Test mizeroty

Nie wiadomo kiedy, z minuty na minutę, na całym świecie zapanowało bezrobocie. Żaden z ludzi nie zdawał sobie sprawy, że został właśnie podmiotem kosmicznego testu na egzystencję cywilizacji. Niewidoczne dla ziemskich urządzeń i oczu sondy nad globem notowały reakcję gatunku, który dumnie nazywał samych siebie; homo sapiens-człowiek rozumny.

Eksperyment przygotowywany był od dawna. Powoli, krok za krokiem, mimo oporów, wprowadzano automaty. Najpierw były to prymitywne, na wskroś mechaniczne usprawnienia wdrażane przez zinfiltrowanych pasjonatów-wynalazców. Skomplikowane urządzenia przedstawiające żywe stworzenia, nawet ludzi, które naśladowały ruchy i działania swoich pierwowzorów. To zapłodniło umysły innych i spowodowało, że idea zastąpienia zwierzęcia i człowieka rozpełzła się po całej planecie szybciej niż jakakolwiek epidemia. Po wieku pary i fascynacji mechanizmami nadszedł wiek elektryczności i kolejnej fascynacji.

Krzywa wykładnicza rozwoju, taka sama jak we wszystkich wszechświatach, zdarła łeb do góry i nabierała rozpędu niczym startująca rakieta. Ale, wbrew logice, niektóre grupy pozostawały całkowicie nieprzekonane o wyższości automatów nad ludźmi.

– Jak to? Prawnika, który musi uczyć się bez przerwy, ma zastąpić zespół impulsów elektrycznych? Albo lekarza diagnostę? A kapłana? To poroniony pomysł – kończyli zwykle krótki, uzasadniony jedynie ich fobiami, krytyczny występ.

Jednak rok po roku, podstawiając właściwe osoby, w miejsca gdzie zapadały decyzje, udawało się dokonywać zmian. I tak nadszedł ten dzień, a właściwie ta, przemieszczająca się przez Ziemię chwila. Ludzie, zarówno ci czuwający jak i ci śpiący, naćpani i trzeźwi, chorzy i zdrowi, starzy i młodzi nagle uzyskali świadomość, że nie muszą iść do pracy.

Ani teraz, ani za chwilę. Ani jutro, ani za miesiąc. Mogą, ale nie muszą. Wszystko czego im potrzeba, czego sobie tylko zażyczą – dostaną nie później niż w ciągu minuty.

„Coś potwornego! Co robić skoro niczego nie muszę?” Zapytał co któryś.

Na dalekim wschodzie, w okolicach sto dwudziestego południka, zmieniło się bardzo niewiele. Stara, chuda, zgarbiona i pomarszczona, przypominająca wyschnięty wiór kory, Chinka, jak we wszystkie dni swego życia, podreptała na poletko, a potem, z wyrwanymi warzywami, ruszyła z powrotem do wioski, by je wymienić na kawałek mięsa u rzeźnika. Wielce zdziwiona, mimo posiadanej już wiedzy, która wydawała się jej sennym majakiem, dowiedziała się ponownie, że może nie uprawiać warzyw, a mięso dostarczy jej ten stojący w obórce i całkowicie nieużywany, sięgający jej do pasa, beczułkowaty, nie wiadomo z czego zrobiony, ale gadający przedmiot. Pełna niewiary pospiesznie wróciła do zagrody i kazała dziwadłu przynieść z lasu drewno do pieca. Ku jej zdziwieniu stojący w kącie wytoczył się na zewnątrz i, nie ruszając się dalej, spowodował, że na ścianie chaty pojawiła się pokaźna, aczkolwiek bardzo porządnie ułożona sterta, przyzwoicie porąbanych szczap. Chinka podeszła do sterty, dotknęła, powąchała, oderwała drzazgę i zaczęła się przyzwyczajać do nowego ładu.

 

Dokładnie po drugiej stronie globu, w okolicach Santa Barbara, w środku nocy zbudził się, z obolałą, tętniąca głową, szambem w ustach i łomoczącym sercem, dwudziestoletni John. W kamperze, mimo otwartych okien panował smród, którego źródłem była właściwie cała wewnętrzna, przestrzeń oraz najbliższe sąsiedztwo na zewnątrz. Przyczepa od trzech lat stanowiła schronisko dla wracającego jakimś cudem, mimo zamroczeń, chłopaka.

John nie pamiętał jak odkrył to miejsce i nie miało to żadnego znaczenia. Ważne było to, że nie musiał sprzątać oraz, że nikt, nawet zwierzęta, nie zakłócały mu spokoju w jego pełnej starych i nowych wymiocin i ekskrementów samotni. Trwał wyłącznie po to, aby zdobyć kolejną działkę. A to stawało się coraz trudniejsze. Jego wyniszczone ciało przestało być towarem, za który zboczeńcy chcieliby zapłacić. Nie potrafił nigdzie znaleźć pracy, bo gdy przychodził głód, wszystko przestawało mieć jakiekolwiek znaczenie; zostawiał maszynę bez nadzoru, rzucał wykonywaną aktualnie czynność i ruszał do najbliższego dilera. Wraz jednak z odzyskaniem części świadomości, powziął przekonanie, że pod nietkniętą, od trzech lat, leżącą w samym rogu stertą szmat przykrywających jakiś połamany taboret jest coś, co powinien szybko znaleźć i zamienić na kolejną działkę. Chwiejnym krokiem ruszył ku cuchnącemu wysypisku i niecierpliwie rozgarnął warstwy, spod których wyłoniła się jakaś emitująca światło kopułka, która przemówiła:

– Proszę powiedzieć, co mam zrobić lub dostarczyć.

– A cóż to do kurwy nędzy jest? Jeszcze nie wytrzeźwiałem? – Półgłosem zapytał sam siebie ćpun.

– Aktualnie masz percepcję zakłóconą resztkami heroiny oraz narastającym głodem narkotykowym. Oczekuję polecenia – odpowiedziało urządzenie.

– Jakiego do chuja polecenia? Potrzebuję, kurwa, szmalu na działkę... Nie! Odpierdoliło mi całkiem! Gadam z jakąś obróconą dnem do góry, pierdoloną i świecącą miską! Co się kurwa dzieje?

Automat przez chwilę emitował jakiś uspokajający zespół dźwięków, po czym spróbował doprecyzować zawoalowana treść wypowiedzi:

– Ile ma być tych działek?

– To musi być sen. Johny obudź się, albo nie śpij dalej i daj se we śnie. Trzy działki proszę. Ciekawe czy będzie taki sam kop jak na jawie? – Wymamrotał półgłosem.

Maszyna uchyliła kopułkę i wysunęła strzykawkę na widok której Johnowi oczy niemal wypadły z oczodołów.

– To... To niemożliwe. Cud! – Prawie wyraźnie zabełkotał chłopak.

Po czym, nie zwlekając, pomasował stosowną okolicę, wbił igłę i w kilkadziesiąt sekund odjechał do krainy marzeń, a niedługo później jeszcze dalej, do świata materii nieożywionej, uzupełniając pokaźny zapas cuchnących substancji, w przyczepie.

 

Parę tysięcy kilometrów na wschód i godzin później Jelena uśpiła kilkumiesięcznego synka i pospiesznie aczkolwiek całkiem odruchowo wyszła do sklepu w sąsiednim bloku. Ku jej zdziwieniu przed sklepem kłębił się niecodzienny tłum.

„Aha, wszystko za darmo” – pomyślała, przypominając sobie wiedzę nie wiadomo skąd wziętą i przyspieszyła kroku, aby jak najprędzej móc wrócić do pozostawionego dziecka. Przedarła się przez wypadających z obłędem w oczach ludzi, dźwigających całkowicie niepotrzebne rzeczy, oraz innych pchających wyładowane i osypujące się z nadmiaru towarów wózki sklepowe. Wewnątrz sklepu trwał zacięty bój przy regałach. Jelena zatrzymała się tuż za wejściem i patrzyła z podziwem jak opróżniane do cna półki błyskawicznie zapełniają się z powrotem towarami. Mimo to bój nie ustawał. Widać było, że nie chodzi o chleb, ale o TEN chleb, nie o telewizor, ale o TEN telewizor. Rozsądek zawrócił Jelenę do domu, i nie widziała jak dwu młodych, krewkich trzynastolatków powaliło na ziemię jej rówieśniczkę, sąsiadkę z mieszkania na przeciwko. Kobieta zginęła od kopniaków i razów zadawanych wyrwanym z jej rąk smartfonem, który bardziej przypominał zakrwawiony katowski topór, niż wyrafinowany sprzęt elektroniczny.

 

Koleje stały. Jedne rozbite w katastrofie, inne, bo nie wyjechały. To samo dotyczyło transportu lotniczego. W korporacjach zapanował totalny chaos, a znacząca część prezesów uciekła na swoje prywatne wyspy oraz inne odludne miejsca z nadzieją, że kryzys minie. W żaden sposób nie chciało do nich dotrzeć, że pieniądz nie ma żadnej wartości, że nie jest wcale potrzebny.

Jeszcze weselej sprawy wyglądały w gremiach zwanych rządami. Oto nagle świat zwariował. Obywatele nie mieli zamiaru nie tylko pracować, ale i słuchać poleceń, które wydawały się im durne. Premier chciał zdymisjonować ministra a ten, śmiejąc się w głos i odpowiedział:

– Rządź se pan własną ręką. Ja nic nie muszę, idę na ryby.

W sklepach było pełno towarów, których nie ubywało. Zakłady produkowały dwa razy więcej niż zwykle, mimo, że nie było w nich żadnego człowieka. Szpitale i przychodnie robiły się coraz bardziej puste, bo ci, co sami chcieli – już umarli, a reszta była leczona szybko i skutecznie, aby po powrocie do zdrowia mogła się zająć tym, co lubi.

Głównodowodzący armii został niemal rozstrzelany przez swoich podwładnych. Niemal, bo nie wszyscy zdążyli w tym samym czasie wejść do jego gabinetu. A nie zdążyli, bo uznając własną ważność za wyższą niż innych, równych im stopniem, albo zdążyli mniej ważnych, ich zdaniem, zastrzelić, albo sami polegli u drzwi od dawna poległej ofiary, zastrzeleni przez szybciej władających bronią.

Tragedia dotknęła kapłanów. Raj na ziemi pozbawił wiernych lęku i na nic zdały się przekonywania, że za rozpustę, obżarstwo, oraz inne występki trzeba będzie zapłacić po śmierci.

Po ulicach biegali ekshibicjoniści, za nimi narodowcy, za którymi podążali komuniści, ale gdy przyjrzeć się temu z bliska to okazuje się, że wszystko to jedno kłamstwo. Zelotyczny i niemal święty okazał się być katem domowym i pedofilem goniącym obnażonego kapłana głoszącego wstrzemięźliwość i czystość cielesną, za nimi zaś podążał dyrektor banku znany ze sponsorowania lewicującej młodzieży (a zwłaszcza jej żeńskiej części). Powoli klęską staje się niechęć do pracy grabarzy. Zwłok coraz więcej.

Pandemonium rozchodziło się po całej planecie i dotykało wszystkich bez wyjątku.

Niektórzy jednak zaczęli korzystać z zaistniałej sytuacji. Zboczeńcy wymordowali się niemal doszczętnie. Część populacji ludzkiej zastygła przy nadających za darmo i non stop ekranach telewizorów. Zmarli z bezruchu, otłuszczenia, niewydolności serca lub płuc. Część zapiła się lub zaćpała – nie zabrakło im ani alkoholu ani dragów. Część zwariowała, uprzednio mordując w szale otoczenie, nie mogąc znieść faktu, że nie mają kim rządzić. Liczba żywych radykalnie zmalała.

Pozostali nieliczni kreatywni.

Młody, genialny kompozytor, ostatnio coraz częściej głodujący, bo bez grosza przy duszy, zaczął tworzyć dzieło porównywalne w swej genialności dziełom największych.

W innym miejscu zwykły obywatel zaczął rozwiązywać we własnej głowie projekt doskonałego domu dla siebie i swoich najbliższych.

Kreatywnych nie było wielu. Tworzyli z potrzeby tworzenia. Dla własnej satysfakcji, że mogą i potrafią, że każda stworzona przez nich idea jest odrobinę lepsza niż poprzednia.

 

W centrali testu po pół roku od opisanych powyżej incydentów pokazały się wyniki:

Z dwunastu miliardów ludzi w chwili rozpoczęcia testu zostało przy życiu miliard, z czego egzystujących dziewięćset dziewięćdziesiąt pięć milionów i tylko pięć milionów kreatywnych. Cywilizacja nie zasługuje na dalszą ochronę Rozumnych.

*

Przywrócone 08.09.18

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (19)

  • Freya 31.03.2017
    "wszechświatach, zdarła łeb" - zadarła
    "z obolałą, tętniąca głową," - tętniącą
    To wcale nie musi być taka oczywista fantastyka. Fajny tekst - aluzyjny i teges. Pozdro ;)
  • Karawan 31.03.2017
    Dzięki za odwiedziny i połapanie cieląt. Zawsze jakieś się na łączkę tekstu wydostają i hasają. ;)
  • Nazareth 31.03.2017
    Cholera, naprawde dobry tekst i bliska mi tematyka. Technicznie przydałoby mu mi się parę szlifow ale nie znowu tak wiele. Przeczytałem jednym tchem i zostaje pod wrażeniem. Dorzucę więc tylko ostatnie dwa słowa ode mnie: John Henry!
  • Okropny 31.03.2017
    Warto, mówisz?
  • Nazareth 31.03.2017
    Okropny jest git.
  • Karawan 31.03.2017
    Dziękuję za wizytę i fajnie, że tekst pasował. Szkoda, że tak mało ( bezczelny autor - wiem!) o zadziorach do wyrównania. Dzięki.
  • Nazareth 31.03.2017
    Karawan to nie bitwa a ja piszę z komórki ;) ale przydałoby się rozwinąć temat, rozciągnąć fabułę rozbudować sceny a poskracać opisy.
  • Okropny 31.03.2017
    Nazareth oddać ludowi środki produkcji, uzbroić bezdomnych
  • Karawan 31.03.2017
    Nazareth Dzięki. Bez dłuższej rozmowy... To nie o bitwę wszak chodzi. Jesteś jednym z unikatów, które chcą coś wnosić. Cholernie brakuje na tym Forum agory do dyskusji, choćby PW... :(
    Dzięki raz jeszcze. Zawsze najbardziej brakuje mi konkretów, ale takie jest to Forum i dobrze, że w ogóle jest!
  • katharina182 31.03.2017
    Bardzo fajnie ci to wyszło. Zasłużona 5 ode mnie
  • Karawan 31.03.2017
    Dziękuję. Próbuję się poprawiać. Opowieści powiesiłem do czasu aż dojrzeję na powtórne ich pisanie, mimo, że tęsknię za tym moim światem. Może większa tęsknota spowoduje, że napiszę lepiej?
  • Okropny 31.03.2017
    Karawan z własnego doświadczenia wiem, że im więcej czasu bedziesz w nim spedzał, albo to o nim myslac tylko, albo i pisząc, tym będzie lepszy
  • katharina182 31.03.2017
    Karawan właśnie jakoś dawno twojego opowiadania nie było. A ja tu czekam. Ale miło też poczytać coś innego u Ciebie.
  • Karawan 31.03.2017
    Okropny Miałeś być okropny! Jak to jednak pozory mylą! Dzięki bardzo.<3! Wydawałoby się, że skoro jest pomysł i skończona podstawówka to tylko pisać. Nic bardziej błędnego. Kiedyś myślałem, że Tołstoj (słynący z pisania po n razy) był trochę nie tego... teraz powoli dociera do mnie jak trudno jest przekazać to co się ma w głowie. Dzięki.
  • Karawan 31.03.2017
    katharina182 No nie pisz tak głośno, bo żona zobaczy i znowu ubędzie mi włosów;)) Miło, że o mnie pamiętasz. Dzięki. Tekst jednak wymaga dokładnego przemyślenia, może zmiany koncepcji, aby postaci stały się bardziej wyraźne... A fantastyka to kraina w której bywam co chwilę. Tak jakoś mam.
  • Pasja 31.03.2017
    Trzecia wojna światowa można powiedzieć. Pandemonia dokonała naturalnej selekcji, ale nie do końca. Pozostała garstka kreatywnych mózgów bez planów na przyszłość. Och ta cywilizacja. Pozdrawiam serdecznie 5
  • Karawan 31.03.2017
    To nie pandemonia to ludzie ludziom. Plany na przyszłość? Tworzyć, być kreatywnym. Czy do tego potrzebna dzisiejsza odhumanizowana i powodująca alienację cywilizacja? Dzięki za wizytę i komentarz.;)
  • katharina182 02.04.2017
    Jak tak tylko z podziekowaniem:P Obadalam ta strone Ridero i wczytalam moja ksiazke, zobaczymy co z tego bedzie. A ty tez tam cos wstawiles?
    Jak cos, to mozesz mi na maila napisac:
    katarzynawycisk182@gmail.com
  • Ciernio 03.04.2017
    Daje do myślenia. W gruncie rzeczy trafiłeś w sedno, wraz z rozwojem i ogólnodostępnością wszelakich dóbr w naszej rzekomo rozwiniętej cywilizacji społeczeństwo stało się leniwe. Ulubione formy spędzania czasu to pasywne wpatrywanie się w ekrany ;-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania