
    "Próbowali iść w milczeniu, wsłuchując się w ich oddechy i stukot butów o posadzkę." w swoje oddechy

    Przeczytane! Jakkolwiek mogę pchnąć do ukończenia, zgłaszam się na ochotnika - bo znowu (!) zakończone w takim momencie, że mnie w środku skręca. Bo czytam, czytam i już nabieram nadziei, że się dowiem, zaraz się dowiem, no przecież muszę się dowiedzieć, bo już prawie dotarli - ale nie... jednak się nie dowiem, bo to już koniec. Niestety.
    Mam jedynie wrażenie, że tekst nieco niedopracowany. Że brak przecinków gdzieniegdzie się pląta, że imiesłowy w niektórych miejscach oczy wypalają, powyżej wypisałam też parę zdań, w których coś mi nie brzmiało, ale sam dojdziesz do tego, czy naprawdę coś w nich jest nie tak.
    Nad treścią się rozwodzić nie będę, bo muszę jeszcze pomyśleć i wolę przeanalizować całość - całą całość (!), którą teraz musisz wstawić (no nie masz wyboru) --> uwaga, motywuję. A tak serio, to chętnie dowiem się co jest dalej, przeczytam kiedykolwiek zostanie wstawione. Więc czekam!
  • alfonsyna 27.06.2016
    Ja tam nie wiem, czy się akurat na motywatora nadaję, bo różnie to bywa ze mną, ale poczytałabym dalej - czemu nie? Podoba mi się na tyle, że nie chcę kończyć na jednym tylko rozdziale. :)
    "nie potrafiła już sobie przypomnieć(,) dlaczego tutaj przybyła"
    "Tam(,) skąd pochodziła"
    "Szli dalej, kierują się" - kierując
    "o tym(,) w jaki sposób"
    "Pierwsze, co ją uderzyło był blask latarni" - Pierwszym, co ją uderzyło
    "wsłuchując się w ich oddechy" - może bardziej "we własne oddechy" albo jakoś tak
    "że jego twarz zaczyna przybierać pomarańczowy kolor […] to po prostu ogień tak się odbija na twarzy" - twarz trochę w nadmiarze i jednak nie brzmi tak dobrze, jakby mogło ;)
    Ale ogólnie rzecz biorąc - tak, kończ to, kończ, bo chciałoby się wiedzieć, co jest grane, w ogóle chciałoby się wiedzieć więcej niż się wie po tym jednym rozdziale, także czekać się będzie na to. ;)
  • Arysto 28.06.2016
    Ej, no, kierwa, poprawiałem te błędy, więc goodle docs mnie w chuja robi.
    Momento, muszę odkopać poprawioną wersję, która, jak się okazało, nie jest najnowszą -.-

    Dzięki za motywatory, dziewczyny, doceniam! :) Cieszę się, że ktoś mnie kopie po dupie. No i jak mówiłem - zawsze się znajdzie błąd, którego nie widziałem.

    Dużo.

    Idę kopać w docsach brb :D
  • ausek 07.10.2016
    Z takim lekkim strachem czepnę się troszkę. Drugi akapit obfituje nieco w wyrazy ''niebo'' i ''słońce'' - takie odniosłam wrażenie.
    ''po czym wyssało z niej wszelką nadziej'' - nadzieję
    Brak przecinków w kilku miejscach, a zdarza się, że i nadmiar, np. ''Była przyjemnie czerwonawa, niczym stary mahoń.''
    ''Zauważyła, że włosy spiął w kucyk'' - może lepiej by brzmiało - spiął włosy w kucyk? Pozostawiam to Tobie.
    Przejdźmy do przyjemniejszej rzeczy. Bardzo podoba mi się ta historia, która zapowiada się naprawdę dobrze. Twój styl jest bardzo przyjemny dla czytelnika. Potrafisz nieźle manewrować odbiorcą - jest niczym kukiełka w Twoich dłoniach. Zaciekawiasz, po czym krążysz, nie zdradzając wprost fabuły. W miarę możliwości będę śledzić dalsze części. ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania