Tamten Poniedziałek

Lubiłam się bardzo huśtać, bo ta jedyna zabawa nie wiązała się z przebywaniem wśród rówieśników, którzy nigdy zbytnio mnie nie lubili. Moi rodzice nie mieli w ogóle dla mnie czasu, więc w każdy wakacyjny poniedziałek, czyli wtedy gdy ich nie było najdłużej, chodziłam na plac zabaw. Znajdował się on obok rozległego lasu. Nieraz marzyłam, żeby tam pójść i nigdy nie wrócić. Jednak strach był zawsze silniejszy. Może też tęsknota za rodzicami, która nie jest zbyt miłym uczuciem. Odczuwałam ja codziennie. W końcu chyba każda dziewięcio latka nadal uważa swoich rodziców za najważniejsze i najlepsze istoty.

Tego dnia było bardzo pochmurnie. Z nieba nie dochodził nawet najmniejszy promień słońca. Huśtałam się jak zwykle na niewielkim placu zabaw. Zobaczyłam, niedługo po moim przyjściu, że przyszła dwójka dziewczyn. Wyglądały na niewiele starszych ode mnie. Jedna była bardzo wysoka, jak na swój wiek, druga zaś o głowę niższa od swej kompanki. Brunetki zaczęły iść w moją stronę. Zatrzymały się dopiero przy dwóch chuśtawkach, z czego jedna była aktualnie zajęta przeze mnie.

- Mała złaź. I to już - powiedziała wyższa brunetka.

- A dlaczego? To nie twoja huśtawka - odpowiedziałam dość stanowczo.

- Tak mówisz? To ja sprawię, że nigdy już mi takich słów nie powiesz. - zagroziła, a po chwili chwyciła, za rozhuśtane łańcuchy. Spowodowało to tym, że się zatrzymałam.

Brunetka średniego wzrostu, dosłownie wyrwała mnie z huśtawki i przycisnęła, do płotu. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Wysoka dziewczyna uderzyła mnie pięścią w brzuch i w nos. Jej uderzenia były bardzo mocne, co też odczułam. Poczułam strużkę krwi wypływającą z nosa. Mniejsza mnie wypuściła. Obydwie dziewczyny poszły się huśtać, tak jakby nic się nie stało, a ja wybiegłam z placu zabaw, prosto do lasu. Moją jedyną myślą, a zarazem marzeniem, było to, by mieć przyjaciółkę. Taką na całe życie.

Tego dnia wśród wysokich drzew było ciemno. A jednak pomimo tego ujrzałam małą szatynkę z długimi warkoczykami. Siedziała na wielkim głazie, ze spuszczoną głową. Patrzyła jak mniemam na swoje małe rączki.

- Cześć. Jestem Elizabeth. W skrócie Lizzy. A ty? - zapytałam.

Dziewczynka odwróciła się w moją stronę. Dopiero w tedy mogłam zobaczyć jej twarz. Była przepiękna. Oczy miała koloru zielonego, a twarz bez nawet najmniejszej skazy.

- Wymyśl mi takie imię, które zapamiętasz. Za to kiedyś powiem ci jakie naprawdę noszę. - odpowiedziała cichutko. Jej głos był równie piękny, co ona sama.

- No to będę cię nazywała…Lunes. Od nazwy poniedziałku po hiszpańsku. Podoba ci się?

- Tak. Jest piękne. Lizzy?

- Tak?

- Choć ze mną do lasu. Nudzi mi się bardzo samej tutaj cały dzień.

- To czemu nie wyjdziesz do ludzi?

- W lesie jest mój domek. Ukrywam się w nim przed złymi ludźmi.

- Przed jakimi?

- Którzy chcieli mnie oddać do domu dziecka. Jakiś rok temu zwiałam im do tego lasu. Posłuchaj mnie Lizzy uważnie. Ten las nie jest zwykłym lasem. Kiedyś to zdanie nabierze dla ciebie sensu. - ostatnie zdanie niemal wyszeptała. Coś kazało mi na chwilę obecną o tym zapomnieć i iść za nią, do tego tajemniczego miejsca.

Nie wiem czy to był mój błąd, czy też nie. Nigdy o tym w dorosłym życiu nie myślałam. Ale jedno jest pewne: to zmieniło nasze życie. Moje jak i Lunes.

********************

Chciałam was zaprosić na mojego bloga, gdzie będę kontynuowała tą jak i inne opowieści mojego autorstwa:

http://blogolizcharakterem.ek1.pl/wp-admin/post.php?post=7&action=edit

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania