Szczepan The Killer: Początek
Wszystko zaczęło się pewnej ponurej nocy 1981 roku.
- Ej, Maryśka, chodź na bara-bara - Szkaradny mężczyzna wciągnął leniwie wypełzającego z nosa gila i rzucił się na niemniej szkaradną kobietę z zwierzęcym porządaniem.
- Bierz mnie! - krzyknęła zdzierając z siebie obrzygany podkoszulek, a następnie dziurawy stanik znaleziony na śmietniku.
Co Mirosław miał wziąć, to wziął i nie zostawił resztek.
Całość odbyła się na ulicy, w pobliżu dworca i na przeciwko domu pana Białkowskiego, który obserwował wszystko przez lornetkę, bo zboczeniec z niego był i zoofil. A trzeba było wiedzieć, że miał, co oglądać tamtej nocy. Nie wnikając w szczegóły stosunku seksualnego ludzi brudu i ulicy, można napomknąć, że pan B. nieomal nie stracił przytomności oglądając tę piekną manifestację siły natury.
Tak czy siak, prawdziwa zabawa zaczęła się dopiero dziewięć miesięcy później, a w zasadzie nawet dziesięć, w pięknym kościele Matki Boskiej, co świecił nad miastem jak lampion.
- Ja ciebie chrzczę... Szczepanie - I tak dalej to leciało, ale nikt z radości nie płakał, bo...
- Proszę podpisać tu - Pan w garniturze przybył na chodnik kilka dni później mając ze sobą stosowne papiery. Maryśka i Mirosław spojrzeli po sobie, ale decyzja była podjęta już dużo wcześniej, więc...
- Proszę - wykrztusił Mirek siląc się na wyraźność i żeby nie walnąć czegoś głupiego. Ręka się trzęsła, serce drżało, ale to tylko dlatego, że zima, a nie, że bachor. Długopis był prawie wypisany, w zasadzie bardziej drążył kanaliki w kartce, niż zostawiał atrament, ale słowo się rzekło, albo raczej zapisało. Mirosław Bibuła - tak było napisane, a pierwsze było słowo, więc i ostatnie być musiało.
- Jeszcze pani - Garniturek przekazał dokumenty parchatej, śmierdzącej kobiecinie.
- Potrzymaj - przekazała pałeczkę, to jest dziecko, i wzięła długopis w przemarźnięte dłonie. Kreśliła starannie, dokładnie, zupełnie niepodobnie do ludzi ulicy, ale w sumie chuj z tego wyszło, bo podpis i tak nieczytelny. Marysia Bibuła z domu Paździerz - tak zostało wyryte jak w glinianej tabliczce.
- Dziękuję - Elegancik zebrał papiery, spiął i schował do teczki, bo zimno i wiatr - Proszę przekazać dziecko.
- Mirek - Stary już spał, ale chłopaczka trzymał dość mocno, więc przynajmniej na betonie nie leżał - Proszę - Maryśka wzięła, co jej i oddała, żeby nie było już więcej jej, bo ciężko by było na tym smutnym chodniku tak we trzech.
Facet w garniturze zniknął, już więcej go nie widzieli, zresztą i tak zmarli jeszcze tej zimy. Wyziębienie, ale przynajmniej Szcepan nie, bo w pokoju są grzejniki.
W ogóle to spędził tam, w domu dziecka, lata cztery. Od kołyski do pierwszego roweryka (takiego na obrazku, bo na prawdziwym nie dane mu było pojeździć). Czasami było chłodniej, zawsze brudno, ale nie narzekał, bo w zasadzie nie mógł, bo wciskano mu ten piękny kit. "Rodzice cię porzucyli, byli patusami, alkoholikami, gwałcicielami, a w ogóle twój ojciec się zabił". Wszystkim dzieciuchom tak mówili, ale jemu trochę bardziej, bo on niczego nie doświadczył, ale i tak był zjebany. Mówili na niego (inne dzieci z domu dziecka) Sceban, bo sam tak się przedstawiał.
Pewnego dnia na śniadanie była zupa mleczna.
- Może cię dzisiaj wezmą - powiedział mu ktoś na stołówce i zniknął szybciej niż Szczepan mógł dotrzeć jego nieszczepioną twarz.
- Chcę tego - Powiedział palec wskazujący kobiety, która przechadzała się po dziecięcych pokoikach.
- Jeztem Szceban - rzekł bez zaproszenia, pytania lub choćby pozwolenia.
- On tak zawsze? - Palec się trochę cofnął, bo był wyczulony na zjebane geny.
- Nie jego wina - załagodziła rzeczywistość pracownica - Trochę nauki i będzie dobrze.
- Skąd pani wie? - Palec schował się w szkarłatnym rękawie - Nie będę ryzykować.
Odeszła tupiąc obcasami.
Następnego dnia przyszła kolejna.
- To jest chłopiec? - Chowała twarz za pomalowanymi paznokciami.
- Tak, proszę pani - odpowiedziała inna pracownica, bo każdego dnia jest inna.
- Proszę mi go dać - Miała brązowe oczy.
- Nasyfam się Scepan - Znowu przerwał dorosłe napięcie.
Od tamtej chwili miał już dom. Małe mieszkanie na obrzeżach miasta, z widokiem na dworzec. Kilka pokoi ładnie urządzonych, radio i telewizor. Szczepan był szczęśliwy, ale kobieta cierpiała.
Minęło kilka lat i chłopiec poszedł do szkoły.
- Nie patrz! - krzyknęła łapiąc za głowę i rzucając precz - Nie patrz!
Chłopiec poczuł prawdziwy ból. Opiekunka w łazience, kap-kap, szuuuu, kap-kap, trach. Mimo zakazu podszedł i zobaczył, co nie chciała, żeby widział. Czerwone, czerwone, kobieta na ziemi, kobieta na ziemi, sączy się, rozlewa... Znowu sam.
Przychodzą granatowi i zabierają to, w czym już nie ma życia.
- To twoja matka? - Mundurowy wskazał na czarny worek.
- Tak - odrzekł cicho, bo nie rozumiał, że nowa mama to teraz śmieć.
Zabrali go. Przesłuchanie. Dom dziecka. Ten sam pokój.
- Witaj z powrotem - wycedziła ironicznie kierowniczka, bo nikt nie lubi jak robi się więcej gęb do wykarmienia.
Zjeb. Patus. Skurwiel. Idiota. Nawet mówić nie umie. Nikt go nie przygarnie. Niech gnije. Spalcie go w piecu. Śmieć.
Potem kolejny opiekun, tym razem tak na serio.
- Bądźmy rodziną - powiedziała za pierwszym razem i brzmiało to bardzo pięknie.
Potem, jeszcze dalej, coś poszło nie tak. Zdarza się. Taki już los takich ludzi. Pierwsza krew. Pierwsza krew. Pierwsza krew.
- Aaaaaaaaaaaaa!! Kuuuuurwaaa!!!
Komentarze (3)
Poza tym ta część, w moim odczuciu, odstaje od poprzedniej, która była zawiadiacko śmiesznie pokręcona.
Natomiast tutaj jest trochę "na poważnie", i pytanie: w którą stronę zamierza pójść autor?
Zatem
Trzeba poczekać i się przekonać.
Pozdro
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania