Tam, gdzie kończy się życie doczesne, zaczyna się bladość ud

– Zapamiętaj, zapamiętaj, zapamiętaj!

Tłukła mu do głowy, fizycznie i mentalnie, bez przerwy to samo zdanie, samo to zdanie: żeby zapamiętał. On zaś, leżąc w tłustej plamie na podłodze, zapleśniały, zasikany i zwyczajnie niedomyty – całkowicie zohydzone uzewnętrznienie – podrzemywał, nieciekaw tego, cóż miałby pamiętać. Wyjebać można się na ulicy, ale też i na kogoś. Dosłownie i w dwójnasób, to razem w trójnasób.

"Wychodzę", powiedziała Istota Rzeczy, gdy razem z czarną istotą z bladymi udami w samych majtkach wyszły, nie oglądając się za siebie. Czarna istota krzywiła się z niesmakiem, gdy odlepiała buty od podłogi tak usyfionej, że klejącej. Istota rzeczy patrzyła na zegarek, wzruszała ramionami, ziewała i zerkała z ukosa na zapierdziany w majonezie eksponat numer jeden.

– On nas nie rozumie, nie chce widzieć, nie potrafi, jest lewiatanem własnego zniszczenia, jego lokomotywa ciągnie tylko konsumpcję i destrukcję, nie ma w nim ani grama zrozumienia, nie ma w nim nawet jego, został cieniem własnego ja. Nie ma marynarki, nie ma butów, nie ma krawata. – Istota Rzeczy wskazywała wszystkie wymienione przedmioty, wiszące na wieszakach w przedpokoju. – Nie ma ślubu, żony, nie ma miłości. Nie ma dzieci – westchnęła dziewczyna, przekraczając próg, pisaną i niepisaną granicę wyjścia lub wejścia zarówno w życie, jak i do mieszkania. Jej blade udo odkryte między zakolanówką a miniówką, ten blady skrawek ciała, biały, wkrótce miał się zarumienić z zimna. Na razie jednak dominowała blada, kontrastowa jak oreo, słodycz jasności. Goła biel, nagość bladość tak pożądana, zupełnie tu nie odegrała nawet drobnej roli, pobocznej w tym dramacie, rozwalonej kanapy, relacji...mikstury jaj, oleju i soli.

Istota Rzeczy patrzyła na przestrzał przez pokój, gdzie rozgrywał się ludzki dramat na telewizor, majonez i cień dawnej potęgi. Gdy mrugnęła, zniknął.

– Ma dzieci, ale są to już czyjeś dzieci. On jedynie, można rzec, dostarczył atramentu do dzieła pisanego już przez innych, zawodowych graczy na arenie kuli ziemskiej – odpowiedziała. –

– Ma dzieci, ale są to czyjeś dzieci – powtórzyła dziewczyna. Jej blade uda pokryły się gęsią skórką w zetknięciu z chłodem poranka. – Czyjeś dzieci są jego dziećmi.

– Ano – powiedziała Istota Rzeczy, pomagając jej założyć plecak, bagaż doświadczeń na ramię. – Podróżuj bezpiecznie – rzuciła na pożegnanie i odeszła w przeciwnym kierunku.

Nie był to ciepły poranek, uda pokryły się gęsią skórką. Tak samo bladą, jak i one.

 

***

 

– Odlepiona siatkówka, wstrząs mózgu, złamana ręka, ukruszony ząb i wyrwana połowa włosów z prawej strony głowy, nad uchem – powiedział patolog do mikrofonu.

Jego niebieskie rękawiczki nie lśniły, jak miało to miejsce w przypadku narzędzi. Wypolerowana stal chirurgiczna kontrastowała czystością ze zdeformowanymi zwłokami na stołach obok.

– Ofiara pożaru z połamanymi zębami? Bez sensu. Bez sensu jest rwanie sobie włosów z głowy i walenie głową w ścianę. Albo ręką.

Patolog wyłączył nagrywanie, westchnął.

– A jakby tak zatańczyć taniec śmierci w trupim korowodzie, unieść ręce i wykręcić ze dwa, trzy hołubce?

Stojąca dotąd w ciszy asystentka patologa, znana już Istocie Rzeczy i Fanatykowi Majonezu istota o bladych, pięknych, kształtnych z każdej strony i w przekroju udach, sięgnęła ku własnym notatkom.

– Jak zapiszemy: "hołubce"?

Patolog, pląsając z uniesionymi rękami, wykręcał dłońmi niewidoczne żarówki.

– Tego nie zapisuj.

Czarna zapisała: "hołubców nie przekażemy potomnym".

– Tańcz ze mną, Helena. Hellena, Hello, Helka, tańczmy. Fiknijmy, na przekór tym trupom, ohydzie moru, skończonym, urwanym żywotom! Na przekór trupom! Powtarzam się, ale nie szkodzi. Zapisz, jeśli chcesz. Zapisz, zatańcz, napijmy się wódki!

Czarna skreśliła dotąd zapisany początek i grubymi literami napisała: WÓDKA.

– Chodź, zatańczymy, zatańczmy w smrodzie alkoholowej sterylizacji, rozkładu, wśród worków z pozostałościami dobytku tych biedaków! Wykręćmy tu bal, odbijmy konwenansom śmierci tych nielicznych nieboszczyków i zróbmy sobie tu wesołą potańcówkę. Zróbmy taniec, tchnijmy życie w siebie!

Dziewczyna odłożyła notes na wypolerowany blat i sięgnęła do telefonu. W mgnieniu oka popłynęły z niego transowe nuty. Odłożywszy urządzenie na notes, jęła pląsać na wzór egzotycznych tancerek. Patolog zmienił tempo swoich małpich ruchów i wkręcał się właśnie w nową rzeczywistość.

– Helena Gloria, Gloria Helena – zaczął powtarzać po cichu, dzieląc się z nią przestrzenią między stołami. – Gloria i chwała to dawne bujdy, dziś potrzebny nam jest alkohol, potrzebujemy wódki!

– Potrzebujemy chęci życia, miłości i braku zażenowania w kontakcie międzyludzkim. Potrzebujemy wódki. Daj – powiedziała, wyciągając do niego rękę. – Daj mi wódki, daj. Daj mi serce na dłoni, daj mi szorstki smak przez wąską szyjkę, daj mi zapić majonez, przełknąć glut, daj mi życia wśród śmierci.

Balin spojrzał na nią, podpląsał do drzwiczek szafki i oswobodził z niej flaszkę.

Drogą, zamykaną korkiem, oceniła patrząca przez lufcik w suficie Istota Rzeczy. Jej noga podrygiwała do taktów melodii.

 

***

 

Melanż poniósł, bo zwykł ponosić. Ponosiła i duma i radość, a wtedy też i nogi.

Pośrodku niczego stał facet w skórzanym fartuchu spawacza i patrzył, jak z pobliskiego przystanku PKS odjeżdża staromodny autobus. Stary rzęch nie był negatywnym zjawiskiem, jedynie zasmrodzonym trupem na kołach, pełnym wspomnień o czasach dawno minionych. Narodziny, postulaty, smutki, żale, mrozy i komunizm. I nieskończoność remontów, bezlitość licznika, nowe papiery, stare papiery. Dużo papieru, zwłaszcza z rąk do rąk. Nowe hamulce, ale tego nasz bohater wiedzieć nie ma skąd.

– Antyk… koncepcja.

Zaczął zdanie prawdą, zakończenie przyszło samo. Nie ma prawdy wśród człowiekostwa, powiedział głos z jego ramienia. Nie ma miłości i miejsca na nią. Jest tylko telefon z ekranem dotykowym.

– Antykoncepcja! – krzyknął za odjeżdżającym autobusem. – Jesteście nieistnieni! Nie macie bycia, jak rozwielitki! Dafnie!

Stał chwilę i krzyczał za znikającym za horyzontem autobusem. Ludzie w środku nie spojrzeli na niego, wszak kogo obchodzi jakiś debil pośrodku drogi?

Zatrzymał się obok samochód.

– Potrzebujesz podwózki? – spytał głos. Młody, zdrowy, dźwięczny.

– Potrzebujesz podwózki – odpowiedział, chętnie wsiadając. – Stułbie, dafnie, mikrobiologia. Lubię słowa, słowną słowistotę, słowistość, wczoraj byłem bardzo pijany, dziś już zdrowsza głowa, choć prowadzić nie będę przez dni najbliższych kilka, tego możesz być pewny. Ja mogę, ty możesz.

Jechali chwilę w ciszy, ona z rękami na kierownicy, on z dłońmi zaciśniętymi na kolanach.

– Jesteś stąd? – spytała. – Jadę do miasta na uczelnię, mogę…

Wszedł jej w słowo.

– Powiedz: Żuromin, Gostynin, Wołomin, Żnin… powiedz szninks, sztynks, stokrotno i halabard. Powiedz kalevala, kastorama, kątówka i tyraliera. Powiedz: falanga. No, powiedz – zachęcił ją gestem.

Mów do mnie, mów do świata, jedz salceson prosto z kwiata, dodał w myślach. Miejże odwagę sięgnąć po kalafior do koszyka z lodem i solą. Miejże odwagę go wyciągnąć. Nic się nie bój, bohaterowie seriali nie umierają tak naprawdę.

– Tyraliera, kombinerki, wędki, lepy i usterki.

Zaśmiali się oboje. Ona nie dopytywała, on kontestował rzeczywistość, żując kulkę styropianu znalezioną w kieszeni. Jego niebieskie oczy widziały daleko, daleko pasażerów autobusu. Już w swoich miejscach, jak puzzle. Jak układanka zysku i sprzedaży, jest i nie ma. Połknął styropian.

– Nie ma obowiązku zapłaty podatku, jeśli nie zaistnieje incydent sprzedaży, dlatego za coś, co się nie dzieje, nie stało, nie płacimy. To są elementarne zasady kapitalizmu – powiedział, gdy minęli restaurację McDonald's. – Nie ma świata, nie ma życia, jest tylko antykoncepcja. Koncepcja, wzór, ideał, oraz jego brak, jego odwrotność, jego koniec. Antykoncepcja.

Gdy rzucili się na siebie, biologia i chemia przejęły stery ich autobusu zwanego pożądaniem. W toku koncepcji i jego wykładu o antykoncepcji nie zabezpieczyli się. Zabezpieczenie przed zjazdem, zabezpieczenie mechaniczne, wbity bieg, hamulec ręczny, dodatkowy klin pod kołem, gałąź, miłość. Zakopane uczucia, odczucia, proste ruchy w przód i w tył. Łatwizna. Obserwował nocami, jak parzą się zwierzęta, nie miał w planach powatzrac ich ekscesów, ale nie planuje się skorowidza przed słownikiem.

Jego komórka połączyła się z jej komórką, dając początek nowemu życiu. Życiu, które czuło się zupełnie niegotowe i niepotrzebne. Nie dałobyś sobie rady, przyzna potem Istota Rzeczy, pstrykając zapłodnione jajeczko, by opuściło jajowody i udało się w podróż ku podpasce ze skrzydełkami. Jajko odejdzie spokojnie do nieba, gdzie jest już, czeka grzecznie na nie jego miejsce. Po prawicy ojca, gdyby ów miał ochotę na nabiał.

Gdy odwiozła go do domu, wiedziała już, że nie ma właśnie miejsca na nią w jego rzeczywistości. On zaś przeskoczył z jednej do drugiej, niezachęcony dalszym słowem. Nie dała mu jabłek, zaś dostała jedno nasiono.

I tak nie skorzystała bardziej, niż mając pierwszy raz z przygodnym dziwakiem w fartuchu spawacza. Nie wyglądał na nosiciela chorób wenerycznych.

– Antykoncepcja – powiedział jej, wskazując mijający ich autobus. – Adam.

– Ekonomia – odparła. – Ewa.

Nie mieli jabłek, nie byli pierwsi. Oddzieliła ich jedna przestrzeń, zupełnie ta sama, która pierwotnie ich połączyła. Gdy on zatrzasnął drzwi, ona nacisnęła gaz. Oddalili się od siebie myślą, mową, wszystkim.

Przypadkowy spawacz Adam i kierowca renówki studentka Ewa zrobili sobie dziecko w drodze na uczelnię.

– Zrób mi kanapkę – powiedzieli jeszcze raz, jeden jedyny raz w życiu, osobno lecz razem w tym samym czasie, rok później w sobotę.

Każde komu innemu, oczywiście. I, jak to bywa, oboje mieli potem dzieci z innymi ludźmi.

Wąż spał.

Średnia ocena: 3.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • AlaOlaUla 25.11.2019
    Tyle mi wystarczy misiu Okropnisiu. Wsiedliśmy do jednego pociągu, ale po drodze wagony rozczepiły się i Twój pojechał dalej. Mój wrócił do pierwszej stacji.
    Papatki?
  • Okropny 25.11.2019
    To cześć, Aisak

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania