Poprzednie częściTajemnica

Tajemnica 2

Milioner odjechał. Aurélien westchnął. Nie wiedział, dlaczego, ale wolał, żeby Glaçage został. Przy nim czuł się bezpiecznie. Teraz ponownie zalała go fala niepokoju. Zawsze, gdy wracał do domu, ogarniał go strach. Każdy mógł zajść go od tyłu i zaatakować. Pobić, zgwałcić, nawet zabić... Nie tylko na zewnątrz. W samej kamienicy również bywało bardzo groźnie. Miejsce nie cieszyło się dobrą opinią, zresztą podobnie, jak cała dzielnica. Ogromne niebezpieczeństwo czyhało na człowieka za każdym rogiem.

Aurélien powoli poszedł do domu. W całej kamienicy zajętych było jedynie pięć mieszkań. Lokatorami były osoby idealnie pasujące do klimatu ulicy.

Kamienica miała dwa piętra. Na parterze zajęte były dwa mieszkania, jedno zajmowała prostytutka, drugie malarz, zajmujący się malowaniem kobiecych aktów. Nie zarabiał na tym dużo, a nikt nie potrafił dopatrzyć się sensu w jego zajęciu. Na pierwszym piętrze mieszkała kobieta z dwójką dzieci i mężem. Facet nadużywał alkoholu, jego żona paliła jak smok, a dwie córeczki cierpiały na jakąś rzadką chorobę. Czwarte mieszkanie, na drugim piętrze, należało do czterech imigrantów z Arabii Saudyjskiej. Obok mieszkał Aurélien. Niedawno pojawiła się informacja, że do kamienicy ma się wprowadzić jakaś kobieta z trzema córkami. Okazało się, że ta rodzinka jest niezwykle znana w mieście. Wszystkie panie były ,, profesjonalnymi” prostytutkami, a ich nazwisko znał każdy szanujący się mieszkaniec 18 dzielnicy.

Aurélien wszedł do kamienicy. Z odrazą popatrzył na odrapane ściany, wyglądające jak środek komory gazowej. Była to jedno z najbardziej obskurnych miejsc, jakie widział chłopak. Wszędzie łaziły szczury, po wyjściu na klatkę schodową w człowieka uderzał odór alkoholu i papierosów. Jedyną rzeczą, jaka się tu udała, było oświetlenie. Marne , ale zawsze coś.

Aurélien wszedł po schodach na drugie piętro i zapukał do drzwi swojego mieszkania. Miał dzwonek, ale oczywiście nie działał. Inni mieszkańcy kamienicy borykali się z tym samym problemem. I wieloma innymi.

Drzwi otworzył brat Auréliena. Był blady na twarzy, miał też podbite oko.

- Cześć! Dobrze, że jesteś! Chodź, szybko!

Chłopak pociągnął brata za rękę. Starał się mówić cicho, ale był bardzo zdenerwowany.

- Paul ma straszną gorączkę, nie wiem, co zrobić! Leży od godziny.

Poszli do pokoju. Aurélien usiadł na brzegu łóżka i przyłożył dłoń do czoła małego braciszka. Chłopiec był bardzo gorący i czerwony na buzi.

- Mierzyłem mu temperaturę. Ma 39 stopni – jęknął André.

- Trzeba dać mu coś przeciwgorączkowego – Aurélien wstał, ale brat złapał go za ramię.

- Nic nie mamy. Przetrząsnąłem wszystkie szafki w domu, znalazłem tylko tabletki na ból głowy. Apteka jest już zamknięta.

- Cholera...

Aurélien czuł się kompletnie bezradny. Nie mógł zadzwonić na pogotowie, bo ratownicy od razu wezwaliby policję. Sytuacja była beznadziejna. Mały Paul co chwilę kaszlał, miał też katar. A w domu nie było leków.

- Może jednak zadzwonimy po karetkę? – pytał wystraszony André. – Ktoś musi mu pomóc, jest taki mały!

- Wiesz, co będzie, jak ratownicy tu przyjadą! Cholera...

Aurélien nerwowo chodził po pokoju. Może jednak jakaś apteka była otwarta? Ale iść tam o tej godzinie? To było niebezpieczne...

Chłopak przeszedł do salonu. Na kanapie siedział jego ojciec. Oczywiście pijany. W całym pokoju czuć było wódkę, w powietrzu unosił się papierosowy dym. Mężczyzna wkładał buty.

- Dokąd idziesz, tato? – chłodno, ale z nadzieją spytał Aurélien.

- Do sklepu – wybełkotał Jean. Po jego głosie syn wywnioskował, że wcale nie jest jeszcze taki napity. – Nie mam nic do picia.

,,W kranie jest woda”, sarkastycznie pomyślał Aurélien.

- A może sprawdzisz, czy jakaś apteka jest czynna? – spytał głośno.

- Po co?

- Paul ma gorączkę. W domu są tylko tabletki na ból głowy.

Leki te znajdowały się w domu tylko i wyłącznie dlatego, że pan Jean często cierpiał na migreny. Nie było to dziwne, ponieważ mężczyzna rzadko kiedy był trzeźwy. Jean miał w mieszkaniu wszystko to, co jemu było potrzebne. Leki dla dzieci okazywały się zbędne, bo w końcu gospodarzowi by się do niczego nie przydały. Mężczyznę mało obchodził los synów, dlatego naturalnie nie przejął się stanem zdrowia małego Paula.

- Ma gorączkę – parsknął. – Przyniosę wódkę, napije się i od razu wyzdrowieje...

- Jak możesz tak mówić!? – oburzył się Aurélien. – To twoje dziecko!

- Tak, tak. A ja jestem twoim ojcem i pozwól, że sam zadecyduję, co robić. Idę. Nie drzyjcie się tu. Chociaż i tak nikogo by to nie obeszło.

Jean wyszedł z domu, leciutko się zataczając. Zrozpaczony Aurélien usiadł na sofie i głęboko westchnął. Ostatnia szansa przepadła. Chociaż...

 

Gabriel tymczasem bił się z myślami.

- Jak mogłem? Jak mogłem?

- Co się stało? – spytał kierowca.

- Jak ja mogłem pozwolić mu iść do tej kamienicy? Biedny Aurélien... Jak mogłem go tak zostawić? Przecież tam jest niebezpiecznie, może mu się coś stać! Ale ja jestem głupi! Pierre, zachowałem się jak ostatni kretyn!

Kierowca pokręcił głową.

- Będzie dobrze. Jak coś się stanie, to zadzwoni, jestem pewien, panie Glaçage.

- Może masz rację. Ale...

Zadzwonił telefon. Gabriel odebrał i pierwsze, co usłyszał, to piskliwy, błagalny głos Auréliena.

- Proszę, przyjedź z powrotem, potrzebuję pomocy! Sam sobie nie poradzę...

 

Aurélien był tak roztrzęsiony, że od razu po przyjeździe milionera rzucił się mu na szyję, wybuchając płaczem.

- Dziękuję, dziękuję!

- Nie ma za co. Ale co się właściwie stało? – spytał Gabriel.

- Mój brat ma gorączkę. W domu nie ma żadnych leków, apteki są pozamykane...

- Spokojnie – przerwał mężczyzna. – Zaprowadź mnie do twojego brata.

Glaçage nie mógł ukryć przerażenia, gdy wszedł do kamienicy. W środku wyglądał jeszcze gorzej, niż na zewnątrz. Prawdziwego szoku mężczyzna doznał jednak po przekroczeniu progu mieszkania Auréliena.

Było tam szaro. Wszystko przez dyn papierosowy. W dodatku wszędzie zajeżdżało wódką.

- To Paul – powiedział Aurélien, wskazując na leżącego w łóżku chłopca.

- Boże...

Gabriel przez kilka sekund stał jak posąg. Wreszcie usiadł przy dziecku i pogłaskał je po włosach.

- On jest cały mokry... Ma gorączkę, rzeczywiście. Sam się nim zajmujesz?

Aurélien się zatrząsł. Wiedział, że okłamywanie Gabriela nie ma najmniejszego sensu.

- Nie... Mam jeszcze jednego brata – chłopak wskazał na stojącego w kącie André. – Wychowuje nas ojciec...

- A gdzie on jest?

Bracia popatrzyli na siebie w milczeniu. Glaçage domyślił się, że sytuacja jest skomplikowana. Można to było wywnioskować już z samego wyglądu mieszkania. Dbający o swoje dzieci tata nie dopuściłby do takiego stanu miejsca zamieszkania. Raczej starałby się stworzyć dla nich jak najlepsze warunki do życia.

- Trzeba zabrać go do szpitala – powiedział milioner, wskazując na Paula. – Ale nie mogę go stąd zabrać. Muszę porozmawiać z waszym ojcem... Albo natychmiast zadzwonić na policję.

Glaçage pytająco spojrzał na Auréliena. Chłopak poczerwieniał na twarzy.

- Nie, nie dzwoń, proszę cię! Wiesz, co będzie się działo?

- Wiem...

Do pokoju wszedł pan Jean. W ręku trzymał reklamówkę z alkoholem. Przyjrzał się Gabrielowi i wybełkotał:

- Ładnie. Ślicznie. Odwiedza pan Au... Au...

Jean był tak pijany, że nie mógł wypowiedzieć imienia najstarszego syna. Glaçage pokręcił głową z odrazą. Jak ktoś taki mógł opiekować się małym dzieckiem? Jeśli to w ogóle można było nazwać opieką.

- Auréliena – dokończył milioner. – Powiedzmy. Paul jest chory.

Gabriel bezskutecznie czekał na reakcję Jeana. Mężczyzna tylko wzruszył ramionami.

- Wiem, wiem. Au... Mówił mi. Nie wiem, po co ta panika. Może napije się wódki? Od razu poczuje się lepiej...

- Jak pan może? – oburzył się Glaçage. – To małe dziecko! Pana syn!

- Spokojnie...

W pokoju rozszedł się paskudny zapach moczu. Aurélien z przerażeniem zauważył, że spodnie ojca są mokre.

- Czy pan się dobrze czuje? – spytał Gabriel, ze wstrętem przyglądając się przemoczonym rzeczom pana Jeana.

- Tak.

Mężczyzna wyglądał strasznie. Miał długie, tłuste włosy, przypominające strąki. Jego twarz była czerwona, oczy przekrwione i podkrążone, usta spękane. Sprawiał wrażenie, jakby go żywcem przeniesiono z horroru o zombie. Ekstremalnie brudne, cuchnące ubranie nie pomagało. Jean miał na sobie opadające, poplamione spodnie, pożółkłą koszulkę i bluzę z kapturem. Jego buty już prawie się rozpadały. Zapewne kiedyś były bardzo ładnymi, białymi adidasami. Gabriel zwrócił też uwagę na skórę Jeana. Była tak blada, że wyglądała jak trupia. Ojciec Auréliena stał na szeroko rozstawionych nogach, dłonie drżały mu tak, że ledwo trzymał reklamówkę z alkoholem.

- Paul jest chory. Trzeba go zabrać do lekarza – zauważył Gabriel, lekko odsuwając się od Jeana.

- To go pan weź – mężczyzna machnął ręką. – Problem z nimi...

Aurélien stanął obok Gabriela, by powstrzymać go od zrobienia czegoś głupiego. Milioner tymczasem się gotował. Co jednak dziwne, jego dłonie prawie się nie trzęsły. Powinno być raczej odwrotnie, to stres powinien powodować drżenie rąk. U Gabriela widocznie przebiegało to inaczej.

- Problem? To są pańskie dzieci – powiedział zimno. – Może nie byłyby problemem, gdyby pan tyle nie chlał.

Jean wpatrzył się w milionera pustym spojrzeniem. Sprawiał wrażenie zdenerwowanego, ale po jego nalanej twarzy ciężko było się czegoś domyślić na pewno. Po krótkiej chwili pijak z trudem wybełkotał:

- Pan się liczy ze słowami.

Gabriel bez strachu uniósł głowę i po raz pierwszy Aurélien zobaczył u niego wyniosłe spojrzenie.

- Bo co? – spokojnie zapytał. – Co mi pan zrobi? Jest pan tak nawalony, że ledwo stoi pan na nogach. Proszę lepiej sobie usiąść, żeby nie zwrócić tego całego alkoholu w obecności swoich dzieci. Myślę, że już dość się napatrzyły. I nawąchały.

Jean zatrząsł się z wściekłości. Postawił reklamówkę z wódką na krześle i wbił w Gabriela gniewne spojrzenie. Jego głos był bardziej wyraźny, ale drżał.

- Nie moja wina, że się na mnie gapią. Nie muszą tu być i znosić mojego towarzystwa. Już dawno mogły uciec z domu... Co mnie to? Pan ich weźmie i spokój będę miał... Cholera, nawet napić się nie można! Wynocha. I pan zabiera te bachory!

Gabriel już ruszył w stronę pijaka, ale Aurélien go powstrzymał. Cichutko szepnął mu do ucha:

- Musimy zabrać Paula do lekarza. Proszę!

Glaçage odetchnął i nieco się wycofał.

- Zabierz swoich braci i zejdźcie na dół – polecił.

Aurélien wziął Paula na ręce i wyszedł z pokoju, za nim powoli dreptał André. Zniesmaczony Gabriel mijał Jeana, gdy ten spojrzał na swojego najstarszego syna i głośno zauważył:

- Wiedziałem, czym się zajmujesz, gdy nie ma cię w domu. Kochanek milionerów, co?

Glaçage powoli się odwrócił, a potem z całej siły uderzył Jeana w twarz zaciśniętą pięścią. Był przy tym całkowicie spokojny, nawet cień gniewu nie pojawił się w jego oczach.

André aż pisnął. Gabriel zachowywał się tak, jakby się nic nie stało. Wyprowadził wszystkich na zewnątrz. Przy samochodzie czekał Pierre, gotowy do szybkiego odjazdu.

- Mam nadzieję, że nie będziesz miał kłopotów – szepnął Aurélien do Gabriela, gdy kierowca układał małego Paula z tyłu auta.

Milioner wzruszył ramionami.

- Mam to gdzieś. Zresztą, twój ojciec jest tak pijany, że chyba nawet nie wie, co się stało. Nie sądzę, żeby jutro był w stanie zadzwonić na policję. I raczej tego nie zrobi.

- Obyś miał rację.

W drodze do szpitala Paul czuł się fatalnie. Był cały rozpalony, co chwilę powtarzał, że boli go głowa. W dodatku miał męczący katar i kaszel.

Aurélien w milczeniu przyglądał się, jak Gabriel głaszcze małego chłopca po jedwabistych włosach. Dziecko ufnie się w niego wtulało, mocno trzymając go za koszulę. Aurélien ze smutkiem pomyślał, że mógłby mieć takiego ojca. Ojca, który zawsze jest obok, kocha, pomaga, wspiera. Przy którym można czuć się bezpiecznie. Dlaczego los ukarał ich takim beznadziejnym, wiecznie pijanym tatą? Tata... Nie można tak było powiedzieć o Jeanie. Nie zasłużył na ten tytuł.

André podejrzliwie patrzył na Gabriela. Chłopak sporo przeszedł mimo młodego wieku i ciężko było mu komuś zaufać. Szczególną uwagę zwracał na mężczyzn. Zwykle bacznie ich obserwował, jakby dopatrywał się w nich cech ojca. Jeśli takie zauważył, natychmiast zrywał wszelki kontakt z daną osobą. Często w ten sposób kończyły się jego znajomości z innymi chłopakami z dzielnicy. André w każdym człowieku widział swojego rodziciela, a to niestety bardzo utrudniało mu nawiązywanie relacji. Aurélien miał nadzieję, że brat polubi Gabriela i da mu szansę. Teraz to właśnie Glaçage był dla nich ostatnią deską ratunku.

Wreszcie znaleźli się blisko szpitala dziecięcego. Gdy tylko się im pokazał, Aurélien przysunął się do Gabriela z niepokojem spytał;

- Ale nie jesteś naszym ojcem ani prawnym opiekunem, jak to wytłumaczysz? Będziesz miał problemy...

- Nie martw się – przerwał Glaçage, uśmiechając się. – Mam swoje sposoby. Zostaw to mnie i nie denerwuj się, dobrze?

Chłopak kiwnął głową. Nadal był przerażony, ale musiał zaufać mężczyźnie. Tylko on mógł im teraz pomóc.

Pierre zatrzymał się przed szpitalem. Gabriel wziął małego Paula na ręce i wyszedł.

- Zabierz ich do nas do domu – polecił kierowcy. – Zadzwonię później.

- Tak jest!

Aurélien już chciał wyskoczyć z auta, ale Glaçage powstrzymał go, mocno kręcąc głową.

- Zaufaj mi. Będzie dobrze. Jeździe do domu, naprawdę nic się nie stanie – zapewnił.

Chłopak tylko kiwnął głową i zamknął drzwi samochodu. Jeszcze przez chwilę patrzył, jak Gabriel idzie w stronę szpitala z jego małym braciszkiem na rękach. Czuł, że łzy cisną mu się do oczu. Bał się o Paula, bał się z powodu ojca. Ostatnio ciągle odczuwał paniczny lęk. Czasem nawet nie potrafił go wyjaśnić.

- Kim jest ten człowiek? – spytał André.

- Masz na myśli Gabriela? – zagadnął Aurélien, szybko ocierając oczy.

- Tak.

- To milioner. Dzisiaj z nim rozmawiałem w sprawie pracy. Zgodził się, jutro miałem iść do niego do domu, żeby omówić warunki. Ale sam widzisz... Znajdę się tam wcześniej. Ty też zobaczysz, jak mieszka pan Glaçage.

André lekko się uśmiechnął. Nigdy się nie spodziewał, że przekroczy próg domu milionera. Oby tylko ten człowiek okazał się porządny i godny zaufania, chociaż częściowego.

- Jak daleko do domu pana Gabriela? – spytał Aurélien.

- Troszkę to potrwa, będziemy na miejscu koło północy. Możecie się przespać – odpowiedział Pierre. Miał bardzo miły głos, nie odpowiadał nerwowo i szybko, ale wyraźnie i życzliwie. Od razu wzbudził swego rodzaju zaufanie u André.

Chłopak nie był śpiący. Przyzwyczaił się do nieprzespanych nocy, dlatego zamiast się zdrzemnąć, patrzył w okno. Aurélien natomiast był tak zmęczony wydarzeniami z całego dnia, że przysnął. Jego drzemka trwała zaledwie pół godziny, spał bardzo niespokojnie, co jakiś czas lekko otwierał oczy i patrzył, czy nic się nie dzieje. Właściwie pozostawał w stanie niemal całkowitej świadomości. Po prostu półleżał, balansując na granicy snu. Bardzo chciał głęboko zasnąć, jak głaz, odpocząć od problemów, na chwilę zapomnieć o wydarzeniach z całego dnia... Sen jednak nie przychodził. Aurélien był tym zdziwiony, zazwyczaj właśnie w samochodzie najłatwiej i najszybciej zasypiał.

Nikt się nie odzywał. Dopiero po jakimś czasie André przerwał ciszę, zwracając się do Pierre'a lekko ochrypłym głosem:

- Gdzie mieszka pan Glaçage?

- W siódmej dzielnicy – odparł kierowca. – Jego dom znajduje się trochę na uboczu, jeśli można tak to ująć... Pan Gabriel nie przepada za szumem z miasta. Z drugiej jednak strony mówi, że byłby w stanie żyć z dala od niego. Na zupełnym pustkowiu nie czułby się zbyt bezpiecznie.

- Ma duży dom? – dopytywał coraz bardziej podniecony André.

- Tak. Ma dużą willę i ogromny ogród. Uwielbia rośliny i zwierzęta. W ogóle kocha naturę. W młodości niestety nie miał dużo czasu, by z nią obcować... Za to teraz sobie to nadrabia. Sam nie wiem, ile rodzajów kwiatów, ile drzew i krzewów, ile ziół ma w swoim ogrodzie. Zbierał to wszystko latami! Efekt jest piorunujący, zapewniam.

Zachwycony André był coraz bardziej rozbudzony. Niespokojnie się wiercił, spoglądając w okno. Nie chciał być natrętny, ale nie mógł się powstrzymać od zadawania kolejnych pytań.

- Czy pan Glaçage ma dzieci?

Pierre się zaśmiał.

- Nie. Bardzo nad tym ubolewa, kocha dzieci, zwłaszcza małe. Zawsze chciał mieć co najmniej jednego syna, ale w rzeczywistości marzył o bardzo dużej rodzinie. Niestety, nie udało mu się tego osiągnąć.

- A ma żonę? Dziewczynę? – ekscytował się André.

- Nie i nie zamierza.

- Dlaczego?

Kierowca wybuchnął śmiechem. Nie był zdenerwowany, wręcz przeciwnie. Bardzo cieszył się z tego, że ma z kim porozmawiać. Dotychczas jedyna osoba, która pozwalała mu gadać bez opamiętania, był Gabriel. Mężczyzna lubił słuchać młodego, napełnionego optymizmem jak powietrzem chłopaka. Sam milioner rzadko się odzywał, wolał słuchać. Rozmowa tymczasem była dla Pierre'a niemal najważniejszą rzeczą w życiu. Potrafił gadać bez przerwy, naturalnie tylko w otoczeniu osób, którym to nie przeszkadza.

- Właściwie to sam nie jestem pewien – przyznał kierowca. – Gabriel podaje wiele powodów, dla których nie zamierza znaleźć sobie kobiety. Słyszałem, że podobno nigdy żadnej nie miał, ktoś powiedział mi też, że pan Glaçage po prostu boi się dziewczyn. Nie wiem, jak jest, ale fakt jest faktem – nic nie wskazuje na to, żeby Gabriel zamierzał sobie kogoś znaleźć. Ale samotność chyba mu aż tak nie przeszkadza...

Życzliwa paplanina Pierre'a sprawiała ogromną przyjemność Aurélienowi. Chłopaka też powoli opuszczało zmęczenie. Uważnie słuchał informacji o Gabrielu, który okazywał się być wyjątkowym i naprawdę tajemniczym człowiekiem. Jedna kwestia szczególnie interesowała Auréliena, ale nie chciał jej poruszać przy młodszym bracie.

- Skąd pochodzisz? – pytał André.

- Można powiedzieć, że jestem waszym starym kolegą – roześmiał się Pierre.

- Co?

- Ja też jestem z 18 dzielnicy.

Aurélien i André aż pisnęli. Starszy brat wypalił:

- Ale... Ale jak to możliwe? Kierowca jednego z najbogatszych i najbardziej cenionych osób we Francji wychowywał się w najgorszej dzielnicy Paryża?!

- Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale tak. To dzięki Gabrielowi dzisiaj jestem tu i z wami rozmawiam. Być może to dzięki niemu wciąż żyję... – Pierre westchnął. – Dał mi nowe życie. Szansę na osiągnięcie jakiegoś sukcesu. Niesamowity człowiek, nigdy mu tego nie zapomnę. Jest dla mnie jak ojciec. Którego właściwie nie miałem...

- Zupełnie, jak my – delikatnie wtrącił Aurélien. – Chyba faktycznie mamy ze sobą bardzo dużo wspólnego. A jak to się stało, że spotkaliście się z Gabrielem?

Pierre szeroko się uśmiechnął, wracając do wspomnień.

- To trochę skomplikowane, ale ponieważ mamy jeszcze kawał drogi do domu, opowiem o wszystkim od samego początku. Miałem wtedy piętnaście lat.

Właściwie to źle wam powiedziałem. Owszem, w pewnym sensie pochodzę z 18 dzielnicy. Nie wychowywałem się tam, ale urodziłem... Ale w swoim życiu miałem sporo do czynienia z tym źródłem zła i rozpusty. Zaczynając od początku, mieszkałem w 9 dzielnicy. Z mamą, tatą, czwórką braci i ośmioma siostrami. Byliśmy bardzo liczną rodzinę. Mój ojciec jest znanym i cenionym prawnikiem, a mama pracuje jako jego sekretarka. Bracia i siostry albo poszli w ich ślady, albo zajęli się czym równie ,, dostojnym”. Moi rodzice chwalili się na lewo i na prawo. Bo mają wspaniałą rodzinę, bo wszystkie dzieci są inteligentne, uczą się. Prawda była inna. Nasza rodzina była jednym wielkim koszmarem. Mama i tata nie byli lubiani przez ludzi z powodu swojego zachowania. Ciągle się przechwalali, byli irytujący, naginali prawdę. A ja i moje siostry oraz bracia robiliśmy wszystko, żeby się im przypodobać i zyskać ich uznanie. To spowodowało, że zacząłem się coraz mniej starać. Wyszedłem na nieroba i nieuka, rodzice mnie oczerniali, także w oczach obcych ludzi, nikt się do mnie nie odzywał, nie chciał mnie znać ani się ze mną przyjaźnić. Byłem zrozpaczony. Popadłem w depresję i nerwicę, miałem zaburzenia psychiczne. Nikogo to nie obchodziło. Cierpiałem na straszne bóle głowy, bałem się wszystkiego, prawie nie wychodziłem z domu. Byłem uznawany za dziwaka. Zacząłem się kaleczyć, głodzić i brać leki, których nie powinienem zażywać. Głównie na uspokojenie. Po jakimś czasie zaczęła się moja przygoda z 18 dzielnicą.

Coraz bardziej się buntowałem. Miałem dość swojej rodziny, nie słuchałem już ojca, matki ani rodzeństwa. Pewnego dnia postanowiłem tak po prostu pójść do najgorszej dzielnicy Paryża. Chciałem zobaczyć, jak wygląda życie wolnych ludzi. Czułem się jak w klatce. Jak niewolnik. Mimo protestów rodziny wyszedłem z domu, nie mówiąc, gdzie się wybieram. Nie powiedziałem też, kiedy zamierzam wrócić. Ale to było później, miałem szesnaście lat. Poszedłem do 18 dzielnicy. Tam, o dziwo, znalazłem ,, kolegów”. Zbuntowanych, mających wszystko gdzieś nastolatków. Wkręciłem się w ich towarzystwo. Zacząłem palić papierosy, pić alkohol, wreszcie także poznałem smak narkotyków. Czułem się świetnie, bo ciągle byłem na haju. Próbowałem najgorszego syfu we Francji, wiele razy nieświadomie otarłem się o śmierć, ale nie zważałem na to. Łamałem prawo, kradłem, brałem udział w bójkach, nawet w drobnych porwaniach w zamian za okup. Były nim zwykle pieniądze na używki. Byłem wandalem, w nocy z kolegami niszczyliśmy miasto. Rysowaliśmy obrzydliwe graffiti, pisaliśmy po autach, straszyliśmy ludzi. Byliśmy postrachem Paryża. Każdy bał się wyjść wieczorem z domu.

Oprócz wymienionych wcześniej rzeczy zajmowaliśmy się też seksem. Zazwyczaj robiliśmy to z innymi wandalami z dzielnicy. Oczywiście nie za darmo. To pojęcie było dla nas zupełnie obce. Potem szukaliśmy bogatych, samotnych osób. Każda usługa była płatna.

Pewnego dnia zaszliśmy w okolice mojej 9 dzielnicy. To właśnie tam pierwszy raz spotkałem się z Gabrielem.

Moi koledzy byli w dużej części homoseksualistami. Źle traktowani przez matki i siostry, ale również przez ojców, szukali pocieszenia właśnie w ramionach innych panów. Dlatego byli zachwyceni widokiem Gabriela. Stał przy swoim samochodzie, wtedy innym. Niski, ale bardzo seksowny. Od razu się za niego wzięliśmy. Był miły i serdeczny, ale i stanowczo odmawiał. Chłopaki podrywali go prawie pół godziny... Ja też. Z jakiego powodu nie mogłem oderwać od niego oczu. Było taki... Nie wiem, jak to opisać. Po prostu wyglądał na bogatego. Bardzo. To mnie do niego przyciągnęło. Byłem uzależniony od alkoholu, papierosów i narkotyków, a na to potrzeba kasy. Gabriel wtedy był milionerem, dzisiaj jest miliarderem. A zyski ciągle mu rosną! Należy jednak zauważyć, że poznać go było niezwykle łatwo. Pisali o nim w każdej gazecie. Gabriel stanowczo odmawiał udzielania wywiadów albo robienia zdjęć, ale dobry dziennikarz zawsze znajdzie jakąś furtkę. Tak więc go poznaliśmy.

Jego forsa była dla mnie jak magnes. Macie pojęcie, ile używek można kupić za to, co akurat mógł mieć w portfelu? Obiecałem sobie, że zrobię wszystko, żeby te pieniądze trafiły w moje ręce.

Namówiłem kolegów, żeby zostawili mnie z Gabrielem. Miałem plan. Chciałem posunąć się do gróźb i szantażu, żeby milioner ,, podzielił” się ze mną kasą. Mogłem przecież robić dla niego różne rzeczy w zamian za forsę. Na przykład w łóżku. Przyjaciele poszli na łowy gdzie indziej, a ja zostałem z Gabrielem sam na sam. I wtedy stało się coś dziwnego.

To było chyba jakiś znak, zrządzenie losu. Tak wtedy myślałem. Dziś wiem, że to dzięki Bogu. Źle się poczułem, najpierw wymiotowałem, a potem zasłabłem. Gabriel wsadził mnie do auta i zawiózł do szpitala. Okazało się, że mój organizm nie był w stanie wytrzymać takiej ilości narkotyków i alkoholu. Mieszkałem wszytko, co i jak się tylko dało, więc w końcu sam się doigrałem.

Kiedy leżałem na oddziale, poprosiłem Gabriela, żeby został ze mną. Lekarze dzwonili do moich rodziców, ale nie przyjeżdżali. Powiedzieli, że będą rano. A ja nie chciałem być sam.

Po raz pierwszy od wielu miesięcy otrzeźwiałem. Opowiedziałem swoją historię Gabrielowi. Wysłuchał mnie, o dużo rzeczy pytał. Okazał mi zainteresowanie, co było dla mnie dziwne i nietypowe. Było mi to potrzebne, jak powietrze. Korzystałem z obecności Gabriela, długo z nim rozmawiałem. Nieoczekiwanie zaproponował mi pomoc. Miałem szesnaście lat, moje rodzeństwo już w tym wieku pracowało. Żeby przypodobać się rodzicom. Choć, jak wiecie, we Francji można pracować od osiemnastego roku życia, ale kto by tam się trzymał jakichś przepisów... W każdym razie, Gabriel chciał mi pomóc. Zasugerowałem pracę, a on – leczenie z uzależnień. Oczywiście miał zamiar porozmawiać z moimi rodzicami.

Obiecał przyjechać o dziesiątej rano. Telefonicznie umówił się z moją mamą.

Rodzice przyjechali. Posłuchali lekarza, a potem zaczęli mnie obwiniać. Mówili, że sobie na to zasłużyłem, że oni mi nie pomogą. Ze mam sam sobie teraz radzić. Wyrzucili mnie z domu... Potem przyszedł Gabriel. Długo z nimi gadał. Kiedy mnie odwiedził, doznałem szoku. Rodzice naprawdę nie chcieli widzieć mnie w domu, ale Glaçage postanowił mnie do siebie zabrać. Załatwili jakieś papiery, nie wiem. Nie interesowało mnie to, w jaki legalny sposób to zrobili, bo dzięki mojemu nowemu opiekunowi rozpocząłem leczenie i to na nim najbardziej się skupiłem. Chciałem wyjść z tego koszmaru, wyzdrowieć, wrócić do normalnego życia. Ale dostałem szansę i nie zamierzałem z niej rezygnować.

Miałem szesnaście lat, czyli kończyłem szkołę. Dzięki pomocy Gabriela zdałem. Potem skupiłem się na leczeniu. Trwało dość długo, ale zakończyło się sukcesem. Dzisiaj żyję już całkowicie normalnie. Niedawno zacząłem pracować jako kierowca Gabriela, zrobiłem prawo jazdy. Wcześniej trochę zarabiałem na sprzedaży lodów... Oczywiście tych do jedzenia. Chciałem sprawdzić, czy nadaję się do czegokolwiek.

Obecnie mam dziewiętnaście lat. Za pracę dla Gabriela dostaję dużo pieniędzy, choć byłem temu przeciwny. Nadal uważam, że nie powinienem brać kasy od swojego niemal ojca, bo kim innym jest dla mnie Glaçage? Ale on jest uparty jak osioł. Prawie na siłę wciska mi forsę za to, że prowadzę dla niego auto. Nie ma na niego rady. Ale to nic. Kocham go, jak swojego tatę. Którego nie miałem, tak naprawdę.

Pierre szeroko się uśmiechnął. Nie wspominał swojej przeszłości z bólem, ciągle był lekko uśmiechnięty i zadowolony. Wyglądał, jakby odciął się od tego, co było. I faktycznie już się tym nie przejmował. Jego opowieść była pełna życia, realistyczna i naprawdę fascynująca.

- Co za opowieść... – westchnął rozmarzony André. – Piękna. I wzruszająca. To się idealnie nadaje na film! Albo książkę.

- To prawda – przytakiwał Aurélien. – Niesamowite! Gabriel jest prawdziwym ratownikiem!

Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Nagle Pierre radośnie zagwizdał.

- O tak, myślałem o napisaniu własnej powieści. Swego czasu to było nawet moje marzenie! Ależ mi się to przypomniało.... Dojeżdżamy do domu. Tak długo opowiadałem? Ale ze mnie gaduła...

Kilka minut później samochód wjechał na posesję pana Glaçage. Było już bardzo ciemno, więc Aurélien i André niewiele widzieli, mimo, że ogród był ładnie oświetlony. Pierre kątem oka zobaczył niecierpliwe, wbite w okna spojrzenia swoich pasażerów.

- Nie wytężajcie tak wzroku, bo głowy was rozbolą. – zauważył z pogodnym uśmiechem. – Jutro oprowadzę was po całym ogrodzie, pójdziemy wszędzie! Jest tu naprawdę pięknie, na pewno wam się spodoba. A teraz pozwólcie, że pokażę wam dom.

Młody kierowca z dumą wskazał na wielką, piękną, ślicznie oświetloną willę.

- Chodźcie, spodoba wam się.

Najpierw weszli na taras. Wcześniej Aurélien i André go nie widzieli, ponieważ był świetnie ukryty. Jak się okazało, można było na niego patrzeć jedynie z okien na parterze. Na tarasie stał drewniany stół i ładne, rzeźbione krzesła. Podest wykonany był z ciemnego, dobrego drewna, podobnie, jak ściany i dach. Pięknie pachniało tam lipą. André pociągnął Pierre’a za rękaw, głęboko wciągając świeże powietrze.

- A co robicie na tym tarasie? – spytał.

- Gabriel czasem siedzi tu sobie podczas deszczu – wyjaśnił kierowca. - Zresztą, nie tylko on. Przytulnie tu, jak na taras – dodał ze śmiechem. – Zapraszam do środka. Nie wystraszcie się tylko.

Aurélien i André popatrzyli na siebie ze zdumieniem. Przez ich głowy przewinęło się całe mnóstwo obrazów, przedstawiających możliwy wystrój wnętrz w domu Gabriela.

Glaçage był bardzo spokojnym, nieco melancholijnym człowiekiem. Absolutnie nie pasował do niego kiczowaty styl, pokoje pływające w złocie i srebrze, ubrania wysadzane diamentami. Z drugiej strony Gabriel nie wyglądał na osobę, która mieszka w zwyczajnym, niczym nie wyróżniającym się domu pełnym przypadkowo wybranych ozdób. Nawet ktoś nie znający się na stylu, modzie czy czymkolwiek z tym związanym widział, że milioner ma niezwykły gust, bardzo specyficzny, ale w jakiś sposób urzekający. Zapewne takie samo wrażenie sprawiał jego dom.

Aurélien i André się nie pomylili. Po przekroczeniu progu willi Gabriela znaleźli się w zupełnie innym świecie.

Stali na płonącym korytarzu. Przynajmniej takie wrażenie sprawiały karmazynowe ściany i sufit w połączeniu z bladym światłem rzucanym przez lampy imitujące świeczniki. Wszystkie były złote, idealnie pasowały do koloru ścian. Oprócz lamp wisiało na nich mnóstwo obrazów przedstawiających jakieś osoby. Aurélien i André jeszcze nigdy nie widzieli takich dzieł sztuki, nie poznawali też uwiecznionych na płótnie ludzi. Bez wątpienia jednak obrazy stworzone zostały przez znakomitego malarza, z całą pewnością nie był to początkujący artysta.

Uwagę chłopaków przykuła też podłoga, wykonana z ciemnych, drewnianych paneli i okryta ładnym, czerwono złotym dywanem. Jakby rozłożonym specjalnie dla gości.

Na korytarzu stała jeszcze niewielka, elegancka szafa, prawdopodobnie z dębowego drewna, bardzo ciemnego. Mebel był pięknie wyrzeźbiony, miał złote klamki i dwie wysuwane szuflady na dole.

- Rozbierzcie się, proszę, zaraz zrobię wam herbatki – uśmiechnął się Pierre, zdejmując swoją elegancką, błękitną marynarkę.

Nagle Aurélien i André poczuli się bardzo nieswojo. Mieli wrażenie, że dziwnie nie pasują do tego miejsca. Być może miał na to wpływ ubiór młodego kierowcy Gabriela. Chłopak miał na sobie trzyczęściowy, dopasowany garnitur ze złotymi zdobieniami i taką samą czapkę, trochę przypominającą nakrycie głowy konduktora. Był kierowcą najbardziej znanego milionera we Francji, to do czegoś zobowiązywało. Nie wyglądał komicznie, wręcz przeciwnie. Drogi, ale szykowny strój tylko podkreślał dość delikatną urodę Pierre'a.

Aurélien i André mieli po prostu wrażenie, że w tym pięknym, bogatym wnętrzu wyglądają jak menele. I za nich zapewne byliby wzięci, gdyby w domu znajdował się ktoś poza nimi i Pierre'm.

Bracia posłusznie jednak zdjęli z siebie znoszone, stare płaszcze z dziurami w niektórych miejscach, na szczęście mniej widocznych. Mimo protestów kierowcy zdjęli też buty, nie chcąc zabrudzić eleganckiej, błyszczącej podłogi ani dywanów.

- Chodźcie do salonu, zaraz zaparzę herbaty – powiedział Pierre. – Jaką sobie życzycie?

- A jaką masz? – zagadnął André.

- Czarną, czerwoną, białą, zieloną, aromatyzowaną, ziołową. Mamy też mnóstwo herbat owocowych.

- O, a jest taka z czarnego bzu? – dopytywał podniecony Francuz..

- Pewnie, Gabriel bardzo ją lubi! A ty, Aurélien? Aurélien?

Chłopak dopiero po kilku sekundach jakby się ocknął. Nieprzytomnie popatrzył na Pierre’a, wreszcie mruknął:

- A tak, przepraszam, zamyśliłem się. Ja poproszę o zieloną herbatę.

- W porządku. Chodźcie. W prawo.

Wyszli na drugi korytarz naprzeciw, wyglądał podobnie, jak ten przy wejściu do domu. Skierowali się we wskazaną przez Pierre’a stronę i po krótkim marszu doszli do dużego, wspaniałego pomieszczenia.

Był utrzymany w takiej samej kolorystyce, co korytarz. Wszędzie stały ciemne, pięknie rzeźbione meble i mnóstwo uroczych ozdób, wolne miejsca na ścianach zajmowały obrazy. Mimo, że sam pokój był duży, to sprawiał wrażenie malutkiego, wszystko przez kolory i bogate umeblowanie. Całość wyglądała szykownie, elegancko i bardzo przytulnie. Klimat tworzyło także delikatne, nieco skąpe oświetlenie. Wprawdzie z sufitu zwisał śliczny, kryształowy żyrandol, ale włączone były jedynie lampy w kształcie świeczników.

- Rozgośćcie się, a ja zrobię herbaty – zachęcił Pierre, wychodząc do kuchni.

Aurélien i André z zachwytem przyglądali się pomieszczeniu. Jeszcze nigdy nie znaleźli się w tak niezwykłym miejscu. I tak czystym. Wszystko lśniło i pachniało, zupełnie inaczej, niż w starej, zamieszkanej przez prostytutki i pijaków kamienicy.

Chłopcy bali się chodzić po salonie. Nie chcieli przypadkiem czegoś uszkodzić, tu każda rzecz wydawała się być krucha jak szkło. Poza tym, mogli coś ubrudzić. W tak czystym miejscu nawet najmniejsza plama na pewno jest widoczna na kilometr.

- Ale tu pięknie – szepnął zachwycony André. Sam nie wiedział, dlaczego w domach innych ludzi zawsze mówił cichutko. Miał ten nawyk od najmłodszych lat. – Cudownie! Jak z jakiejś książki... Albo filmu!

- Myślę, że można by tu nakręcić serial o rodzinie królewskiej – uśmiechnął się Aurélien. – Chodź, trochę się rozejrzyjmy. Tylko ostrożnie! I może lepiej umówmy się, że żaden z nas niczego nie dotyka.

- Jasne! Nie wiem, co bym zrobił, gdybym niechcący coś stłukł...

Aurélien powstrzymywał się, żeby nie wziąć niektórych rzeczy Gabriela do rąk i nie sprawdzić ich z każdej strony, tak piękne i dziwne były przedmioty na półkach. Każda wyglądała, jakby skrywała jakąś niesamowitą historię lub tajemnicę. I tak zapewne było.

André nie miał takiego problemu, jak jego brat. Bał się, że strąci coś z półki, przechodząc obok niej. Nie widział jeszcze tak pięknych, wyjątkowych pamiątek. Dawno temu także w ich domu były jakieś ważne przedmioty, ale ojciec sprzedał wszystko, co miało dużą wartość. Pieniądze przeznaczył na zakup alkoholu i papierosów.

- Proszę, herbata – do salonu wszedł uśmiechnięty Pierre. – No i jak? Podoba wam się tu?

André usiadł na sofie i bacznie wpatrzył się w młodego kierowcę.

- Czy tutaj na pewno można coś pić? – spytał poważnym głosem. – Macie bardzo dużo ważnych i cennych rzeczy, przecież coś może się zniszczyć... A podłoga? I ten dywan? A jak się coś wyleje?

Pierre wybuchnął śmiechem.

- Spokojnie, zawsze pijemy tu herbatę i tak dalej. Zresztą, Gabriel ma dużo zwierząt, pewnie zaraz się pojawią. Na szczęście nie powodują zbyt dużych szkód. Owocowa dla André i zielona dla Auréliena. Smacznego życzę. Gabriel do mnie dzwonił.

Bracia aż podskoczyli na sofie, z napięciem wyczekując dalszych słów Pierre’a.

- Dzisiaj nie wróci do domu – kontynuował chłopak. – Paul leży w szpitalu, dostał kroplówkę, bo jest bardzo odwodniony. Poza tym ma przeziębienie, gorączka już spadła. Dopiero jutro lekarze zdecydują, co dalej. Gabriel ma zamiar załatwić coś jeszcze... Przez jakiś czas go nie zobaczycie, ale nie martwcie się. Wszystko jest już dobrze. Oczywiście będziecie mieszkać tu, do czasu, aż wszystko się wyjaśni.

- A co ma się wyjaśnić? – spytał zainteresowany André.

- Nie mogę wam powiedzieć. Ale pewnie niedługo się dowiecie – Pierre uśmiechnął się tajemniczo. – Wypijcie herbatę, a potem pokażę wam pokoje, w których będziecie spać.

- Mam pytanie – odezwał się André, popijając owocowy napój. – Co to za obrazy? Nigdy w życiu nie widziałem takich ludzi. Kim oni są? I kto ich namalował?

- Wszystkie obrazy wyszły spod ręki brata Gabriela – z dumą oświadczył Pierre. - Poznacie go jutro, bo teraz śpi. Tak mi się przynajmniej wydaje.

- On tu mieszka? – spytał Aurélien.

- Tak. Gabriel ci nie mówił?

Chłopak się zamyślił. To było dziwne. Glaçage twierdził, że ma problemy z wykonywaniem niektórych czynności w domu, co znaczyłoby, że brat mu nie pomaga. Może też jest chory?

- Nie – powiedział w końcu Aurélien. – Właściwie się nie znamy zbyt dobrze, więc w sumie to chyba nie dziwne... Mogę spytać, dlaczego oni razem mieszkają?

Pierre napił się herbaty i odchrząknął.

- Czuję, że zbliża się kolejna opowieść – uśmiechnął się. – To skomplikowane. Jest późno, nie chcę was zamęczyć, ale ogólnie chodzi o to, że Gabriel i François – jego brat – nie zamierzają się z nikim związać, ale jednocześnie nie chcą czuć się samotnie. Mogę wam to opowiedzieć, ale potrzebuję więcej czasu. Najpierw dobrze byłoby się wyspać.

Chłopcy przytaknęli. Dopili herbatę, a potem Pierre zabrał ich na górę. Cały dom Gabriela był wspaniały, utrzymany w podobnej kolorystyce, elegancki i urządzony z klasą. I rzeczywiście wyglądał na zamieszkany przez bogatą osobę z wysoką pozycją społeczną.

Młody kierowca Gabriela wprowadził swoich gości do pięknego, obszernego, ale też pełnego mebli i pamiątek pokoju na pierwszym piętrze. Aurélien i André ponownie oniemieli. Przez chwilę obaj poczuli się jak na planie filmowym. Wszystko tu było idealne i dopracowane, każdy szczegół przemyślany. W takiej sypialni mógł sypiać sam król.

- Rozgośćcie się. Pokój jest wasz. Przepraszam, ale na razie musicie spać tu razem. Gabriel wspominał tylko o tym pomieszczeniu, nie chciałbym wpakowywać was gdzie indziej bez jego wiedzy. Chyba zapomniał, że tu jest jedno łóżko... Wszystko mu się myli – zaśmiał się Pierre. – To duży dom.

- A czy mógłbym pójść do łazienki? – nieśmiało spytał André.

Kierowca puknął się w czoło.

- No tak, gdzie moje maniery! Na pewno chcecie się trochę ogarnąć po tym, co się ostatnio wydarzyło. Pokażę wam łazienkę. Tam stoi szafa, wszystko, co jest w środku, macie dla siebie i możecie sobie zabrać.

Bracia nie czuli się zbyt dobrze. Nie byli przyzwyczajeni do takiego traktowania. Zazwyczaj sami musieli sobie radzić. Nikt nic im nie dawał, nie pomagał. Tu było zupełnie inaczej. Pierre stawał na głowie, żeby jego goście czuli się jak najbezpieczniej i mieli wszystko, co potrzeba. Tak samo Gabriel. Zachowywał się jak dobry, kochający ojciec, mimo, że sam nie posiadał dzieci. Aż trudno było w to uwierzyć.

Wreszcie Aurélien i André wrócili do sypialni, odświeżeni i zadowoleni. Prawie, bo wciąż nie mogli się otrząsnąć.

Pierre przyszedł do nich na chwilę, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Wreszcie bracia wygodnie ułożyli się w ciepłych łóżkach. Zmęczony André zasnął niemal od razu, Aurélien przed snem zastanawiał się, dlaczego Gabriel nie powiedział mu, że nie mieszka sam. Może się bał, że chłopak nie będzie chciał mu pomóc?

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • TheRebelliousOne 13.07.2020
    No i jest kontynuacja! :D

    Podobają mi się opisy zawarte w opowiadaniu. Są takie szczegółowe, nie za krótkie, ale też nie za długie... Jest to umiejętność, którą sam chciałbym posiadać przy swojej twórczości. Poza tym, zastanawia mnie brak kobiet w Twoim opowiadaniu. Nie mówię, że to coś złego (nie, to nie seksizm XD), tylko jest to coś, co zauważyłem... Ląduje 5

    Pozdrawiam ciepło :)
  • Klaudunia2 13.07.2020
    Bardzo dziękuję :)
    Nie piszę o kobietach, rzadko się pojawiają w moich opowiadaniach. A opisy zawsze sprawiają mi problem, ale cieszę się, że wyszły
  • Dekaos Dondi 15.07.2020
    Klaudunia2→Przeczytałem całość, wolno i bez pośpiechu. Naprawdę warto było.
    Potrafisz sprawić, że niby wszystko ''normalnie płynie'', ale jednak wyczuwa się jakieś tchnienie tajemnicy.↔Przynajmniej ja tak odbieram. A zatem na pewno nie żałuje, że przeczytałem. Co to, to nie:))→Pozdrawiam:)↔5
  • Klaudunia2 15.07.2020
    Dziękuję, wzruszyłam się, nikt mi tak jeszcze nie napisał :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania