Sztafeta szwedzka
//tak, tytuł kłamie//
Ktoś biegł za nim, a on przed nim. Był zdyszany, zmęczony i ociekał krwią. Uciekał tak od godziny; tak wskazywała tarcza księżyca. Nie wiedział ile jeszcze będzie trwać jego ucieczka. Czuł, że z każdym krokiem traci siły witalne i zbliża się do wrót Śmierci. Zaczął zwalniać. Paniczny bieg zamienił się w ciągle zwalniający, miarowy marsz. Jego prześladowca również zwolnił. Przystał na chwilę przy starej sośnie i spojrzał w niebo. Noc była piękna; pełnia księżyca, świetliste gwiazdy i ciemne chmury płynące po nieboskłonie. Od zachodu zaś wiał lekki wiatr, który raz po raz lekko podrywał włosy Mikaela. Nagle z głębi lasu usłyszał kroki. Pogoń się zbliżała. Mikael wziął dłoń z kory drzewa, a na jej miejscu został krwawy ślad. Czerwona ciecz spływała z jego czoła, dłoni, piersi. Nie wiedział ile z tej krwi faktycznie należy do niego; nie myślał o tym za bardzo. Zaczął biec. Nie tak szybko jak z początku, ale nadal utrzymywał przyzwoitą prędkość. Odgłosy kroków ponownie ucichły. Wyglądało na to, że napastnik się zatrzymał. Nie wiedział dlaczego, nie myślał o tym, po prostu biegł przed siebie. Uznał, że to szansa. Będzie mógł się skryć w leszczynach, zaczekać do rana, zacząć od początku. Mimo ogromnego bólu i licznych ran przyspieszył. Dostał zastrzyk energii, która przepełniła jego ciało i dała nowe siły. Czuł, że może mu się udać. Być może ocali swą nędzną duszę, a jego prześladowca zniknie niczym mętny sen. Mijał brzozy, dęby, różne inne drzewa. Oddalał się coraz bardziej i był coraz bliżej upragnionej wolności. Nagle na jego drodze stanął wystający korzeń. Zahaczył o niego stopą i upadł na ziemię. Chciał wstać - nie mógł. Jakaś dziwna i niezrozumiała siła przygwoździła go do podłoża. Próbował się wyswobodzić z niewidzialnych zasieków. Wytężał swe mięśnie i umysł. Z każdą chwilą tracił siły. Czuł strach. Odgłos kroków ponownie roznosił się po lesie. Pogoń zaczęła go doganiać. Nie był to jednak ludzki bieg. Poruszał się z nieopisaną wręcz prędkością. Mikael wiedział, że Śmierć jest coraz bliżej; zbliża się niczym niepowstrzymany wiatr. Mimo to walczył z niewidzialną siłą i próbował się wyswobodzić. Słabł z każdą sekundą, a kat się zbliżał. Gdy stracił już resztki energii, zjawił się on. Gunnar - ponury żniwiarz na usługach samego diabła. Ustał przy nim i spojrzał groźnym wzrokiem spod karmazynowego kaptura. Jego oczy mieniły się kolorem śmierci.
- Ostatnie słowa przed zesłaniem do piekła? - zapytał ponurym, niskim głosem Gunnar.
- Płoń w piekle diabelska duszo! - odpowiedział z obrzydzeniem Mikael. Nie chciał nawet patrzeć na postać w czerwonej szacie. Budziła w nim tylko i wyłącznie odrazę. Gunnar odsunął się od leżącego na ziemi Mikaela. Spojrzał na niego swymi karmazynowymi oczami. Widział w nim kolejną swą ofiarę; taką samą jak setki innych. Wydobył ze swego głębokiego rękawa nóż i zatopił go w pulsującym ciele Mikaela. Zadrżało chwilę i zgasło. Był już martwy. Z rany wypłynęła rzeczka krwi, która przepływała między butami Gunnara. Wytarł klingę w szatę i ruszył w głąb lasu. Szedł do swego mistrza...
//tekst stary, lekko poprawiony//
Komentarze (8)
Jeśli nie, to brak tu zakończenia.
Pozdrawiam.
"Spojrzał na niego swymi karmazynowymi oczami. Widział w nim kolejną swą ofiarę; taką samą jak setki innych. Wydobył ze swego głębokiego rękawa nóż i zatopił go w pulsującym ciele Mikaela." - tu jest kapitalny przykład nagromadzenie zbędnych dookresleń.
Swoje oczy
Swoją ofiarę
Swój rękaw.
Takie cztery.
(choć akurat nie uważam by tekst był niedokończony). Jest urwane, ale zgrabnie.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania