Terapia

- Alu? - usłyszałam ciepły, kobiecy głos. Podniosłam głowę, wyrywając się z zadumy. Moje skołtunione niczym dym myśli, rozwiały się jak popiół na wietrze.

Odruchowo zmrużyłam oczy, gdy oślepił mnie ostry blask lamp. Skierowałam wzrok niżej i nerwowo zaczęłam mrugać, by łatwiej przystosować się do nowego oświetlenia. Rozmazany obraz powoli nabierał wyrazistości, widziałam już coraz więcej szczegółów. Pomrugałam jeszcze kilka razy, by białe poświaty zniknęły z mojego pola widzenia.

Ciche stukanie kropel o cienką tafle szkła przywróciło mnie do rzeczywistości. Spojrzałam przed siebie. Pierwsze co przykuło moją uwagę to zwiędnięta paprotka pod dużym oknem. W jego ramie tkwiły dziury po wyrwanych klamkach, a zza brudnych szyb ledwo mogłam dojrzeć zardzewiałe kraty. Zmarszczyłam czoło, rozglądając się po małym pomieszczeniu. Rozpadająca się szafa, obdarte z farby ściany, puste korkowe tablice. To wszystko aż emanowało smutkiem i cierpieniem.

Siedziałam w kręgu szarych krzeseł z nieznanymi mi ludźmi, a ich ciekawski wzrok przeszywał mnie na wylot. Przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Czułam się osaczona.

Po drugiej stronie kręgu, dokładnie naprzeciwko mnie, siedziała kobieta z rudymi włosami związanymi w ciasnego koka. Opuściłam wzrok na jej śnieżnobiałą koszulę, którą zdobiła lekarska plakietka.

Pedagog popatrzyła na mnie znad ciemnych oprawek okularów.

- Teraz twoja kolej - szepnęła, chcąc mnie pośpieszyć. Zacisnęła palce na szarej podkładce i przygotowała długopis do napisania pierwszego zdania.

Otworzyłam szeroko oczy. Poczułam na sobie wzrok wszystkich zebranych, którzy w napięciu czekali aż zacznę. Otrząsnęłam się. Zapomniałam już, że zgodziłam się na grupową socjoterapię. Moje ciało gwałtownie się wyprostowało, a wzrok przeleciał przez wszystkich po kolei. Patrzyli na mnie z lekką irytacją, parę osób nawet z dobrze widocznym zażenowaniem. Dało wyczuć się od nich bijący chłód. Brak sympatii, zrozumienia.

W końcu oni się znali, rozumieli swoje zachowania, problemy. Byli do siebie już przyzwyczajeni. Ja natomiast byłam tu nowa. Inna. Niechciana.

Nagle rozległo się ciche, ale porozumiewawcze chrząknięcie. Wyrwana ponownie z rozmyślań, rozejrzałam się nerwowo po pomieszczeniu. Spojrzałam na ludzi wokół, nadal nieprzychylnie na mnie patrzących. W końcu wzrok zatrzymał się na dziewczynie, która siedziała tuż obok mnie. Eufemizmem byłoby nazwanie ją pulchną. Moja twarz wykrzywiła się w grymasie, gdy spojrzałam na jej sweter.

Wyglądał, jakby ukradła go ze zbiórki odzieży używanej.

- Weź od Moniki piłkę i opowiedz co tam się u Ciebie działo. - Terapeutka najwidoczniej starała się naprawić sytuację. Jakoś mnie ośmielić, pokazać co mam robić.

Przełknęłam ślinę, kiedy dziewczyna z uśmiechem psychopaty, wyciągnęła rękę w moim kierunku.

- Trzymaj - zaszczebiotała radośnie, oddając mi zepsutą piłeczkę. Była tak szczęśliwa, jakby pierwszy raz ktoś zwrócił na nią uwagę.

- Dziękuję. - Wykrzywiłam twarz w lekkim uśmiechu, czując się jak chłopak podrywany przez najbrzydszą dziewczynę w szkole. Starałam się zrobić sympatyczne wrażenie, ale chyba średnio mi to wychodziło. Zerknęłam niepewnie na panią psycholog, która widząc moją reakcję posłała mi pełne powagi spojrzenie.

Wzięłam głęboki wdech, czując jak przez moje płuca przechodzi zimne powietrze. Przymknęłam oczy, przypominając sobie w duchu, dlaczego tu byłam. Wiedziałam, że to jedyne wyjście, by przestać zwracać uwagę innych na siebie i swoje problemy. Wraz z wątpliwościami, z nadętych policzków powoli wypuściłam powietrze.

- No więc... - zaczęłam, chcąc przerwać niezręczną ciszę. Myślałam, że jak zacznę to jakoś dam radę to z siebie wydusić. Myliłam się.

Zacięłam się. Usta zamarły w bezruchu. Ze zdenerwowaniem zaciskałam dłonie na małej piłeczce. Kawałek plastiku pod wpływem mojej siły wgniatał się co chwilę. W tym momencie patrzyłam na niego jak na najcenniejszą rzecz na świecie. Chciałam po prostu skupić na czymś wzrok. Na czymś innym niż karcące spojrzenia tych wszystkich ludzi.

Niepewnie uniosłam głowę do góry. Oczywiście dalej każdy się na mnie gapił. Nie dość, że zjadał mnie stres, to jeszcze naprawdę nienawidziłam jakichkolwiek terapii. A już szczególnie grupowych.

Nie byłam nigdy zbyt otwartą osobą. W sumie chyba nawet nie miałam kogoś, kto wiedziałby o mnie dosłownie wszystko.

I raczej nigdy nie będę mieć.

Nieraz wprawiało mnie w zażenowanie, kiedy niektórzy mówili o swoich osobistych sprawach zbyt otwarcie. A potem dziwili się, że obracano to przeciwko nim. Nie można pokazywać, co cię boli, czego się boisz. Okazywanie jakichkolwiek oznak słabości szybko może cię zniszczyć.

Zwilżyłam językiem zaschnięte wargi, dodając sobie parę sekund na przemyślenia. Coraz bardziej się denerwowałam, co nie sprzyjało ułożeniu poplątanych myśli. A przecież wiedziałam, że muszę udawać, że jestem oazą spokoju, że wszystko jest dobrze.

- No więc... Chyba nic ciekawego się nie wydarzyło - mruknęłam, nadal wlepiając wzrok w piłeczkę. Zdziwiłam się z jakim spokojem wypowiedziałam te słowa. Na zewnątrz sprawiałam wrażenie wyluzowanej, zaś w środku stres ledwo dawał mi logicznie myśleć.

Starałam się, by moja wypowiedź była krótka, zwięzła i nieciekawa. Dokładnie tak jak rozmowa z psychologiem, nauczycielami, czy też daleką rodziną. Powiedzieć, że wszystko w porządku w taki sposób, by się nie wyróżniać i nie zabrać za dużo czasu. Po prostu aby jak najszybciej ich spławić.

- Święta minęły mi jak zawsze, a sylwester...

- Jak zawsze, czyli? - wtrąciła nagle terapeutka. Momentalnie uniosłam wzrok do góry. Gdyby moje spojrzenie mogło zabijać, już leżałaby martwa.

Jeszcze ten jej uśmiech, który aż emanował sztucznością. Szybko odwzajemniłam się tym samym, na co pani pedagog lekko się zniesmaczyła. Chyba zrozumiała, że niektórzy ludzie widzą granicę między prawdą, a fałszem.

A na jej nieszczęście ja byłam jedną z tych osób.

Przełknęłam ślinę, zaciskając mocno zęby. Tym razem straciłam już całkowitą chęć do odezwania się.

 

Jak zawsze, czyli? Czyli nijak.

Siedziałam sama w domu, oglądając snapy znajomych, którzy spędzali czas w rodzinnej atmosferze.

Tak naprawdę nigdy nie miałam świąt. Nigdy nie doświadczyłam tej "magii" o której tak wszyscy mówili. Nie mam pojęcia, kiedy się zaczynają, a kiedy kończą, kiedy jest wigilia i co się na niej robi. Po prostu nie wiem jak wyglądają święta.

Matka odkąd pamiętam zawsze była przeciwko temu. Mówiła, że to niepotrzebne marnowanie pieniędzy, zmuszanie innych do bliskości i naciąganie naiwniaków. Na wszystkie moje propozycje odnośnie świąt, reagowała nieprzychylnie. Kiedy chciałam jakieś ozdoby, by choć trochę poczuć to co inni w Boże Narodzenie, prawiła mi kazania.

Jako dziecko nie chciałam przyjąć tego do wiadomości, starałam się jakoś ją przekonać. Ona jednak tłumaczyła się tym, że jestem zbyt mała, żeby to zrozumieć. I tyle. Koniec tematu.

Jak reagował ojciec? Było mu wszystko jedno. Czy obchodzilibyśmy te święta, czy nie, czy kupiłabym sobie coś z tej okazji, czy nie. Miał to po prostu w dupie. Zresztą tak samo jak całe nasze życie rodzinne.

Po kilku latach stałam się w końcu na to obojętna, choć święta zawsze będą mi się kojarzyć z bólem. Bólem w klatce piersiowej, z każdym pytaniem o prezenty pod choinką. Temat świąt poruszany od najmłodszych lat w klasie, czy w kręgu znajomych, też był dla mnie bolesny. Kiedy opowiadali, jak robili pierniczki, albo piekli wigilijne potrawy, ja marzyłam, by ich kiedyś spróbować. Inni śpiewali swoje ulubione świąteczne piosenki, a ja ze smutkiem wspominałam, że gdy je tylko nuciłam,byłam karcona. Najbardziej przeżywałam, gdy pokazywali zdjęcia pięknie udekorowanych choinek, albo kiedy pani wychodziła z inicjatywą zrobienia ozdób. Odkąd pamiętam marzyłam, by jakąś udekorować, a w moim domu oczywiście żadna nigdy nie stanęła.

W pewnym sensie, pomimo młodego wieku, musiałam dorosnąć pod tym względem. Ja wiedziałam, że Święty Mikołaj nie istnieje, oni natomiast w to wierzyli. Nie mogłam też mówić, że dla mnie był to bolesny czas. Musiałam wymyślać coś na poczekaniu, albo jakoś się wymijać od odpowiedzi. Nie chciałam po prostu psuć im zabawy.

Raz nawet spytałam kogoś, jak obchodził święta. Kiedy padła odpowiedź "normalnie, jak u każdego" aż zabolało mnie coś w środku. Chciałam, żeby opowiedział to bardziej szczegółowo, abym mogła to sobie wyobrazić. Poczuć choć raz tą "magię świąt". A jedynie co zrobiłam to uśmiechnęłam się smutno i zmieniłam temat. Dla niego było to coś oczywistego, a dla mnie to coś, co znałam tylko z filmów, reklam, albo opowieści koleżanek.

Dlatego dla mnie "Boże Narodzenie" to jedynie czas wolny, by się upić z przyjaciółmi.

Nic więcej.

 

Poczułam gulę w gardle, a oczy zaszkliły mi się łzami. Wzięłam głęboki oddech, próbując jakoś się uspokoić.

- Czyli dobrze. - Uśmiechnęłam się blado.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Justyska 19.02.2018
    "Dało wyczuć się od nich bijący chłód. Brak sympatii, zrozumienia." może lepiej "Można było wyczuć bijący od nich chłód, brak sympatii i zrozumienia." - to tylko sugestia :)
    Poruszające. Czy będzie jakiś ciąg dalszy? Zastanawiająca postawa rodziny, chętnie dowiem się o jej przyczynach :)
  • Alky 19.02.2018
    Dziękuję za sugestię! Rzeczywiście brzmi to lepiej.
    Myślałam nad jakimś ciągiem dalszym, ale raczej to nie będzie długi tekst. I nie będzie wszystkiego wyjaśniać. Nie mam na razie jakoś zbytnio ochoty go rozwijać, choć pewnie kiedyś to zrobię.
  • Bożena Joanna 19.02.2018
    Opowiadanie o grupie terapeutycznej i przeżyciach dziewczyny, która nie zaznała ciepła w rodzinie. Bohaterka czuje się wyobcowana w obu środowiskach. Jej opowieść budzi współczucie, a najsmutniejsze jest podsumowanie : "Dlatego dla mnie "Boże Narodzenie" to jedynie czas wolny, by się upić z przyjaciółmi.
    Nic więcej." Ciekawie napisane. Pozdrowienia!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania