Ten jeden dzień – historia (nie)jednego pocałunku

Ten jeden dzień – historia (nie)jednego pocałunku

 

Znacie to uczucie, kiedy serce zaczyna wam mocniej bić chcąc wyrwać się z klatki piersiowej, ręce zaczynają się pocić przypominając mokre od wody kolońskiej policzki wujka Zdzicha na imieninach ciotki Grażynki oraz czujecie, że temperatura w pomieszczeniu wzrosła o jakieś dwadzieścia stopni i zaczyna brakować wam tchu? Choć brzmi to zaskakująco podobnie nie mowa o zawale, ale to także choroba serca. Taka, która dopada 99,9% społeczeństwa.

Miłość, bo o niej mowa, może przybrać różne postaci. Zauroczenie, zakochanie, fascynacja. Mimo wszystko radzę jednak skontaktować się z lekarzem, co by wykluczyć jedno. Uwierzcie mi, już chyba łatwiej żyć ze skutkami zawału serca niż nieszczęśliwej miłości. Wracając - ilu ludzi tyle odmian, ile serc tyle rodzajów tej okropnej dolegliwości. Chyba zgodzicie się ze mną, że człowiek, który powiedział, że miłość to najpiękniejsze uczucie w życiu musiał być szalony? Albo stanowczo powinien ograniczyć dragi (no dobra, nie bądźmy tacy krytyczni – czasem odrobina halucynogenu pozwala obiektywnie spojrzeć na życie i miłość).

W dobie przesłodzonych i nierealnych romansideł, którymi jesteśmy atakowani ze wszystkich stron (przyznaję się, sama posiadam obszerną biblioteczkę takich perełek, tak, z własnego wyboru, bo kto nie lubi sobie poczytać o pięknym uczuciu, kiedy ciebie życie wyjątkowo nie rozpieszcza?) obraz miłości stał się całkowicie wyidealizowany. Oczekujemy niemożliwego.

Idąc ulicą wypatrujemy faceta wyglądającego jak młody bóg, za którym kobiety odwracają się gwałtownie (przy czym naciągając sobie mięśnie szyi). On – wyjęty żywcem z okładki Vogue’a, garnitur, w którym najprawdopodobniej musiał się urodzić. Bo czy to możliwe, żeby kawałek materiału leżał na kimś tak dobrze? Ociekający pieniędzmi i luksusem, a przyrodzeniem spokojnie mógłby podbić oko. Wydaje się jakby cały świat miał u swych stóp, a jednym spojrzeniem trafiał do tego głębokiego miejsca w twoim ciele. Pomyślałyście o sercu? Bzdura. Jego wzrok sprawia, że natychmiastowo musicie zmienić majtki klejące się od podniecenia. I ten oto idealny- nierealny facet spośród miliarda desperatek wybiera akurat ciebie – szarą myszkę, przeciętniaczkę, na widok której nawet sama Bridget Jones okazałaby się seksbombą.

Wciąż możecie to czytać? Chyba zabrnęłam za daleko. Przecież to jak fragment taniego romansu, w którym już w pierwszym rozdziale przenosimy się do pokoju hotelowego, gdzie nasz ogier grzmoci opartą o drzwi panienkę. Ona, szczytując po minucie (!), krzyczy jego imię wniebogłosy. Zgodzicie się ze mną, że nigdy kogoś takiego nie spotkałyście i tego nie doświadczyłyście. Jeżeli się mylę – wyślijcie mi, proszę, zdjęcie takiego cuda (mile widziane fotki nagie od pasa w dół, żeby była całkowita zbieżność z oczekiwaniami;)).

W mojej krótkiej, jednak bardzo treściwej historii, nie będzie modeli, drogich aut i gigantycznych fallusów. Będzie prosto, będzie zwyczajnie. Ale będzie pięknie. Po prostu życie. A jak każda z nas doskonale wie - ono potrafi nieoczekiwanie zaskoczyć. Chciałabym wam pokazać jak w ciągu jednego dnia można odnaleźć uczucia, których już tak długo u siebie nie widziałaś. I jak te uczucia łatwo zniszczyć. Czy mowa o miłości? Nie wiem. Pewne jest, że moje serce ożyło. Zabiło mocniej, wyraźniej. Przekonacie się, jak jedna osoba potrafi cię zmienić.

 

Całą.

 

Nieodwracalnie.

 

Rzecz działa się w jednej z nadmorskich miejscowości pewnego gorącego sierpniowego dnia (nie, to nie oksymoron, lato naprawdę wyjątkowo dopisało w naszym kraju kwitnącej… cebuli). Był to wyjątkowy dzień. Nie tylko ze względu na tę historię. Razem z zespołem przygotowywaliśmy się do wieczornego koncertu. Jestem muzykiem – wiolonczelistką. Ten projekt wiele dla nas znaczył, z każdym kolejnym zagraniem co raz bardziej byłam zakręcona na punkcie całego wydarzenia. Choć może całe granie było jedynie pretekstem do pogrążania się w fascynacji pewnym chłopcem.

Gustaw – altowiolista (proszę, żarty o tej grupie muzyków zostawmy na później). Nie był to chłopak, który w magiczny sposób zwracał uwagę dziewczyn. Ot, zwykły, niczym niewyróżniający się facet jakich wielu. Pozornie. Poznaliśmy się zaledwie kilka tygodni wcześniej na próbach w stolicy, ale nie zwróciłam na niego większej uwagi. No dobra, żadnej uwagi. Wręcz zapomniałam o jego istnieniu. Do czasu. Tego dnia go zauważyłam (wcale nie dlatego, że siedzieliśmy ramię w ramię, choć pewnie to miało znaczenie). Przyjrzałam się mu; jego twarzy, ciału. Zdecydowanie był przystojny, miał coś w sobie. Jak mogłam to przeoczyć? Ciemny blondyn, wysokie czoło, wąskie oczy, pięknie kształtne usta i ten męski zarost. Ciało adonisa – smukłe, ale nie chude, wysoki, ale nie za wysoki. Słodka panienko! Może go wyidealizowałam, ale niech mnie, jeżeli nie był najpiękniejszym facetem jakiego spotkałam od wielu miesięcy.

Ale nie tym u mnie zapunktował. Urzekło mnie, to kim był. Jego sposób bycia. Był taki miły, życzliwy, czego już tak długo brakowało mi w relacjach damsko-męskich. Miał w sobie tyle ciepła i troski. Od razu trafił tym do mojego serca. Był taki niezwyczajny w swojej zwyczajności – właśnie tym zdobył całą mnie. Zauważyłam u siebie pierwsze zmiany. Zaczęłam szukać jego uwagi. Wymiana słówek, spojrzenia, uśmiechy. Zachowywałam się jak głupia nastolatka. Mój wzrok ciągle za nim błądził; moje ciało reagowało, kiedy był w pobliżu. Podobało mi się to, co ze mną robił.

Po skończonych próbach wróciliśmy razem na kampus. Na czas posiłku mieliśmy się rozdzielić, ale on jednak postanowił do mnie dołączyć. Matulu! Jakże się cieszyłam! Widzieliście kiedyś pięciolatkę, która postawiła na swoim i rodzice kupili jej wymarzoną lalkę Barbie – magiczne włosy? To wyobraźcie sobie dwudziestojednoletnią mnie w takiej samej euforii. Przez cały czas trwania obiadu (a była to niezwykle romantyczna grochówka) w zatłoczonej stołówce poznawaliśmy siebie, z każdą chwilą dowiadywałam się kolejnej ciekawostki z jego życia. Śmialiśmy się i dokazywaliśmy. Chociaż patrząc na to z perspektywy czasu, cokolwiek, co wyszłoby z jego ust wywołałoby uśmiech na mojej twarzy. W końcu wpatrzona byłam w niego jak w obraz! Może tak naprawdę był strasznie drętwy i sypał żartami a la Strasburger w Familiadzie? Nie roztrząsajmy tego. Czułam się tak cudownie lekko i swobodnie w jego towarzystwie.

No ale to, co piękne nie trwa wiecznie. Rozstaliśmy się na kilka godzin, by przygotować się do wieczornego koncertu. Pożegnaliśmy się raczej tylko ciałem, bo duchem wciąż czułam go blisko mnie. Nie mogłam wyrzucić go z mojej głowy, wszedł w każdą, jedną najmniejszą myśl. Nie byłam w stanie się od niego uwolnić. Od niego i intensywności jego spojrzenia. Zresztą czy w ogóle próbowałam? Oczywiście, że nie. Wolałam katować się jego wizją dryfującą po każdym zakątku mojego umysłu. Poczułam ukłucie tęsknoty, ale już niedługo miało się to zmienić. Przecież wkrótce go zobaczę! I tak też się stało kilka, cholernie długich godzin później tego wieczora.

Przed koncertem znów się spotkaliśmy. Ach, był taki piękny z kosmykiem lśniących włosów opadających na jego czoło. Poczułam z nim bliską więź, kiedy żartowaliśmy z tych samych, błahych rzeczy (czy czarne od brudu stopy naprawdę są takie śmieszne?). Jednym słowem, gestem, potrafił wywołać u mnie uśmiech.

Czas koncertu. Na scenie jego obecność dodała mi odwagi i mocy. Stres uleciał. Czułam się spokojna wiedząc, że mam go tuż obok. W chwilach, gdy żadne z nas nie grało wymienialiśmy spojrzenia. Moje drogie, nie były to zdawkowe, ulotne spojrzenia, ale te długie i głębokie, które poruszały cienkie struny mojej duszy. Te, które burzą postawione wysoko mury. On nie odrywał wzroku, patrzył nieprzerwanie, aż poczułam rozlewające się po ciele ciepło.

Pierwszy raz ktoś patrzył na mnie w ten sposób. I wtedy to poczułam. Coś drgnęło w moim sercu. Pierwszy raz od tak długiego czasu. Choć było to tak ledwie zauważalne, że zawahałam się, czy aby mi się to nie wydawało. Jednak czułam, że nie jestem mu obojętna. To spojrzenie musiało coś znaczyć. Przecież nie mogłam się pomylić aż tak! A może to mój rozum zaczął szaleć? Może mam omamy, tracę zmysły? Niemożliwe! Nie mogłam pozwolić sobie na taki błąd w osądach, za dużo miałam do stracenia, za dużo już straciłam. Lecz chyba po raz pierwszy w życiu facet wpatrywał się we mnie z taką żarliwością. Ale nie tą podszytą pożądaniem. Tą czystą. Naznaczoną jedynie uczuciem. Choć żołądek kręcił mi fikołki, czułam, że nabieram pewności siebie. Uśmiech nie chciał zejść z mojej twarzy (nie to, żebym w ogóle próbowała to zmienić).

Po udanym (a jak!) koncercie, jak to robi się w środowisku muzycznym, przytulamy się wzajemnie. Z niecierpliwością wyczekiwałam na swoją kolej, by móc go uścisnąć, poczuć go. Gdy nadszedł mój czas, z zapałem wspięłam się na palce (159cm robi swoje) i z czułością objęłam jego szerokie barki. Nie myliłam się. W dotyku też był cudowny. Uczucie błogości ogarnęło moje ciało. By wam przybliżyć – to to uczucie, kiedy w końcu możecie się wysikać po wypiciu całego kubka coli w kinie.

Jako, że koncert zakończył się sukcesem należało go odpowiednio uczcić. Przystanęliśmy na wspólne świętowanie. Do załatwienia został jedynie powrót na kampus i kupno magicznego napoju. W związku, że nie mieszkałam razem z nimi na kampusie, Gustaw zaproponował, że mnie podwiezie, bym mogła się przebrać i zabrać niezbędny do zabawy ekwipunek.

Na miejscu z uprzejmości złożyłam mu propozycję wejścia ze mną do pokoju, nie licząc na to, że się zgodzi. Byłam zaskoczona, kiedy z ochotą dołączył do mnie. Przez głowę przeszły mi wszystkie sceny z filmów, kiedy kobieta późnym wieczorem zaprasza mężczyznę w swoje skromne progi pod pretekstem wypicia kawy. Aż zrobiło mi się gorąco. Wpadłam na pomysł, żeby pobudzić jego zmysły i przebrać się przy nim. Wiecie, żeby skłonić go do działania. W końcu jestem dziewczyną niemalże bezwstydną. Tak, wiem, lekko szalone, ale różne pomysły przychodziły mi do tej skąpanej chaosem blond czupryny. No ale nie wszystko na raz. Podobno to, co zakryte kusi bardziej, więc tego się w tamtej chwili trzymałam.

Gdy wróciłam przebrana do pokoju, a on siedział na moim łóżku taki piękny, miałam ochotę spędzić z nim cały wieczór właśnie w tych ciasnych czterech ścianach. Ale chyba przyznacie mi rację, że to zbyt odważna i prowokacyjna propozycja jak na taką krótką znajomość? Co nie zmienia faktu, że czułam się przy nim tak frywolnie. Jakbym znała go znacznie dłużej niż zaledwie tych kilka tygodni, na które wskazywały fakty.

W drodze powrotnej gdy byliśmy tylko we dwoje w aucie rozmowa po prostu płynęła. Nie gościła niezręczna cisza. Koniec tematu był początkiem następnego. Skąd taka więź i swoboda z człowiekiem, którego znam tak krótko? Czy to niczego nie oznacza? Temperatura w samochodzie była niepokojąco wysoka. Ale czy to możliwe, by włączył ogrzewanie? W środku sierpnia? Ciepło jedynie potęgowało napięcie, jakie się miedzy nami wytworzyło. Elektryzujące przyciąganie. Nie mogłam sobie tego zmyślić. Nie jest ze mną aż tak źle. Jeszcze.

Wyruszyliśmy więc na poszukiwanie źródełka wody życia. Będąc w grupie nie było mi dane zamienić z nim słowa. Moje drogie, nic straconego! Ileż ja się napatrzyłam na tę boską figurę, na ten krągły tyłeczek… Oj tak, chyba przeszłam na kolejne stadium choroby. Znajdując źródło i zastanawiając się nad odpowiednim gatunkiem i ilością magicznego napoju, decyzję podejmowaliśmy wspólnie, nie licząc się zresztą, jakbyśmy przeczuwali, że ta noc będzie dla nas. Będzie nasza. Znów zostałam obdarowana tym hipnotyzującym spojrzeniem. Ten wzrok będzie mnie prześladował do końca życia. Chyba to się nie może znudzić?

Gdy wróciliśmy impreza zaczęła się na dobre. Ludzi jak w sanktuarium na Jasnej Górze, alkohol lejący się strumieniami i improwizowana na żywo muzyka. Ale nic nie było w stanie odciągnąć mojej uwagi od niego. Dołączyliśmy we dwoje do grupy znajomych. Ludzie wokół nas nie interesowali nas na tyle, byśmy przerywali własną wymianę zdań. Cały wieczór, podkreślam cały, spędziliśmy na wspólnej rozmowie. Z każdym piwem (dobra, wcale nie było ich tak dużo) i z każdym wypalonym papierosem (ok, ich już było więcej) czas płynął szybciej. Zaczęłam ignorować obecność pozostałych, skupiając się wyłącznie na nim. Intrygował mnie, pociągał. Z ożywieniem opowiadał o sobie i z uwagą słuchał tego, co miałam mu do powiedzenia. Naprawdę próbował mnie poznać. Z nikim nie rozmawiało mi się tak dobrze!

Rozmowa robiła się co raz odważniejsza, a my z łatwością sięgaliśmy po kolejne tematy. Ten szaleniec zaproponował mi nawet taniec! Kuszące, prawda? Jednak mi zabrakło odwagi… (ekhem, cienias!). Gustaw odkładał czas rozstania, choć wiedział, że przed nim długa droga następnego dnia. Postanowił, że spotkanie zakończymy wraz z ostatnim piwem. Ku mojej uciesze sączył je wyjątkowo małymi łykami. Czy mogę to uznać jako przejaw uczucia? Narzekał jak to bardzo nie chce jeszcze iść, choć zostaliśmy praktycznie sami. Byłam niemal pewna, że on także darzy mnie pewnym zainteresowaniem. Chyba, że naprawdę postradałam rozum, jeżeli tak po prostu chciał ze mną spędzić czas. Nie, w moim świecie się to nie zdarza. Z kolei mi dwa piwa subtelnie podbudowały ego i dodały odwagi (dzięki ci, boże, za stworzenie destylacji). Oprócz uśmiechów i spojrzeń doszły delikatne gesty – dotknięcia ramion, pleców. Ot, zwykłe, przyjacielskie (ha ha) gesty. Nie czułam, żebym była zbyt nachalna, czy żebym się narzucała. A może to alkohol odjął mi rozum, albo co gorsze, zrobiło to zauroczenie?

Kiedy mój towarzysz oświadczył, że powinien już iść poczułam strach. Przecież nie może mnie tak zostawić! Tak po prostu, kiedy ja cały wieczór liczyłam, ba, marzyłam, że mnie pocałuje. Czekałam na jego ruch za długo… . Przytulił mnie na pożegnanie i już mieliśmy się rozejść, kiedy ja czułam, że nie mogę tego tak zostawić. Nie po tym, ja dobrze spędziliśmy cały ten czas. Stał się mi bliski, dotarł do prawdziwej mnie. Nie mogłam się z nim tak rozstać, nie w ten sposób. Zapytałam nieśmiało czy może ma ochotę mnie kawałek odprowadzić. Głupia wymówka, byle zyskać kilka minut u jego boku. Gdy zostaliśmy sami znów uściskaliśmy się przyjaźnie (o zgrozo!) i już mieliśmy odejść każde w swoją stronę, kiedy coś we mnie pękło. Zebrałam się sobie siłę i odwagę. To był impuls.

Pocałowałam go.

Święta panienko! Nie zawahał się. Natychmiast odwzajemnił mój pocałunek. To był najlepszy pocałunek w moim życiu. Spokojny, powolny. Niewiarygodnie słodki. Miał takie miękkie usta. Nie był to ordynarny, a delikatny, romantyczny, pełen uczucia pocałunek. Jego dłonie błądziły po moim ciele głaszcząc ramiona, plecy, rozpaloną twarz. Przytulał mnie, dotykał dokładnie tak, jak tego pragnęłam. Za każdym razem kiedy brakowało nam tchu, kiedy mieliśmy już kończyć – gra ust zaczynała się od początku. Gdy oparliśmy czoła o siebie zebrałam się na odwagę i wyznałam mu, że go lubię (każdy głupi wie, co w takiej chwili owo wyznanie znaczy). Ku mojej radości odpowiedział, że on także darzy mnie sympatią. O bogini! Jestem w niebie. Ideał całuje mnie z taką subtelnością i namiętnością. Nie były to puste pocałunki, czułam, że kryje się w nich coś więcej. Błagał, był nie przestawała go całować. Włożyłam w to całą siebie. Starałam przelać mu wszystkie swoje uczucia, by czerpał z tego zbliżenia czystą przyjemność. By chciał więcej.

Pomiędzy pocałunkami wzdychał, powtarzał, że nie chce się jeszcze rozstawać. Nie chciał mnie zostawić. W tamtej chwili śmialiśmy się, że z pewnością będziemy mieli jeszcze okazję spotkać się przy kolejnym projekcie, choć oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że nie wiadomo czy i kiedy to nastąpi. Wewnątrz czułam, że nie chcę, żeby to w ogóle się skończyło, że naprawdę coś do niego poczułam. Coś, co będzie spędzało mi sen z powiek. Wiedziałam, że ten jeden dzień z nim wystarczył, abym oddała mu swoje serce. W całości. Niepewnym głosem zasugerowałam, że zawsze może do mnie napisać. Czar prysł. Powiedział:

- ale dobrze wiesz, że tego nie zrobię? Przepraszam.

Powietrze uleciało. Coś we mnie umarło, poczułam się jak ostatnia idiotka. Nie znacie mnie, ale wiedzcie, że często moje poczucie humoru ratuje mnie przed zranieniem. Więc mało myśląc zaczęłam żartować, że nawet nie liczyłam na to, że zechce do mnie napisać, że tęsknić nie będę. Ukryłam to, jak bardzo mi było wstyd i jak zażenowana się czułam. O ironio, docenił to, jaką jestem wyluzowaną osobą. Gdyby tylko wiedział jak się czuję, co ze mną zrobił. Jak mnie zniszczył jednym zdaniem.

Wciąż przytuleni pożegnaliśmy się. Oderwaliśmy się od siebie na kilka kroków. Patrząc mi w oczy, Gustaw zrobił krok. Również się do niego zbliżyłam. I połączyliśmy się w namiętnym pocałunku. Najbardziej gorącym tego wieczoru i zdecydowanie najbardziej intensywnym w moim życiu. Jego usta były zachłanne. Czułam je na twarzy, szyi. Tak dobrze było mi w jego silnych ramionach.

Zastygliśmy po ostatnim pocałunku. Próbowaliśmy uspokoić oddech. Opierając czołem o czoło, zastygli w objęciach. Zdobyłam się na ostatnie ‘cześć’ i odeszłam nie oglądając się za siebie. Zdawałam sobie sprawę, że już go nie będzie kiedy się odwrócę. Łzy popłynęły. Szłam ciemną ulicą tracąc resztki szacunku do samej siebie. Z poczuciem smutku i straty. Szłam dalej. Sama. Ze złamanym sercem.

 

Pusta.

Zużyta.

Niczyja.

 

Znowu.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Wrotycz 05.01.2019
    Kiedy mój towarzysz oświadczył, że powinien już iść (,) poczułam strach.

    Nie po tym, ja(k) dobrze spędziliśmy cały ten czas.

    Zapytałam nieśmiało (,) czy może ma ochotę mnie kawałek odprowadzić.

    Gdy zostaliśmy sami (,) znów uściskaliśmy się przyjaźnie

    Powiedział:

    - (A)ale dobrze wiesz, że tego nie zrobię?

    Więc mało (niewiele) myśląc (,) zaczęłam żartować,

    Próbowaliśmy uspokoić oddech. Opierając czołem (czoło) o czoło, zastygli(śmy) w objęciach.

    Zdobyłam się na ostatnie ‘cześć’ i odeszłam (.)nie oglądając się za siebie.

    Zdawałam sobie sprawę, że już go nie będzie (,) kiedy się odwrócę.

    Szłam ciemną ulicą (,) tracąc resztki szacunku do samej siebie.

    __________

    Powyżej, w nawiasach, korekta wybranego fragmentu.
    A całość bardzo lekkim piórkiem napisana, sunie się przez akapity bez przeszkód. Narracji brakuje partii dialogowych, ale, w końcu to forma rekapitulacji, więc ta całkiem sprawna relacja może się bez nich obejść.
    Targetem co prawda nie jestem, niemniej sprawność pisarskiego warsztatu doceniam.

    Tytuł. Cóż, odkrywa wszystko, warto byłoby znaleźć mniej jednoznaczny. Zupełnie tez nie rozumiem maniery zaznaczania dwoistego znaczenia słowa za pomocą partykuły w nawiasie.
    Czytelnik ma przeczytać i dowiedzieć się o stanie ilościowym popełnionych pocałunków?
    Szczerze mówiąc, w tej opcji wolałabym rozbudowaną info o jednym, który w odbiorze bohaterki mnożyłby się w nieskończoność:)
    Zapis finału, paragonowy, wg mnie chybiony. Krzykliwy, nienaturalny.
    We wstępie próba łapania kontaktu z odbiorcą, no nie wiem, ten fragment akurat też zieje sztucznością.

    Niemniej, jak wcześniej napisałam, styl prawie bez zarzutu. Widać sprawność wypowiadania się:)
    Pozdrawiam:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania