Poprzednie częściTajemniczy Czołg!

Tajemniczy czołg 4

Gdy wszyscy się już zebrali, Kuzniecow kazał im usiąść na trawie i pozwolił zapalić. Chciał w ten sposób pokazać, że to luźniejsza rozmowa, a nie typowa odprawa. Zadanie, które mieli wykonać, tak bardzo różniło się od normalnych zadań na froncie, że major dał sobie spokój z regulaminem. Musiał tych żołnierzy wysłać przeciwko wrogowi, o którym nic pewnego nie wiedział. A to, co opowiedział sierżant, było bardzo dziwne i niczego w zasadzie nie wyjaśniało. Na początek kazał mu jeszcze raz opowiedzieć dokładnie o tym, co się tu wydarzyło.

Wasiliew przedstawił całą walkę spokojniejszym i bardziej pewnym głosem. Gdy skończył, na polanie zapanowała cisza. Wszyscy prócz majora i Zajcewa patrzyli z niedowierzaniem w oczach na sierżanta. Po kilku minutach pierwszy odezwał się dowódca zwiadowców:

– Towarzyszu majorze, widziałem różne rzeczy na froncie, ale o czymś takim jeszcze nie słyszałem. Pewnie to jakiś prototyp, który Szwaby chcieli przetestować.

Po tych słowach rozgorzała dyskusja. Kuzniecow nie przeszkadzał, chciał, żeby się wygadali. W końcu odezwał się Zajcew:

– To jednak tylko czołg, choćby nawet super dobry, to działo poradzi sobie z każdym pancerzem. Musimy tylko dobrze je ukryć i podpuścić tego drania na pięćset, sześćset metrów, wtedy już nic go nie uratuje.

– Tak jest, towarzyszu kapitanie, taki Panzer IV trafialiśmy z kilometra i przebijaliśmy jego pancerz. To działo jest znakomite. – Dowódca działa dumnie wypiął pierś.

Zajcew pokiwał głową. Widział już osiemdziesiątkę ósemkę w akcji i mógł tylko potwierdzić słowa sierżanta.

– To wszystko jasne, możemy jechać. Na miejscu musimy być jeszcze za dnia, żeby zdążyć, ustawić i przygotować działo. Nie możemy dać się zaskoczyć.

Po kilku minutach samochody pancerne i ciężarówka z działem leśną drogą zmierzały na północ. Po drodze kilka razy zatrzymywały ich patrole, w większości NKWD. Wtedy Kuzniecow wyciągał swoje dokumenty i bez problemu mogli jechać dalej. Po ośmiu godzinach dotarli na miejsce. Okolica nie wyglądała zbyt zachęcająco. Las, moczary, bagna i mnóstwo komarów, które rzuciły się na nich. Zatrzymali się przy brzozowym zagajniku i wysiedli z samochodów.

– Towarzyszu majorze, niedaleko jest okop, który prowadzi do dużej ziemianki. – Sierżant pokazał Kuzniecowowi wejście do transzei.

– Dobrze, prowadźcie, bo tu nas zjedzą te małe cholery.

Po kilkudziesięciu metrach doszli do dużego ziemnego bunkra, którego wejście zasłaniała jakaś szmata. Weszli do środka. Miejsca starczyło dla wszystkich.

– Tu będziemy spać. Poruczniku, rozstawcie warty. A reszta przejrzeć broń, a potem macie wolne. Aha, zróbcie coś do jedzenia. Zapasy mamy na trzy dni. Jutro rano obejrzymy okolicę.

Rozsiedli się, gdzie kto mógł. Kuzniecow już wcześniej ustalił z Zajcewem, że będą się starali wprowadzić swobodną atmosferę. Dlatego nie podnosili głosu. To była ich wspólna akcja i chodziło o to, żeby żołnierze nie czuli presji, bo, jak to stwierdził Zajcew, wtedy są bardziej czujni.

Noc minęła spokojnie, nie licząc różnych dziwnych odgłosów dobiegających z zewnątrz. Rano Zajcew zawołał porucznika.

– Własow, coś tu jest nie tak – zaczął rozmowę.

–  Ja też mam dziwne odczucia. Tu coś bardzo niedobrego wisi w powietrzu. Stary frontowiec zawsze wyczuje niebezpieczeństwo, towarzyszu kapitanie.

– Tak. A już myślałem, że tylko mnie się wydaje. Niemcy?

– Nie. To coś innego. Szwabów wyczuwam na odległość. To nie Niemcy, tu czai się coś innego. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale to jakieś paskudne miejsce.

– Też tak myślę, dlatego niech twoi ludzie chodzą po trzech, czterech. Nikt nie może iść nigdzie sam. Jeśli oni czują to samo co my, to będą się bali.

– Tak jest, towarzyszu kapitanie.

Kuzniecow, który właśnie wyszedł z ziemianki, spojrzał na Zajcewa.

– Chyba powinienem wiedzieć, o czym rozmawiają moi podkomendni? – zapytał z surową miną.

– Towarzyszu majorze, obaj z Własowem mamy takie samo wrażenie. Jako doświadczeni frontowcy wyczuwamy niebezpieczeństwo i teraz też czujemy strach przed czymś nieznanym.

Major uważnie spojrzał na obu oficerów, ale widząc ich miny, nie skomentował tej odpowiedzi.

– Czyli musimy uważać na wszystko? – zapytał po chwili.

– Tak, towarzyszu majorze.

– Rozumiem, Zajcew, choć niczego takiego nie odczuwam. Własow, widzisz, tu na polu stoją resztki działa, a czołg według sierżanta wyjechał z tamtego lasu. Podzielisz oddział na trzy grupy i pójdziecie przeszukać tamten las. Macie go tylko znaleźć, bez niepotrzebnego ryzyka.

– Tak jest. – Porucznik zasalutował i odszedł do swoich żołnierzy.

– Zajcew, po jaką cholerę straszysz ludzi – powiedział ostro.

– Nie straszę. To starzy frontowcy. Czują to samo co ja. Nie zrozumiecie tego, majorze. Zbyt długo byliście za biurkiem – odważnie odparł Zajcew, ale Kuzniecow odpowiedział przyjaźnie:

– Dobra Zajcew, wierzę wam, ale mamy zadanie i musimy je wykonać.

– Tak, jeśli ten czołg tu jeszcze jest.

– Jak sprawdzimy całą okolicę, to się dowiemy – odparł krótko major.

– No, chyba że sam złoży nam wizytę.

Kiedy zwiadowcy ruszyli, Kuzniecow i Zajcew zajęli się przygotowaniem stanowiska dla armaty. Znaleźli miejsce, wykopali dół i rozstawili działo. Teraz nad ziemie wystawała tylko lufa. Z pociętych gałęzi zrobili też całkiem niezły kamuflaż. Po kilku godzinach byli już gotowi. Działo przygotowane do strzelania, amunicja tuż obok. Usiedli, żeby zapalić, a wtedy wrócili zwiadowcy.

– Towarzyszu majorze, melduję, że w okolicy nie ma żadnego czołgu. Obeszliśmy spory kawał lasu i nic, nawet śladów gąsienic. Pozostałe oddziały też go nie znalazły. Albo się gdzieś ukrył, albo już go tu nie ma. Moi ludzie potrafią znaleźć wszystko. Czołg jest zbyt duży, żeby go ukryć. – Porucznik stanął na baczność.

– Spocznij. Może jest tak dobrze ukryty, jak nasze działo.

 

– Tego, czego szukacie, już tu nie ma – rozległ się nieoczekiwanie jakiś głos. Kilka metrów od nich stał, podpierając się kosturem, staruszek. Nikt nie wiedział, jakim sposobem się tutaj znalazł i jak mu się udało podejść do nich tak, że tego nie zauważyli. To było wręcz niemożliwe, żeby tak doświadczeni żołnierze nie dostrzegli kogoś, kto do nich podchodzi.

Pierwszy odzyskał mowę Kuzniecow.

– Kim jesteście i co tu robicie? – zapytał groźnie.

– Kim jestem, powiem później. Wiem, czego szukacie. Takiego wielkiego pojazdu, nazywacie to chyba czołgiem? Był tu, zabił wielu żołnierzy, ale już odszedł.

Zajcew podszedł do niego.

– Jak to odszedł, chyba odjechał – zapytał szybko.

Starzec uśmiechnął się kącikami ust.

– Nie. Odszedł, a czołg stoi niedaleko stąd, w bagnie. Zatopiony tak, że go nie widać.

– Dziadku, coś kręcicie. Radzę mówić prawdę – warknął wyraźnie już zły major.

– Nie denerwujcie się, panie oficerze. Zaraz wytłumaczę. Jestem mnichem, Grekiem, dlatego mój rosyjski jest słaby. Mam na imię Erazm.

– Czyli pop? – wtrącił Zajcew.

– Tak. Coś w tym rodzaju, ale wyznania greckokatolickiego.

– Ale, do cholery, co tutaj na froncie robi pop czy mnich?! – krzyknął zdziwiony Kuzniecow.

– Szukam tego samego co wy – odparł spokojnie zakonnik.

– Czołgu? – wyrwało się Kuzniecowowi.

Mnich nieoczekiwanie się uśmiechnął.

– Nie. Tego, który przejął nad nim kontrolę, a właściwie nad martwą załogą.

– Co? Jaką martwą? Martwi nie walczą, nie strzelają ani nie kierują czołgiem, ojczulku! – Tym razem to Zajcew zdenerwował się nie na żarty.

– Spokojnie, panie oficerze. Zaraz wszystko wytłumaczę, ale wasi żołnierze też powinni to słyszeć, żeby wiedzieli, z kim przyjdzie im się zmierzyć.

Kuzniecow spojrzał na Zajcewa. Ten skinął głową.

– Dobrze, Zajcew zawołaj wszystkich.

Po chwili żołnierze rozsiedli się wokół przybysza.

– Posłuchajcie mnie uważnie i nie przerywajcie, aż skończę. – Tym razem głos staruszka zagrzmiał niczym wystrzał z działa. Nikt się nie spodziewał, że ten człowiek może przemówić tak donośnym i władczym głosem.

– Jestem mnichem z zakonu Świętego Jerzego, tego, który jak pewnie wiecie zabił smoka. Nasz zakon jest bardzo stary, został założony w Jerozolimie, podczas wypraw krzyżowych. Jednak w odróżnieniu od innych zakonów, takich jak Templariusze, Joannici czy Krzyżacy, mój nie walczył z niewiernymi. Jego zadaniem była walka z różnymi złymi istotami, które pojawiły się w Ziemi Świętej w czasie krucjat. Niewierni, Saraceni, Arabowie, czy jak byśmy ich nie nazwali, walczyli nie tylko bronią, truciznami czy chorobami. Sprowadzali, mówiąc prosto, różne paskudne istoty z innych światów: dżiny, demony, wampiry. Te maszkary miały im pomóc w walce z naszymi rycerzami. Zakon Świętego Jerzego tropił je i starał się odsyłać z powrotem do ich światów. Tym zajmowali się mnisi w Ziemi Świętej. Kiedy niewierni pokonali naszych i zajęli święte miejsca, nasz zakon przeniósł się początkowo do Francji, a później do Grecji. Nie został jednak zlikwidowany, bo okazało się, że demony cały czas przechodzą do naszego świata. Dlatego istniejemy przez te wszystkie lata. – Mnich zamilkł i spojrzał na słuchających go żołnierzy, czekając, co powiedzą. Ale nastała cisza. Wszyscy zdumieni patrzyli na staruszka, nikt się nie odezwał. Dopiero po chwili Zajcew, który najszybciej doszedł do siebie, powiedział:

– Czyli ten tam w czołgu to jakiś demon, potwór? – W tym pytaniu zawarł to, czego chcieliby dowiedzieć się wszyscy.

– Tak, i to bardzo groźny, ale nie jego musimy dopaść, gdzieś jest dużo potężniejszy demon, mający ogromną moc. Ci tutaj, to tylko jego słudzy.

– Nie rozumiem, o czym mówicie, dziadku. – Tym razem nie wytrzymał Kuzniecow.

– Jak to, od kilku lat? Gdzie?

– Gdzie, niestety, nie wiem. Bardzo dobrze się maskuje za pomocą potężnej magii, a do tego przyjął ludzką postać. Wiedzieliśmy, że przeszedł do naszego świata, ale nie mogliśmy go znaleźć. W końcu jeden z mnichów go zobaczył. Wcielił się w niemieckiego oficera. To bardzo groźny demon, który wskrzesza umarłych i z nich tworzy istoty mordujące ludzi na jego rozkaz. Nie da się ich zabić kulami. Można je albo spalić, albo rozerwać na kawałki. No może pociski poświęcone przez jakiegoś patriarchę mogą ich zabić.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • TheRebelliousOne 19.11.2019
    II wojna światowa z elementami nadprzyrodzonymi? Tego jeszcze nie było... Sam rozdział bardzo dobry. Daję 5 i pozdrawiam. :)
  • Ozar 19.11.2019
    TheRebe dziękuję za wizytę i komentarz!
  • krajew34 19.11.2019
    Ale pojechałeś po bandzie... Jedno mnie zastanawia Tiger, czy Panther? Stawiam bardziej na tego pierwszego. Trochę jednak nie prawdopodobne, by żołnierze tak łatwo go słuchali. Oficer kazałby wywalić szaleńczego dziada na tyły, albo przegnałby go bronią, magia to w naszym świecie bujda i tak sowieci powinni ją postrzegać. :) A tak to nawet robi się ciekawie, trochę zacząłem się nudzić, ale ten rozdział ciekawość wzbudził ponownie.
  • Nefer 13.02.2020
    Udane rozwinięcie opowiadania z wprowadzeniem jednoznacznie już magicznych elementów. Jak zauważył jeden z komentatorów, ciekawe połączenie realiów II wojny z horrorem i fantasy. W sumie, to bardzo prawdopodobna okazja i tło dla działań różnych sił tzw. "nieczystych". Fabularnie rozdział zaciekawia i trzyma w napięciu.
    Pozdrawiam
  • Ozar 14.02.2020
    Nefer Ponowne dzięki. To jak już napisałem tak trochę fantasy, czy horroru z wojną. Co prawda pewnie typowi czytelnicy wojenni będą pewnie kręcić głową, ale moim zdaniem tak jest ciekawiej.
  • Nefer 16.02.2020
    Ozar Łączysz różne konwencje, to prawo Autora.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania