Poprzednie częściThey - Krew Północy - Wstęp 1/2

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

They - Krew Północy - #5

DAWA

 

Lekkie wiatry unosiły kurz w wielkim klasztorze Aarkatamas - pradawnym miejscu, położonym wysoko w górach KaasTreor. Ponad ludzkim zasięgiem. Ponad wszystkim co ludzkie. Jedynie bóstwa miały dostęp do tajemnic skrywanych za murami. One i kilkoro wybrańców. Przybytek skrywał się w puchu śniegu, będącego tu prawie zawsze. Otulone białą kołdrą, budynki ledwo wystawały zza niej, chcąc zasnąć pod nią. Wszystkie prócz dwóch wież. Wartowniczych, owalnych szpicli znajdujących się na południowej części klasztoru oraz północnej. Prawdopodobnie wiecznie czuwających. Czekających na nieuniknione zło, które prędzej czy później się pojawi.

Tam, głęboko za starymi ścianami, gdzie jedynie szum wiatru docierał, siedział on. Pełen wyciszenia. Spokojny. Kontemplujący. Mnich. To był na pewno mnich. Jego aksamitne pomarańczowe szaty, lekko zarzucone na siebie oraz gładko ogolona głowa były charakterystyczne dla tego typu ludzi. Mając skrzyżowane nogi, wetknięte pod tyłek oraz złożone dłonie, siedział na podłodze i medytował. Przed nim znajdował się niewielki ołtarz jakiegoś bóstwa. Postać nie ruszała się ani na chwilę. Prawie niezauważalne nawet było jej oddychanie. W tamtej części świata chodziły pogłoski o wielu mnichach. Powiadano, że ponoć potrafią tak wytrzymać nawet kilkanaście księżyców. Wokół panował lekki chłód. Krążył także po pomieszczeniu zapach. Delikatna woń zapewne pochodziła z dziwnego, tlącego się patyczka, znajdującego się na szafce obok postaci. Unosił się z niego szarobiały dym. Kadzidło to pomagało mnichom szybciej osiągnąć spokój ducha podczas medytacji.

O czym mam myśleć? Czego szukam? – Zastanawiał się Dawa. Nie zawsze potrafił odpowiedzieć sobie na te pytania. Czasem natchnienie przychodziło do niego nagle. Tak, gdyby pomagała mu odnaleźć drogę pomocna dusza. Niestety przeważnie rozmyślanie kończyło się migreną oraz bólem głowy spowodowanym zbyt dużą ilością pytań, a niewieloma odpowiedziami. Tym razem jednak coś widział. Zamglone pomieszczenie. Drewno wokół było spróchniałe. Gdzieś w cieniu słyszał szurające po deskach łańcuchy. I płacz. Tak. Łkanie jakiejś osoby. Do pomieszczenia, przez szpary w deskach nagle zaczęła wlewać się woda. Po chwili już pływał pod nią. Zero wyjść. Żadnych drzwi. Zamknął oczy. Był na kamiennym dziedzińcu. Było ciemno. Jedynie księżyc świecił swą łuną na przestrzeń przed Dawą. Ktoś stał w oddali. Był w płaszczu co uniemożliwiało zobaczenie twarzy tajemniczej osoby. Miał łuk. Celował w niego. Dawa się przestraszył. Celował, gdyż mnich był tarczą strzelniczą. Oddał serię strzał i zaśmiał się głośno. Krew wypłynęła z środka tarczy, z środka jego ciała, gdzie trzy razy ugodziła go strzała. Och okropne to, pomyślał. To wszystko fikcja. Nagle pojawił się na plaży. Było tam ciało mężczyzny. Wielki kruk dobierał się do oczu trupa. Usłyszał po chwili odgłos tuptania. Nim się odwrócił rozpędzony byk rozpruł mu brzuch, po czym padł, a kruk zakrakał, zatrzepotał skrzydłami i zaczął dobierać się do zwierzęcia. Padł jak byk na piasek i zastanawiał się - Gdzie tu logika? Cóż to znaczy? - Nie miał pojęcia. Mógł jedynie wiedzieć, że coś złego dzieje się, a to są ostrzeżenia. Ale dotyczące czego? Teraz był między wieloma postaciami. Lecz one się nie poruszały. Całe były zakute lodem. Zamrożone w pozycjach bojowych z broniami i tarczami. Były ich setki. Nie, tysiące. Wszyscy stali przy wielkiej wodzie. Jezioro, pomyślał. Całe stało w złotych płomieniach, a szary dym unosił się na wiele mil w górę. Słońce właśnie zaszło. Wszystko spowił cień. Nagle zrobiło się wyjątkowo zimno. Oddech momentalnie zamieniał się w parę, a dłonie drżały z mrozu. Mocny powiew wiatru zdmuchnął ogień oraz ludzi na wzgórzu. Jezioro zamarzało na grubą tafle lodu. Dawa odważył się postawić pierwszy krok na lodzie. Był mocny. Stanął więc drugą nogą. Po chwili poczuł drżenie pod stopami. Na środku jeziora powstawała dziura, a z niej wyłoniły się czarne gałązki. Zaraz potem stało już wielkie, wyrośnięte, czarniejsze od węgla drzewo. - Dawoooo… - niczym powiew wiatru, przemówił czyjś głos. –WieeelkiPioruuuunieeee… - ponownie. - Chooodź do mnieeee… - zawył po raz trzeci. - …A obiecuujeee że cię oszczędzeee. - Dawa zaczął nabierać podejrzeń co do postaci od której pochodził głos. Mrocznej postaci.

– Nigdy! – krzyknął, a z drzewa zaczęły wypełzać setki czarnych pająków wielkości dłoni. Zmierzały ku niemu. Mnich zrobił krok w tył – To niemożliwe! – mruknął pod nosem, po czym się potknął i upadł. – Nie, nie! – wrzasnął, a w odpowiedzi dostał głośny złowieszczy śmiech. Haahahaah. Otworzył oczy. Był cały zalany potem. Leżał na kolanach przyjaciela. Podobnego do siebie ubraniem i fryzurą – a raczej jej brakiem. Jedynie wiek ich różnił oraz wielka, długaśna, szara broda, spadająca na szatę. – Coo… się stało? – zapytał Oceanu Mądrości.

- Ćśś, zatrzymaj słowa na razie dla siebie. Odpoczywaj bracie. Wezwałem już mistrza. Opowiesz mu wszystko. Na razie leż spokojnie – uciszył go Yeshi. Po czym dał kubek wody. Dawa wypił go prędzej niż się spodziewał, więc nalał mu kolejny.

Po pewnym czasie, do pomieszczenia wpadł kolejny z mnichów. O wiele starczy od nich, nawet razem wziętych. Łysy jak wszyscy lecz z ogoloną brodą na gładko. Strój także się różnił od poprzednich. Jego szata była caluteńko biała jak chmurka na niebie w pogodny dzień. Na szyi natomiast wisiał wielki łańcuch ze złota. Symbol Najwyższego. Głównego opiekuna klasztoru. Zwał się Tsering Wangyal. Co w wolnym tłumaczeniu oznaczało Długowiecznego Pana Władzy. Na jego pociągłej twarzy Dawa dostrzegł zaniepokojenie. – Mów Piorunie Księżyca – powiedział pewnie.

- Miałem wizje – zaczął Dawa. – Wiele wizji. Były najdziwniejszymi jakie dotąd spotkałem. Nie potrafię ich rozszyfrować. Lecz one raczej nie były najważniejsze. Najważniejsza pokazała mi się na koniec. To był… On.

- Kto bracie? Wyduś to z siebie.

- Wieczny. On… wrócił. – Spojrzał ponuro na Tseringa. – Widziałem najczarniejsze na świecie drzewo. A potem usłyszałem głos. Wolał mnie do siebie. Chciał mnie dopaść. – Przełknął ślinę. – Nie udało mu się jednak.

- Widać nie ma pełni sił – rzekł starzec pełen szoku i zamyślenia. – Więc nadeszła czarna godzina. Niech nam dobre duchy dopomogą.

- Co teraz mistrzu? – zapytał Yeshi.

- Trzeba ostrzec innych. Spełnić swój obowiązek, na który czekaliśmy latami. Wielki Bóg przemówił do mnie. Już nie pamiętam kiedy. Powiedział, że ziarno zasiane dawno temu, wyrośnie na nowo w wielu miejscach. I, że ja także będę światkiem jednego z nich. – Spojrzał na pocącego się mnicha. - Dawo, pamiętasz miejsce gdzie go ujrzałeś?

- Tak. Było tam wielkie jezioro i leżał śnieg.

- Dobrze. Wiedz, iż teraz zaczyna się nowy rozdział twojej podróży. Musisz podążać w stronę tego miejsca, odnaleźć plony, które powstrzymają zło rozprzestrzeniające się z każdą chwilą. Gdy ich znajdziesz będziesz wiedział co robić. Bo ty także jesteś jednym z ziaren. Nadzieją nas wszystkich.

- Dobrze mistrzu – powiedział niepewnie Dawa. Ukrył jednak swe wątpliwości i zawierzył słowom Tseringa. – Zrobię co w mojej mocy by ciemność nie wygrała. – Ukłonił się mistrzowi, a on odwzajemnił mu tym samym.

- Odpoczywaj teraz. Jutro wyruszysz. Będziesz potrzebował siły. Yeshispakuje ci potrzebne rzeczy – mistrz rzekł, po czym spojrzał na mnicha stojącego obok niego. Yeshi skinął głową w akie porozumienia, po czym oboje wyszli.

Dawa podniósł się ociężale z ziemi i zgasił kadzidło. Kłębiące myśli męczyły go przez resztę nocy. Starał się opanować strach, zwątpienie i rozpacz. Nieunikniona podróż będzie dla niego sprawdzianem, z którym sam będzie musiał się uporać. Leżąc na macie odrzucił w końcu wszelakie myśli i zasnął.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Margerita 21.01.2018
    pięć co do kwestii, interpunkcja, stylistyka, budowa zdań się nie wypowiadam bo sama jestem z tym na bakier. Pewnie zdążyłeś to zauważyć
  • Lancelot 21.01.2018
    dzięki

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania