Technocratus

Opowiadanie z czasów, gdy zaczytywałem się w takich autorach jak Wells, Poe czy Lovecraft… Miłej lektury :)

-----------------

"Nie wiem na co będzie trzecia wojna światowa, ale czwarta będzie na pewno na maczugi".

Albert Einstein

 

Zmierzchało. Pod ciężkim kożuchem ołowianych chmur słońce zsuwało się gdzieś za linię horyzontu. Zapowiadała się zimna noc, ale z żadnego komina w Juropolis nie unosił się słup dymu. Nawet z pałacu należącego do rodziny kapłańskiej nie dochodziły dziś dźwięki zwyczajowej hulanki. Tylko świszczący wiatr przechadzał się dziarsko po pustych uliczkach.

Dopiero, kiedy mrok nocy spowił już całe miasto, z lichych drewnianych chatynek zaczęli wychodzić milczący ludzie. Co poniektórzy trzymali w rękach zapalone świece. Wszyscy sterani, wyniszczeni, w brudnych sfatygowanych ubraniach; żywe trupy, bezrozumne masy tkanek padające na twarz przed pierwszym lepszym panem i władcą.

Przy większych ulicach łączyły się ze sobą coraz większe grupki, aż na dużym, wybrukowanym placu zlały się ostatecznie w tłum. W pewnym momencie cała ta ciżba stanęła w miejscu i każdy skierował wzrok na potężny, wysoki na przeszło sto metrów, kamienny przybytek Technocratusa Najlepszego. Nikt nie odezwał się słowem ani nawet nie poruszył, wszyscy z trwogą oczekiwali na znak, by kontynuować misterium.

Wreszcie otwarły się złote wrota świątyni. Ze środka powoli wymaszerował orszak pięćdziesięciu żołnierzy trzymających płonące pochodnie. Za nimi podążało kolejnych sześciu, którzy na lektyce nieśli Thartalosa - Wielkiego Kapłana Technocratusa. Zatrzymali się dopiero wtedy, gdy sam Thartalos nakazał to gestem dłoni.

Kiedy kapłan zszedł z lektyki, zgromadzeni na placu ludzie uklęknęli; żołnierze również. Już sam jego wygląd budził w nich trwogę. Miał na sobie wspaniałe purpurowe szaty, na jego głowie połyskiwała wysoka, srebrzysta tiara zdobiona klejnotami, a długa siwa broda wydawała się dodawać mu jeszcze więcej dostojeństwa.

Jeden z żołnierzy podniósł się i podał kapłanowi pochodnię. Wtedy Thartalos przemówił:

- Mija rok sto pięćdziesiąty, odkąd pan wasz i sędzia zesłał na świat karę zasłużoną! Ruszajmy do domu jego, by prosić o łaskę dalszego istnienia! Nędznicy niegodni patrzeć na dom potężnego Technocratusa, on wiecznym waszym panem!

- On wiecznym naszym panem – pochwycił tłum.

Zgromadzeni zgasili świece i każdy padł na twarz przed Thartalosem – Namiestnikiem Technocratusa na Ziemi, Jedynym Pośrednikiem między Najwyższym Bóstwem a ludźmi. Nie minęło wiele czasu, kiedy wstali i w milczeniu zaczęli formować procesję, na czele której stanął sam kapłan z palącym się łuczywem w ręku. Obok siebie miał czterech żołnierzy; reszta jego orszaku zdążyła już dołączyć do tłumu.

Wielki pochód ruszył w stronę świątyni. Ludzie zaczęli wchodzić do środka i zatrzymali się tylko na chwilę, kiedy wewnątrz dwóch żołnierzy odsunęło porfirową płytę, pod którą znajdowało się przejście do podziemi. Zaraz potem długi sznur uczestników obrzędu zagłębiał się w mrocznej czeluści.

Najpierw szli długimi schodami, a następnie opadającym, krętym tunelem. Thartalos cały czas podążał na przedzie i głośno, niemal krzycząc, chwalił potęgę Technocratusa. Co pewien czas przerywał, a wtedy uczestnicy ceremonii chóralnie powtarzali:

- On wiecznym naszym panem. On zesłał na świat karę zasłużoną!

 

Z każdym przebytym metrem tunel rozszerzał się bardziej i coraz większe spłachcie podziemi mieli do dyspozycji ludzie, choć w najmniejszym stopniu fakt ten nie zakłócił ich marszu.

W końcu procesja zatrzymała się przed skalistą ścianą, w której wmontowane były zwykłe drewniane drzwi; obok nich stało dwóch strażników. Wynędzniałe mrowie z Juropolis dopiero teraz wypełniło dostępną sobie przestrzeń.

Jeden ze strażników pokłonił się przed Thartalosem, po czym wziął od niego pochodnię i otworzył drzwi. Ten wszedł do środka, zaraz je za sobą zamykając.

Kapłan znajdował się teraz wewnątrz kwadratowej sali wykutej w skale. Pośrodku stał kamienny postument, a na nim leżały dwie różniące się wielkością metalowe skrzynki i zapalony, ośmioramienny kandelabr; przytłoczony wilgotnym powietrzem, migotliwy ognik wieńczył szczyt każdej świecy. Do ściany położonej naprzeciwko drzwi przylegał plecami półtorametrowy posąg z brązu, przedstawiający postać z wyciągniętymi przed siebie otwartymi dłońmi, na których leżały pojedynczo dwa mosiężne kluczyki. Mężczyzna zabrał je, po czym otworzył mniejszą skrzynkę i wyciągnął z niej cztery baterie oraz kasetę. Następnie otworzył drugą - dużo większą od poprzedniej - skrzynkę i wyjął ze środka magnetofon oraz dwa głośniki, które niezwłocznie doń podłączył. Natychmiast włożył baterie do urządzenia, ustawił maksymalną głośność i wcisnął odpowiedni przycisk.

Co właściwie usłyszeli ci biedni, bezdennie głupi ludzie stojący przed drzwiami? Czy była to muzyka klasyczna, rap, jazz, black metal? Może rock? Tego nie wiadomo, ale pewne jest, że uznali te dźwięki za głos samego Bóstwa, bowiem z ich ściśniętych trwogą gardeł poczęła się sączyć uroczysta pieśń na cześć Najświętszego Technocratusa. Religijne uniesienie udzieliło się również stojącym z tyłu i całe podziemia zabrzmiały chóralnym zaśpiewem. Kiedy Thartalos wyłączył muzykę, pokłony wydawały się nie mieć końca, a coroczne święto zakończyło się dopiero na krótko przed świtem.

 

V.2007

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • franekzawór 06.03.2019
    Fajnie się czyta początek, jutro dokończę. Jak tekst ciągnie, to idę dalej.
  • Gregory Heyno 07.03.2019
    "przedstawiający jakąś postać z wyciągniętymi przed siebie otwartymi dłońmi," jakąś jest tu zupełnie zbędne, można by dodać postać w kształcie człowieka, lub ryby, wtedy ok, to sobie wyobrażamy, a tak z automatu postać kojarzy mi się z człowiekiem,
    Nawet zaciekawiło dzięki za podzielenie się o/
  • spirytysta 07.03.2019
    dzięki :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania