Tajemnica San Rideau

Tajemnica „San Rideau”

 

Po małych poprawkach

 

Monodram w dwóch aktach, na podstawie legendy

„Biała Zjawa z fortu XIII San Rideau”.

 

Akt I

 

Kazamaty fortu, na podłodze leży ludzki szkielet oraz puszki po konserwach wojskowych, oraz stoi tam drewniana beczka a na niej metalowy kocioł i zapalona świeczka, przez cały I akt słychać dźwięk kapiącej wody. Siwy, brudny, bosy i zarośnięty starzec, leży na podłodze w pobliżu beczki, przykryty płaszczem lub kocem wojskowym, słyszy szmery zbliżającego się szczura, podnosi głowę i pyta:

 

Dima – to ty.

 

Chwila zawahania, szczur przebiega obok. Starzec kładzie głowę na podłogę i mruczy pod nosem:

 

A nie, to znowu Fiodor.

 

Chwila zawahania. Starzec mówi sam do siebie:

 

Dawno Dimy nie było – może chory, albo – albo już zdechł biedaczyna.

 

Starzec z trudem podnosi się z podłogi i mówi w kierunku, gdzie pobiegł szczur:

 

Fiodor – ty zapchlona mendo, przyznaj się że zżarłeś biednego Dimę – na pewno go zżarłeś, a teraz przychodzisz sprawdzić, czy już moje kości możesz poobgryzać.

Niedoczekanie Twoje – ty wredny szczurze, mało Ci jeszcze, mało.

 

Starzec kręci się po pomieszczeniu, sprawdza zawartość beczki i dalej prowadzi monolog ze szczurem Fiodorem:

 

Widziałem Cię, jak podgryzałeś ścierwo Nowikowa, owszem Dima też podgryzał, no podgryzał, głodny był, ale nie był tak wredny jak Ty, o nie.

 

Starzec próbuje się wyprostować, wpatruje się w ciemny sufit nad głową i kontynuuje:

 

Tak – Dima to był prawdziwy przyjaciel, jedyny jakiego tu miałem, i tak sobie liczę, że to już chyba cztery beczki wody przelałem, odkąd ostatni raz widziałem Dimę, no tak cztery beczki.

 

Starzec skrobie się po głowie i widać, że z trudem myśli, po chwili mówi dalej:

 

No tak, no cztery beczki – to jest prawie tydzień, owszem zdarzało się, że nie przychodził przez jedną, a nawet i przez dwie beczki, ale przez cztery, to czegoś takiego jeszcze nie było.

Za długo, za długo nie ma Dimy.

 

Starzec kopie pustą puszkę po konserwie i zwraca się w kierunku dziury, gdzie schował się Fiodor.

 

Żal Dimy.

Wiesz Fiodor czym się różnisz od Dimy – Ty jesteś jak samotny wilk, który nie może w pojedynkę upolować łosia, ale może podchodzić i sprawdzać, czy łoś sam nie zdechł ze starości, a Dima był inny, Wiesz Fiodor, Dima był jak udomowiony pies, a pies to najlepszy przyjaciel człowieka, i tym się właśnie różnicie, Ty wredny szczurze.

Oj gdzie ten Dima, nie przyjdzie,, nie przytuli się, nie obudzi człowieka lekkim skrobaniem pazurków, zostawił mnie samego.

 

Chwila ciszy, słychać szmery zbliżającego się szczura, starzec z nadzieją w oczach – krzyczy:

 

Dima – to ty.

 

Chwila zawahania, szczur przebiega obok, zawiedziony starzec z pogardą mówi:

 

A nie, to znowu Fiodor.

 

Chwila zawahania, starzec zmienia ton i trochę ckliwie zapytuje:

 

Cz Ty Fiodor, też tu jesteś za karę, bo ja chyba tak.

 

Starzec snuje się po pomieszczeniu i ciągnie dalej:

Ale powiedz mi Fiodor, czy istnieje Bóg, tak – czy jest Bóg, bo kto jak nie on mógł mnie tak strasznie ukarać. Wiesz Fiodor, zadaję sobie często pytanie – skoro Bóg jest miłosierny, a jednocześnie karze grzeszników, to dlaczego nie ma miłosierdzia dla mnie, tyko mnie karze rózgą żelazną, choć grzeszny nie byłem, co niedziela zajeżdżałem bryczką pod dom Niny Andrejewnej, i razem jechaliśmy do cerkwi, co niedziela przed cudowną ikoną Matki Boskiej Kazańskiej, razem z Niną Andrejewną świeczki zapalaliśmy.

 

Starzec wznosi ręce do nieba i woła:

Ciebie żeśmy Boże chwali, a Ty mnie na wieczną mękę skazałeś. Obowiązek święty spełniłem, do wojska się zaciągnąłem, aby bronić wiary, ojczyzny i cara.

Za co ta katorga Panie, no za co.

Może to Nowikow, zalazł Ci za skórę, i to on zasłużył sobie na karę boską, ale nie ja – ja tu jestem chyba przez przypadek, czemu ja za jego grzechy cierpię katusze piekielne, a po nim to już sam szkielet został.

 

Starzec od niechcenia szturcha nogą leżący szkielet Nowikowa i w uniesieniu krzyczy:

 

No mów łotrze, po coś mnie tu przyciągną – mówiłeś do mnie, chodź mój młody przyjacielu, pokażę ci okolicę, poznasz co to Europa – no i poznałem, oj poznałem ja dobrze, to miejsce przeklęte i przez Boga opuszczone, już prawie przez 800 beczek wody poznaję, i końca tego poznawania nie widać.

 

Starzec snuje się po pomieszczeniu, z drżącym głosem wyrzuca z siebie żale:

 

Wiesz co Nowikow, jesteś tchórzem, podłym tchórzem, zostawiłeś mnie tu samego na pastwę losu, no był tu jeszcze Dima, ale teraz i jego już nie ma, pewnie zdechł, albo przez Fiodora został zagryziony, i jestem sam, jak ten palec – Wiesz gdzie.

 

Starzec siada obok szkieletu, uspokaja się trochę i z odrobiną nostalgii w głosie mówi:

 

Co będzie dalej, jak świece się skończą, no bo kiedyś się skończą – prawda Nowikow?, czy wtedy Fiodor zagryzie mnie, czy może ja zagryzę Fiodora, w końcu zawsze to jakiś kawałek świeżego mięsa.

Wiesz Nowikow, pamiętam jak kiedyś zabiliśmy świnię, mama przyrządziła wtedy podgardle z pieczonymi kartoflami, ale to było pyszne, co świeże mięso, to świeże mięso, a nie spleśniałe suchary i stare konserwy.

Kiedyś Nina Andriejewna zaprosiła mnie na obiad, i sama, Wiesz, sama przyrządziła pieczeń wieprzową duszoną w cebuli, jak ta pieczeń pachniała, Nina tak się cieszyła, zapach rozchodził się po całym domu i czekaliśmy już jedynie na jej rodziców, którzy akurat wracali bryczką do domu, no i wtedy stało się to co najgorsze, rodzice już od progu krzyczą – Ninoczka, córeczko, mogłaś bliny zrobić, przecież dzisiaj jest piątek i mięsa nie jemy.

Aj zmarnowała się pieczeń, a szkoda, szkoda, dzisiaj to by się coś takiego z miłą chęcią zjadło – pod warunkiem że to nie piątek, a skąd ja mam wiedzieć do cholery jaki teraz jest dzień, może to wtorek, a może niedziela.

 

Starzec powoli mówiąc podnosi się z podłogi, jak by lewitował.

 

A wiesz Nowikow, czasem to Ci zazdroszczę, że już masz święty spokój, ale czasem to się cieszę, że tu jestem, i nie muszę się przejmować postem, jem kiedy chcę i ile chcę, i poszczę kiedy chcę i ile chcę, jestem panem życia i śmierci, dzień jest nocą, a noc dniem, jestem wiatrem, co liście porusza, a jak mam ochotę, to szybuję nad ziemią niczym sokół szukający ofiary, wystarczy, że zamknę oczy, a już jestem wolnym człowiekiem, jestem chmurą, jestem słońcem, jestem śniegiem, jestem deszczem, mogę zmieniać, mogę tworzyć, a gdy zechcę, to mogę oczy otworzyć.

Nikt mną nie kieruje, nikt mi nie rozkazuje, Wiesz – to cudowne uczucie, czasem myślę, że jestem Bogiem, bo przecież to ja odmierzam czas, to ja decyduję, czy w tej chwili jest sobota, czy niedziela, dzień, czy noc, zima, czy lato, więc jestem Bogiem, to ja o wszystkim decyduję. Cisza i ciemność, to przecież ojciec i matka wszechświata.

Nie chciałbym budzić się z tego snu: wolałbym pozostać na zawsze w szczęśliwym świecie ułudy, niż zgrzytać zębami na jawie.

 

Chwila milczenia, starzec z trudem usiłuje usiąść na podłodze i zaczyna szlochać.

 

Głupi jestem, głupi, jakim Bogiem, co ja za głupoty opowiadam, przecież gdybyś Ty żył – Nowikow, to już dawno by nam prowiantu zabrakło, zapałki już się skończyły, dlatego odpalam świeczkę od świeczki, ale i one kiedyś się skończą, zasypiam natychmiast, gdy o tym pomyślę, ciągle poszczę, bo oszczędzam żywność, to jakim ja jestem Bogiem, przecież ja Boga obrażam.

No i z czego mam się cieszyć, nie mam powodów do radości, miesiąc i chwila, niczym się nie różnią, mrok się nie zmienia, zawiera jednakową treść, a najgorsza to nie jest samotność, ale ta przeklęta cisza, nie Wiesz nawet Nowikow jak boli cisza, potrafi dudnić w uszach, że aż mózg rozwala, i wcale nie boję się ani śmierci, ani Fiodora, lecz tej ciszy, ona jest wszędzie i jest naprawdę straszna.

Aj tam – nie chce mi się z Tobą gadać.

 

Starzec kładzie się na podłodze i przykrywa starym płaszczem (kocem) wojskowym.

Starzec słyszy szmery zbliżającego się szczura, podnosi głowę i pyta:

 

Dima – to ty.

 

Chwila zawahania, szczur przebiega obok, starzec kładzie głowę na podłodze i mruczy pod nosem:

 

A nie, to znowu Fiodor.

 

Starzec zasypia.

 

Przerwa

W trakcie przerwy między aktami prezentacja multimedialna

 

Austriacy budowali twierdzę w Przemyślu przez około 40 lat, aż do samego końca – czyli do wybuchu Wielkiej Wojny Światowej w 1914 roku, przy ogromnym nakładzie finansowym, oraz siły roboczej ściąganej do Przemyśla z całej monarchii austro – węgierskiej.

Na potrzeby twierdzy otwarto w Wiedniu szkołę kształcącą majstrów budowlanych.

Technika budowy zmieniała się wraz ze zmianą techniki uzbrojenia, pierwszy pierścień fortyfikacji, stanowiły forty z cegły, ale gdy wynaleziono lufy gwintowane i pociski ładowane od tyłu, to zwiększyły się parametry artylerii, czyli moc, zasięg, no i oczywiście celność, dlatego te ceglane budowle zaczęto wzmacniać na różne sposoby, nie rzadko grubość stropów przekraczała 2 metry, a po wynalezieniu betonu, rozpoczęto budowę fortów w pierścieniu zewnętrznym w technologii betonu zbrojonego stalowymi płytami – potężne forty pancerne.

Załoga twierdzy liczyła aż 128 tysięcy żołnierzy i 15 tysięcy koni, oczywiście w czasie pokoju, a po wybuchu wojny załoga została powiększona do 135 tysięcy.

Twierdza wyposażona była w linię kolejową łączącą Wiedeń z Krakowem i Lwowem, oraz drugą nitkę łączącą Przemyśl z Budapesztem, twierdza posiadała także lotnisko dla samolotów i balonów obserwacyjnych i jeszcze ciekawostka techniczna, telegraf iskrowy na Winnej Górze, dzięki któremu obrońcy mieli bezpośrednią łączność z Wiedniem.

Trzy oblężenia zrobiły swoje, tysiące trupów wokół Przemyśla, jeszcze przez wiele lat po wojnie, na przedpolach noga człowiekowi mogła zapaść się w szczątki ludzkie.

Pierwsze oblężenie rozpoczęło się we wrześniu 1914 r. i trwało trzy tygodnie, rosyjskie armie w sile 280 tysięcy żołnierzy nie zdobyły twierdzy i poniosły dotkliwą klęskę.

Drugie oblężenie Rosjanie rozpoczęli w listopadzie 1914 r. lecz nie próbowali zdobyć twierdzy, lecz okrążyli ją i nękali obrońców podchodami, oraz czekali aż w Przemyślu skończą się zapasy żywności, amunicji i lekarstw.

A kto czeka, ten w końcu się doczeka, tak i Rosjanie po okresie czterech i pół miesiąca oblężenia doczekali się.

Otóż komendant twierdzy chcąc uniknąć oddania Rosjanom tak potężnej fortyfikacji, którą oni z pewnością użyli by przeciwko Austrii, postanowił wysadzić forty w powietrze, co też na jego rozkaz uczyniono 22 marca 1915 roku.

Wkraczający do Przemyśla Rosjanie znaleźli 5 tysięcy zastrzelonych koni, a Sanem spływały: tytoń, mąka i mleko skondensowane, więc jedzenia, mimo ograniczonych racji żywnościowych jeszcze nie brakowało.

Dlaczego więc poddano twierdzę, tego nie wiemy, nawet dziś, 100 lat po tamtych wydarzeniach rząd Austrii decyzję tą utrzymuje w tajemnicy.

Mówiło się wśród obrońców o przygotowywanym buncie żołnierzy pochodzenia słowiańskiego, głównie Serbów i Ukraińców oraz prawosławnych Rumunów, sympatyzujących z nacierającymi Rosjanami, czy tak rzeczywiście było, trudno powiedzieć, jedno co wiemy na pewno, to fakt, że komendant twierdzy generał Herman Kusmanek po powrocie z niewoli Rosyjskiej stanął przed sądem wojskowym w Wiedniu i po utajnionej rozprawie został uniewinniony, odznaczono go nawet Krzyżem Marii Teresy oraz nadano mu tytuł doktora honoris causa i mianowano na stanowisko wykładowcy w Akademii Technicznej w Brünn.

Po upadku Przemyśla car ogłosił święto i nakazał bić w dzwony we wszystkich cerkwiach Wszechrusi i sam osobiście przyjechał wizytować twierdzę.

W maju 1915 roku rozpoczęło się trzecie, ostatnie już oblężenie, tym razem broniący się Rosjanie w zrujnowanej twierdzy nie mogli stawić zaciętego oporu oblegającym siłom niemiecko – austriackim.

Niemcy użyli ogromnych moździerzy 420 mm, i po 20 dniach ostrzału z twierdzy pozostały same gruzy.

Rosjanie uciekając, dopełnili reszty spustoszenia, wysadzili mosty na Sanie oraz zlikwidowali całą istniejącą infrastrukturę.

 

Akt II

 

Przez cały II akt słychać stukot jadącego pociągu.

W przedziale pociągu relacji Lwów – Warszawa siedzi samotnie kobieta (manekin), na stacji Przemyśl Główny do przedziału wchodzi mężczyzna, zdejmuje kapelusz i układa go wraz z walizką na półce, oraz rozpoczyna prezentację:

 

Dzień Dobry szanownej Pani, pozwoli Pani że się dosiądę, o przepraszam nie przedstawiłem się, a przecież przyjdzie nam tu jeszcze spędzić trochę czasu razem.

Inżynier Roman -----------

 

Prezentację przerywa odgłos potężnego wybuchu, po chwili mężczyzna ciągnie dalej.

 

Moi chłopcy nie próżnują, jestem właśnie kierownikiem robót przy rozbiórce tych kolosów.

Nieprzyjemny widok, nieprawdaż, ponury symbol śmierci wśród rozkwitającego życia.

To co Szanowna Pani miała okazję zaobserwować przed momentem, to już w tej chwili ruiny jednego z najpotężniejszych fortów w Twierdzy Przemyśl – fort XIII San Rideau, czyli mówiąc z francuskiego Osłona Sanu.

Powiem Pani, że jestem zafascynowany tą olbrzymią fortecą.

Twierdza Przemyśl jest to jedna z największych fortec odchodzącego już świata, o przepraszam, zapędziłem się troszeczkę, już nie jest, ale była, jedną z największych fortec świata.

A teraz żal mi serce ściska na widok tych ruin, które przyszło mi wyburzać, no co mam czynić, moja firma ma podpisaną umowę z rządem na odzyskanie z tej twierdzy surowca dla śląskich hut stali.

Zanudzam Panią, tak tak, widzę że zanudzam, ale mam dla Pani ciekawostkę, która nie pozwoli Pani zasnąć, a przez którą, niestety nabawiłem się lęków.

Pamięta Pani ten wybuch przed momentem w forcie XIII, gdy nasz pociąg wyjeżdżał z Przemyśla, to moi ludzie odzyskują w tym miejscu stal i metale kolorowe, ale nie chcę Pani opowiadać o naszej robocie, bo to faktycznie raczej nudny temat na tak długą podróż, lecz chciał bym opowiedzieć Szanownej Pani o tym co tam się faktycznie wydarzyło parę tygodni temu, to mówię z całą szczerością, że jeszcze dziś, na samą myśl o tym wydarzeniu ciarki mnie przechodzą, a lekarz nakazał mi wypoczynek, dla uspokojenia nadszarpniętego zdrowia, dlatego staram się jak najrzadziej bywać w San Rideau, aby zapomnieć o koszmarach i o tym, co mnie tam spotkało.

Otóż po wysadzeniu twierdzy w marcu 1915 roku, nie wszystkie forty całkowicie runęły, w końcu były to masywne konstrukcje obronne, San Rideau został uszkodzony dość nieznacznie, runęła jedna ściana parterowa i dwie masywne wierze ciężkich dział, olbrzymie elementy betonowego pancerza legły na podłogę korytarza.

Dopiero teraz, po ośmiu latach od wysadzenia twierdzy, nasze młode państwo upomniało się o cenne materiały, które można odzyskać ze zrujnowanej twierdzy.

Gdy zaczynaliśmy odgruzowywać ten korytarz, aby dalej dostać się do wnętrza fortu, ani przez myśl nikomu z nas nie przeszło, co na nas tam czeka.

Po uprzątnięciu tego gruzowiska, odsłoniły się zamknięte metalowe drzwi, które trzeba było wyłamać, za tymi drzwiami znajdowały się schody prowadzące w dół, akurat wybiło południe, więc zarządziłem przerwę na obiad, ludzie zaczęli rozsiadać się na trawie, każdy ze swoim tobołkiem, jedni w pośpiechu już coś tam połykają, bo zgłodnieli od rana, inni wolą najpierw trochę poleżeć na trawie, jeden, taki młody, wyrywny, nie wiem co go podkusiło, może nie miał nic do jedzenia, no nie wiem, zaczął schodzić po tych schodach w dół z latarką.

Długo nie wychodził, już zaczynałem się niepokoić, pamiętam zapaliłem papierosa i nagle usłyszeliśmy przeraźliwy krzyk, tak przejmujący, że przeszywał ciało i chwytał za serce, za chwilę krzyk się powtórzył, ludzie nagle się poderwali, wiedzeni instynktem, spieszą koledze na ratunek, zbiegają po schodach i wyciągają omdlałego młodzieńca, twarz miał bladą, włosy zjeżone, a minę na twarzy tak skrzywioną, jakby go tam coś strasznego spotkało, w ręku kurczowo zaciskał zbitą latarkę.

Po długich zabiegach i oblewaniu wodą, ocknął się na chwilę, wrzasnął i zemdlał ponownie.

Naszego nieszczęśnika nakazałem odwieźć do szpitala, a sam na czele czterech ochotników, zaopatrzonych w łomy i latarki, zeszliśmy po schodach i zaczęliśmy penetrować te podziemne kazamaty, już od wejścia czuć było stęchliznę i zapach azotu, im dalej ostrożnie posuwaliśmy się do przodu, tym bardziej powietrze gęstniało wilgocią i przeraźliwym odorem, wąski korytarz kończył się dość dużą przestronną salą, na środku której była studnia, a z tej sali wychodziły dwa nieco szersze korytarze, które, razem z tym pierwszym tworzyły literę Y.

Poszliśmy najpierw w lewo, mijaliśmy kolejne drzwi, za którymi, znajdowały się nisko sklepione z łukowymi stropami sale, w pierwszej znaleźliśmy regały z resztkami prowiantów, całą masę puszek po konserwach, butelki, skrzynki i worki ze spleśniałymi sucharami. Wszystko to zmieszane razem i cuchnące, walało się w straszliwym nieładzie, jakby po pogromie, a wśród tych rupieci uganiały się szczury wielkości kotów.

W kolejnym pomieszczeniu znajdowały się w takim samym bałaganie resztki umundurowania i pościeli.

Ruszyliśmy dalej, następne drzwi były zamknięte, więc nakazałem je wyważyć, sam zaś zająłem się kontrolą kolejnej sali, tam drzwi były przymknięte, ale zamek nie trzymał, więc powoli zacząłem je uchylać i jednocześnie rozświetlać latarką ściany, z sąsiedniej sali dobiegł ostry szczęk puszczających zawiasów.

Co tam – zapytałem.

Sprawdzamy – krzyknął któryś, w tym momencie usłyszałem stłumiony, dziwny jęk ze środka sali, którą akurat otwierałem, odruchowo skierowałem światło latarki w stronę tego dźwięku i nogi się pode mną ugięły, zrobiło mi się sucho w gardle a płuca przestały oddychać, stałem jak zahipnotyzowany, nie mogłem się ruszyć ani wydobyć głosu, byłem w wielkim szoku, moja latarka rozświetlała środek sali, gdzie pod ścianą, na tle szarego betonu, po środku beczek, skrzyń i śmieci, stała jakaś biała zjawa, siwa i potwornie zarośnięta, oczy miała zamknięte i kołysząc się rytmicznie zatykała uszy.

Nie wierzę w duchy, ale naprawdę nie wiedziałem z czym mam do czynienia: z marą jakąś, z żywym człowiekiem, czy z potworem.

Nagle usłyszałem za plecami – znaleźliśmy tam szkielet ludzki i łuski po pociskach armatnich, moi towarzysze wchodzili za mną do sali, i nagle stanęli jak zabici, w blasku mojej latarki ujrzeli, to co i ja widziałem, i jeden przez drugiego, na oślep zaczęli uciekać, ja nie widząc innego wyjścia, poszedłem w ich ślady, potykaliśmy się w tych ciemnościach jeden o drugiego, nikt nie chciał być ostatni, w końcu poobijani i zdyszani wylegliśmy z tych kazamat na otwartą przestrzeń, gdzie po chwili uspokojenia wezwałem telefonicznie policję.

Pod wieczór przyjechali – policja z prokuratorem i na dodatek w obstawie wojska, otoczyli fort, ustawili posterunki i zorganizowali ekspedycję do wnętrza podziemnych kazamat.

Po kwadransie, patrzę, a oni wyprowadzają tego człowieka, tak tak – człowieka, bo to był człowiek, staliśmy cofnięci nieco, i przyglądaliśmy się z trwogą jak go prowadzą, stary był – wyglądał na stulatka, biedak nogami prawie nie poruszał, trzymali go pod ręce, nie miał siły stać na własnych nogach, oczy miał zamknięte, widać światło mu nie sprzyjało, drażniło go, kwiczał, wydawał dziwne dźwięki, nic nie można było z tego zrozumieć.

Prokurator na próżno zadawał pytania, poza wyciem i śpiewnymi jękami nic nie uzyskał, i nakazał pod eskortą odwieźć nieszczęśnika do szpitala, gdzie podobno jeszcze tej nocy zmarł.

Cała ta niejasna historia dała powód do tworzenia w okolicy różnych opowieści, mówiono, że duchy zabitych żołnierzy bronią dostępu do fortu, że wypłoszono szajkę zbójecką, że zjawił się prorok i cudotwórca, który pokutował w podziemiach fortu itp.

Skrupulatne dochodzenie wykazało jednak, że dostęp do podziemi, był możliwy jedynie przez te drzwi, które zostały zawalone w 1915 roku.

W momencie wybuchu, znajdowało się tam dwóch ludzi, o których prawdopodobnie zapomniano w chaosie przygotowań do wysadzenia twierdzy, dzięki sprzyjającym warunkom, jeden z nich zdołał utrzymać się przy życiu w ciągu przeszło 8 lat i w końcu nawet został uratowany.

Tyle wykazało śledztwo.

Jednak rodzi się pytanie, jak oni tam żyli, co cierpieli, jaki los spotkał tego, po którym jedynie szkielet pozostał i chyba najważniejsze kim oni w ogóle byli, bo zostali uznani za „NN”, to znaczy „nie znani”.

Kiedyś, gdy już się wszystko uspokoiło i pozwolono nam wrócić do pracy, moi robotnicy zaczęli oczyszczać podziemia, góry śmieci i różnych staroci płonęły na stosie, pewnie nie zwrócił bym uwagi na to, ale robotnik niósł skrzynkę, taką zwykła, chyba po konserwach, potknął się i cała zawartość owej skrzynki wysypała się na ziemię, moją uwagę przykuła wówczas stara, wyblakła fotografia młodej kobiety z ledwo czytelną już dedykacją z tyłu fotografii w języku rosyjskim, nie wszystko udało się z niej odczytać, ale tych parę słów wzbudziło moje zainteresowanie „Strzeże Bóg i moja miłość…wszędzie z Tobą…zawsze Twoja…25 lipiec 1914”.

Rozpocząłem przeglądanie pozostałych przedmiotów ze skrzynki, same rupiecie a wśród nich stary spleśniały zeszyt, chyba austriackiego podoficera prowiantowego, gdyż kilkanaście stron zajmowały rachunki żywnościowe, tabele i odpisy rozkazów w języku niemieckim.

Dalej zaczynały się zapiski w języku rosyjskim.

Z początku ładny, wyrobiony charakter, stopniowo przechodził w okropną bazgraninę, miejscami zupełnie nie czytelną.

Nie dość tego, wskutek wilgoci, chemiczny ołówek pisma tak się rozmył, że całe strony były rozmyte i nie czytelne.

Nie mogłem wszystkiego odczytać, a to co mi się udało, nie zawsze było zrozumiałe.

Nie mniej jednak, autor – czyli ta „Biała Zjawa”, bo to on był autorem, pisał : Nie wiem ile już dni upłynęło od tego nieszczęśliwego ranka, kiedy to niespodziewanie dostaliśmy się do austriackiej niewoli – ja i sztabskapitan Nowikow, te dziwne warunki w których obecnie żyjemy,uniemożliwiają mi wszelką rachubę czasu. Po tradycyjnym zbadaniu i obrabowaniu nas, zostaliśmy umieszczeni w małej celce podziemnych katakumb fortu.

Nie upłynęła doba prawdopodobnie, bo dostaliśmy dwa razy jeść – gdy stało się coś, czego dotychczas nie rozumiem : oto w pewnej chwili rozległy się straszliwe pioruny, zatrzęsło się i zatrzeszczało całe nasze podziemie, fort widocznie rozpadł się, ziemia jęknęła jak wielkie zwierzę i później przeciągle huczała.

Długo jeszcze rozlegały się grzmoty i drżenie ziemi, ale już dalekie i obce.

Dalej opisywał jak głodni i spragnieni w końcu wyłamali drzwi w swojej celi, po omacku odnaleźli i studnię i prowiant i świece, ale wyjścia nie udało im się odblokować.

On z nudów zajął się budową zegara wodnego, na beczce ustawił kocioł napełniony wodą i wydrążył w nim dziurkę, następnie mierząc własny puls, przyjął zasadę że każde 70 uderzeń to minuta i tym sposobem zrobił kreski oznaczające kwadranse i godziny.

Drugi z jeńców dorwał się do zapasu rumu i pił na umór, a gdy po 90 beczkach wody rum się skończył, to wyliczył rozchód sucharów i bluznął cyniczną prawdę – że czeka ich śmierć głodowa i blachą poderżnął sobie gardło.

Szczury mu kości poobgryzały a jego towarzysz w samotności czekał na mnie i moją brygadę jeszcze długo, w sumie przesiedział tam ponad 8 lat..

Tak tak Szanowna Pani, wychodzi na to, że był on jeszcze młodym człowiekiem, a każdy jeden rok niewoli odbierał mu kolejne dziesięć lat życia.

My tu sobie gadu gadu, a tymczasem dojeżdżamy już do Lublina.

 

Mężczyzna podnosi się, bierze z półki kapelusz i walizkę.

 

Dziękuję Pani za wspólną podróż, na mnie już pora, dziękuję – i do widzenia Pani.

 

Mężczyzna odwraca się do publiczności, robi kilka kroków i kłania się.

 

Państwu również dziękuję za dzisiejszą podróż, oraz życzę kolejnych miłych podróży z teatrem.

Koniec

Średnia ocena: 2.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • KarolaKorman 22.01.2017
    Nie czytałam, przepraszam, ale chciałam zwrócić Ci uwagę na jedną rzecz: wstawiasz bardzo długie teksty. To jest pewnym utrudnieniem dla czytających. Już piszę dlaczego. Po pierwsze trzeba by było poświęcić cały wieczór tylko dla Twojego tekstu, a jest tu wielu innych autorów, którzy też czekają na przeczytanie.Drugie - kiedy czytający wyłapie jakiś błąd i chce go umieścić w komentarzu trudno znaleźć później miejsce , w którym się skończyło czytać. Już nie wspominam o tym, kiedy błędów byłoby więcej niż jeden. Wówczas wypisanie uwag graniczy z cudem. Po trzecie - potrzymaj czytelnika w niewiedzy, niech kolejny fragment będzie niewiadomą, podsycaj ciekawość, nie podsuwaj wszystkiego na tacy - to wzmaga chęć czytania kolejnej części. I ostatnie - bardzo źle czyta się długie teksy, kursor przesuwania lubi omsknąć się pod palcem i tekst ucieka w górę jak szalony, a korzystanie ze strzałki też bywa kłopotliwe - weź pod uwagę, że wielu czytających korzysta z telefonów, gdzie literki są jak mak :( Stąd moja rada, poparta doświadczeniem wstawieniem takiegoż długiego pierwszego tekstu, zanim go ktokolwiek przeczytał podziel go na części i wstawiaj po jednej w kolejne dni. Jest Edycja w profilu i możesz z niej skorzystać. Jutro twoje teksty spadną z pierwszej strony i nikt ich nie odnajdzie, a jeżeli zobaczy trzecią lub nawet czwarta część chętnie wróci do początku :) Pozdrawiam :)
  • Adam T 22.01.2017
    Oczywiście, zgadzam się z Karolą, tak długi tekst zniechęca, ALE. Gdyby go pociąć na kawałki, straciłby dramaturgię. Oparty jest na monologu, akcji tu żadnej, dodatkowo, w środku mamy obszerną notkę historyczną, którą zapewne mnóstwo ludzi by ominęło, nie ogarniając potem kompletnie, o czym mówi inżynier w drugim akcie. Ot, najpirerw gada staruch, a potem młodszy do manekina, czyli, pisząc po polsku, WTF?! Przeczytaĺem całość jednym tchem, za historią nie przepadam, ale tekst jest świetny. Podajesz masę faktów, ale nie robisz tego w sposób nudny, piszesz o tym z nerwem, bez niepotrzebnego rozwlekania. Opowieść jest niezwykle dramatyczna, wstrząsając. Doskonale broni się, jako całość, jednak po jej podzieleniu, dostałbyś z pewnością wiele wartościowych komentarzy.
  • Oczywiście dziękuję za wszelkie uwagi, które bardzo mi osobiście pomagają. Pragnę jednak nadmienić, że są dwa typy widzów TV, pierwsi - co lubią seriale, nawet tureckie, oraz drugi typ - to ci, którzy idą do kina, bo nie lubią przerw na reklamę.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania