Polityka dwuwymiarowa

Spotkanie miało się już zacząć. Przez spóźnienie ministra Armenii, Mosisa Ghazariana, całą delegacja oczekiwała w zniecierpliwieniu hallu. Na zewnątrz panował niesamowity upał, toteż wszyscy współczuli żandarmerii, która stała wzdłuż dywanu, którym miał przemaszerować gość wprost z limuzyny do budynku. To dziś miało odbyć się pierwsze spotkanie.

- Pamiętaj o stawce - powiedział jeden z oczekujących do drugiego, a raczej szepnął, bowiem nikt inny tego nie usłyszał.

Odbiorca owej wiadomości spojrzeniem dał mu do zrozumienia, że doskonale pamięta.

Wreszcie z daleka usłyszeli syreny policji i po pewnym czasie limuzyna z ministrem spraw zagranicznych Armenii dotarła do miejsca docelowego. Dwaj panowie, którzy przed chwilą rozmawiali stali jednak w miejscu. Szef protokołu uznał bowiem, że z powodu raczej chłodnych stosunków lepiej stopniowo wprowadzać gościa.

- Jak nie wyskoczy z czymś, o czym nie wiemy to nie będzie żadnych problemów - powiedział niższy, który był ministrem spraw zagranicznych kraju-gospodarza owego spotkania.

- Wywiad dał ci wszystko co mamy, ale jeśli...- dodał wyższy, minister obrony.

- Tyle mi wystarczy – przerwał mu.

Zamilkli bowiem gość był już blisko i przeszli się z nim przywitać. Podali sobie ręce i z uśmiechem na ustach ustawili się do zdjęć.

Po tej ceremonii ministrowie spraw zagranicznych obu krajów mieli udać się ma rozmowę.

Gość, z lekko drwiącym uśmiechem na twarzy, powiedział coś w swoim języku do stojącego obok niego asystenta i dał się poprowadzić do pokoju. Gospodarz zmrużył oczy.

Minister obrony zrobił znaczącą minę po czym udał się w swoją stronę, a MSZ ruszył za swoim ormiańskim odpowiednikiem. Weszli do pomieszczenia i zamknęli drzwi. Od razu ogarnęła ich cisza - pokój był wygłuszony: żaden dźwięk nie mógł go opuścić i niewiele mogło do niego się przedostać. MON odetchnął głęboko.

- Sir, put this into your ear - położył na stole małe urządzenie przypominające słuchawkę.

Gość spojrzał na niego i wziął ja do ręki.

- what’s that? - zapytał.

- Real-time automatic translator - odpowiedział mu gospodarz, wkładając podobne urządzenie do ucha. - It might be problematic to talk in language foreign for both of Us.

- Yeah, and you are gonna record it all…

Gospodarz uśmiechnął się.

- Mister minister, trust me, none of us would like to have today's conversation recorded.

Gość zmarszczył brwi. Wyglądał na lekko wnerwionego.

Był to polityk starszej daty, pewnie walczący jeszcze w wojnie pod koniec zeszłego wieku. Siwe włosy znaczyły jego głowę stanowiąc efektowną koronę dla typowych ormiańskich oczu - głębokich i czarnych. Być może denerwował go fakt, że na przeciwko niego stał stosunkowo młody polityk, zdolny, ale w zasadzie bez sukcesów. Może uznał ze to brak szacunku.

W końcu włożył słuchawkę do ucha.

- No, teraz na pewno będzie mam wygodniej, panie ministrze. A teraz przejdźmy do rzeczy.

Usiadł na fotelu i gestem zaprosił rozmówcę do tego samego. Ten jednak nie zareagował.

- Odpowiedź brzmi nie, i w ogóle nie wiem jaki był cel tego zaproszenia. Nie będzie żadnego sojuszu, żadnej protekcji i żadnych baz.

Powiedział to bardzo spokojnie, ale MSZ wyczuł ze jeszcze mocniej się zdenerwował. Tym lepiej.

- Tak szybko pan rezygnuje? To dla was spora szansa... dla całego narodu.

- Mój naród dość już wycierpiał... najpierw Turcy, potem komuniści, Azerowie... dobrowolnie mamy się oddać wam? Nie.

Nastąpiła chwila ciszy.

- Czy możemy to chociaż przedyskutować? - zapytał uprzejmie gościa ściszonym głosem.

- Tu nie ma miejsca na dyskusję - odrzekł mu oschle.

Minister uśmiechnął się.

- Ma pan rację, nie ma miejsca na dyskusję... - wstał i położył na stole aktówkę, którą trzymał pod krzesłem. - Zatem ją pomińmy.

Otworzył ją i pchnął w stronę gościa, gdyż ten usiadł w pewnym oddaleniu.

- Proszę się z tym zapoznać, może się panu wydać ciekawe.

Dyplomata zajrzał do walizki i wyciągnął dokumenty. Przeglądał je i w miarę postępów jego twarz przybierała dziwny wyraz, coś między zaskoczeniem a zrozumieniem. Spojrzał na gospodarza.

- Co to jest?

- To co pan trzyma to akurat zdjęcie ormiańskiego żołnierza w azerskim więzieniu, chyba sprzed dwóch miesięcy.

- Nie rozumiem...

- Mówiłem, czas dyskusji się skończył.

Gość odłożył papiery. Miał nieokreśloną twarz.

- W walizce są materiały na temat trzynastu waszych żołnierzy wziętych w niewolę i straconych. Są też dowody, że pański rząd miał informacje o miejscu ich pobytu i propozycje pomocy w ich odbiciu. Ale nie skorzystaliście.

- Nic mi o tym nie wiadomo.

Gospodarz zaśmiał się w duchu. „Nie umiesz ukrywać gniewu, a nawet kłamać. Jak ten człowiek w ogóle dostał tę posadę…”

- Stan pańskiej wiedzy nie ma tu znaczenia. Ważne jest w co uwierzą ludzie. Dowody są co najmniej przekonujące, a ci żołnierze... no cóż, prawie dzieci... taka strata; widziałem w telewizji ich pogrzeb, te płaczące matki… i wdowy. Byłoby niezmiernie nie na rękę waszej partii gdyby te materiały wyciekły. Jaki widzicie spadek poparcia? Wg mnie nie tylko sondaże poleciałyby w dół.

Dla podkreślenia sytuacji zrobił pauzę. Chyba wywarł efekt - gość słuchał go uważnie. Usiadł z powrotem w fotelu i splótł dłonie.

- Na szczęście taka sytuacja jest nie na rękę i wam i nam. Dlatego pozwoli pan, że powiem, co teraz nastąpi… - oparł się wygodnie. - Na szczęście wasza kadencja zaczęła się niedawno, wiec mamy czas. Dam panu informacje o miejscu przetrzymywania kolejnej dziesiątki waszych żołnierzy, a wy ich odbijecie. Potem zrobicie wokół tego taki szum żeby każdy pastuch od Azerbejdżanu do Turcji o tym słyszał; podkreślicie przy tym nasz wielki wkład i dodając, że bez niego ci ludzie zgniliby w azerbejdżańskich jaskiniach; w ramach podziękowania zaprosicie prezydenta do siebie oraz ustanowicie miesiąc przyjaźni między naszymi państwami. Podpiszecie tam układ o współpracy gospodarczej, w którym wzajemnie damy sobie przywileje przy tworzeniu i prowadzeniu biznesu. Zastrzeżecie również, iż to dopiero początek współpracy naszych narodów. Tuż po zakończeniu wizytacji w Karabachu dojdzie do incydentu. Nic wielkiego, krótka wymiana ognia. Przejdzie bez echa. Po trzech miesiącach stanie się to znowu, ale na większą skalę. Wtedy zagrożeni będą nasi obywatele, którzy przyjadą do was robić biznes i prezydent zareaguje zarządzając ćwiczenia na morzu Śródziemnym, tuż przy lądzie, do których, jako przyjaciela, was zaprosimy. To będzie typowy pokaz siły. Wasza sprawa czy się zgodzicie. Sytuacja będzie eskalować samoczynnie, wiec poprosimy was o dodatkową ochronę naszych placówek. Powiecie, że nie macie na to środków, ale możemy wysłać naszą żandarmerię, dla której ustanowimy wspólne dowództwo. Na tak oczywistą prowokacje muszą zareagować, a kiedy nasi zostaną ranni, podpiszemy umowę o współpracy wojskowej i wyślemy do was kolejnych żołnierzy oraz otworzymy tam dwie bazy. Razem zapewnimy w Karabachu porządek.

Minister Armenii milczał.

- Ale... żebyście nie myśleli, że to wyzysk, choć rzecz jasna tylko wasza głupota nie widzi w tym korzyści, coś wam zaoferujemy. W dziesięć lat od teraz Karabach wróci w oficjalne granice Armenii i zostanie to uznane przez ONZ. Zakaukazie będzie spokojniejsze, a wasze poparcie przeskoczy Ararat.

Ghazarian wydawał się spokojny, ale widać było że w środku się gotuje. Powoli wycedził:

- A co, jeśli się nie zgodzimy?

- Oczywiście stracicie władzę, a kolejna partia, którą dofinansujemy przy kampanii, wykona wszystko wg planu. - Wstał i poszedł do niego. - Z czy bez waszej zgody to i tak się stanie. Odpowiedz sobie na pytanie, panie Ghazarian, czy chce przejść pan do historii jako minister w rządzie, który skazał własnych żołnierzy na śmierć i resztę życia spędził na emigracji w obawie o swoje życie, czy jako minister w rządzie, który dzięki doskonałym decyzją zapewnił Zakaukaziu długo oczekiwaną stabilność. Decyzja należy do pana.

Nastąpiła chwila ciszy. Minister w tym czasie udział swoim fotelu.

- Muszę skontaktować się z moim przełożonym – powiedział w końcu gość.

- Niestety okoliczności na to nie pozwalają. Te decyzje musi podjąć pan tutaj i w tym pokoju.

Zamilkł i dał mu czas do namysłu. Wiedział, że się zgodzi, nikt u władzy nie ośmieliłby się odmówić. Nie kiedy na szali jest sama władza. Niektórzy zrobią dla niej wszystko, nawet sprzedadzą kraj. Inni, ze strachu przed jej stratą, nie podejmą decyzji, która zapewni mu pokój. Masis Ghazarian należał do tej drugiej kategorii.

- A co z Rosją? Nie oddadzą tak łatwo wpływu w regionie... - zapytał w końcu gość.

- Ja zajmę się Rosją.

- A Turcja?

- Nie kiwnie palcem.

- Skąd ta pewność?

Uśmiechnął się lekko.

- Powiedzmy, że czasy świetności współczesnej Turcji niedługo przejdą do przeszłości...

- Nie rozumiem. ..

- Nie musi pan.

- W takim razie dajcie więcej.

Gospodarz zaśmiał się głośno.

- Nie sądzę, aby był pan w sytuacji, która pozwala na negocjacje.

- Zatem nie negocjujmy.

Gospodarz rozłożył się

- Więc mowa o dobrej woli... nie wiem, czy jest coś więcej, co moglibyśmy zaoferować: gwarantuję rozwój i bezpieczeństwo.

- Nie jesteście potęga militarną - zauważył Ghazarian.

- Ta rozmowa to przykład jak wiele może się zmienić w krótkim czasie.

- Więc to nie będzie duży problem.

- Zatem o co chodzi?

- Już pan to dzisiaj wspomniał.

Chwila ciszy.

- Ararat - mruknął gospodarz.

- Ma znów być nasza.

Ararat... Góra, na której wg legend miał wylądować Noe ze swoją arką. Ormianie zaś pochodzić mieli od jego potomka – Hajka - i stąd wzięła się nazwa kraju w ich ojczystym języku - Hayastan. Obecnie góra znajdowała się na terytorium Turcji, odwiecznego wroga Ormian, sprawcę ich ludobójstwa w 1915 roku.

- Prosi pan o wiele...

- Skoro Turcja straci na znaczeniu to chyba nie będzie to problem... w końcu jesteście takim mocarstwem - zakpił.

Jedno trzeba było mu przyznać - miał tupet. Jednak gospodarz nie był kimś, z kim można pogrywać.

- Dobrze. Musi pan jednakże zrozumieć, iż Turcja to nie Karabach i nie mogę tego obiecać… Ale mogę obiecać, że zrobię co w mojej mocy.

- W takim razie ja również nie mogę panu obiecać, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.

Minister zmrużył lekko oczy.

- Proszę nie nadużywać mojej cierpliwości, panie ministrze - powiedział akcentując ostatnie dwa słowa bardzo dosadnie. - Zrobicie co wam każę, bo ja mam środki, aby wywierać wpływ, a wy ich nie macie. To prosta matematyka. Jednak to nie znaczy, że to pan będzie wówczas ministrem. Niech pan pamięta panie Ghazarian, że owy incydent w Karabachu może zdarzyć się również w Erywaniu.

W każdym słowie był chłód nie do opisania. Nic dziwnego że gość przełknął ślinę. Minister wyprostował się.

- Dorastał pan w czasach kiedy dane słowo coś znaczyło. Moje słowo coś znaczy pomimo innej ery. Zrobię co w mojej mocy, daję słowo.

Sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej kawałek kartki i długopis. Podał je swemu rozmówcy.

- Niech pan to podpisze.

Ghazarian ubrał okulary i nachylił się. Spojrzał na gospodarza jak na wariata.

- Oszalał pan?

- Potrzebuję na piśmie potwierdzenia tego co dziś ustaliliśmy. To całkowicie nieoficjalne, zapewniam, że ta kartka zostanie zniszczona za kilka godzin - a widząc, że wciąż się waha, dodał - niech pan nie każe wracać do negocjacji.

Usłyszawszy to złożył swój podpis.

Gospodarz wstał z uśmiechem. Gość zrobił to samo. Podszedł do niego i podał mu dłoń.

- Gratuluję.

- Może mi pan powiedzieć, po co to wam? – zapytał Ormianin nie puszczając dłoni. – Dodatkowy problem, kiedy nic nie stoi wam na przeszkodzie, by liderować nowej Europie i tworzyć oponenta dla reszty…

Gospodarz uśmiechnął się, spojrzał mu w oczy i powiedział:

- Nawet Artur, by zostać królem musiał wyciągnąć Excalibur ze skały… Powiedzmy, że dzisiejsza umowa pomoże nam wyciągnąć nasz Excalibur.

Wskazał mu drzwi. W drodze do nich przypomniał sobie, że mają w uszach słuchawki, więc powiedział ministrowi, aby ją wyciągnął. Powstrzymał go jednak i z zagadkowym uśmiechem powiedział:

- Gdyby prezydent chciał pana zdymisjonować, proszę powiedzieć, że wtedy ujawnię dane. Może to pan potraktować jako ostatni akt dobrej woli z mojej strony.

Wyciągnął słuchawkę i wyrzucił ją i to samo zrobił rozmówca.

Otworzyli drzwi i wyszli do sali obok gdzie już czekali na nich błyski aparatów.

Kiedy minął czas zdjęć podszedł do nich minister obrony i razem udali się pożegnać limuzynę ministra Armenii.

- Jak poszło? - zapytał go szeptem mon.

- Nie stawiał się - odrzekł. - Wiesz co powiedział do swojego asystenta przed negocjacjami?

- Tak. Że z takim gówniarzem da sobie radę.

Uśmiechnął się.

Zdecydowanie nie był człowiekiem, z którym można było pogrywać.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania