Poprzednie częściTheta (1)

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Theta (2)

Część IV: Drugie Genesis

Po szybkim obiedzie zabrałem się za poszukiwanie kogoś, kto mógłby mi wyłożyć kawę na ławę i opowiedzieć o historii tej wyspy. Jej geneza nie dawała mi spokoju, a widząc tutejszą wspólnotę nie mogłem sobie uzmysłowić, że tak można żyć. Ludzie nic nie kradną, nie ma rozbojów ani napaści, nie mówiąc o molestowaniach i kłótniach. Zanim upatrzyłem sobie cel do którego mógłbym zagadać musiałem wpierw pozbyć się dokumentów które naciskały mi w spodniach na pęcherz. Dobrze, ze moja mała chatka była w centralnej części wyspy i wszędzie miałem blisko, taka sama odległość do laboratorium, siłowni i posiłków w hali.

Mimo słonecznego popołudnia musiałem coś jeszcze na siebie włożyć bo o tej porze roku wieczory są lodowate, a ciągły wiat zmniejsza odczuwalną temperaturę nawet o 10 stopni. Akta wsunąłem pod zwinięty na łóżku koc. Zanim nacisnąłem klamkę usłyszałem delikatne stukanie do drzwi. Otworzywszy je ujrzałem uśmiechniętego Petera. Włosy nie wyglądały tak koszmarnie jak w dniu pierwszego spotkania. Był starannie zaczesane w kucyk, lekko siwiejące lecz wyglądały na zdrowe i zadbane. Jeden kosmyk grzywki wisiał niezgrabnie znad okularów, które potęgowały wielkość jego brązowozielonych, wiecznie przekrwionych oczu.

- Pomyślałem, że może zjedlibyśmy dzisiaj razem posiłek i powiedziałbym Ci coś więcej o tym gdzie jesteśmy i po co Ty tutaj jesteś? Tak zupełnie na spokojnie abyśmy mogli jutro przystąpić do badań.

- Jasne, panie Sandström, yyy znaczyć Petera, tak Peter oczywiście. Tylko powiedz mi gdzie mieszkasz. Jak mam do Ciebie trafić.

- Za 2 godziny jest kolacja, spotkamy się w południowym roku hali, ja nabiorę trochę jedzenia i pójdziesz ze mną.

- Ok, dla mnie spoko.

Przechylił głowę delikatnie do przodu pokazując mi, że wszystko jasne i ustalone po czym praktycznie rozmył się w wieczornej, delikatnej mgle. Jego sprana kurtka w khaki już po kilku metrach stała się niewidzialna. Wtopiła się w kolorami ziemi, a część srebrzystych włosów rozpłynęła się z mgłą.

- Mam dwie godziny. – pomyślałem po czym rzuciłem się w stronę lasu. Miałem nadzieję znaleźć obóz albo jakieś stanowisko drwali lub drwala albo po prostu odpowiedzialnej za materiał budowlany i opałowy. Wędrówka nie była krótka, utrudniały ją ogromne głazy i skały wyrastające prosto z żyznej gleby. Dopiero po chwili zauważyłem, że poza w miarę płaskim placem w centrum wyspy oraz gęstym lasem na jej południowo-wschodniej części, pozostała część terenu naszpikowana jest dziwnymi kamiennymi tworami.

Omijanie tych naturalnych przeszkód obrośniętych mchami i porostami nie należało do najciekawszych odmian mojej codziennej akrobatyki ale trochę wysiłku tutaj nie zaszkodzi. Podczas tej nieśpiesznej choć męczącej wędrówki zacząłem się zastanawiać nad tym zasłyszanym hasłem. Jak to leciało?

- „Tanatostos teus” – burknąłem do siebie. Po jakiemu to może być? Może się zapytam właśnie kogoś kto będzie mieszkał za lasem. Musi tam ktoś być skoro mapa to pokazywała. Był kompleks zaznaczony za lasem od zachodnio południowej strony więc tam ktoś jest. Probowałem sobie racjonalnie wytłumaczyć moje poczynania. Im dalej od dźwięków ludzkich rozmów i bliżej natury tak moja głowa zaczynała z większą werwą odpływać od racjonalnego pojmowania faktów. Wyobrażałem sobie symbol H zatopiony w okręgu, szepty w jakimś dziwnym języku którego nie mogłem sobie przypomnieć i całe stada draugów, których już bardzo długo nie widziałem…

***

Zza wysokich krzewów pojawił się niewysoki domek pomalowany na ciemnoczerwony kolor. Pod niskim i wąskim zadaszeniem mężczyzna składał porąbane drzewo. Nie byłem dosyć blisko aby ktokolwiek mógł usłyszeć moje kroki, a ta muskularna postać zdążyła się odwrócić, zapiąć koszulę i ruszyć w moją stronę.

- Witaj, ja tylko poznaję wyspę. Nazywam się Aron. - powiedziawszy to szybko i zdecydowanie wyciągnąłem rękę aby nie pokazać, że jednak się trochę stresuje spotkaniem nieznajomego, wielkiego orka na totalnym odludziu.

- Cześć, Māris Stelmahers do usług. Dopóki nie potrzebują mojej pomocy albo drewna to praktycznie nikt mnie nie odwiedza. Miło, że zaglądnąłeś. Napijesz się czegoś?

- Dziękuję i jeszcze raz przepraszam za najście. Prosiłbym wodę jeżeli to nie problem.

- Jasne, chodź za mną. - po czym wskazał chatkę i ruszył w jej stronę zahaczając o prowizoryczną studnie aby zaczerpnąć wiadrem kilka litrów życiodajnego płynu.

- Stelmahers, tak? Jesteś rodziną do Jānisa?

- Tak, tak, poznałeś już mojego brata, co? Jānis siedzi tutaj stosunkowo niedługo. Ja jestem tu od początku. Było nas tu tylko dwanaście osób jak przypłynęliśmy na to cudowne pustkowie. Łódź i motorówka w obliczu naszego jelonka.

- Jelonka?

- Tak, Hirvisaari, wyspa jelenia. Te skały, które widziałeś jak wchodziłeś na molo z daleka wyglądają jak poroże, a od południa klif przypomina głowę jelenia albo renifera. To był pomysł Petera.

Po czym Māris podał mi blaszany kubek z przegotowaną wodą i czymś zielonym pływającym na powierzchni.

- Możesz mi powiedzieć co tu pływa?

- Sosna, suszę pędy sosny, świerku i korę dębu pod dachem aby była na napary. Poprawia samopoczucie i ma jakieś właściwości lecznicze ale jeżeli chodzi o jakieś prozdrowotne sprawy to do Petera, ja suszę i piję bo mi smakuje.

Naprawdę dobre - odparłem wypiwszy pierwszy łyk naparu.

- Co Cię do mnie sprowadza? Tylko szczerze bo na pewno nie poznawanie całej wyspy, toż to prawie setka ludzi.

- Widziałem to miejsce na mapie i chciałem się przekonać na własne oczy, czy faktycznie macie tutaj mikro tartak. Powiedz mi jak ta wyspa funkcjonuje, jak wygląda sprawa z jedzeniem, energią, noclegami, jak to wszystko żyje.

- Koleś, spokojnie. Co to za przesłuchanie. Postaram się opowiedzieć w miarę sensownie ale przysługa za przysługę.

- Ja praktycznie nic nie mam, co mogę dla Ciebie zrobić?

- Opowiesz mi o draugach. Nigdy nie widziałem prawdziwego drauga z bliska, takiego pierwotnego. Wiem, że spotkałeś nie jednego i widziałeś z bliska jak umierają więc ja Ci powiem co nieco o wyspie, a Ty o draugach. Umowa stoi?

- Widziałem draugi, za bardzo nie ma co opowiadać ale zgoda. To co z tą wyspą?

Po moim pytaniu ten dobrze zbudowany lecz bardzo przyjazny i otwarty Łotysz zaczął opowiadać o tym jak się tutaj znaleźli. Jak wybudowali ten kompleks i czym się odżywiają.

Dowiedziałem się, że poza lokalnymi roślinami i królikami hodowanymi na polanie, co kilka miesięcy dostarczane jest mięso reniferów lub zapasy różnego rodzaju suszonej dziczyzny przez helikoptery lub łodzie. Zajmują się tym zaprzyjaźnieni współpracownicy Petera z Finlandii. Peter ma jeszcze zgromadzony kapitał i przez telefon satelitarny łączy się z żyjącą częścią globu. Na wyspie istnieje kompleks akumulatorowo-grzewczy, który w prosty sposób dostarcza energię elektryczną do większości pomieszczeń oraz ciepło. Jest to możliwe dzięki zasobom ropy i naszej siłowni. Woda jest również podgrzewana w hali śniadań i pod prysznicami, niestety nie mamy połączenia do domów mieszkalnych. Latryny są kopane regularnie, a odpady utylizowane, zużyta woda jest oczyszczana, a braki w witaminach, białkach czy innych elementach niezbędnych do przeżycia - sprowadzane z lądu albo hodowlane na wyspie w laboratorium.

Po opowieści tego orka zdałem sobie sprawę, że ludzie tutaj tworzą jakiś naukowy kult na wyspie, która nawet nie powinna być zasiedlona. Radzą sobie przez tyle lat i funkcjonują jakby to miejsce miało zostać w przyszłości ich grobowcem. Odcięli się od biurokratycznego, obłudnego świata, który albo woli się odseparować i nie przejmować problemem milionów zakażonych albo sam umiera w odmętach plagi XXI wieku.

- Teraz Ty! Aron, co to są te draugi? - Podniósł głos Māris.

- Czyli chcesz mi powiedzieć, że w życiu nie widziałeś drauga? Ukrywasz się na wyspie, a wcześniej byłeś na lądzie i nie spotkałeś nikogo zarażonego?

- Nie, w dniu Beta obchodziłem 28 urodziny, mieszkałem z dziewczyną w Windawie, taka mieścina nad morzem. Tereny Kurlandii pewnie kojarzysz, no i chwilę po komunikatach pojechaliśmy na północ kraju szukać bezpiecznego miejsca. Nająłem się w tartaku bo północne tereny nie były i chyba nadal nie są zainfekowane. Pracowałem kilka lat, dostawaliśmy za pracę wyżywienie, ubrania i jakieś grosze aby kupić sobie w pobliskim mieście drobiazgi do momentu aż Peter nie pojawił się ze swoją załogą.

- Rozumiem, no draugi spotkałem kilka razy, nie są to bestie czy jakieś monstra z książek fantastycznych. To chorzy ludzie, a przynajmniej byli nimi dopóki infekcja nie zawładnęła ich ciałami. W zależności od czasu infekcji wyglądają jak normalne jednostki tylko jakby po porażeniu mózgowym, w finalnym stadium ich skóra jest popękana, z wielu miejsc wychodzą strzępki grzybni, ciało jest pokryte plamami i często dochodzi do deformacji. Co ja mam Ci więcej mówić, chcą infekować tym czymś kolejne osoby, nie gryzą, nie mordują, po prostu funkcjonują tak aby rozprzestrzeniać się na kolejnych zdrowych obywateli.

Mārisa nie zadowoliła ta lakoniczna odpowiedź ale nie protestował i nie brnął dalej. Zapytałem się o całą infrastrukturę. Łotysz bez oporów opowiedział mi jeszcze o dodatkowych zrzutach zasobów, o wsparciu kilku małych prywatnych firm z Danii i o tym, że on w głównej mierze pilnuje tartaku I jeżeli jest zapotrzebowanie to on dostaje informacje przez walkie-talkie o nowej wycince, przygotowuje narzędzie, maszyny I stanowiska I do samego aktu wycinania drzew oraz ich orbóbki dostaje odpowiednią liczbę ludzi. Dowiedziałem się również, że na wyspie znajdują się magazyny wypełnione bronią, ubraniami I dodatkowymi puszkami z prowiantem w razie ataków piratów lub zorganizowanych bojówek, a nawet jeżeli w jakiś sposób na wyspę dostały się draugi lub coś poszło nie tak w laboratoriach.

Zreflektowałem się I powiedziałem coś więcej o mojej “przygodzie” z draugami.

- Słuchaj Māris, byłem chwilę w Kanadzie po dniu Beta ale potrzebowaliśmy materiałów z Europy, dokładnie z Gdańska. W dniu, w którym to wszystko się rozpoczęło w Gdańsku było miejsce z dużą dokumentacją na temat tej zarazy, nie wiem dlaczego akurat tutaj ale poza Berlinem, Toronto, Wiedniem I Madrytem to właśnie w Gdańsku były okazy do badań, dokumentacja, która nie trafiła do sieci oraz sztab ludzi znających się na rzeczy. Sam w dniu Beta nie zauważyłem wielkich zmian w miastach choć informacje w środkach masowego przekazu nie wróżyły nic dobrego. Pojechałem do Warszawy aby złapać się na samolot do Kanady, gdzie byłem wielokrotnie zapraszany przez Ryana Petersona. To był idealny moment, taktyczny odwrót aby obserować zmiany z innej, szerszej perspektywy. Dwa lata po epidemii z ekipą z CanBAC (Canadian Biotechnology Advisory Commission) trafiliśmy do Gdańska, miała być to szybka akcja wydobycia informacji. Byli spece od materiałów wybuchowych, dwójka naukowców, byli marines I ja. No jak w filmie. No 20 minuatch marszu zobaczyliśmy ich, wałęsających się ulicami nagich ludzi lub w podartych ubraniach. Byli praktycznie łysi, a opuchnięte ciała wyglądały makabrycznie. Staraliśmy się unikać kontaktu ale po kilku ucieczkach przed hordami chorych musieliśmy stawić im czoła. Marines strzelali w nogi, wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że jedynym rozwiązaniem przed rozprzestrzenianiem się tego paskudztwa jest palenie ciał. Po dotarciu do placówki okazało się, że cały personel albo nie żyje albo jest zainfekowany. Nie wiem czy to przez bliski kontakt z patogenem czy przez ustandaryzowane warunki w laboratorium, część personelu była w ostatniej formie. Leżące poskręcane ciała, wygięta klatka piersiowa. Truchła odziane w fartuchy z dziesiątkami otworów, z których wyrastały cieniutkie nitki grzybni z bulwiastymi lub kwiatopodobnymi tworami. Zarodniki z powodu braku wiatru czy nawet przeciągów rozsypały się po zmasakrowanych trupach. Mieliśmy maski gazowe ale na sam widok posadzki pomalowanej krwią, ekskrementami oraz innymi wydzielinami ciał mieliśmy trudności w powstrzymaniu torsji. Zdobyliśmy to po co przyśliśmy ale dla wielu było to pierwsze spotkanie z draugami, tego się nie zapomina I myślę, że więcej informacji nie potrzebujesz.

- Koleś, czyli po tym wszystkim I tak pojawiłeś się tutaj, nie wiem czy dobrze zrobiłeś. Peter podobno potrzebuje Ciebie do badań tych draugów I szukanie lekarstwa, cała wyspa… cały jebany świat po cichu liczy na lekarstwo I w końcu ten koszmar się skończy ale myślę, ze Sandström robi coś jeszcze. Nie ufaj mu we wszystkim co mówi.

Po czym Stelmahers wyrwał mi kubek z leśnym naparem I rzucił na odchodne:

- Leć do Petera bo się spóźnisz, a on nie lubi jak ktoś olewa wcześniejsze ustalenia.

***

Szybko znalazłem Petera, który już na mnie czekał na wzniesieniu nieopodal swojego lokum. Już po jego ubiorze i miejscu, w którym się znajdował widać było, że jednak jego status na wyspie jest zdecydowanie wyższy niż pozostałych mieszkańców. Poza samym faktem, że zorganizował tą całą infrastrukturę to dodatkowo czerpał ewidentne korzyści materialne.

- Co, ciężko było trafić? Zagaił

- Yyy, nie, tak tylko poznawałem ścieżki, spóźniłem się?

- Skądże, nie trzymamy się tutaj kurczowo zegarków, zapraszam do środka, kolacja gotowa.

Faktycznie, całe pomieszczenie pachniało niesamowicie. Na prowizorycznej kuchni stały garnki z których unosiła się para. Była to potrawka z renifera, z marchewką, burakami i ziemniakami. Na stole stały już kubki z czerwonym płynem, który to po zapachu niewątpliwie wskazywał na dobrze znanego mi grzańca.

- Winko na ciepło? Skąd tu masz wino?

- Nie wino tylko wermut i to jest glögg. Zapraszam, rozgość się, a ja podam renifera.

- Dzięki, pachnie wspaniale, każdego nowego „osadnika” zapraszasz do siebie? Renifer? Myślałem, że macie deficyty białka, a co dopiero jedzenie jak w restauracji w Tampere.

- Mam prywatne zapasy i jesteś wyjątkiem, z drugiej strony nie mam za bardzo czasu na przyrządzanie kolacji dla siebie, a renifer prędzej czy później by się zepsuł. Szkoda, byłaby to wielka szkoda. Tak to razem zjemy i na spokojnie porozmawiamy.

- Nie owijajmy w bawełnę, co tutaj się kroi? Nie jestem jakimś tam kolesiem, którego wezwaliście bo był blisko. Mam coś czego potrzebujecie albo wiem coś co wam jest niezbędne, a głowy mi od tak nie zabierzecie. Peter, proszę, powiedz o co tutaj chodzi.

- My mamy laby, całą dokumentację i trochę okazów. Mamy możliwości na eksperymenty i zabraliśmy wszystko co było do wydarcia u wybrzeży Bałtyku. Ty, ty jesteś jedyną żywą osobą, która się zajmowała grzybami w bursztynie. Możesz połączyć to wszystko w jakiś sensowny ciąg przyczynowo skutkowy. Pomożemy Ci ale musisz nam zaufać, mi zaufać.

Wkurzył mnie wtedy nie na żarty ale przełknąłem ślinę i kiwnąłem głową. Powiedziałem, że postaram się ale niczego nie obiecuję. W głowie w dalszym ciągu miałem Nowe Jerusalem z dokumentów, które wpadły mi w ręce. Dudniły mi w głowie usłyszane podczas wcześniejszego spaceru i ostrzeżenie Stelmahersa.

Skończyliśmy jeść szalenie żylastego renifera i sączyć ichni ciepły trunek. Zrobiło się bardzo późno więc stwierdziłem, że najwyższy czas aby wrócić do swojego lokum. Żegnałem się chyba z trzy razy, gdyż moje „dobranoc” było kwitowane kolejną anegdotą związaną z jego dawną pracą albo nowymi odkryciami. Finalnie udało mi się wydostać i pośpiesznie przebyć trasę powrotną brodząc w zimnym wietrze.

***

Mijały tygodnie, każdą wolną chwilę poświęcałem na studiowanie całej dostępnej dokumentacji związanej z badaniami. Oczywiście sterty makulatury były podrzucane mi przez pracowników laboratorium, więc akta dotyczące samej wyspy i projektów związanych z jej zagospodarowaniem oficjalnie nie widziałem. Wertowałem setki stron w poszukiwaniu informacji utwierdzającej mnie w przekonaniu, że draugi nie są wymysłem inżynierii genetycznej ani jakąś plagą egipską, a czymś naturalnym. Kolejnym pytaniem, na jakie staraliśmy się znaleźć odpowiedź było: Skąd się to paskudztwo wzięło i jak się tego pozbyć? Pomijam fakt, że Mayko cały czas chciała znaleźć na to lekarstwo i uratować świeżo zainfekowane osoby. ND, bo tak ich nazywaliśmy od określenia – nowe draugi, byłby jedyną możliwą grupą eksperymentalną gdyż zainfekowani z wielomiesięcznym stażem nie wykazywali odruchów wskazujących na jakikolwiek kontakt chorej osoby z rzeczywistością a sieć tkanki pasożyta była praktycznie w każdym organie chorego. Tkanki stawały się gąbczastymi, szarymi workami, a w wielu miejscach dochodziło do martwicy.

Pracowałem po kilkanaście godzin dziennie, sporadycznie biorąc wolne aby zrobić długi obchód po wyspie i poznawać jej tajemnice. Po pamiętnym dniu, w którym pierwszy raz ujrzałem tajemniczy symbol, coraz częściej spotykałem podobne znaki w różnych miejscach wyspy. Najczęściej w trudno dostępnych miejscach. Raz były to mikroskopijne rysunki kredą na pniach drzew, innym razem symbol był wyryty na wystającym fundamencie budynku lub namalowany na klifie w takiej lokalizacji do której nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby się dostać, nawet z ekipą i uprzężami.

Miałem swój notatnik, w którym zapisywałem te spostrzeżenia, rysowałem napotkany symbol i zapisywałem w różnych konfiguracjach zasłyszane hasło. Słyszałem je jeszcze kilka razy, kolejno w dudniącym wietrze między budynkami, jako zawodzenie starszej kobiety płaczącej na skraju lasu i bredzącej coś do młodej dziewczyny, innym razem jako rozmowa dwóch nastolatków, którzy zmienili od razu temat i język na angielski, po tym jak do nich podszedłem i zapytałem o czym rozmawiają. W moim dzienniku zapisałem różne konfiguracje tego zasłyszanego zwrotu: thanátosi stous theós, potem zapisałem thanatos tous theoús, a jeszcze innym razem thanatos tous teosi. Po dłuższym zastanowieniu i próbie rozszyfrowania hasła doszedłem do wniosku, że może to być greka ale nikt na wyspie nie mówił po grecku, nie było słowników, a Internetu oczywiście od dawna nie było, wszelkie offline’owe aplikacje na telefonach dostępnych w tym miejscu nie umożliwiały tłumaczenia z greki. Jedyne co zrozumiałem to słowo thánatos czyli smierć albo coś ze śmiercią i theós – bóg. Jak to sensownie połączyć i czy w ogóle to miało nieść jakąś informacje, nie miałem pojęcia. Dziwny symbol i zdanie wwiercające się w mój umysł każdego dnie nie dawały mi spokoju.

Po żmudnych tygodniach pracy w laboratorium Peter poprosił wszystkich aby w dniu przesilenia letniego (które miało nastąpić za dwa dni) wszyscy pracownicy zebrali się w pokoju RR w naszym podziemnym bunkrze po zachodzie słońca. Niby nic nadzwyczajnego ale sposób w jakim zapraszał nas na to zebranie sugerował, że stresuje się czymś bardziej niż zwykle. Wymieniliśmy między sobą żartobliwe uwagi na temat Sandströma i wróciliśmy do swoich zajęć.

Tamtego dnia słońce zachodziło bardzo powoli, a zniecierpliwienie dawało się we znaki dlatego aby nie gapić się na linię horyzontu, praktycznie cała ekipa zeszła po schodach do pokoju w oczekiwaniu na Petera. Obok mnie na sofie stojącej w roku pokoju usadowiła się Mayko Booth, po chwili pojawił się Jānis Stelmahers, starszy brat Mārisa oraz Elias i jego dziewczyna Kristel. Po kolejnej dłuższej chwili do pokoju dotarło jeszcze dwóch umięśnionych facetów, na oko mieli metr osiemdziesiąt i dobre sto kilogramów. Nagle się rozstąpili i z mroku korytarza wyłonił się Peter.

- Witajcie, zajmijcie jakieś miejsca, bo mam coś ważnego do powiedzenia i pewnie część z Was będzie musiało to na spokojnie przetrawić.

- Peter, coś się stało, nie ma tutaj wszystkich, czy mogę…

- Spokojnie Elias, już tłumaczę. Przerwał mu Sandström.

- Osoby, których tutaj nie ma zostały o całej sprawie poinformowane i dostały odpowiednie zajęcia na kolejne tygodnie i nie zostaną wtajemniczeni w dalsze działania placówki. Otóż wybieram się do Gdańska i potrzebuję Waszej pomocy. Zanim cokolwiek powiecie, chcę nakreślić po co i dlaczego ja tam popłynę.

- Dowiedziałem się, że prawdopodobnie w Gdańsku znajdują się informacje i okazy, które pozwolą nam na dalsze badania i kto wie, może przyczynią się do uratowania jak nie świata to przynajmniej znacznej liczby osób.

- Ale tam nic nie ma, byłem tam z uzbrojonymi ludźmi. Przerwałem Peterowi.

- Aron, wiem, że byłeś ale nie wiedziałeś, że w Gdańsku jest ukryte miejsce, gdzie przeprowadzano eksperymenty jeszcze przed dniem Beta.

- Jakie miejsce? Przeczesaliśmy wszystko, tam jest cholernie niebezpiecznie, zniszczone miasto, nie widziałem czegoś takiego jak żyję. Chcesz tam się dostać? To jebane postapo.

- Dlatego potrzebuję Was wszystkich. Mam do dyspozycji Igora i Leona, to Panowie za Wami. Wskazał palcem dwóch muskularnych Rosjan.

- Potrzebuję osobę, która zna miasto i dlatego proszę Ciebie Aronie o pomoc i Kristel rzecz jasna. No i Eliasa skoro jesteście nierozłączni abyś miał na swoją lubą oko. Mayko potrzebowałbym Cię do dokumentacji, a Ciebie Janis abyś pomógł mi z logistyką całej wyprawy, każdy detal, każdy ruch musimy mieć dokładnie zaplanowany. Czy mogę na Was liczyć?

Wszyscy jak jeden mąż przytaknęli, nawet ja choć czułem w kościach, że powrót do Gdańska nie będzie niczym przyjemnym, nawet jeżeli na wyspie mają jebany magazyn z bronią i kamizelkami obronnymi, kaskami, ochraniaczami i wszystkim co mogłoby mnie uratować w przypadku ataku drauga.

Tak, na wyspie takowe miejsce było i dostałem wszystko to o czym pomyślałem, łącznie z ochraniaczem na przyrodzenie i kijem baseballowym (na co mi kij i po jaką cholerę o niego poprosiłem).

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania