The Cure, Depeche Mode, Queen - niekoniecznie brytyjskie zespoły

Londyn i Zjednoczone Królestwo - centrum muzycznego świata.

Kiedy mieszkasz w Polsce, masz zupełnie inne spojrzenie na brytyjską scenę muzyczna. Widzisz tylko tych artystów, którzy się przebili i są światowymi gwiazdami. Nie żyjąc w Wielkiej Brytanii myślisz, że każdy zespół stamtąd jest prawie równie genialny jak tych kilku idoli, których znałeś do tej pory. A przynajmniej, masz nadzieje, że ich postrzeganie świata jest podobne do twojego. Coś za czym bardzo tęskniłeś mieszkając w Polsce, gdzie większość zespołów to albo heavy metal albo ci co chcą być jak Pink Floyd.

 

Zanim przyjechałeś do Londynu, widziałeś UK jako Mekkę najlepszej muzyki na świecie. Twojej muzyki. Muzyki nie tak bardzo napędzanej pieniędzmi, jak to ma miejsce w USA, żadnego tam wiejskiego country, macho hard rocka czy gangsta rapu. Kochasz tych parę zespołów, które wywodzą się stąd. To oni ukształtowali twoją osobowość i twoją własną muzykę.

 

Jesteś pewien, że brytyjska percepcja musi być unikatowa. Dlaczego? Jedynie w UK, najlepsza piosenka w historii muzyki 'Innuendo' Queen zajęła pierwsze miejsce na liście przebojów. To samo stało się z twoim drugim faworytem z osobistej Top 10, czyli 'The Fly' U2. No i co z tego?!

 

W końcu przyjeżdżasz na tą wyspę i zaczynasz żyć tu przez pewien czas. Zaczynasz dostrzegać, że nie wszystko wygląda tak jak byś tego oczekiwał. Większość zespołów, które uwielbiasz nie ma nic wspólnego z twoimi idolami stąd jak The Cure, Depeche Mode czy Queen. Mentalnie te 3y zespoły to wyjątki, 'zagraniczne' zespoły z brytyjskim personelem. Tacy artyści nie występują na każdym rogu Camden czy Islington.

 

Oczywiście będąc samemu muzykiem lepiej jest nie mieć zbyt dużej konkurencji. Jednak przynajmniej miałeś nadzieje, że fani będą inni. Niestety w końcu dostrzegasz, że większość tutejszej populacji umysłowo tkwi w czymś co określasz jako 'lokalnie przede wszystkim'. Postrzegają oni świat w bardzo wąski sposób i ponad to cierpią na niedobór prawdziwej ekspresji w każdym aspekcie życia.

 

Prawdziwie brytyjscy artyści

Brytyjska percepcja muzyki nie ma nic wspólnego z powagą 'Enjoy The Silence' czy 'One Hundred Years'. Jest o wiele bliższa robotniczo-pubowej surowości Oasis, płytkiemu rymowaniu Blur czy przeintelektualizowanym The Smiths. Nawet New Order bardzo dobrze tu pasuje i właśnie dlatego są bardziej znani lokalnie niż globalnie. Te zespoły tu wymienione perfekcyjnie prezentują brytyjski emocjonalizm.

 

A ponad tym wszystkim unosi się duch pradziadka pozerstwa. Jego imię brzmi David Bowie. Nie - 'Blackstar' nie porusza mojego serca. To nie jest drugie 'Innuendo'. 'Lazarus' to oczywiście smutny widok. Starszy artysta umiera i chowa się do szafy. A w tle przygrywa mu coś nieco kojarzące się z 'The Drowning Man' The Cure.

 

I pomimo, że rozumiem metafory i ogólne przesłanie, nie czuje się dotknięty. I wyobrażam sobie teraz ludzi krzyczących na mnie - 'jak śmiesz', 'twój' Dave Gahan zaczął karierę od śpiewania 'Heroes', Robert Smith grał na 50tych urodzinach Stardusta, Queen nagrało z nim 'Under Pressure'. Bowie to ikona!

 

Oczywiście, że ikona. Tak jak zdjęcie modelki na wybiegu, bez żadnej ekspresji na twarzy, w gazecie o kieckach. Właśnie przez swoją płytkość aż do samego końca, 90% muzyki Bowiego jest dla mnie niestrawna. Artysta ten podążał za trendami lub za intelektem zamiast kierować się sercem i instynktami. I teraz rozumiem czemu on jest tak szanowany w UK. Dlatego bo reprezentuje wszystko czym brytyjska muzyka stoi.

 

Artysta, żeby osiągnąć sukces na rynku brytyjskim musi trywializować wszystko i wszystkich, a jego poezje powinny być pełne idiomów i nie zawierać zbyt wielu prostych słów z łatwymi do śpiewania samogłoskami. Problemy opisane przez The Smiths nie będą zrozumiane w Brazylii czy Chinach. Zamiast generalizować przesłanie lepiej zawęzić postrzeganie do perspektywy osoby, która całe życie jako dokument tożsamości używała świadectwa urodzenia (nie ma potrzeby paszportu gdy się nie jeździ zagranice, piasek jest najlepszy w Bournemouth albo w Blackpool, kto potrzebuje jakiejś tam Hiszpanii?).

 

Miłość jest kiczowata

Pamiętam kiedy śpiewałem w studio jedną z moich szczerszych kompozycji, czyli 'French Song'. Pracownicy studia patrzyli wtedy na mnie jakbym stał tam bez ubrania. "Czy ty naprawdę tak myślisz? Stary? Bądź bardziej wysublimowany, elokwentny, nie tak oczywisty. To nie jest cool."

 

Otwarte wyrażanie emocji (nie mam na myśli przeginania w druga stronę), uczciwość, prawda to nie jest to co jest mile widziane w sztuce w tym kraju, czy w ogóle na Zachodzie. Bardzo ładnie to opisał Dmochowski w swojej książce 'Zmagania o Beksińskiego'. Co prawda na przykładzie Francji, ale nie widzę różnicy.

 

Jaki kontrast jest pomiędzy otwartością The Cure w 'Lovesong' a kolejnym 'lokalnie przede wszystkim' zespołem Franz Ferdinand z jego płytkim 'Love Illumination'.

 

Mrok? stary, mam nadzieje, że ty tak nie naprawdę?

Wyspy Brytyjskie to dla wielu kraina mgieł (czy raczej natrętnej wilgoci) ze zbyt wieloma starymi budynkami. Jest to postrzeganie tak stereotypowe jak wyobrażenie angielskiego dżentelmena niczym jakiś Sherlock Holmes.

 

Może i okoliczne krajobrazy mogą zainspirować artystę do napisania nowego, tajemniczego materiału, ale po jego ukończeniu może on to sobie schować do szuflady. A nie! Czekaj! Możesz wydać ten swój mrok i zagładę ale nie interpretuj tego zbyt poważnie.

 

Jeśli mogę dać przykład. To wszystko powinno być bardziej bliższe 'Draculi' z wytworni Hammer a nie 'Nosferatu' Wernera Herzoga. Coś co raczej opiera się na konwencji a nie romantyzmie. Musisz się kontrolować, trzymać mocno zasad, nie odpływać w szaleństwo i nie być zbyt prawdziwym w tym co robisz.

 

A może to wszystko przez niedobór lasów?

Może ta cała miejscowa zachowawczość spowodowana jest niedoborem lasów, dzikich, swobodnych przestrzeni. Wszystko co zielone jest tu czyjąś prywatną własnością. To oznacza mniej wolności i więcej kontroli nad zachowaniami. Las najczęściej możesz sobie obejrzeć przez płot, chyba, że cie stać, żeby sobie go kupić.

 

Nawet jeśli dadzą ci pospacerować to nie możesz się w nim zatracić. Jak można odnaleźć swoje prawdziwe, pierwotne ja, cieszyć się dziką plemiennością, kiedy nigdy nie siedziałeś przy ognisku, nie możesz polować na zwierzęta (zamiast tego kupujesz drogie mięso w sklepie). Nie wolno ci nawet zjeść ryby, którą złowisz, ani zbierać grzybów bez licencji. Nie chodź więc do lasu. Zamiast tego idź do pubu z jego złodziejskimi cenami za piwo i jedzenie.

 

Może to przez 'sztywną górną wargę'.

W pewnych sytuacjach takie podejście jest dobre, sprawia, że jesteś silniejszy (np. Churchill i Blitz). Ale w życiu doświadcza się czasem wielkich tragedii. I w takich ekstremalnych chwilach lepiej się zgiąć co nieco niż stać twardo by potem się kompletnie załamać. Nalepa śpiewał o tym porównując ludzi do drzew w 'Kiedy bylem małym chłopcem, hej'.

 

Czasem bycie zbyt sztywnym emocjonalnie jest po prostu śmieszne, co zostało pięknie i bezlitośnie wyśmiane w skeczach Monty Pythona.

 

Przynajmniej szanują Joy Division

Zaskakujące jest, że Joy Division jest szanowane i popularne w UK. Ich muzyka jest czarno-biała jak 'sól i ocet', ale o dziwo uczciwa. Jednak młode zespoły niczego nie zrozumiały z twórczości Iana Curtisa, Hooka i reszty.

 

Co teraz króluje na szczytach? Kapele takie jak Editors, White Lies, czy Interpol (amerykański zespół, ale dobrze odnajdujący się na Wyspach). Wszystkie z nich można porównać do bojsbandów, którym nagle kazano grać jak Joy Division. Ci młodzi nigdy nie oddali by dla swojego grania ani życia czy nawet odrobiny krwi.

 

Czy oni wierzą w cokolwiek? A może chociaż odrzucają wszystko jak post-punkowi nihiliści? Nie. Po prostu balansują bezpiecznie, próbując zarobić jak najwięcej na swojej nostalgicznej klienteli.

 

Podsumowanie

Moje prawie 40-letnie, osobiste podejście jako artysta i słuchacz na dziś to: nie wyrzucać starych idoli i własnych starych piosenek. Ale gdy tworze nową muzykę, chce myśleć inaczej. Podążać za tłumem i przyłączyć się do właściwej imprezy.

 

W brytyjskich recenzjach mojej własnej muzyki byłem opisywany jako ten co śpiewa 'z serca'. Na początku strasznie mnie to cieszyło. Po pewnym czasie, nauczyłem się to odszyfrowywać. Miły gest, ale otwarte serce znaczy naiwny i nie sprzedasz tego tutaj.

 

Kolejne słowo, którym określano mój zespól to 'unikalny'. Jeszcze lepiej. Od moich nastoletnich lat marzyłem o tym, żeby być jedynym w swoim rodzaju. Ale to można też rozumieć jako 'trzymaj się z daleka od zbyt dziwnych'.

 

Więc przynajmniej na razie, nie chcę być ani dziwakiem ani tym bardziej naiwniakiem. Nawet jeśli nie w muzyce, to w życiu adaptuje bardziej zdystansowane podejście do wszystkiego co robię. W głębi siebie, mogę być prawdziwy, ale kto potrzebuje prawdy w dzisiejszych czasach?

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • detektyw prawdy 23.11.2016
    nie stawiamy spacji przed znakami zapytan.czemu dajesz rozne,skoro spokojnie mozna dac gatunek Fanfic.nie oceniam, troszke przynudzasz
  • Joker 23.11.2016
    A mi się właśnie podoba.
  • MarkD 23.11.2016
    Dzięki za pochwały i konstruktywna krytykę. @detektyw prawdy - ty za to w ogóle nie używasz spacji, również w swojej twórczości.

    Rzeczywiście, zgodnie z regulaminem gramatycznym nie ma odstępów przy znakach zapytania. Chociaż na przykład mi jest łatwiej czytać tekst z odstępami.

    Nie jest to 'FanFic', bo ten termin oznacza wszelkie fanowskie wariacje na temat znanych filmów, powieści. Mój wcześniejszy tekst 'Kryminalni - wersja ludożercza' owszem, zalicza się do tego gatunku, ale nie powyższy tekst. To raczej obserwacja życiowa, recenzja.

    Że przynudzam? Kwestia gustu. Orzeszkowa tez przynudza, a przecież gdyby żyła to by nadal niezłą kasiorę tłukła na 'konsumentach szkolnych'.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania