Szkice o snach - Król Olch

Ciemność klei się do twojej twarzy. Agresywnie atakuje nozdrza, wypełniając je słodkim zapachem czerni. Budzisz się. Bez przerażenia. Bez krzyku. Bez reakcji. Po co zdzierać sobie gardło, kiedy i tak nikt cię nie usłyszy? Wszelkie działanie jest pozbawione sensu, przekonałeś się o tym na własnej skórze.

 

Wszystko zaczyna się od snów. Ile razy to słyszałeś? W tanich czytadłach? W sztukach teatralnych? W rozmowach toczonych w zaułkach ulic, na granicy cienia i światła? Pamiętasz ściany zmurszałych budynków pokrytych plakatami, z których biło jedno hasło w wielu wariantach — wszystko zaczyna się od snów. Skąd ci ludzie to wytrzasnęli, myślałeś wtedy. Głupota, odpowiadali inni.

 

Jakby światu nie brakowało problemów, miasto oszalało.

 

Podczas ostatnich miesięcy Lundt ogarnęła zbiorowa obsesja. Oniryczna gorączka. Ulice pogrążają przewodzący w brudzie kaznodzieje, towarzyszą im biczownicy i bliźniaczy motłoch. Sen stał się ich mantrą, nową religią. Wygłaszają mowy o truchle naszego opiekuna, boskiego Wielkiego Architekta. Przepowiadają koniec świata, widząc ratunek jedynie w pogrążeniu się w wiecznym śnie.

 

Wieczny Sen. Sen będący źródłem wszystkiego tego, co pozytywne i negatywne. Większość z tych pomyleńców nawet nie wspomina o negatywnych aspektach. A jeśli już to robi, przekręca je na swoją modłę. Chcą wszystkim udowodnić, że to, co złe ma prowadzić ku dobremu. Ku zapomnieniu. Ku pustce. Ty uważałeś to za głupotę. I jak się teraz z tym czujesz, dziwaczejąc w tym bezświetlnym miejscu?

 

Zostałeś wrzucony do ciemnicy wypełnionej nieprzeniknioną ciemnością. Nie wiesz, kiedy zaczyna się dzień, ani kiedy się kończy. Przypominasz sobie jedno z kaznodziejskich kazań. Wychwyciłeś je, spiesząc się w drodze na uniwersytet.

 

Zgrzybiały starzec stanął na skrzyni i wydarł się grzmiącym głosem. Krzyczał o śmierci Boga, o jego martwym ciele, które od zarania dziejów toczy was w zgniliźnie. Uniemożliwia odkrycie Prawdy, zapada was w Fałsz.

 

Zwróciłeś głowę w jego kierunku, a on kontynuował tyradę. Teraz przeszedł do rozwiązań, nawoływał do porzucenia wszystkiego co doczesne, ulegnięcia w Wiecznym Śnie. Mógł wam w tym pomóc. Znał techniki, rytuały. Twierdził, że posiadł drogę ku oświeceniu, że kontrolował ją siłą własnej woli. Widział w sobie Charona Snów.

 

Twoją uwagę odwrócił własny upadek. Kolana zderzyły się z chropowatą kostką. Dłonie zaryły o kurz. Zanurzyły się w nieczystościach. Kiedy spojrzałeś na nie, dostrzegłeś własną twarz wykrzywioną w sardonicznym uśmiechu. Przerażony krzyknąłeś i uciekłeś z opętańczym krzykiem, wyrzucając ramiona w górę. Spokój znalazłeś dopiero w swoim gabinecie, gdzie pracowałeś nad stosami książek. Zapisywałeś całe zeszyty notatek. Prowadziłeś ważny projekt. Teraz nie pamiętasz, o co dokładnie w nim chodziło. Jednego jesteś pewien, gwarantowało ci to spokój ducha, umożliwiało normalne funkcjonowanie.

 

Po wydarzeniach ostatnich tygodni sny przypominają ci oślizgłego potwora. Widzisz ich praźródło, odziane w gęstą mgłę niczym w szatę, sunie ku umysłowi, jak ćma w kierunku światła. Oplata go lepkimi mackami, przywłaszcza sobie.

 

Myśli krążą pod kościaną kopułą w poszukiwaniu wspomnień. Szukając punktu zaczepienia. Ostatniego znanego, ostatniego przyjaznego. Pomieszczenie rozświetla brama żółtego światła. Próbujesz przyzwyczaić się do niego. Zmrużyć oczy. Nic nie przychodzi z twoich starań. Zamykasz je, zanim całkiem oślepniesz.

 

- Pamiętasz swoje imię? - odzywa się zachrypnięty głos. Milczysz.

- Nazywasz się Jowann - niezwykły dźwięk wypełnia całe pomieszczenie. Słyszysz go z wszystkich stron.

- J-J-Jowann? - nie jesteś pewien własnych słów. Dziwisz się bezdźwięcznemu głosowi wydobywającemu się spomiędzy twych warg.

- Nadszedł czas. Przetrwałeś próbę - na chwilę otwierasz oczy. Światło nadal cię rani, spala wzrok. Widzisz w nim kontur, zarys niezwykłej istoty. Potężnej. Postawnej. Pokrytej runami. Odzianej w czaszki zwierząt.

 

Tak! Teraz pamiętasz! To jego szukałeś, zanim się tu znalazłeś. Erlkönig. Król Olch. Przywódca Dzikiego Gonu. Władca polowań. Prowadziłeś badania nad opowieściami ludowymi. Robiłeś to, ponieważ śniłeś o nim.

 

Czy nie jest to zabawne? Narzekałeś na groteskową sytuację w mieście, nazwałeś ją gorączką, a sam popadłeś w szpony podobnej, niemal bliźniaczej obsesji. Śniłeś o podniebnych podróżach, o żywicznym drzewie, któremu składałeś hołd. Śniłeś o Nim. Był wyjątkowy. Przerażał cię i budził szczęście w jednym i tym samym momencie. Emocje splatały się ze sobą jak dwa węże w drodze do spełnienia. To były piękne sny. Pełne świętości i wspaniałości.

 

Bezpośrednie spotkanie z nim było setki razy bardziej niezwykłe i intensywne. Nawet jeśli żołądek pękał z łaknienia, oczy pogrążone były w szalejącej burzy ognia, a w plecy wbijano tysiące igieł bólu.

 

Król podszedł do ciebie. Położył dłoń na czole. Podziękowałeś mu, nie wiedząc za co. Chciałeś być wdzięczny i potrzebny, a to było ostatnie, co mogłeś zrobić.

 

Nastała ciemność. Teraz jednak już jej nie czujesz. Nie możesz poznać jej smaku ani zapachu. Nie czujesz nic. Stałeś się wobec niej obojętny. Zamykasz oczy. To już koniec, myślisz. Koniec? Dla ciebie tak. Nie dla Króla Olch. Nie dla fanatyków w Lundt i w innych miastach Kraju. I przede wszystkim, nie dla Snu i jego Praźródła. Żegnaj Jowannie.

 

Jakiś czas później w wiosce Palce zjawił się Inspektor. Został wezwany z powodu truchła, które znalezione w magazynku wieśniaka Piotra, który sam niedawno zmarł. Ciało odkryli nowi właściciele. Mężczyzna wyciągnął z kieszeni płaszcza papierosa. Pstryknął na palcach. Wierzchołki zapłonęły ogniem. Odpalił papierosa, ogień zgasł. Inspektor głęboko się zaciągnął i wypuścił dym z westchnieniem.

 

- Szefie, nie powinieneś używać magii do tak błahych rzeczy, jak zapalenie papierosa. Mam zapałki - odezwał się krępy mężczyzna, który właśnie nadszedł od strony łąki.

- To rzecz znacznie mniej błaha niż sądzisz. Szczególnie w takich sytuacjach jak ta - nie zwracał na niego uwagi. - Nie mów nic mojej żonie. Nie da mi żyć, jeśli się dowie - dodał Inspektor, rozkoszując się nowym zajęciem.

- Ma się rozumieć, szefie.

 

Człowiek w płaszczu przyjrzał się swojemu podkomendnemu. Nigdy nie mógł nadziwić się, że człowiek z tak szlachetnej rodziny, może być tak szpetny.

 

- Wiadomo już coś o ofierze?

- Tak, przypuszczenia się potwierdziły. To Jowann Lanctre. Doktor Katedry Historii Uniwersytetu Lundtańskiego.

- Mhm. Wiem, kim on jest. A raczej był. Co myślisz, to możliwe, że zabił go ten wieśniak? Piotr? - pytania były próbą. Inspektor znał na nie odpowiedź, zanim je zadał. Pozwolił wykazać się młodszemu koledze.

- Wątpię. O, ile nie był skrajnie głupi.

- Więc kto? Mamy inne tropy? Znalazłeś coś w magazynku?

- Poza ciałem? Nic. Czy to nie dziwne, trzymać puste pomieszczenie w miejscu, gdzie każdy stara się wykorzystać każdy centymetr wolnej przestrzeni?

- Masz rację, zastanawiające. Kiedy ma się pojawić Wers?

 

Wers był nadzwyczajną osobistością. Wielu uważało go za szaleńca. Miał siostrę, Zwrotkę. Bardzo...muzyczna rodzina. On był koronerem, ona znaną przestępczynią.

 

- W ciągu kilku godzin. - odpowiedział młody chłopak, szczerząc zęby.

- Dobrze. Oddeleguj jednego z chłopaków do przypilnowania Wersa. Niech odpowiednio zajmie się ciałem. Konserwacja i transport na Trzeci Posterunek. Chcę go tam mieć wieczorem.

- Ciało czy towarzysza Wersa?

- Obu. - rzekł krótko.

- Ta jest, szefie! Mam jedno pytanie.

- Słucham.

- Udajemy się na Posterunek, jak tylko tu skończymy? - dopytywał.

- Nie nasza dwójka.

- Co z nami?

- Mamy jeszcze jedną sprawę do załatwienia. Widzisz, widziałem podobne ofiary. W różnych częściach Kraju. Jedynym punktem zbieżnym jest znak, który morderca pozostawia na ich ciele. Tym razem było to czoło. Czaszka jelenia, a pod nią dwie litery. E i K.

Inicjały mordercy? - zapytał.

- Jeśli jest aż tak pewny siebie i arogancki - tak. Na tym skończmy. Oczy nie śpią. Tendry, widzimy się za dwie godziny na obrzeżach wioski. Podejdź na wybrzeże. Tam wytłumaczę ci więcej. - Tendry przytaknął.

- I jak możesz, to załatw mi więcej papierosów. Przydadzą się! - rzucił na odchodne.

 

Tych dwóch łączyła dziwna więź. Pierwotnie Inspektor, Letin Warth, był mentorem młodego funkcjonariusza i nadal nim jest. Z czasem stali się jednak przyjaciółmi. Rodzina Tendryego wysłała go na szkolenie do Policji parę lat temu. Młody, szpetny syn nie nadawał się do polityki ani do handlu, a tym głównie zajmowała się rodzina Harthonenów. Nikt tego nie powiedział wprost, ale każdy to przypuszczał. Wysłali go więc do służb porządkowych w nadziei, że może przynajmniej nauczy się tam, jak być przyzwoitym i nie skończy jak jego starszy brat, Wendry, którego dwa lata temu znaleziono w rynsztoku z poderżniętym gardłem i królową pik w dłoni.

 

Letin, którego wszyscy znają pod imieniem Inspektor, i tak też my powinniśmy go nazywać, był starym przyjacielem rodu. I przy okazji dalekim krewnym po mieczu. Lubiany i poważany policjant-detektyw był więc bardzo atrakcyjną opcją jako wychowawca. Tak zaczęła się ich wspólna kariera, która trwa już od dobrych paru lat.

 

Sprawa, której byliśmy świadkami, śmierć młodego i ambitnego doktora Uniwersytetu Lundtańskiego, nie zaczęła i nie skończyła się w tym miejscu. Był podobny wielu ofiarom, a każda z nich nosiła na swoim ciele symbol jelenia. Inicjały, choć takie same, były pisane różnymi charakterami, co Inspektor do czasu ukrywał przed Tendrym.

 

Obaj policjanci wiedzieli, co się dzieje w miastach Krainy. Lundt nie było odosobnione. Zaraza powoli opanowywała cały kraj i teraz zaczęła przenosić się na wieś. Im większą część kraju ogarniał chaos, tym więcej znajdowano truposzy z rogatym symbolem.

 

Nadchodził zmierzch. Słońce znikało za horyzontem, udając się na spoczynek. Przez pola szedł śniady mężczyzna odziany w dziwaczną togę połataną z materiałów wszystkich kolorów tęczy. Cicho podśpiewywał sobie:

 

Raz, dwa trzy, teraz ranny jesteś ty!

Twe ciało, me ciało,

Raz, dwa trzy, teraz zginiesz ty!

 

Do Palców dotarł właśnie niespełna rozumu Wers.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • konfiguracja 08.08.2019
    Nieznośna maniera mówienia z góry Wiedzy narratora (ty) tu króluje. :D
    Pomysły są, ale widać brak pisarskiego doświadczenia. Niemniej zapał widać i miłość do pisania.
    Po co te wielkie litery?
    Ostatnie zdanie - chyba najciekawsze.
    3-
  • Szada 08.08.2019
    W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak ćwiczyć ;)
  • Aisak 08.08.2019
    Jak dla mnie to opko to dwa opka w jednym.
    Zaczęło mnie uwierać od dialogów, ale przeczytam raz jeszcze na spokojnie i na kompie, bo to czytanie na maleńkim nośniku w pociągu, to o tyłek potłuc.

    W każdym razie niewątpliwie było interesująco.
    To jest fajne:

    Wers był nadzwyczajną osobistością. Wielu uważało go za szaleńca. Miał siostrę, Zwrotkę. Bardzo...muzyczna rodzina. On był koronerem, ona znaną przestępczynią.
    Plus
    Ostatnie zdanie.

    Wrócę.
  • Aisak 08.08.2019
    Warto tu zajrzeć, chociaż dłuuugie.
  • Aisak 08.08.2019
    Goethe Johann Wolfgang
    Król Olch

    Noc padła na las, las w mroku spał,
    Ktoś nocą lasem na koniu gnał.
    Tętniło echo wśród olch i brzóz,
    Gdy ojciec syna do domu wiózł.

    - Cóż tobie, synku, że w las patrzysz tak?
    Tam ojcze, on, król olch, daje znak,
    Ma płaszcz, koronę i biały tren.
    - To mgła, mój synku, albo sen.

    "Pójdź chłopcze w las, w ten głuchy las!
    Wesoło będzie płynąć czas.
    Przedziwne czary roztoczę w krąg,
    Złotolitą chustkę dam ci do rąk".

    - Czy słyszysz, mój ojcze, ten głos w gęstwinie drzew?
    To król mnie wabi, to jego śpiew.
    - To wiatr, mój synku, to wiatru głos,
    Szeleści olcha i szumi wrzos.

    "Gdy wejdziesz, chłopcze w ten głuchy las,
    Ujrzysz me córki przy blasku gwiazd.
    Moje córki nucąc pląsają na mchu,
    A każda z mych córek piękniejsza od snu".

    - Czy widzisz, mój ojcze, tam tańczą wśród drzew
    Srebrne królewny, czy słyszysz ich śpiew?
    - O, synku mój, to księżyc tak lśni,
    To księżyc tańczy wśród czarnych pni.

    "Pójdź do mnie, mój chłopcze, w głęboki las!
    Ach, strzeż się, bo wołam już ostatni raz!"
    - Czy widzisz, mój ojcze, król zbliża się tu,
    Już w oczach mi ciemno i brak mi tchu. -

    Więc ojciec syna w ramionach swych skrył
    I konia ostrogą popędził co sił.
    Nie wiedział, że syn skonał mu już
    W tym głuchym lesie wśród olch i brzóz.

    Przekład swobodny
    Wisławy Szymborskiej
  • Nefer 08.08.2019
    Ciężki w lekturze początek, może odchudzić tę partię? Potem już zdecydowanie lepiej, dialogi ożywiają narrację. W kilku fragmentach zbytnie nagromadzenie czasownika "być". Widać pomysł, warto więc kontynuować.
    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania