Sześć plag oczyszczenia - prolog
Wieczór nastał szybko tak jak zawsze. Ulice zamilkły wraz z ostatnimi promieniami słońca ukrytego już za horyzontem. Najgłębsze zakamarki najgorszych melin powoli tonęły w skrzętnie ukrywanych tam trupach. Składowiska ciał wybierano losowo, bez większych kalkulacji. Najważniejszym kryterium była ciemność. Tam, gdzie światło nie miało racji bytu, rozkładające się truchła gniły w spokoju z dala od ulicznego gwaru i chaosu. Codziennie ich przybywało.
Na początku jakoś sobie z tym radzono, nawet dobrze ukrywano problem przed wyciekiem do gazet. Szpitale o dziwo nie miały wiele roboty. Chorzy umierali kilka godzin po pojawieniu się wczesnych niegroźnych objawów, podobnych do tych przy zwykłym przeziębieniu. Dopiero około godziny przed zgonem ujawniała się cała prawda. Ciało siniało w nienaturalny sposób, by w kolejnej fazie cała jama brzuszna wypełniła się krwią z pękniętych naczyń krwionośnych i narządów. Opakowany w skórę i kości kisiel zaczynał bulgotać niczym wrzątek, co oznaczało ostatnią fazę choroby. Panika opanowała całe miasto, choć paskudztwo rozprzestrzeniało się tylko w południowej jego części. W dzielnicach biednych. Północna część zamieszkana przez elity była bezpieczna, ale tylko do czasu. Zdesperowana biedota szturmem ruszyła w stronę północnych willi, szukając ratunku. W oczach mieli jedynie strach, zero nadziei. Biegli, bo to samo robili inni i kolejni. Salwy ołowianych kul wojska zdziesiątkowały panikujących. Od starców po kilkuletnie dzieci. Dobito resztę poukrywaną między budynkami. Wszystko na rozkaz elit wśród elit. Trzeba było kilkudziesięciu lat, aby tak naprawdę zrozumieć, że ten podział miał pewne braki. Że obok siebie żyły bezduszne zwierzęta opakowane w ludzką skórę, elitarni władcy świata i ostatni, najważniejsi – ludzie.
Trzy jednostki specjalnego patrolu kontrolnego zatrzymały się obok kamienicy Rusałek. Elitarny burdel cieszył się powodzeniem na całym Południu, wciągając w tunel rozkoszy niczym w leśną głuszę naiwniaków i niewyżytych studentów z pobliskiej uczelni. Trzy półnagie dziwki stały na progu wejścia obok leżącego na schodach faceta. Szpetne twarze zakrywały foliowymi torbami, klasykiem pożądanym przez większość klientów. Dwójka funkcjonariuszy wysiadła z auta, szepcąc coś do siebie.
— Kolejny? Ile można? — syknął dowódca patrolu, wątły worek kości.
— To już ostatni raz, tak na pewno, na pewno — tłumaczyła się dziwka. Jej rudy warkocz oblepiony był dziwną kleistą breją, co zauważył szeregowy.
— Nie komentuj. To już dawno… te… niemodne — szybko zakomunikował dowódca.
— Tak jest. Nie modne.
— Jakiś problem? — wtrąciła ruda. Pozostałe dwie stały cicho, gapiąc się na zwłoki mężczyzny. Jakby czując na sobie odpowiedzialność za jego śmierć, nie podnosiły wzroku.
— Żaden problem miłe panie. Wracajcie do roboty, a my go zabierzemy. Cztery przecznice stąd potrzebują dostawy na pudding
— Zdechł ot, tak. Wie pan, jak to jest. My tylko…
— Spokojnie. Nie pierwszy, nie ostatni. Bierzemy go i sumienie czyste. Jeszcze się panie przysłużyły, bo z takiego kabana to jadła starczy na… — Machnął ręką, spoglądając na trupa.
Załadowali ciało na pakę. Dowódca skarcił jeszcze szeregowego widząc, że przypatrywał się jednej z dziwek maślanymi oczami.
— Kurwie wszystko jedno, bierze, co dają, ale nam ludziom dano wolność wyboru. Skorzystaj z niej i nie spierdol sobie życia doszczętnie. Wystarczy, że wstąpiłeś do służb kontrolnych.
Kiedy odjeżdżali, wszystkie trzy spoglądały na nich dziwnych wzrokiem. Chyba miały nadzieję, że wejdą jeszcze na szybki balet.
— Z tą plagą to jest cholerny zapierdol. Właściwie to był, ale teraz to też nielekka robota. Nie znasz ani dnia a ni godziny, kiedy trafi na ciebie. — Dowódca posmutniał. Nagły przypływ myśli wyzwolił w nim uczucie, którego nie znosił – strach.
— Teraz jak wybudowali ten mur między Południem a Północą…
— Tyle, co ci w szkole nagadali, to połowa jest kłamstwem. Mur chroni tylko Północ, a Południe nadal tonie w trupach. Co z tych wszystkich piguł i zastrzyków, jak nadal wozimy te truchła i wozimy. Pudding. Ktoś genialny odkrył, że to czerwone krwiste gówno ze środka zwłok jest jadalne po obróbce, chyba termicznej. I cyk. Po problemie głodu. Teraz się żre pudding.
— Pan się o nich martwi?
— O tych z Południa? Tak. Urodziłem się tu i wychowałem. A kiedy okazało się, że ludzie padają tu jak muchy, jak cholerne muchy, uciekłem.
— Mówią, że niedługo wspieranie Południa będzie zabronione, że utonie w trupach na dobre. — Szeregowy poprawił mundur, widząc, że dowódca zamyślił się po jego słowach. Wyraźnie się bał, walczył z tym, ale nie mógł wygrać
— Ludzie dużą mówią, na razie mają nas, ostatnią deskę ratunku.
Komentarze (14)
5.
A w pisaniu to tak normalnie
Jak jest później? Jak dla mnie, w porządku. Znaczy się – czytałam z zainteresowaniem, ale szczególnych wrażeń nie zaznałam. W tej objętości nie da się zbudować bohaterów, intrygi, da się tylko przeć do przodu, znak za znakiem, aż do tabliczki "koniec" :)
Początek przedni - zachęcił mnie - przeczytam resztę i ocenię - tylko ja się słabo znam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania