Pokaż listęUkryj listę

Opow *** Tajemnica Pociągu

~~~//~~

Nieustający rytmiczny dźwięk nasącza umysł cząsteczkami snu. Wirują pod czaszką jak maleńkie kołyski, a w każdej jest trochę mnie. Faza niekontrolowanego rozróżniania otoczenia. To mój stan. Zasypiam, to znowu patrzę otępiały i tak na przemian. Odczuwam też: męczące drgania rzeczywistości. Trzęsie mną rytmicznie jak maskotką na sprężynie w czasie jazdy samochodem. Fale wylatujące z moich źrenic, są za bardzo zaspane, by się odpowiednio odbić i wrócić z rozpoznawalnym obrazem. Czasami, gdy otwieram oczy, widzę jakieś zamazane kontury czegoś. Przyćmione światło z brudnej lampy o kolorze pożółkłych palców, cichy zapach dymu i starego drewna, raz po raz słyszalne gwizdy, oraz nieustane kołysanie, wprawia mnie w błogi senny nastrój, którego jakoś nie pragnę zakończyć.

 

Po jakimś czasie, na ile mi świadomość pozwala, podnoszę żaluzje sunące na gałkach ocznych i popatruje, gdzie właściwie jestem. Od jakiegoś czasu, z uwagi na takie a nie inne symptomy odwiedzające mózg, mam w sobie pewne przypuszczenia, które chciałbym potwierdzić.

 

Jakbym mnie do innej epoki przeniosło. Nie mam już wątpliwości, choć nadal trochę zaspanej. Jestem w wagonie kolejowym. W takim jak drzewiej bywało. Drewniane ławki, zapach podłogi oraz specyficzny rodzaj dygoczącego klimatu, miesza się

z niemilknącym rytmem.

 

Siedzę przy prawym oknie. Na zewnątrz ciemność jest na tyle jasna, a jasność na tyle ciemna, że mogę spokojnie patrzeć, na migające obrazki. Nie męczą oczu, ale też nie są obojętne. Na ułamek sekundy coś mnie zastanawia, w tym obustronnym przemijaniu.

 

Siedzę nadal, jakby bezmyślnie, a nieustanny stukot wybija mi w głowie rytmiczne pytanie:

Co tu robisz?

Co tu robisz?

Co tu robisz?

 

No właśnie: co tu robię. Może gdzieś jadę, ale nie wiem gdzie. Wsiadłem i zapomniałem. Ale dlaczego tak tu pusto? Tylko ja jeden. Samotny w klatce. Czy można z niej wyjść?

 

Nagle coś mi przychodzi do głowy. Bilet. Poszukaj biletu. Coś może wyjaśni. Będziesz chociaż wiedział, gdzie jedziesz.

Zaczynam szukać intensywnie. O dziwo, znajduję dość szybko. Na dnie trzeciej, napotkanej przez dłoń kieszeni. Niestety, nic mi nie wyjaśnia. Brązowawy kartonik zupełnie pusty z dziurką w środku.

Dziurką?

No tak. Wszystko jasne. Przyszedł konduktor, a ja na pół śpiący dałem bilet do skasowania i zapomniałem o wszystkim.

Ale gdzie na nim stacja docelowa. Przedziurawił pusty kartonik?

Patrzę na dziurkę jak sroka w gnat. Widzę, że jej średnica jest coraz większa. Tyci konduktorek, wydźwiguje się na rękach na zewnątrz biletu. Ma czerwoną czapeczkę i złośliwy uśmiech. Zaczyna powtarzać rytmicznym głosikiem, kompatybilnym ze stukaniem:

 

– Bilecik do kontroli.

– Bilecik do kontroli.

– Bilecik do kontroli.

 

Po raz pierwszy wnerwia mnie ta sytuacja. Przedzieram bilet na pół, razem z bezczelnym konduktorem, który momentalnie milknie. Malutkie flaczki brudzą rant kartonika, a na dłoniach czuję ciepłą krew. Po chwili trzymam znowu cały kartonik. Ani śladu mokrych wnętrzności. Skołowacenie daje znać o sobie. Tak naprawdę przecież nie wiem jak długo ostatnio spałem.

 

Znowu siedzę jak otępiały, spoglądając na boki. Po jednej i po drugiej stronie przetacza się krajobraz. Coś mi znowu nie pasi. Ale głowę mam jeszcze za ciężką dla nadliczbowych myśli.

 

Zaczynam odczuwać głód. Przypominam sobie, o dziwo łatwo, że obok leży reklamówka. Szperam w niej chwilę. Wyciągam coś miękkiego, zapakowane w zatłuszczony papier. Skwierczę owinięciem i wyjmuję bułkę z wątrobianką. Nigdy nie przepadałem za tego typu przysmakiem. Ale cóż, dobre i to. Jej specyficzny zapach, atakuje całą flanką moje dziurki nosowe, razem z zapachem dymu. Widocznie przesiąka przez ściany. Może nawet go polubię.

 

Na poziomej klapce przy oknie leżą zdechłe muchy. Zgarniam je na podłogę, żeby mi nie obrzydzały jedzenia.

Stukają głośno o podłogę. Słuch mi się wyostrzył, czy jak?

Nagle widzę, że wątrobianka wychodzi z bułki, jakby szła odwiedzić pasztet. Ze wszystkich stron, wysącza: gęste, szare cielsko. Czuję ją na rękach. Jest podwójnie zimna jak trup w chłodni. Formuje z siebie małego ludzika. Ma wredną twarz, a uśmiech taki kochany, jak kiełbasiany jad. Cienkim głosikiem, powtarza zgodnie z rytmem, stukanym przez koła na wstędze szyn:

 

– Zdechniesz tu.

– Zdechniesz tu.

– Zdechniesz tu.

 

Tym razem moje nerwy tracą na ważności. Gwarancja możliwości opanowania mija. Biorę go pod but, rozmazując na miazgę. Podnoszę nogę, a on jeszcze mlaska. Wrzeszczę z całych sił: ja ci dam, wredne szare gówno z gnijącego truchła zająca! Będziesz mi tu głupoty opowiadać! Straszyć podróżnego? Mam gdzieś twoje bzdety! Że też takiego, bułka musiała nosić!

Walę kilka razy nogą. Też rytmicznie. Przylega do podeszwy i jeszcze ględzi swoje, obgryzając wściekle sznurowadło:

– Zdeuchniusz tu.

– Zdeuchniuuuuu

 

No wreszcie zamilkł. Muszę zjeść suchą bułkę. Nie przemówiła na szczęście.

 

Wreszcie jarzę, co z tymi oknami. Nie można ich otworzyć. Tego się nawet spodziewałem, zważając na okoliczności. Co prawda, nadal odczuwam dziwną senność, ale nerwy mam coraz bardziej napięte. Jakby ktoś stroił gitarę, a ja byłbym strunami. Właśnie teraz skołowany mózg, znajduje się w sytuacji: napiętej do nieprzytomności struny. Jak pęknie to nie wiem co ze mną będzie.

 

Na dodatek widzę w tej chwili, tłustą plamę na podłodze. Kształtuje napis: ''Umrzesz niebawem".

 

Stoję przy lewym oknie. Widoczki uciekają: na lewo. Teraz stoję przy tym, co naprzeciwko. Krajobraz ucieka... też na lewo. Kombinuję, co to oznacza. Może gdybym był należycie wyspanym, to bym nie miał problemu ze zrozumieniem.

Po jakimś czasie do mnie dociera, o co w tym chodzi.

Przypadkowo zauważam: rączkę hamulca bezpieczeństwa. Myślę sobie, to jest to. Skończę ten koszmar. Nagle zauważam tabliczkę z napisem:

[Hamulec działa tylko w tym wagonie]

Chociaż fałdki mojego szanownego mózgu są nieco wygładzone, to na wszelki wypadek, nie pociągam za uchwyt.

Nagle, ni stąd ni zowąd, jakby we mnie żelazna kula do rozbijania murów, wstąpiła. Biegam po całym wagonie i kopię nogą wszystkie ławki. Pluję na szyby i grożę zdechłym muchom i wygrażam wisiorkowi od hamulca. Zdejmuję but i walę nim w lampę, ale na szczęście, za słabo. Na dodatek pragnę zmniejszyć wagę pęcherza. A nie mam gdzie. Chcę stąd wyjść. Uciec z tej popieprzonej klatki. Nie wiem dlaczego akurat teraz, coś mnie napadło. Chyba dziwaczna sytuacja w oknach i ta popierdzielona klatka, tak w końcu zadziałała. Na ścianie wisi obrazek. Nie patrzę co na nim jest. Rzucam na zaoliwioną podłogę, by roztrzaskać go na miazgę. Strasznie się pocę. Pomału zaczyna brakować powietrza. Takiego niezniszczonego. Orzeźwiającego. A okien przecież nie można otworzyć. Obejmują mnie macki klaustrofobii. Jest mi duszno. Myśli obijają się o pręty niemożliwości. Biegnę do drzwi, na końcu przejścia między siedzeniami. Jakbym dopiero teraz je zauważył. Przez szybę widzę trochę wnętrza drugiego wagonu. Są w nim ludzie. Kiwam do nich. Jakby mnie nie widzieli. Siedzą jak kukły. Oczywiście drzwi są zamknięte. Te drugie naprzeciwko, też. Kopię w nich nogą i walę pięściami. W końcu oddaję mocz na podłogę i doznaję ulgi. Jakbym wysikał swoje nerwy.

 

Siedzę już chwilę, ciężko dysząc. Wyciągam brudną chusteczkę i wycieram pot z czoła. Niby jestem spokojny, ale to nieustanne chybotanie i stukający rytm, tę spokojność nadwyręża. Teraz jakby bardziej.

 

Nagle wpada mi do głowy genialny pomysł. Biorę reklamówkę, zwijam na ile się da w rolkę i kładę na podłogę, w przejściu między siedzeniami. Stoję nad nią i podskakuję wysoko. Foliówka zostaje dokładnie w tym samym miejscu, co moje nogi, które spadły.

 

Przecież mogłem coś rzucić. Po co skakałem jak pajac w poplątanych sznurkach. Na domiar złego w prostokątnym cyrku.

 

Jednak za chwilę synapsy gadają co innego: "Zmieniłeś swoje położenie wobec torów... a nie wagonu. Czy jedzie czy nie i tak spod nóg podłoga nie zwiała. Spadłeś w to samo miejsce. Musiałbyś skoczyć bardzo wysoko, by wytracić prędkość"

Taa... i walnąć w sufit, by złamać kark. A to i tak, byłoby za nisko.

 

Niespodzianie widzę szyberdach na suficie. O dziwo, da się z łatwością otworzyć. Ale nie wyjrzeć. Za kwadratową kratą dostrzegam samotną białą chmurkę na błękitnym tle. Stoję jakiś czas i patrzę w niebo, aż mnie kręg boli. Pierzak nie zmienia położenia względem okna. A nawet gdyby, to i tak bym nie wiedział, co się porusza a co nie. Baranek wskazuje, że raczej pociąg stoi.

Przypominam sobie, że podobno wzdłuż ''prądu'' idzie się lżej, a ''pod prąd'', trudniej. Niestety, moje nogi są za bardzo skołowaciałe, jak mój szanowny przyjaciel: mózg.

Wiem, że można łatwo sprawdzić, czy jest ruch czy nie, ale mam już tego dość. Czuję się po prostu zmęczony.

 

Znowu siadam i w myślach dochodzę do trzech wniosków.

Po pierwsze: jadę w dwóch przeciwnych kierunkach równocześnie.

Po drugie: pociąg stoi lub nie.

Po trzecie: jaki z tego wniosek?

Ano taki, że mam na sobie biały fartuszek, zasznurowany z tyłu razem z rękami.

 

Wszystko na to wskazuje.

Przede mną siedzi mała dziewczynka. Trzyma coś za plecami. Nagle jej oczy są jak reflektory od parowozu. Wyciąga z tyłu białe coś i razem z ciemnym dymem wydobywającym się z ust, mamrocze rytmiczne słowa:

 

– Kaftanik.

– Kaftanik.

– Kaftanik.

– Dla ciebie.

– Dla ciebie.

– Dla ciebie.

 

Po chwili cała przeistacza się w chmurę dymu. Wchłania ją siedzenie, które zabarwia na czarno. Nad ciemną plandeką nocy, leci trochę żółtych iskier i słychać cichy gwizd.

Kolejne zwidy, myślę sobie.

 

Coś mi się nie zgadza z tym kaftanikiem. Przecież mogę rękami ruszać. Gdzieś za mgłą, nie dostrzegam ludzi w białych kitlach, lub w ogóle jakiś białych ścian. Widzę wnętrze wagonu. Tyle tylko, że jedzie i stoi równocześnie. Turkotanie kół i nieustanne drgania, mówią same za siebie. Na dodatek w przód i w tył, w tym samym czasie.

Ale wesoło. Olać i już. Nawet fajnie tak. Czekać co będzie. Z umysłem lub czym?

 

Struna została zerwana.

Uderza mnie w oko, a poszkodowany - czyli ja - śmieje się z tego wesoło, na całą zakichaną klatkę. Ryczę jak kumulacja rechotu żab. I to sam do siebie. Zlęknione echo, biega jakiś czas po kątach, by po chwili przycupnąć spłoszone na lampie. Mam wrażenie, że puka paluszkiem w czoło, popatrując na mnie znacząco. Rzucam w nie butem. Na podłogę lecą kawałki szkła. Ustawiają się jeden za drugim. Widzę, że biegają w kółko, radośnie popiskując: ''Jedzie pociąg z daleka...''

Z tego można wysnuć następny wniosek: albo ja zwariowałem, albo wagon.

 

::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

 

– Pobudka! Koniec!

Wygrzebuję się z lepkich myśli, w które znowu wpadłem, jak mucha do kleju.

– Bardzo panu dziękujemy. Wziął pan udział w eksperymencie. Dostanie pan to co należy.

– W eksperymencie? Niby jakim?

– Zachowanie człowieka, w sytuacji nie zgodnej z ogólnie przyjętą logiką.

– Aaa... w dwóch kierunkach...

– Chociażby. Inne aspekty były bardziej ukryte. Tego pan nie musi wiedzieć.

– A to za oknem. W przeciwnych kierunkach?

– Dwa ekrany. Tyle mogę powiedzieć.

– A gadający pasztet?

– Pasztet? Mówił?

– Jeszcze jak. Musiałem go z buta...

– Poszło lepiej, niż myśleliśmy. Chociaż dziwne. Tego nasza kamera na żywo... nie zanotowała

– To już wasze zmartwienie, nie moje. A wstrząsy, turkotanie kół?

– Odpowiednia konstrukcja. Pan by chciał za dużo wiedzieć. Pan dostanie co trzeba i o wszystkim zapomni. Chcemy mieć pewność.

+===========================================================================================+

 

Wszystko jakby za mgłą. Nagle zakłóca ją ciemny kształt. Rozpoznaje. Wiem co to jest. Zbliża się do mnie. Wchłania moje ciało. Nagle coś go zasłania. Dostrzegam przed sobą srebrzystą powierzchnię z wystającym bolcem. Wiem, że druga czai się z tyłu, jak wściekłe zwierzę. Tracę pomału świadomość. Słyszę głośny trzask. Odczuwam paskudny ból we flakach brzucha, by po chwili poczuć się lżejszym. Przez moje ciało, szybuje okrągła mgła. Pochłania mnie ciemność. Dociera do mnie jakby z oddali, ten przeklęty rytmiczny dźwięk. Zanika coraz bardziej.

Jakiś czas jeszcze słyszę, jak koła wystukują słowa:

skasowany... skasowany... skasowany...

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Justyska 29.11.2018
    Ale zakręciłeś, bardzo ciekawa końcówka, czyżby samobójca kupił bilet w dwie strony? można rozpatrywać na różne sposoby. Jak zwykle ciekawie u Ciebie:)
    Pozdrawiam Dekaosie!
    ps"Kombinuję , co to oznacza." spacja wlazła przed przecinek
  • Dekaos Dondi 29.11.2018
    Dzięki Justysko. Stacja..spacja, cofnięta. Pozdrawiam
  • „W takim jak drzewiej bywało.„ Jest parę powtórzeń ale to małe pokusie.

    Bardzo spoko, zakręcone opowiadanko.
  • Dekaos Dondi 29.11.2018
    Dzięki ML. Jak wyłapię powtórki, to pomyślę. Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania