Poprzednie częściSzafirowe trzewiki, część 1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Szafirowe trzewiki część 4

Część czwarta – Rajski ptak

*

Jak tylko dowiedziałem się o ciąży, postanowiłem szukać pracy. Zdecydowałem, że zarobię choć parę groszy do końca wakacji, później czas pokaże. Agata z dnia na dzień czuła się coraz gorzej. Ginekolog, do którego chodziła, pocieszał ją i kazał dużo odpoczywać. Mówił, że pierwsze trzy miesiące bywają przewrotne, a później się wszystko unormuje.

Na pierwszych zajęciach z fryzjerstwa zemdlała i trafiła do szpitala, gdzie odwiedzałem ją każdego dnia. Robili jej przeróżne badania i zapewniali, że będzie dobrze. Spędziła tam dwa tygodnie i wyszła do domu. Trzeci miesiąc ciąży dobiegł końca i miałem nadzieję, że najgorszy czas ma już za sobą. Kupiłem kwiaty na powitanie i poszedłem odwiedzić ją w domu, otwarła mama.

– Wejdź. Agata śpi, zrobię herbatę i porozmawiamy – Zaprosiła mnie do salonu.

Siedział w nim ojciec i wyglądał na mocno przygnębionego. Podał mi rękę na przywitanie, ale nawet się nie odezwał.

– Zamknę drzwi, żeby jej nie budzić – powiedziała kobieta, wnosząc herbatę.

Rozstawiła kubki i usiadła obok męża. Byli wyjątkowo milczący i nieuśmiechnięci. Ojciec mnie nie dziwił, ale zachowanie matki wydało mi się podejrzane.

– Musimy z tobą porozmawiać – rozpoczęła – a to, co chcemy ci powiedzieć, nie będzie miłe.

Osłupiałem. Fala gorąca przelała się przez moje wnętrze i jakby kamień utkwił mi w gardle.

– Byliśmy dziś na rozmowie z ordynatorem – kontynuowała. – Już miał wszystkie badania i mógł nam powiedzieć, co dolega naszej córce.

– I co jej dolega? – spytałem zaciekawiony.

Matka się rozpłakała, wargi jej zadrżały i jakby łapczywie łapała powietrze.

– Nasza Agatka ma raka – Wyręczył ją ojciec.

Oniemiałem z przerażenia. Nie mogłem wypowiedzieć słowa. Czułem, że chciałbym stamtąd uciec i schować pod kołdrę, gdzie mógłbym się wypłakać, ale nie mogłem się ruszyć, jakbym zamienił się w betonową bryłę.

– To rak nerki z przerzutami na kręgosłup – sprecyzowała mama, wycierając nos chusteczką, którą wydobyła z rękawa sweterka. – Mówił o jakimś naciekaniu na kości. Ja z tego niewiele zrozumiałam, ale powiedział, że jest złośliwy i w bardzo zaawansowanym stopniu.

Milczałem. Chciałem wyć z rozpaczy, ale coś mnie powstrzymywało.

– Nie daje jej szans.

– A jakaś operacja? – wydusiłem z siebie.

– Na wszystko jest zbyt późno, nie dają jej więcej jak trzy miesiące życia.

– Trzy miesiące! – krzyknąłem. – A dziecko?

Rozpłakali się oboje, a ja siedziałem milczący i ogłupiały. Ona chlipała, a on zasłonił twarz dłońmi i żałośnie szlochał.

– Jest dwoje dzieci – wychlipała mama. – Najprawdopodobniej dziewczynki, ale żeby je ratować muszą mieć co najmniej dwadzieścia dwa tygodnie, jednak czym starsze, tym większa szansa na przeżycie.

Złożyłem ręce jak do modlitwy i wcisnąłem je między uda. Kołysząc się, prosiłem w myślach Boga, żeby tego nie robił, żeby mi nie zabierał Agaty, bo nie potrafię już bez niej żyć. Bez niej i myśli o naszym dziecku, a teraz okazało się, że mogę stracić ją i nie jedno, ale dwoje naszych dzieci.

– Dlaczego nic nie chcą zrobić? – spytałem rozżalony.

– Nie widzą żadnych szans. Jeszcze ma wysoki poziom wapnia, już sama nie wiem czy we krwi, czy w kościach – odparła, a ojciec zanosił się płaczem. – Zaproponowali nam hospicjum, ale ona wolałaby umrzeć w domu. Zawsze dom był dla niej najważniejszy. – Zapłakała. – Nie mogliśmy uwierzyć w nasze szczęście, kiedy powiedzieliście o ciąży. Kiedy była mała, jeździliśmy na prześwietlenia stawów biodrowych i uprzedzano nas, że może być bezpłodna po tylu naświetleniach, a ona tylko mówiła, że chce być mamą. Nic jej o tym nie mówiliśmy, by nie odbierać jej nadziei. Te dzieci to dar od Boga, módlmy się, żeby one urodziły się szczęśliwie. Wychowamy je razem, jak tylko umiemy najlepiej.

Milczałem, już nie zapytałem o nic, czułem wielki żal do całego świata. Żal, gniew i rozpacz. Mieniąca się kolorami mydlana bańka pękła. Poszedłem do niej tylko na kilka chwil. Chciała spać.

***

Do pracy szedłem inną drogą niż zwykle. Wstąpiłem po bułki, do których wziąłem z domu kilka plasterków szynki na śniadanie. Wszędzie mówili tylko o krakowskim trucicielu. Gorący temat. W pracy znów zastałem pełne biurko listów, liścików i radio RMF, a w nim rozmowy z przypadkowymi ludźmi spotkanymi na ulicach śródmieścia. Wszyscy mówili o strachu, bezradności policji i cierpieniu rodzin otrutych. Ktoś nawet wspomniał o terroryście, który bezlitośnie zastrasza, Bogu ducha winne, społeczeństwo.

*

– Kochanie, miałabyś ochotę coś zjeść – spytałem Agaty. Leżała w pokoju spowitym mrokiem przez zaciągnięte zasłony. Była jeszcze bardziej wychudzona niż wcześniej z sinymi cieniami pod oczami, ale nadal uśmiechała się bladymi, wąskimi ustami.

– Nie, wystarczy, że ty jesteś przy mnie – odparła. – Wiesz, że zakochałam się w tobie od pierwszego wejrzenia?

– Nigdy wcześniej o tym nie mówiłaś.

– Już pierwszego dnia zwróciłam na ciebie uwagę – wyznała. – Jako jedyny wydałeś mi się męski. Wszyscy inni chłopcy mieli dla mnie coś z dziecka, a ty i ta twoja poważna mina oczarowała mnie męskością.

Roześmiałem się. Pomyślałem, jak pozory mogą mylić.

– A ty mnie wkurzałaś – palnąłem bez zastanowienia, ale ona, jak zawsze, była twarda i tylko klepnęła mnie w ramię.

– Dlaczego? – spytała.

– Zasypywałaś mnie babskimi duperelami, o których nie miałem pojęcia i śmiałaś się ze mnie, że nigdy wcześniej o nich nie słyszałem. Byłaś namolna jak komar. Bzyczałaś mi do ucha i, ni cholery, nie mogłem się od ciebie odgonić.

Zachichotała jak za dawnych, dobrych czasów. To wszystko, co dobre, wydawało mi się tak odległe, że wręcz nieprawdopodobne, że w ogóle się wydarzyło. Kiedy byłem przy niej, cieszyłem się każdą spędzoną z nią chwilą, ale po powrocie do domu czułem się pusty jak bęben. Miałem wrażenie, że czas ucieka mi przez palce, że dni do jej śmierci zbliżają się tak wielkimi krokami, że nie dam rady ich prześcignąć. Wyłem z bezradności pod prysznicem i błagałem Boga, by żyła jak najdłużej. Nie mogłem myśleć o niczym innym, tylko o tym, jak niknie w oczach. Co dzień była chudsza i marniejsza. Skóra posiniała i zwiotczała. Nawet jej brzuch wydawał mi się nie rosnąć, ale było czuć ruchy i to była jedyna rzecz, która trzymała mnie w nadziei na lepsze jutro.

– Zamyśliłeś się – Pociągnęła mnie za rękaw.

– Nawet jak tak było, myślałem o tobie.

– A myślisz o dziewczynkach?

– Myślę, ale ty jesteś najważniejsza.

– Chciałbyś, żeby były podobne do mnie?

– Chciałbym, żeby były takie ja ty. Obydwie – dodałem. – Radosne, uśmiechnięte i pełne życia – palnąłem i po raz pierwszy rozryczałem się przy niej.

Przyciągnęła mnie do siebie, głaskała po włosach i całowała w czubek głowy.

– Gdyby nie one – wyszeptała – chciałabym, żebyś mnie otruł tym kwiatkiem z twojego ogrodu. Żebym poszła do nieba w tych szafirowych trzewiczkach. Nie mam już siły walczyć z bólem, nie mam siły go znosić. Gryzę pościel, by nie wyć jak pies u twojej sąsiadki. Pokornie znoszę to wszystko tylko dla nich i dla ciebie. Chciałabym już dzisiaj umrzeć, ale czuję, że to jeszcze nie koniec moich cierpień.

– Tak strasznie mi przykro – przyznałem przez łzy – a najbardziej, że nijak nie mogę ci pomóc.

Minął październik i kilka dni listopada, a razem z nimi dwudziesty drugi tydzień ciąży. Nie wiem, skąd brałem tyle energii, by wstawać do pracy, zaraz po niej biec do Agaty, patrzeć na jej cierpienie, słuchać jęków. Chyba myśl o cesarskim cięciu nakręcała moje tryby. Mamy prawie nie widywałem, z Miłoszem miałem nikły kontakt, ale to już dawno zeszło na któryś tam plan.

– Był dzisiaj lekarz – wyszeptała, kiedy tylko usiadłem przy łóżku. Już ledwo mówiła, a każdy dotyk sprawiał jej ból, dlatego siadałem na ziemi.

– I co powiedział?

– Przepisał mi morfinę, żebym mogła spać. Będziesz mi ją dawał przed wyjściem.

– A co mówił o porodzie?

– Mówił, że za kilka dni, żeby jeszcze poczekać choć tydzień, że każdy dzień, to większa szansa dla dziewczynek.

Podałem jej szóstą dawkę morfiny, a strzykawkę wsunąłem w kieszeń, by po powrocie do domu włożyć ja do kasetki, którą nazwała Skrzyneczką Tajemnic obok pięciu innych. Błagałem wszystkich świętych, żeby zastrzyk nie zaszkodził dzieciom. Teraz tylko w nich pokładałem nadzieję. Jeszcze tylko dzień lub dwa i będą z nami. Agata będzie mogła zobaczyć swoje potomstwo i cieszyć się nimi choćby przez krótki czas. Pragnąłem, by były już na świecie i żeby mogła powiedzieć o sobie mama.

Tej nocy nie mogłem spać. Alarm w komórce zadzwonił o piątej trzydzieści, a mnie się wydawało, że nawet nie zmrużyłem oka. Wspominałem ojca i sytuację, o której nie pamiętałem latami, a właśnie wtedy wdarła się do mojego umysłu i skłoniła do refleksji. Tata siedział na stołku za domem i rozmawiał z Miłoszem, trzymając go na kolanie. Wyglądał jak dziadkowie innych dzieci w naszym wieku. Miał rzadkie, siwe włosy zaczesane do tyłu, szare, zmęczone oczy i pomarszczoną, pociągłą twarz. Kiedyś musiał być wyższy, ale w mojej pamięci pozostał pochylonym, przygarbionym starszym panem.

– Chodź do nas! – zawołał do mnie.

– A gdzie będę siedział? – spytałem, biegnąc w ich stronę.

Poklepał dłonią po drugim udzie i rzekł uśmiechnięty:

– Tutaj. Tatuś ma dwa kolana. Po jednym dla każdego z was.

Pomógł mi się wdrapać i kontynuował:

– Mam też dwie ręce, żebym mógł każdego z was przytulić do siebie i dwa ucha, żebym mógł każdego z was wysłuchać i dwoje oczu, które widzą, co każdy z was nabroi – roześmiał się.

– Ale masz tylko jedno serce. Którego z nasz kochasz? – spytał Miłosz. On zawsze był bystrzejszy ode mnie, pomyślałem wspominając tę scenkę.

– Mam jedno serce – odpowiedział – ale jest bardzo pojemne. Kocham tak samo was obu i jeszcze znajduję miejsce na miłość do mamusi. W waszych serduszkach też jest tyle miejsca, żebyście mogli kochać siebie nawzajem, mamę i mnie, a nawet jeszcze kogoś więcej.

Zaraz po alarmie telefon zaczął wibrować, dzwoniła mama Agaty. Odebrałem pospiesznie.

– Kornel, przyjedź szybko – powiedziała.

– Zaraz będę – rzuciłem odpowiedź i nie czekając, czy coś więcej chce jeszcze powiedzieć, rozłączyłem rozmowę.

Ubrałem się w pięć sekund i wybiegłem na zewnątrz. Było jeszcze zupełnie ciemno, nie padało, ale w powietrzu czuło się jesienną wilgoć. Nie zastanawiając się nad tramwajem zbiegłem ulicą Lubicz, przekosiłem planty, później obok Teatru Słowackiego Szpitalną do Rynku. Przeciąłem go, kierując się na Szewską. Nawet nie pamiętam czy były już kwiaciarki, stragany z obwarzankami, gołębie na pewno jeszcze spały. Przebiegłem obok Bagateli i pędziłem Karmelicką, minąłem Rajską. Tak, minąłem. Teraz przyszło mi to do głowy. I już byłem na Michałowskiego, gdzie w jednej z kamienic mieszkała Agata. Biegnąc w szaleńczym pędzie, zastanawiałem się, co się wydarzyło, że po mnie zadzwonili. Mieszanka myśli mnie przerażała, nie było w niej żadnych pozytywów. Zziajany wpadłem do mieszkania i od razu skierowałem się do niej. Leżała na prawym boku z twarzą skierowaną w stronę pokoju. Miała zamknięte oczy i lekko uchylone usta. Dźwięki, jakie wypełniały cały dom, nie dawały mi żadnych wątpliwości. Agata nie żyła i zabrała ze sobą dziewczynki. Wyłem z rozpaczy i całowałem martwe ciało. Jak przez mgłę słyszałem słowa jej matki, która mówiła, że kiedy do niej zajrzała o wpół do szóstej, była już zimna, a brzuch nieruchomy. Nie umiałem znaleźć słów na moją rozpacz. Po chwili zjawiło się pogotowie, ale wiedziałem, że jest za późno, by zmienić cokolwiek.

Do pogrzebu nie jadłem nic i nie wychodziłem z mojego pokoju. Nie miałem siły, by iść do pracy. Przeklinałem w myślach wszystko, co mnie otaczało. Miałem wrażenie, że wszystko mnie zawiodło. Najbardziej bolał fakt, że te małe istotki odeszły w taki sposób, że nie dostały szansy. Nie obwiniałem Agaty, ona pewnie byłaby najbardziej nieszczęśliwa, że zgotowała taki los dzieciom, których pragnęła najbardziej. Nie mogłem przeboleć, że nie pożegnałem się z nią i nie zdążyłem jej powiedzieć tylu rzeczy. Chciałem, by wiedziała, że nikt inny nie dał mi w życiu tyle radości, co ona w te kilka miesięcy, zapewnić ją, że będę równo kochał obie dziewczynki i nie pozwolę, by któraś myślała o sobie, że jest gorsza. Nie płakałem. Sam nie wiem czemu. Może dlatego, że zabrakło mi łez, a może wspominając mamę, która mówiła, że łzy nikogo nie wskrzeszą. Czułem ogromną pustkę wokół siebie, znalazłem się na bezdrożu życia.

Z pogrzebu niewiele pamiętam. Czarny, ponury tłum i słowa księdza, że jest teraz tam, gdzie odnajdzie spokój. Może te słowa były jakimś pocieszeniem, myśląc o tym, jak bardzo cierpiała. Rzucane na trumnę grudy ziemi odbijały się echem od wnętrza grobowej przepaści i oznajmiały mi, że to jest koniec. Niezaprzeczalny koniec mojej przygody z Agatą. Mojej przygody z miłością i szczęściem. Moje pięć minut minęło bezpowrotnie.

Wracałem ze spuszczoną głową, mijając buty. Różne. Męskie, damskie, dziecięce i młodzieżowe. Pamiętające lato i te zwiastujące zimę. Białe, czarne, kolorowe. Zupełnie płaskie i na wysokim obcasie. I wśród ogromu butów niesionych przez ludzkie nogi zobaczyłem jedne, jedyne, wyjątkowe w swym rodzaju, szafirowe półbuty zawiązane sznurówką w idealną kokardkę. Spojrzałem na twarz właścicielki, a ona uśmiechnęła się do mnie tak zupełnie bez powodu. Wtedy mnie oświeciło, co chciałbym robić w życiu.

Średnia ocena: 4.9  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • Pasja 14.06.2017
    Strasznie smutna część. A tak chciałam, żeby im się udało. Ten bezlitosny nowotwór zabiera zawsze, to co najlepsze. Myślałam, że dziewczynki utrzymają się życiu. Szereg pytań w tym tekście. Co dalej, co z bucikami. Wątek truciciela pewnie wiąże się z szafirowymi kwiatami. Pięknie opisałaś spotkanie z ojcem. Był lepszym rodzicem niż matka, jeśli chodzi o miłość do dzieci. No i koniec zostawisz nas z niewiadomą. Co Kornel chcę w życiu robić? Pozdrawiam
  • KarolaKorman 14.06.2017
    Na wszystkie pytania odpowiedzi już jutro w piątej, ostatniej części.
    Tak bezlitosny nowotwór zbiera swoje żniwo. Mówią, że śmierć wybiera ludzi jak kwiaty - najpiękniejsze :(
    Dziękuję, że czytasz, pozdrawiam :)
  • MarBe 14.06.2017
    Brawo piszę to przez łzy i nie zapomnę o następnych częściach. 5
  • KarolaKorman 14.06.2017
    Ja pisząc tę historię, też uroniłam niejedną łzę. Jest tylko jeszcze jedna część, na którą zapraszam już jutro. Dziękuję, że zajrzałeś, serdecznie pozdrawiam :)
  • Adam T 14.06.2017
    Dotarłem tu i w zasadzie już chyba można wyciągać wnioski. Zrobiłem sobie dziś dzień na nadrabianie.
    Czyta się to jednym tchem, druga część trochę sztywna, chyba mrówka to zauważyła i ja się zgadzam, w pisaniu o młodzieńczości, zabrakło młodzieńczości :) Zastanawia mnie postać matki Kornela, bo jest marginalnie potraktowana, a wejście w pierwszej części ma mocne, niejasny ciągle jest motyw nocnego moczenia, czy będzie mieć związek z trucicielem, czy matka będzi mieć związek. Liczę na miażdżącą ostatnią część :))
    Zbudowałaś historię, która płynie wartko, a czytelnik wraz z nią, nawet jeśli w pływaniu jest słaby.
    Czytając, serce samo się ściska, ale zazwyczaj kiedy bohater zaczyna układać sobie życie i siebie samego, następuje zwrot, i bohater ląduje w jakimś koszmarze.
    Nie żałuję ani minuty spędzonej z Twoją historią. Żałuję jedynie, że talenty marnują się na opowi, zamiast gromadzić tantiemy od sprzedawanych książek.
    Cóż mogę dać, jedynie pięć :((
  • KarolaKorman 14.06.2017
    Historię pisałam na temat ,,Bezdroża życia'', a trudno na taki temat pisać na wesoło, no chyba że ja to tak widzę, dlatego wyszło, jak wyszło. Muszę się jeszcze raz przyjrzeć tej drugiej części, bo czytelnik faktycznie dużo widzi, a skoro już druga osoba pisze, że jest sztywna, powinnam coś tam dodać bardziej młodzieżowego, ale to już przez weekend. Na wszystkie Twoje pytania odpowiem w kolejnej, ostatniej części. Dziękuję serdecznie, że czytasz i zostawiasz komentarz :)
  • Karawan 17.06.2017
    Tak to napisałaś, że zamiast włączyć Czepialskiego - doleciałem do końca - gratuluję! Wróciłem więc i... 5!
  • KarolaKorman 18.06.2017
    Mam nadzieję, że wyjazd się udał :) Za gratulacje dziękuję :)
  • Specific_girl 03.10.2017
    Czytając to mam łzy w oczach, zawsze bardzo przezywam trudne momenty, a teraz, będąc matką i czytając o takich rzeczach przeżywam to jeszcze bardziej...

    Przepraszam, ale nie mam siły tego skomentować.
    Teraz jestem pewna, że on morduje, bo jest wściekły na cały świat: Mężczyzn, kobiety i dzieci. Lekarzy i nie danej mu rodziny.
  • Tanaris 21.12.2017
    Ten rozdział taki smutny, coś czułam, że umrze, ale pomimo tego nadal gdzieś była nadzieja. 5!
  • KarolaKorman 21.12.2017
    Tak, ten rozdział był najsmutniejszy, choć myślę, że całe to opowiadanie mix smutnych wydarzeń. Nadzieja potrafi poczynić cuda, ale w tej sytuacji nie było szans na radosne zakończenie :(

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania