Poprzednie częściTeolteco Prolog
Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Teolteco: Ewolucja rozdział 2

//Ze względu na korektę tekstu ( czcionki, przypisy, itp ) zaleca się plik .pdf, który można pobrać ze strony projektu http://teolteco.esy.es //

 

Rozdział 2

 

1

Daleko za Terenami Niczyimi zaczynały się ziemie opanowane przez Nową Rasę. Pustkowia terenów RWP powoli kończyły się, wraz z kolejnymi kilometrami zakrywając się zielenią, by ostatecznie rozstać się z nią wraz z ze słupkami granicznymi i znakami zakazującymi wstępu. Tętniąca niegdyś metropolia u podnóży „Gór Kazad - Nar” przeistaczała się w Miasto Małp. Rozkładane przez upływ czasu wieżowce obnażały swoje stalowe szkielety przegrywając walkę z czasem i naturą. Ta, niczym zawstydzona matka okrywała swoje dzieci kolejnymi warstwami zieleni. Liany jak serpentyny zwisały w poprzek ulic zaczepione o budynki i drzewa, które już dawno wygrały bitwę z asfaltem wydzierając mu kolejne kawałki korzeniami. Bujną przyrodę otaczającą miasto zdominowały dzikie zwierzęta. Yanagawa wybrał to miejsce lata temu by ukryć tu swoją bazę. Trudny teren dookoła i gęstwina drzew z ruinami miasta zapewniała idealne schronienie przed zwiadowcami i satelitami wroga. Tych ubywało z roku na rok, co pozwalało wierzyć, że RWP traciło zainteresowanie. Agenci generała świetnie spisywali się myląc tropy nie dopuszczając ich zbyt blisko bazy. Bardziej upartych porywano i "prano im mózgi", po czym przerażonych jak dzieci wypuszczano z powrotem na tereny niczyje. Dzięki tak prostym zabiegom mieszkańcy Orgun-E mogli spać spokojnie.

On sam, jednak nie zamierzał ryzykować zburzenia tej sielanki. Zwolennik wielu planów awaryjnych zbudował zastępcze centrum dowodzenia z dala od bazy, skąd mógł bezpiecznie nadzorować każdą akcją. Nie poprzestawał jednak tylko na tym. Na potrzeby pierwszego schronu jaki tutaj powstał zaadoptował niegdyś, największy tunel jaki wybudował człowiek wewnątrz góry. Z własnym systemem wentylacyjnym, uzdatnianiem wody i komorami "ogrodniczymi" dawał możliwość przetrwania tysiącu ludziom przez ponad 100 lat.

Największym jednak oczkiem w głowie generała był kompleks bunkrów tuż pod bazą Orgun - E. Może nie były tak trwałe jak schrony wewnątrz góry, ale były na miejscu i zapewniały stałe uzupełnianie zasobów w razie ataku. Ponad to dawały schronienie mieszkańcom przy natychmiastowej ewakuacji. Na co dzień jednak życie w bunkrach skupiało się głównie wokół głęboko odizolowanego od reszty kompleksu ZOO[ ZOO- jak je nazywano, było niczym innym jak ogromnym system więziennych cel, w których trzymano wściekłe Satori. Bezrozumne bestie, nastawione jedynie na zabijanie i jedzenie mięsa. ]

To właśnie z obawy przed przechwyceniem sygnału i naprowadzeniu wroga bezpośrednio na bazę, generał wolał nadzorować akcje z dala od ostatniego bastionu Abora.

Generał w Orgun-E stworzył ustrój, w którym zdecydowana większość miała swoje zadanie do wykonania na rzecz społeczności. Każdy nabierał mistrzowskiego kunsztu w tym co robił, bo uczył się z pokolenia na pokolenie zawodu swych przodków. Większość wytwarzała dobra, które przekładały się na realny handel wymienny, a to z kolei gwarantowało stałą wartość nominalną. Kompletnie zniósł pieniądz jako środek wymiany gospodarczej. Handel kwitł, a każdy, kto pełnił funkcje pomocnicze ( księgowe, logistyczne itp.) dostawał w zamian część wytworzonych dóbr. Dla wyjątkowych zawodów jak żołnierze, policja itp. Był przewidziany żołd. Każdy wiedział w jakich czasach przyszło im żyć i wszelkie przejawy cwaniactwa były natychmiast tępione, gdyż każdy wiedział jak łatwo było zachwiać równowagą tego niewielkiego państwa miasta.

To wszystko Yanagawa osiągnął jedynie w ciągu jednego, acz burzliwego życia. Przepełnionego wojnami, tragediami i geopolitycznymi zmianami które podzieliły cały świat. Zapewne gdyby nie fakt, że to wszystko działo się jednocześnie, pewnie nigdy nie byłyby możliwe tak głębokie reformy. Zapewne też nie byłyby możliwe bez zbawiennego wpływu działania wirusa Abory, który jemu i kilku innym znacznie przedłużył życie. Miał już ponad sto lat a wciąż czuł się i wyglądał jakby dopiero osiągał dojrzały wiek pięćdziesięciu lat. Przez ten czas związał się ze swoimi ludźmi. Opiekował się nimi twardą ręką lecz za każdego, niczym ojciec za swoje dzieci, był gotów oddać życie.

//Ze względu na korektę tekstu ( czcionki, przypisy, itp ) zaleca się plik .pdf, który można pobrać ze strony projektu http://teolteco.esy.es //

***

Szedł stanowczym krokiem ciemnym korytarzem w obstawie czterech żołnierzy, gdy jeden z nich wyprzedził wszystkich i stanął przy ścianie obok masywnych drzwi, które niegdyś prowadzić miały do wielkiej sali bankietowej z minibarem i parkietem do tańca. Tamte czasy odeszły w niepamięć, a o których wciąż przypominał wielki, stary żyrandol z małych szkiełek imitujących diamenty, zawieszony gdzieś pośrodku sali.

Generał zatrzymał się stając na wprost drzwi i skinął głową na wartownika. Rozchylając ukazywały coraz więcej krzątających się ludzi zajętych analizowaniem różnych akcji militarnych. Nerwowo przewracając kartki sprawdzali poprawność danych z tymi na monitorach, inni biegali pomiędzy nimi z kolejnymi segregatorami. W całym tym zamieszaniu, które można było odebrać za chaos dostrzec można było siwego mężczyznę. Stał niewzruszony jak posąg na środku greckiego placu, wpatrując się w dal. Sprawiał wrażenie nieobecnego duchem jakby gdzieś, w myślach, kroczył po nieboskłonie jednocześnie kontrolując wszystko co się dzieje tu na ziemi.

- Jak idą przygotowania? - Spytał generał stając obok wysokiego barczystego pułkownika.

- Wszystko zgodnie z planem, Panie generale - odparł ze spokojem w głosie. - To już ostatnia faza. Szpiedzy donieśli o zainteresowaniu wojsk RWP grotami, gdzie umieściliśmy Satori. Teraz i tak nic im nie pomoże.

Jego twarz skryta w cieniu zdawała się nie poruszać, niczym granitowe popiersie patrzył wciąż w dal jakby nieobecny.

- Czemu dopiero teraz się o tym dowiaduję? - Wyraźnie w głosie Yanagawy dało się wyczuć nutę zdenerwowania. Nie należał do ludzi spokojnych, ale w tej misji pokładał wszystkie nadzieje na zwycięstwo. Swoje nadzieje, nadzieje tysięcy swoich dzieci. Mimo to nie chciał wyjść na panikarza przed swoim podwładnym, więc dodał tylko cedząc przez zęby. - Wydałem wyraźny rozkaz.

- Bez obaw Panie generale. Sam dowiedziałem się dopiero tuż po pańskim opuszczeniu bazy. Przekazuję informację na bieżąco, jak pan kazał. - rzekł odwróciwszy powoli głowę w stronę Yanagawy.

Przez chwile wymieniali się ślepymi spojrzeniami w gęstwinie mroku jakby toczyli cichą potyczkę, gdzieś na szczytach gór Kazad-Nar. Generał wyraźnie uspokoił się biorąc głęboki wdech.

- Wybudzanie Satori przebiega zgodnie z planem?

- Niebawem będziemy mogli przeprowadzić atak - kontynuował pułkownik.

- Monitorujecie RWP?

- Tak jest. Czekamy tylko na ofensywę wroga.

- Dobrze. Przekaż Komandorowi, aby przeprowadził mobilizację. Jak tylko RWP wyślą swoje wojska do obrony Utopii wchodzimy z hukiem.

- Tak jest panie generale.

- Coś jeszcze? - Spytał generał po krótkiej pauzie.

- Ponoć dogadali się z przedstawicielami Stref. Mam niepotwierdzone dane, że pod przykrywką współpracy i chęci zdobycia nowej siły roboczej chcą wzmocnić wojsko.

- Ściągają Badylarzy?

- Na razie nie wielu się skusiło ale próbują mamić ich brakiem obowiązków i polityką socjalną.

- Wdrążają stary scenariusz...

- Tak. Gdy zwabią większą liczbę wizją pomocy socjalnej i przyzwyczają ich do swojego systemu tamci nie zawahają się, by w razie zagrożenia wstąpić do wojsk RWP. Sami będą chcieć bronić nadanych im przywilejów.

Na twarzy generała malowała się zaduma. Doskonale znał ten scenariusz. To dla tego celowo osłabiali zdolności własnych służb, by później wprowadzić chaos jaki przyjdzie wraz z Badylarzami. Część z nich wciągną w szeregi policji i wojska, a gdy przyjdzie odpowiedni czas dofinansują i przeorganizują służby. Ludzie po raz kolejny będą wiwatować na cześć genialnej polityki Rady Wielkiej Piątki i będą dziękować im za ściągnięcie sobie na łeb nierobów i bandytów.

Cisza przeciągała się w nieskończoność, gdy w reszcie odwrócił się i ruszył wolnym krokiem do wyjścia.

- To długi proces pułkowniku. Nie zdążą - podsumował zatrzymując na tę chwilę krok. - Idziemy według planu - dodał rzucając jakby od niechcenia przez ramię.

- Tak jest panie generale.

//Ze względu na korektę tekstu ( czcionki, przypisy, itp ) zaleca się plik .pdf, który można pobrać ze strony projektu http://teolteco.esy.es //

2

Utopia była miastem wybudowanym w ogromnym leju. Nikt już nie pamiętał jak powstał ten ogromny, kliku kilometrowy krater, ani tego, czemu akurat tutaj. Początkowo zabudowywano jedynie brzegi, lecz szybko zaczęło brakować miejsca. Kwestią czasu było okiełznanie przez człowieka wolnej przestrzeni powietrznej. Tak powstały balkony, a z czasem mosty i drogi tak wielkie, że i na nich zaczęto stawiać budynki. Gęsta pajęczyna dróg i wieżowców oplatała krater. Z oszczędności miejsca na lokale mieszkalne zaadoptowano filary podtrzymujące wielkie konstrukcje. W plątaninie betonu i kabli nie było miejsca na niewykorzystane miejsce. Najubożsi zmuszeni byli przełamywać lęki i budować się tuż przy jaskiniach, wokół których przez lata narosło wiele mitów i przesądów.

Zimny dreszcz przeszedł po plecach Akiko, gdy mijała jedną z nich.

- “To zabawne jak ludzie na wiele archaicznych sposobów tłumaczą sobie rzeczy, których nie rozumieją” - pomyślała mijając jedną z kapliczek która miała odstraszać demony z jaskiń.

W ostatnim czasie widywała je coraz częściej. Wyrastały przed jaskiniami jak grzyby po deszczu. Choć określenie ich mianem kapliczek było nieco na wyrost. Bardziej pasowałoby określenie “strachy na demony”. Zdeformowane kukły które miały odstraszać najstraszniejsze wizje konstruktorów.

Zimny wiatr pchnął ją w plecy poganiając do domu. Czułaby się teraz dużo lepiej w towarzystwie swojej przyjaciółki, lecz ta wolała teraz zabawiać się z jej byłym i ojczymem na imprezie firmowej. Eiko, jej matka, nigdy nie miała zahamowań. Była wysoką, szczupłą, farbowaną brunetką o wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych, po której w spadku Akiko odziedziczyła jedynie błękitne oczy. Od dawna wiedziała, że Eiko i Junzo sypiają ze sobą, lecz tym razem nie wytrzymała gdy zobaczyła ich nagich, razem. Próbowała sobie przypomnieć jej słowa, słowa matki z dzieciństwa, które jak mantrę wciąż powtarzała.

- "W życiu trzeba być wolnym Akiko. Tylko człowiek wolny może robić to, co chce" - mawiała zaciągając się kolejnymi machami narkotycznego dymu. Nie było takiego partnera, który wcześniej czy później nie uległby wdziękom Eiko.

Kolejny zimny dreszcz przeszedł po plecach młodej dziewczyny rozchodząc się po rękach i nogach szukając miejsca do ogrzania. Krótka spódniczka i nagie nogi schowane w wysokich kozakach nie dawały najlepszej ochrony przed mroźnymi podmuchami nocy. Zgarbiła się podnosząc wysoki kołnierz kurtki i splątała ręce na piersiach chcąc zatrzymać jak najwięcej ciepła przy sobie.

- Już niedaleko - mówiła cicho do siebie przeciągając samogłoski które odbijały się od kołnierza ogrzewając jej nos. - Jeszcze tylko kawałek.

Powoli zaczynała się jesień. Noce coraz częściej zostawiały po sobie szron na ulicach i kolejne nagie gałęzie drzew obierane po cichu z żółtych i brązowych liści. Akiko pomimo chłodnych nocy lubiła tę porę roku. Przypominały jej te lepsze czasy, gdy była jeszcze małą, beztroską dziewczynką, która nie rozumiała świata. Czasem wciąż się tak czuła, lecz wracając myślami do tamtych czasów usprawiedliwiała się choć trochę.

Skręciła w wąską uliczkę, która obrzeżami niewielkiego parku prowadziła już wprost do jej domu. Szła jeszcze przez chwilę otoczona drzewami, gdy obcy wzrok na jej plecach zaczął dokuczać jej coraz bardziej. Nie chciała się oglądać. Wbrew jej kompleksom mężczyźni często oglądali się za nią. Nie zawsze jej to się podobało, najczęściej krępując ją rozpalając policzki do czerwoności. Dopiero po kilku łykach alkoholu budziła się w niej odrobina odwagi i pewności siebie. Tego wieczora nie wypiła dość, by nie czuć zimna, a co dopiero na tyle, by czuć się pewnie w ciemnych uliczkach Utopii.

- Hej mała! - Usłyszała męski wysoki głos za sobą, któremu wtórowały gwizdy. Znała te okrzyki jeszcze z czasów szkolnych. Często można było słyszeć je na korytarzach przy sali gimnastycznej. Napaleni gówniarze, którym rozum ściekał do rozporka.

- Mówimy do ciebie. Zaczekaj! - Nie przestawali bawić się z nią w kotka i myszkę. Akiko podjęła grę przyspieszając kroku. Do domu nie było już daleko. Przed nią była już ostatnia prosta. Ostatnia i najgorsza zważywszy, że jakaś siła nakryła uliczkę kocem wyłączając wszystkie latarnie.

- Nie ładnie tak uciekać jak inni cię wołają! - Wrzasnął jeden z nich.

Akiko podskoczyła do góry zatrzymując się się jak wryta w ziemię na widok osiłka, który zagrodził jej drogę. To była jedna z chwil, gdy miała jeszcze szansę rozejrzeć się z iloma przeciwnikami ma do czynienia.

- Proszę - szepnęła próbując szybko namierzyć resztę watahy energicznie odwracając głowę w obie strony. - Pozwólcie mi wrócić do domu. Ja naprawdę miałam zły dzień.

- Oj, nie martw się - syknął jakiś głos do jej ucha. - Już nasza w tym głowa by ci go uprzyjemnić. Wzdrygnęło nią na nieprzyjemny swąd niemytych zębów z lekką nutą alkoholu.

- Nie! Proszę nie! - Krzyczała lecz ostatnie głoski już były nie zrozumiałe nawet dla jej uszu. Czyjaś ręka mocno ścisnęła ją za gardło jednocześnie dociskając drugą do jej ust. Kolejne fale adrenaliny uderzały do jej głowy jak tąpnięcia po upadku z wysokości. Grupka napastników szarpała ją zaciągając w głąb ciemnego zagajnika. Zanim tam dotarli Akiko poczuła powiew zimnego powietrza na nagiej piersi. “Czyżby nie miała już na sobie kurtki? Wszystko z niej zdarli? Nie. Jeszcze nie” - walczyła z myślami.

Wymierzyła kopniaka w ślepą pustkę. Głuchy huk i jęk jednego z napastników dał jej znak do ucieczki. Jeden z chwytów wyraźnie zelżał przez co udało się jej oswobodzić i nabrać wystarczającego pędu by wyszarpnąć się z kolejnego, który trzymał ją gdzieś od tyłu za kurtkę.

- “Jednak jeszcze miałam” - przemknęło jej przez myśl wywracając rękaw na lewą stronę i zostawiając go niczym jaszczurka ogon w łapach oprawcy. Łzy zaczynały rozmywać obraz. Jasny punkt do którego starała się dobiec musiał być tym upragnionym, w którym chciała schronić się przed całym światem. Ciepłym, odludnym i pustym domem. Tak blisko. Chciała krzyczeć lecz zanim otworzyła usta coś chwyciło ją za nogę przewracając na ziemię. Tuż za barkiem o ziemię gruchnęła głowa. Musiała uderzyć o jakiś kamień lub pień, bo na kilka chwil urwał się jej film. Ocknęła się leżąc już na plecach. Jeden z napastników pochylał się nad nią klęcząc za jej głową i przytrzymując jej ręce.

- Spokojnie, mała. Nie wierzgaj, to zaraz będziesz w domu.

- “To był ten śmierdziel” - przeszło jej przez myśl.

Chciała, naprawdę chciała mieć już to za sobą. Wystarczyło tylko zamknąć oczy i udawać, że to tylko kolejny, zwykły raz, lecz ciało się buntowało. Piekący ból rozdarł jej brzuch. Wygięła się w łuk odrywając na chwilę nagie plecy od zimnej trawy. Usłyszała stłumiony wrzask jakby zza grubych drzwi.

- “Czy to ja?”.

Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że jej krzyk ginie w kawałku jakiejś szmaty, może nawet w jej własnym ubraniu.

Kolejne ruchy napastnika szarpało jej bezwładnym ciałem jak wilk surowym mięsem. Drugi wyraźnie wyczuwając jej brak sprzeciwu zwolnił uścisk na nadgarstkach.

- Chyba jej się spodobało - zaśmiał się szyderczo.

Jej oczy po kolejnych wymianach oprawców przestały już płakać. Wiedziała, że nic już nie jest w stanie jej pomóc. Jedyna nadzieja w tym, że napastnicy znudzą się i zostawią ją. Wpatrywała się od jakiegoś czasu w znajomy jasny punkt, który kolejnymi promykami światła porywał ją w inne miejsce.

Dom.

Znowuż poczuła ciepło na sobie lecz coraz mniej się tym przejmowała.

Dom.

- “Ciekawe kim są?” - Odpływała myślami. - “Czy na co dzień są zwykłymi ludźmi? Mają rodziny i pracę?” - Zastanawiała się. - “Może to tylko efekt pijańskiej fantazji jednego z nich?” - Jej myśli zaczęły skupiły się wokół tego pytania. Zastanawiała się czy któryś z mężczyzn, których znała też byłby gotów zrobić coś tak strasznego. Może nawet to był jeden z nich?

- “Nie” - pomyślała. - To nie miało sensu. Przecież gdyby ją znali, to nie napadli by jej kilkanaście metrów od domu. Może poczekali by na nią w środku, lub przy domu na tyle daleko, by ich nie zauważyła i na tyle blisko, by szybko wślizgnąć się tuż za nią do środka.

Dom.

Kolejny zimny podmuch wstrząsnął jej ciałem wyrywając z ciepłej, przytulnej fantazji. Zamrugała powoli. Nie było już słychać żadnego z oprawców. Przez chwilę zastanawiała się, czy to tylko kolejna przerwa na papierosa, lecz chwila ta przeciągała się już zbyt długo. Niczym kukiełka na sznurkach czuła jak napina kolejne mięśnie i ścięgna by powoli odwrócić głowę w drugą stronę. Pierwsze promienie słońca oświetlały przy ziemi mlecznobiałą mgłę, pokrywającą trawę cienką warstwą szronu. Zakasłała podrywając nagie ciało do wysiłku. Kolejne kaszlnięcia uciskały jej głowę w miejscu uderzenia. Drgawki przebiegły po niej jak po starym odpalanym aucie. Uruchomiła się. Wybudziła ze snu. Najwyraźniej musiała stracić przytomność i zostawili ją na pewną śmierć. To kolejny dowód, że nie mieli pojęcia kim jest i gdzie mieszka. Ostatkiem sił, najpierw na kolana, a później na nogi, wstała i przerzuciła przez barki kurtkę. Nie miała siły by szukać reszty swoich rzeczy. Pewnie i tak były doszczętnie zniszczone.

Na wpół naga wytoczyła się na uliczkę na której zaczął się ten koszmar. Stała przez chwilę wpatrując się w odległy, tak upragniony cel. Poskręcana z zimna i bólu nie była w stanie dać nawet kroku. Ciepła łza która spłynęła jej po policzku kompletnie zmarzła nim spadła na jej pokaleczoną stopę.

- Dom - zaszlochała i dała pierwszy krok szurając stopą po zimnym chodniku.

//Ze względu na korektę tekstu ( czcionki, przypisy, itp ) zaleca się plik .pdf, który można pobrać ze strony projektu http://teolteco.esy.es //

3

Masaru przeciągnął się na fotelu przed gołą ścianą i otworzył kolejne piwo. Obiecał sobie tę chwilę już wychodząc z domu na wielogodzinną zmianę. Patrol po bogatych dzielnicach zawsze jest spokojny lecz długotrwały. Nie dlatego, że takich dzielnic jest dużo, lecz z uwagi na zachcianki bogaczy. Ci zwyczajnie lubią widzieć te same twarze gdy wychodzą do pracy i gdy z niej wracają. Myślą wtedy, że stróże cały czas czuwają nad ich bezpieczeństwem. Nie miał nic przeciwko podnoszenia na duchu tych zadufanych, egoistycznych pajaców, którzy nie mieli pojęcia o tym jak wygląda życie, do czasu gdy nie musiał wchodzić z nimi w jałowe dyskusje. Mądrowali się, pouczali, dawali rady jak inwestować pieniądze by jednocześnie nie stracić, szydząc z niego jak może nie wiedzieć tak oczywistych rzeczy. Tymczasem sami nie mieli pojęcia co działo się kilka pieter miasta pod nimi. Mordy, gwałty i napaści były na porządku dziennym. Policji i wojska brakowało, więc Masaru jednego dnia był detektywem innego dnia zwykłym krawężnikiem, a jeszcze innym razem agentem specjalnym. Takich jak on nazywano „multi zadaniowi” - ludzie od wielu zadań naraz. Mit, który nie miał pokrycia w rzeczywistości. Już dawno pogodził się z myślą, że większość zaczętych spraw zostanie umorzona. Niektórych zwyczajnie nie zaczynał. Wciąż zastanawiał się jakim cudem jakakolwiek sprawa może w takim systemie być rozwiązana. Czasem miał wrażenie jakby komuś zależało na tym, by nie było czasu na zwalczanie przestępczości w mieście.

Nakreślił ręką okrąg w powietrzu i ściana rozświetliła się ukazując menu na tle ogromnego akwarium. Kolejnymi gestami zmniejszył wielkość wyświetlanego ekranu i włączył kanał informacyjny. Pociągnął kolejny łyk zimnego piwa i wstał do kuchni.

- Kuchnia - Powiedział i dźwięk z głośników w ścianie został przekierowany do tych w kuchni.

Jakaś ładna prezenterka, ubrana w jasnoczerwony kombinezon zdawała relację z ulicy prowadzącej do głównej bramy Utopii.

- Wszyscy czekamy na wielki powrót gubernator Naomy z pierwszej od wielu lat wyprawy dyplomatycznej do przedstawicieli Stref - nadawała prezenterka.

Masaru zdawał się nie wsłuchiwać w ten pseudointelektualny bełkot. Wbrew pozorom nie interesowała go polityka. Wolał jednak to od głupkowatej muzyki bez tekstu, czy filmów bez polotu. Wpatrywał się przez chwilę w prawie pustą lodówkę jakby podmuch zimna zamroził jego ciało.

- “Cholerne gnojki” - pomyślał przypominając sobie rozdarte ubranie jakie znaleźli na patrolu tuż nad ranem. - “To na pewno był gwałt”.

Był tego pewien jak tego, że po nocy następuje dzień. Nie raz już miał okazję widzieć podobne miejsca zbrodni. Tym razem jednak bogowie oszczędzili mu widoku zmasakrowanego ciała nieletniej, lub co gorsza, dziecka. Był tak wdzięczny losowi za to, że w pobliżu nie znaleźli zwłok, że nawet nie zgłosił tego w raporcie ofiarowując tym samym prezent swojemu zmiennikowi. Ciekawe ile razy jemu ktoś zrobił taki prezent?

- Jak podają nieoficjalne źródła gubernator ma ustalić z nimi warunki otwarcia bram Utopii dla Badylarzy - kontynuowała prezenterka. Masaru wyrwało z otępienia. Wyjął energicznie mrożonkę i wstawił do kuchenki.

- “Czy ona oszalała? - Pomyślał o Naomie. - “Przecież nie poradzą sobie z jeszcze większą falą Badylarzy w Utopii.

Już teraz nie dawali sobie z nimi rady, choć oficjalnie nie powinno ich tu być! Trzasnął w złości drzwiczkami kuchenki i nastawił rozmrażanie po czym ruszył szybkim krokiem do salonu, gdzie z powrotem usiadł w fotelu.

- Co pan sądzi o nowym pomyśle pani gubernator? - Spytała prezenterka gdzieś poza kadr wychylając w tamtą stronę swój mikrofon. Kamerzysta z lekkim opóźnieniem wykadrował obraz na mężczyźnie, który najwyraźniej cały czas towarzyszył prezenterce.

- To bardzo dobry pomysł. Wszyscy członkowie Rady są zgodni, że to może tylko pozytywnie odbić się na naszej gospodarce. - Odpowiedział krępej postury i nie taki młody rozmówca. Masaru znał go z innych reportaży, to rzecznik prasowy Rady wielkiej Piątki.

- Co ma pan na myśli?

- W naszym mieście brakuje siły roboczej. Większość mieszkańców jest bardzo dobrze wykształcona ale brakuje nam zwykłych robotników. Badylarze to wykwalifikowana siła robocza, która ożywi nasz rozwój ekonomiczny i być może otworzy nowe możliwości rozwoju.

- Czy zatem otwieramy na stałe nasze bramy?

Mężczyzna nabrał teraz powietrza i nadymał się jak balon, co zważywszy na jego posturę wyglądało dość komicznie.

- Na razie nie prowadzimy takich rozmów– odpowiedział powoli ważąc kolejne słowa.

- A co z lokacją nowych mieszkańców? - Spytała ponownie prezenterka nie drążąc tematu, czy Badylarze jako jedyni będą mogli opuszczać tereny Utopii.

- Rząd już się tym zajął. Proszę się tym nie martwić - ostry ton jego wypowiedzi wyraźnie sugerował, że nie omawiali wcześniej tego pytania. - Przepraszam ale mam swoje obowiązki do wykonania.

- Dziękuję panu bardzo. - Zakończyła pochylając się ku rozmówcy i odwróciła się do kamery. - A teraz zapraszam państwa na reportaż „Badylarze - dobro wspólne”.

Masaru pociągnął kolejny łyk piwa które wraz z rosnącą temperaturą zaczynało w smaku przypominać siki.

- Co za brednie – nie dowierzał. Miał już wstać po rozmrożone danie, gdy rozległ się dźwięk wiadomości tekstowej.

Wszyscy „multi zadaniowi” mają wstawić się za pół godziny na odprawie” - głosiła wiadomość w prawym górnym rogu ekranu. Mrugnął przez dłuższą chwilę co odhaczyło wiadomość jako przeczytaną i znikła.

//Ze względu na korektę tekstu ( czcionki, przypisy, itp ) zaleca się plik .pdf, który można pobrać ze strony projektu http://teolteco.esy.es //

4

Akiko nie mogła zasnąć. Umyła się delikatnie nie podrażniając okaleczonych miejsc i opatrzyła resztę tym co miała akurat w domu. Niemal cały poranek płakała i wymiotowała na zmianę. Nie miała ochoty jeść czegokolwiek. W domu też za wiele nie było do jedzenia lecz nie miała zamiaru wychodzić. Świadomość, że ci mężczyźni mogą kręcić się gdzieś w pobliżu przerażała ją na wskroś. Leżała teraz w wannie, w pozycji embrionalnej próbując po raz kolejny spłukać z siebie ich zapach. Zastanawiała się na ile to rzeczywiste doznanie, a na ile rollercoaster zmysłów. Telefon nawet raz nie zadzwonił tego dnia. Zupełnie nikt nie zastanawiał się, czy nic jej się nie stało, czy wychodząc samej z imprezy, w środku nocy nic jej się nie stało.

- “Może jeszcze sami nie doszli do siebie po wybuchowej mieszance alkoholu i narkotyków?” - Tłumaczyła sobie.

Powoli przez głuchy szum wody zaczął przebijać się dźwięk dzwonka do drzwi. Zerwała się wystraszona i usiadła szybko nie wychodząc z wanny. Zakręciła wodę wytężając słuch tak bardzo, że przez chwilę słyszała bicie własnego serca i szum krwi w uszach.

- Otwierać! - Wraz z kolejnym dzwonkiem rozległo się walenie pięścią w drzwi któremu wtórował męski głos.

Akiko wzdrygnęła się i świat na chwilę zwolnił. Jej oddech spłycił się i wydłużył. Wzrok skupił się na uchylonych drzwiach od łazienki.

- Otwierać! Policja! Mamy nakaz przejęcia mieszkania!

Akiko wystrzeliła z wanny nie zważając na to, że jest kompletnie naga i ruszyła do drzwi. Chwyciła po drodze szlafrok i narzuciła go na siebie.

//Ze względu na korektę tekstu ( czcionki, przypisy, itp ) zaleca się plik .pdf, który można pobrać ze strony projektu http://teolteco.esy.es //

***

- Liczę do trzech! Jeśli… - Masaru miał wygłosić ostatnie upomnienie po którym miał prawo wyważyć drzwi i wejść do środka, gdy drzwi otworzyły się, a jego oczom ukazała się młoda, niemal naga kobieta.

- O co chodzi? - Spytała prawie szeptem zawiązując szlafrok w pasie. Masaru przełknął ślinę na widok jej nagiej piersi lecz zaraz potem dostrzegł sine ślady na jej szyi, które jak po nitce do kłębka oprowadzały go po kolejnych obrażeniach na jej ciele.

- Zgodnie z nową dyrektywą Rady mamy zadanie przejąć pani dom na rzecz miasta - rzekł drugi policjant widząc zakłopotanie Masaru.

- Ale jak to? - Wydusiła Akiko nie potrafiąc pojąć sensu wypowiedzianych przez funkcjonariusza słów.

- Czy mogę wejść? - Zapytał Masaru najdelikatniej jak tylko potrafił. - Zaraz wszystko pani wyjaśnię.

- Tylko pan? - Spytała rzucając spojrzenie na bardziej zuchwałego.

Masaru spojrzał się wymownie na swojego kompana za którym stało kilku innych funkcjonariuszy, dając mu wyraźnie do zrozumienia by się nie wtrącali.

- Tak. Tylko ja.

Gdy weszli do środka z trudem mógł dostrzec gdzie stąpa. W mieszkaniu panował półmrok i dziwny znajomy zapach. Znał już podobną aurę lecz nie mógł teraz odnaleźć w pamięci co to wszystko mogło oznaczać. Jednego natomiast był pewien. Ślady jakie miała ta kobieta jednoznacznie wskazywały na to, że całkiem niedawno padła ofiarą przemocy.

Usiedli w salonie przy małym stoliku. Próbował jej wyjaśnić najdelikatniej jak tylko potrafił, że jej dom musi być zarekwirowany na rzecz schroniska dla Badylarzy. Chciał złagodzić cios, w którym przecież właśnie, bez powodu miasto wyrzucało kobietę na bruk. Kobieta siedziała oniemiała w kompletnym szoku. Chciał już wyjść. Tak byłoby by najłatwiej. On tylko wykonywał zadanie, a ona pewnie miała gdzie się podziać, lecz gdy wstał znieruchomiał. Tuż za stolikiem przy którym siedzieli leżała zakrwawiona kurtka i fragment spódniczki. Dokładnie takiej samej jaką widział tego ranka na patrolu. Poczuł jak miękną mu nogi. Myśli zawirowały mu w głowie. Spojrzał się na młodą kobietę raz jeszcze.

- Powiedz jeszcze raz, jak masz na imię?

- Akiko - odparła łamiącym się głosem.

 

//Ze względu na korektę tekstu ( czcionki, przypisy, itp ) zaleca się plik .pdf, który można pobrać ze strony projektu http://teolteco.esy.es //

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania