Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Szczęście

– Nie ruszaj się! – krzyknął policjant i wymierzył pistolet w mężczyznę przytulonego do kaloryfera.

Miał przed sobą kościotrupa obciągniętego szaro-siną skórą, z garstką gnijących zębów i zapadniętymi oczami – nie ruszał się, obejmował jedynie żeliwne żeberka emanujące ciepłem.

Po podłodze walały się kawałki szkła i opakowania po lekach. Część szafek była doszczętnie opróżniona. Mężczyzna w mundurze zbliżał się do istoty w kącie, cały czas trzymając ją na muszce. Z każdym krokiem fetor był trudniejszy do zniesienia.

Do środka wszedł drugi policjant. Był znacznie starszy niż kolega. Zaklął i zasłonił twarz ręką.

– Co jest? – wycedził.

– Chyba kompociarz.

Stary zeskanował wzrokiem postać. Wystarczyła chwila, by zorientował się, że ma przed sobą heroinistę. Widok kogoś zdewastowanego przez nałóg nie robił już na nim żadnego wrażenia. Oswoił się z tym, tak samo jak z codziennym klepaniem raportów. Chrząknął dwa razy i powiedział:

– Nie ma co czekać. Darek, bierz go z jednej, ja z drugiej i idziemy.

Młodszy schował broń do kabury. Szedł powoli, nie spuszczając wzroku z włamywacza, jakby w każdej chwili spodziewał się ataku. Był chyba tak samo przestraszony jak osoba, którą miał za chwilę obezwładnić.

Stary kiwnął głową i obaj doskoczyli do skulonej postaci. Przygwoździli ją do podłogi i wykręcili ręce. Narkoman jęknął, kiedy Darek zatrzasnął kajdanki. Starszy chwycił go jak worek ziemniaków i popchnął przed siebie.

– Ruchy.

– Co z nim robimy? – spytał młodszy.

– Może do kina go weźmiemy? – zarechotał starszy.

– W takim stanie wieźć go do firmy?

– A to moja wina?

Przełożony rzucił Darkowi ironiczne spojrzenie. Zapalił papierosa i wypuścił dym nosem. Zmęczenie coraz mocniej dawało się we znaki – nie spał od dwóch dni, kawa nie pomagała i byle pierdoła mogła go wkurzyć.

Zatrzymany nie stawiał oporu. Szedł jak we śnie i pewnie nie zdawał sobie sprawy z całego zamieszania, a może nie miało to dla niego żadnego znaczenia. Odezwał się dopiero, kiedy policjanci wepchnęli go na tylnią kanapę radiowozu. Żaden z mundurowych nie przejął się tym, co chciał powiedzieć.

– Spadamy, bo się rozsypię – powiedział starszy.

– Nie czekamy?

– Na co chcesz czekać? Aż ci kuśka odmarznie?

Darek spojrzał na twarz kolegi. Jego czerwony pysk buldoga nie wyglądał na taki, który przyjmie sprzeciw.

– Powiedzieli, że przyjadą i zabezpieczą, to przyjadą i zabezpieczą. – Starszy pstryknął petem w zaspę i zaczął pakować się do poloneza. Tusza, kurtka i kamizelka krępowały mu ruchy i wsiadanie wyglądało komicznie.

Jechali przez miasto, które wyglądało, jakby zdziesiątkowała je epidemia dżumy. Po ulicach przemieszczały się pojedyncze jednostki opatulone w kożuchy. Na tle śniegu wyglądały jak cienie.

– Zatrzymaj się tu – rozkazał buldog.

Samochód zatrzymał się, a aspirant z trudem wytoczył się z auta i skierował swe kroki do sklepu nocnego. Darek zerknął przez szybę na tylne siedzenie. Narkoman siedział grzecznie, pojękiwał cicho, a jego twarz świeciła się od potu. Dygotał.

– Masz jakieś imię? – zapytał policjant.

– Grzesiek – opowiedział tak cicho, jakby nie istniał.

– Ile masz lat?

– Dwadzieścia sześć.

Mężczyzna wytężył wzrok. Starał się znaleźć twarz dwudziestosześciolatka w twarzy Grześka, ale nie potrafił. Musiała być schowana głęboko pod siniakami i bliznami na szorstkiej jak papier ścierny skórze. Darek, mimo niemal półrocznego doświadczenia w policji, nie widział jeszcze kogoś w tak strasznym stanie. Im dłużej patrzył na Grześka, tym większe czuł obrzydzenie.

Starszy aspirant wgramolił się ponownie do pojazdu. Wyciągnął z kieszeni setkę wódki z czerwoną kartką. Zerknął wymownie na Darka.

– Chyba mnie nie podpierdolisz, nie? – powiedział.

– Nie, spoko – odparł kolega.

– Będąc psem, warto pamiętać o szczeniaczkach – zarechotał i wlał w siebie zawartość buteleczki. Alkohol zmył mu zmęczenie z twarzy.

Ruszyli i przez długi czas jechali w milczeniu. Jedynie Grzesiek wydawał z siebie dźwięki, które chyba miały być słowami, ale składały się jedynie w niezrozumiałe stękania. Starszy policjant wyciągnął papierosy. Przeczytał ostrzeżenie o zagrożeniu dla zdrowia i uśmiechnął się gorzko.

– Palę dwadzieścia lat, lubię od czasu do czasu przesmarować tłoki, mógłbym żreć golonkę co drugi dzień, a jestem okazem zdrowia – powiedział. – Nie wiem, ile razy kobita chodziła i truła mi: „Witek, wykończysz się, zobaczysz, wysiądzie ci wątroba albo dostaniesz choroby wieńcowej”. Ona była przecież święta, liczyła kalorie, piła te swoje herbatki, a teraz leży przykuta do łóżka i nie może się nawet poruszyć, bo rak wpierdala jej kości.

– Przykro mi – odparł Darek.

– Najpierw rak piersi, potem przerzuty. Nie wiem, czy jest chwila, kiedy nie jest na prochach przeciwbólowych. Wracam do domu, przez półgodziny ją myje, a potem przez półtorej modlę się, żeby już się nie obudziła. Ale ona jest na tyle silna, że wytrzymuje do rana i od świtu znów wyje.

Darek spojrzał na Witka. W oczach starego, cynicznego gliny stały łzy. Kiedy ten zobaczył, że przygląda mu się młodszy kolega, odwrócił twarz.

– Na drogę patrz – rzucił sucho.

Grzesiek zapukał w szybę z pleksy, która oddzielała go od policjantów.

– Czego? – zagrzmiał Witek nie odwracając głowy.

– Muszę przybić – odparł chłopak błagalnym tonem.

– Gwoździa sobie przybij.

– Proszę…

– Chyba cię Bóg opuścił.

– Błagam…

Samochód zatrzymał się na czerwonym świetle. Darek odwrócił się w kierunku narkomana – chłopak był blady i mokry jak topielec wyciągnięty z wody.

– Witek, on serio nie wygląda dobrze – rzekł Darek ze szczerym przejęciem w głosie.

– A jak ma wyglądać, jak daje po kablach?

– Co jak nam zejdzie?

Witek westchnął ciężko. Rzucił pogardliwe spojrzenie w kierunku tylnego siedzenia.

– Dobra, jedź do Bródnowskiego – powiedział po chwili milczenia, po czym zwrócił się do Grześka: – Znaj łaskę pana.

Mieli problem z utrzymaniem narkomana, kiedy wyciągnęli go z radiowozu przed szpitalem. Dygotał z głodu i zimna. Wydawał się być jeszcze chudszy i zniszczony niż w rzeczywistości.

Weszli do środka. Korytarz był długi i jasny, zielone płytki na ścianach emanowały chłodem. Pacjenci siedzieli pod ścianą z oczami wbitymi w posadzkę. Wyglądali jak skazańcy oczekujący na wyrok. Obudzili się na widok policjantów i Grześka. Każdy obserwował ich z nieskrywaną pogardą.

– Taki to zawsze bez kolejki wejdzie – powiedziała kobieta z zabandażowaną ręką.

– No tak, menele muszą mieć swoje przywileje – zawtórował wąsacz z plamami wątrobowymi na twarzy.

– Trzeba było zostać złodziejem.

Policjanci puścili komentarze mimo uszu – nie takie rzeczy słyszeli, a te nie robiły na nich żadnego wrażenia. Ciągnęli powłóczącego nogami narkomana, a ten zdawał się z każdym krokiem coraz bardziej lecieć im przez ręce.

– Stój – powiedział Witek, kiedy zatrzymali się przed drzwiami.

– Nie dam rady – odparł Grzesiek. Oczy same mu się zamykały, a oddech miał płytki i urywany.

– Darek, ogarnij jakiegoś konowała.

Witek i Grzesiek usiedli, a młodszy policjant wszedł do zabiegowego i po chwili wyszedł z dwumetrowym facetem w białym kitlu.

– Do zoo przyjechaliście? – ryknął lekarz. Mimo zarostu wyglądał bardzo młodo, nie miał nawet trzydziestki. Miał jednak naturalną umiejętność traktowania ludzi z góry. – To jest szpital! Zdejmijcie mu to. – Wskazał na kajdanki.

– Mamy do czynienia ze sprawcą czynu zabronionego – odparł Darek. – Taka…

– Mamy do czynienia z człowiekiem, rozumiesz? Z człowiekiem, taką samą istotą jak ty czy ja.

Witek dźwignął się z krzesła.

– Ja rozumiem, że masz misję i walczysz o dyplom najlepszego lekarza w mieście, ale… – zaczął.

– Pił pan coś? – przerwał lekarz.

– Będziemy się licytować na korytarzu?

Weszli do gabinetu. Pulchna pielęgniarka krzątała się po pomieszczeniu jak duch. Jej oczy były puste i zmęczone, na wpół przymknięte. Kiedy weszli, westchnęła ciężko.

– Proszę go natychmiast rozkuć – zaordynował mężczyzna w kitlu. – U siebie możecie robić, co się wam podoba, ale tutaj rządzę ja.

Witek kiwnął głową, a Darek wyjął kluczyk. Chwilę zajęło mu trafienie w dziurkę – ręce Grześka żyły własnym życiem.

– Złożę na pana doniesienie – rzekł lekarz do Witka.

– Będzie mi bardzo miło. – Policjant uśmiechnął się pod nosem. – A teraz zróbcie coś z nim, bo mamy co robić, patrząc po kolejce, wy też.

– Rozkazywać może pan u siebie. Tutaj rządzę ja.

– To zarządź coś, żebym mógł dowieźć tego kolesia do siebie w jednym kawałku, albo zostawię go tutaj, żeby wam, kurwa, zdechł.

Doktor podszedł do narkomana. Nie musiał o nic pytać, wystarczyło spojrzenie w oczy, żeby wiedział o nim wszystko.

– Siostro, midazolem.

Pielęgniarka podeszła do szafki i zaczęła szukać odpowiedniej ampułki. Lekarz stanął przy oknie, obserwował swoje odbicie. Jego twarz rozmazywała się jak młodzieńcze przekonania o zawodzie, w którym pracuje.

Witek przechadzał się po zabiegowym i obserwował sprzęty, ale na żadnym nie zawiesił oka na dłużej. Darek oparł się o kozetkę – zmęczenie dopadało i jego. Oczy zaczynały go piec, więc na chwilę zamknął powieki.

Nagle Grzesiek złapał skalpel. Jego ruchy byłe pewne. Szybkie. Skoncentrowane na celu. Skoczył w kierunku Witka. Wbił nóż dokładnie tam, gdzie powinno być serce. Nie wiedział, co ma robić dalej. Zadał cios, bo coś z tyłu głowy kazało mu go zadać, ale teraz kompletnie nie miał pomysłu, jak się zachować.

Nim uświadomił sobie, co się stało, leżał na posadzce, nadgarstki miał wykręcone, a usta pełne krwi. Kolano policjanta wchodziło mi między łopatki i czuł, jakby w jednej sekundzie pękały mu wszystkie kości.

– Zróbcie coś z nim, kurwa! – krzyknął lekarz. Głos drgał mu jak źle szarpnięta struna.

Witek zacisnął kajdanki tak mocno, że prawie odcinały dopływ krwi do dłoni.

Policjant wyjął skalpel z piersi. Na ostrzu nie było śladów krwi – narkoman nie przebił się przez puchową kurtkę i kamizelkę kuloodporną.

– No i co teraz, doktorze? Dalej pan jesteś taki humanista?

Doktor milczał, jego twarz była biała jak śnieg za oknem. Było widać, że ma dość. Bał się nawet odezwać.

– Co teraz? – zapytał ponownie Witek.

– A co pan uważa? – odparł lekarz.

– Nagle, kurwa, awansowałem?

– Panowie, nie ma czasu na lizanie się po fiutach – wtrącił się Darek. – Chcecie mieć tutaj trupa?

Grzesiek wił się po podłodze. Drgawki były coraz silniejsze.

– Bo sobie zaraz łeb rozpieprzy! – kontynuował młodszy policjant. Spojrzał na pielęgniarkę, która stała jak zaczarowana. – No zrób mu ten zastrzyk, kurwa!

Kobieta ukucnęła i podwinęła narkomanowi rękaw. Jego przedramię było całe w zrostach. Sprawdziła drugą rękę – białawe zgrubienia pokrywały żyły niemal na całej długości.

– Nie wkłuję mu się – oznajmiła kobieta. – Nie mam gdzie

– Sprawdź nogi – powiedział lekarz.

– To samo – powiedziała, kiedy sprawdziła mu żyły pod kolanami. Wszędzie były ropnie i stany zapalne.

– Mogę sam? – wydusił Grzesiek.

Nastała chwila milczenia i słychać było jedynie ciężki oddech narkomana. Policjanci obserwowali każdy jego ruch. Twarze wszystkich, łącznie z pielęgniarką, świeciły od potu.

– Już się tam wkłuwałem – kontynuował chłopak. – Nie będę agresywny.

– Doktorze? – spytała pielęgniarka.

Lekarz sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał dostać wylewu. Nie był w stanie wydusić z siebie nawet słowa. Wzrok kobiety przeniósł się na Witka i wcale mu się to nie podobało.

– Zrób coś głupiego, a będziesz zdychał pod szpitalem i osobiście dopilnuję, żeby trwało to jak najdłużej – powiedział policjant. – Rozumiesz?

Grzesiek kiwnął głową. Gdyby miał cokolwiek, oddałby to za zastrzyk. Witek wziął strzykawkę od pielęgniarki i położył ją na kozetce, po czym ostrożnie rozpiął kajdanki i wstał z chłopaka. Narkoman w mgnieniu chwycił szprycę. Opuścił spodnie, bez wahania ściągnął majtki.

Prącie było sine. Tkwiło wszczepione w gąszcz ciemnych kręconych włosków i potrzeba było wytężyć wzrok, by je dostrzec. Grzesiek zaczął pocierać penisa i pocierał go tak długo, aż narząd wypełnił się krwią.

Odbezpieczył igłę. Znalazł żyłę. Jedyna żyłę, która się do czegoś nadawała.

Wbił.

Się.

W nią.

Wcisnął tłok. Zacisnął zęby z rozkoszy. Fala niekontrolowanego ciepła wypełniła jego ciało. Powoli osunął się na posadzkę.

– Ja pierdolę – zaklął Witek. – Weź ty się lepiej rzuć z mostu albo pod pociąg.

Ale Grzegorz nie słyszał. Leżał półprzytomny na podłodze ze strzykawką wbitą w penisa i nic nie miało znaczenia. Na kilka godzin dostał przepustkę do najlepszego ze światów.

– Jest tu jakieś tylne wyjście? – zapytał Darek.

Pielęgniarka pokręciła głową. Policjanci ubrali chłopaka i wywlekli go głównym korytarzem. Spojrzenia ludzi były jeszcze bardziej pogardliwe i pełne złości. Koleś z napuchniętą twarzą splunął ostentacyjnie. Ktoś inny parsknął śmiechem.

– Dziękuję – powiedział Grzesiek, kiedy wrzucili go na tył radiowozu. Uśmiechnął się najserdeczniej, jak mógł. Oczy świeciły mu jak dziecku.

Uśmiech nie schodził mu z twarzy nawet, kiedy zamykali go w areszcie. Świat był dobrym miejscem, gdzie nic mu nie groziło – nawet oskarżony o pobicie skinhead, który siedział z Grześkiem w jednej celi.

Darek wrócił do mieszkania. Usiadł w kuchni, ale nie miał siły nawet zrobić sobie herbaty. Po prostu siedział i obserwował przeciekający kran. Wziął szybki prysznic, po czym położył się do łóżka i zawinął w kołdrę.

Długo nie mógł zasnąć. Myślał o Witku czuwającym przy Hance. Myślał o zmęczonej pielęgniarce, która musi wytrzymać do świtu na dyżurze. O ściętej strachem twarzy doktora. Myślał o Grześku, o jego zębach, o zrostach na rękach, o zastrzyku, jaki sobie zrobił Nie dawało mu to spokoju. Obrazy same stawały przed oczami. Nie było mu z tym dobrze. Starał pocieszać się faktem, że chociaż przez chwilę widział dzisiaj człowieka naprawdę szczęśliwego.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Justyska 24.05.2018
    Jak dla dobrze napisana historia z ciekawym zakończeniem. Smutne, że jedynie Grzesiek stał się dla niego obrazem szczęścia... cóż za ironia losu. Zostawiam 5 gwiazdek.
    "Oczy świeciły mu jak dziecku.

    Uśmiech nie schodził mu z twarzy nawet, kiedy zamykali go w areszcie. Świat był dobrym miejscem, gdzie nic mu nie groziło " - Zobacz sobie tu powtórzenie słowa "mu"

    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania