|This is OUR world| SCBM Rozdział I

Prologue

 

Pustymi ulicami szła młoda dziewczyna. Owinięta w stary, zniszczony koc szukała miejsca by schronić się przed nadchodzącą falą ciemności i chłodu. Minęły 42 godziny od wschodu słońca, więc według jej obliczeń powinno już zmierzchać. Wszystkie budynki jakie mijała były ruinami dawnych wieżowców, biur, mieszkań które przypominały o porażce minionych czasów. Dziewczyna idąc przez opuszczone ruiny pradawnego miasta, prawie w całości porośnięte trawą, przypominała sobie legendy które słyszała od swoich rodziców.

 

Według nich, dawno temu ludzie byli podzieleni na narody, zaludniali całą planetę i posiadali wielką wiedzę. Potrafili wynaleźć różne przydatne urządzenia które teraz można znaleźć w ruinach. Na przykład samochody które potrafiły jechać bez żadnego użycia siły ze strony człowieka, telefony dzięki którym można było komunikować się na odległość… Lecz po pewnym czasie człowiek posunął się za daleko i stworzył broń która zagrażała całemu światu. Ludzie chcieli stać się potężni niczym sam Bóg i kontrolować wszystko na ziemi. Zabijali zwierzęta które były nieodłączną częścią ekosystemu, wycinali lasy, używali niszczących powietrze środków. Przed samym wybuchem, jeden z narodów próbował wywiercić dziurę w ziemi w celu ukazania światu swojej pozornej potęgi. To wszystko spowodowało przesunięcie się biegunów i wybuch III wojny światowej.

 

Teraz na ziemi pozostała garstka ludzi, rozproszona na całym świecie, żyjąca od 200 lat w wiecznym głodzie

 

i walce o przetrwanie.

 

,,The Encounter”

 

Nagle dobiegło mnie agonalne wycie. Podskoczyłam w miejscu a całe ciało ze strachu oblał mi zimny pot. Jak najszybciej zrzuciłam z ramion koc i pozbywając się zbędnego balastu z miejsca rzuciłam się do ucieczki. Ten dzwięk mógł oznaczać tylko jedno. Kłusownicy.

 

Samo wymówienie tego słowa w myśli sprawiło, że musiałam powstrzymać odruch wymiotny. Moim ciałem wstrząsały dreszcze strachu i obrzydzenia co skutecznie utrudniało mi ucieczkę. Gdy moim oczom ukazał się ostatni budynek który wyznaczał granicę miasta, jak najszybciej wślizgnęłam się do środka i wcisnęłam w szczelinę między dwoma stojącymi blisko siebie ścianami. Będąc tak uwięziona rozmyślałam czy nie lepiej byłoby wybiec z miasta. Dalej jednak były tylko rozległe pola, więc żeby dobiec do najbliższego lasu musiałabym biec tak przynajmniej kilka godzin. Lecz to nie był problem. Gdybym teraz wyszła na otwartą przestrzeń, Oni bez wątpienia by mnie zauważyli.

 

Ściskając w rękach metalowy krzyżyk, modliłam się żeby stać się niewidzialna. Uczucie tego chłodnego kawałka metalu w dłoniach zawsze dawało mi uczucie spokoju. Po chwili mój oddech zdążył zwolnić więc ostrożnie schowałam krzyżyk z powrotem pod ubranie. Gdy już miałam odetchnąć z ulgą, do moich uszu dobiegł cichy, trzeszczący dzwięk stawiania stopy o żużel. Poczułam na plecach zimną strużkę potu.

 

To, że udało mi się uciec poprzednim razem nie oznaczało, że tropiciele porzucą swoją ostatnią ofiarę. Wiedziałam, że nie przestaną na mnie polować ale nie spodziewałam się, że wytropią mnie aż tak szybko.

 

Kroki ucichły więc zdezorientowana otworzyłam zaciśnięte do tej pory z całych sił oczy. Odważyłam się odrobinę wychylić zza muru. Ulica była całkowicie pusta.

 

Były dwie możliwości wytłumaczenia tego zjawiska. Albo ta sytuacja mi się śni, albo zwariowałam. Możliwe, że to wycie przez które zaczęłam uciekać także było wynikiem mojej wyobrazni.

 

Zastanawiając się nad stanem mojej psychiki nie zwróciłam uwagi na to, że wnęka w której stoję stopniowo pociemniała. By upewnić się że to nadeszła już noc, popatrzyłam w stronę wyjścia.

 

Z odległości kilku centymetrów od mojej twarzy patrzyły na mnie zamglone brudno-żółte oczy Kłusownika. Strach ścisnął mnie za gardło pozbywając możliwości wydobycia z siebie ostatniego dzwieku. Przycisnęłam się mocniej do ściany by być jak najdalej od ohydnej kreatury. Bestia otworzyła pysk i wrzasnęła skrzekliwie. Na jej zębach nadal widać było ślady krwi ofiar. Być może i krew moich bliskich. Dźwięk był tak piskliwy, że zacisnęłam mocno dłonie na głowie.

 

Nie udało mi się uciec. Przepraszam.

 

Bestia gwałtownym ruchem oderwała moje przyciśnięte do uszu dłonie i zacisnęła na nich swoje szpony. Z błyskiem w oczach otworzyła paszczę by odgryźć moją głowę. Nie wiedziałam czy to ja tak przerazliwie piszczę próbując za wszelką cenę się uwolnić czy to potwór daje sygnał swoim kompanom o sukcesie w znalezieniu nowej ofiary. Być może i to i to. Oszołomiona widokiem krwi płynącej z moich ran, przestałam się szarpać. Ból w rękach był jednak niczym w porównaniu z bólem samotności jaki czułam od czasu kiedy opuściłam moją rodzinną wioskę.

 

Głowa potwora odskoczyła nagle w lewo. Trzęsącą się ręką wytarłam ohydną zgniłozieloną krew z twarzy. Z daleka dobiegł mnie jakiś głos ale był jakby za szybą. Oszołomiona, zamiast na ucieczce, skupiłam się na pięknej strzale która wystawała z głowy potwora. Nigdy nie widziałam niczego tak pięknie wykonanego. Chwilę pózniej moją uwagę przykuła męska ręka wyciągnięta w moją stronę.

 

Żadnych szponów, bruzd, mocno widocznych żył. To ręka człowieka, byłam pewna.

 

Jej właściciel miał tak spokojny i stanowczy wyraz twarzy, że z miejsca mu zaufałam. Ta dłoń oznaczała bezpieczeństwo. Chłopak nie czekał długo. Szybko złapał mnie za rękę i wyciągnął z budynku na otwartą przestrzeń. Kierował się w stronę lasu. Oddychając z trudem, starłam z twarzy łzy przerażenia. Mało brakowało a wszystko co wiem, wszystkie informacje jakie posiadam od bliskich , cała historia moich przodków, wszystko poszłoby na marne.

 

 

Zmierzchało. Niebo pokryło się pięknymi, ciemnopomarańczowymi pasami chmur. Soczyście zielona trawa po której stąpaliśmy zaczęła pokrywać się rosą. Moje serce biło szalene szybko jakby miało wyskoczyć mi z piersi a płuca zachłannie łapały chłodne, wilgotne powietrze.

 

Tropiciele potrafią znaleźć po zapachu raz namierzoną ofiarę i szukać jej do skutku. Jedynym wyjściem jest przejście po drodze przez jakąś rzekę. To właśnie jej szum uświadomił mi, że po części odzyskiwałam słuch.

 

Moje mięśnie paliły w całym ciele. Kiedy zaczęło brakować mi sił, chłopak również zwolnił. Tym samym staliśmy się łatwym celem dla tropicieli. Patrząc na złote włosy chłopaka, poczułam wielką wdzięczność. Ciepłe uczucie które pojawiło się w moim sercu zostało wyparte przez myśl, że przez moją słabość Kłusownicy mogą złapać i jego. To dodało mi j tak dużo siły, że teraz bez problemu utrzymywałam tempo.

 

Gdy dobiegliśmy do rzeki, była już ciemna noc. Słychać było tylko chlupot naszych stóp, równym krokiem przemierzających rzekę.

 

-Jak masz na imię ? – zapytał nagle chłopak pogodnym głosem, nadal prowadząc mnie za rękę. Zachowywał się, jakby wiedział doskonale w którą stronę iść. Ta myśl dała mi poczucie bezpieczeństwa.

 

-Annie – odpowiedziałam. Mój łamiący się głos którego nie słyszałam już od bardzo dawna zabrzmiał mizernie. -Uciekłam z mojej osady kiedy napadli na nas Kłusownicy.

 

Przed moimi oczami pojawił się obraz mojej matki rzucającej się na potwora by dać mi i mojej siostrze szansę na ucieczkę. Uczucie żalu i rozpaczy ścisnęło moje serce jak imadło.

 

- Gdzie leżała twoja osada? – zapytał chłopak. Jego dłoń była przyjemnie ciepła.

– W górach. Nazwa naszej wioski to ”Biały Orzeł,, . Istniała od czasu wielkiego wybuchu, a teraz.. , teraz.. – nie dokończyłam. Znów pojawiła się ta głupia mgła która przysłoniła mi widok. Starłam zdradzieckie łzy z twarzy .

 

Spróbowałam się skupić na ostrożnym stawianiu stóp na śliskich kamieniach. Rzeka choć szeroka, nie sięgała nam nawet do kolan. Jednak lodowata woda sprawiła, że zaczęłam się telepać z zimna. Zaczęłam żałować, że zrzuciłam z siebie tamten koc.

 

Chłopak stanął gwałtownie a ja uderzyłam nosem o jego plecy.

 

Nie musiałam się długo zastanawiać, żeby domyślić się, że przed nami stoi jeden z Nich. Wychyliłam się ostrożnie zza pleców chłopaka i uświadomiłam sobie, że jednak śmierć jest mi dzisiaj pisana.

 

- Odmieniec- szepnęłam do siebie wpatrując się bezwolnie w stojącą przed nami kreaturę.

 

Chłopak płynnym ruchem sięgnął po łuk zawieszony na jego plecach ale wiedział, że bestia zaatakuje zanim zdąży go zdjąć.

 

 

Wszystko stało się w jednej sekundzie. Chłopak sięgnął po łuk, bestia błysnęła drapieżnymi ślepiami, a ja bez chwili namysłu rzuciłam się do przodu i wymijając mojego obrońcę ochroniłam go własnym ciałem. Nie było możliwości że pozwoliłabym mu zginąć, kiedy ten ryzykował życie by mnie uratować. Gdy bestia się na mnie rzuci, chłopak będzie miał szansę uciec. W tym momencie nic nie odciągnie Kłusownika od ofiary. Mam nadzieję by chłopak w ciągu tych kilkunastu minut zdołał uciec.

 

Co za ironia. Zginąć taką samą śmiercią jak moja mama. Kolejna rzecz która nie udała mi się w życiu. Zmarnowałam szansę która kosztowała ją życie.

 

Te wszystkie przemyślenia zdążyły przemknąć mi przez głowę w ułamku sekundy. Lecz nic z tych przewidywań nie nastąpiło bo nagle stało się coś niespodziewanego. Coś rzuciło się na bestię z taką siłą, że ta padła jak długa na ziemię, z wściekłym wyciem kłapiąc zębiskami w stronę nieznanego napastnika. Czarna postać zwinnie umykała przed atakami Odmieńca, tak szybko, że nie było jej widać. Zdążyłam tylko zauważyć błysk noża pośrodku czoła bestii. Gdy odmieniec przestał się ruszać, napastnik powoli wstał i nadal zerkając podejrzliwie w stronę martwego kłusownika, podszedł do nas . Wysoki ciemnowłosy chłopak wyglądał na około dwadzieścia sześć lat a w jego czarnych oczach można było dostrzec dzikie błyski. Z rozbawieniem w oczach popatrzył najpierw na mojego towarzysza za moimi plecami, a dopiero potem skupił się na mnie. Nadal stałam w rozkroku, z rozpostartymi ramionami, gotowa bronić chłopaka za mną przed odmieńcem. Wszystko stało się tak szybko, że nie zdążyłam opuścić ramion, a chłopak za mną nie zdążył zareagować na mój wyczyn. Sądząc po minie ciemnowłosego musiało to wyglądać nieco zabawnie. Nowy przybysz uśmiechnął się drwiąco.

 

-Ej Peter, jak długo jeszcze zamierzasz chować się za plecami dziewczyny? To raczej nie w twoim stylu.- uśmiechnął się z błyskiem w oku. Peter nie pozostawał mu dłużny wyszedł zza moich pleców i z uśmiechem podszedł do niego. Zauważyłam, że Peter chowa składany nóż. Nie wiedziałam, że miał inną broń oprócz łuku.

 

-Tak? A o ile ja dobrze pamiętam to gdy tylko zobaczyłeś odmieńca, to uciekałeś z płaczem do mamy. – powiedział Peter rozbawiony serwując koledze porządnego kuksańca. – Co ty tu robisz Marcel? Nie powinieneś być na szkoleniu?

 

-Twoja mamusia kazała mi cię bezpiecznie sprowadzić do domu. Przykro mi ale dobranocka cię dziś ominęła. – Marcel uśmiechnął się drwiąco do niższego trochę od siebie Petera i dokuczliwie zmierzwił mu włosy.

 

- Cieszę się, że nic ci nie jest młody. A to kto? – powiedział przerzucając wzrok na mnie.

 

Zmieszałam się. Ze względu na swoje zwinne kocie ruchy chłopak wydawał się niebezpieczny co trochę mnie przerażało. Szukając bezpieczeństwa bezmyślnie złapałam znajomą mi już dłoń Petera, który stał odwrócony do mnie plecami. Trochę zdziwiony odpowiedział za mnie za co byłam mu bardzo wdzięczna.

 

- Ee.. ma na imię Annie. Znalazłem ją dzisiaj i strzeliłem w łeb kłusownikowi który chciał ją pożreć. Uciekła ze swojej wioski po ataku tych potworów.

 

- Rozumiem. W takim razie trzeba jak najszybciej zaprowadzić ją do naszej wioski.

 

Po chwili chłopak o imieniu Marcel zwrócił się do mnie.

 

- Co zamierzałaś zrobić będąc sama w mieście? Powinnaś wiedzieć, że w nocy kłusownicy urządzają sobie polowania a w mieście mają największe szanse na znalezienie ofiar.

 

Jego głos zabrzmiał bardziej miękko i łagodnie niż się spodziewałam.

 

- Ja.. ja szukałam ludzi.. Podczas napaści na wioskę, moja matka udzieliła mi kilka wskazówek na temat najbliższej osady ludzkiej i chciałam ją jak najszybciej znaleźć.

 

- A twoja matka? Nie uciekła razem z tobą? – chłopak ze zdziwieniem uniósł brwi. Znów stanęła mi przed oczami ta scena i skuliłam się czując nieprzyjemny uścisk w żołądku. Złapałam się za brzuch mając nadzieję, że uda mi się pozbierać.

 

Patrząc na moją twarz Marcel postanowił szybko zmienić temat.

 

- Dobra, teraz najważniejsze jest by jak najszybciej wrócić do wioski.

 

Podszedł do mnie, zdjął swoją kurtkę ze skóry jakiegoś zwierzęcia i zarzucił mi ją na ramiona. Peter dokładnie mnie nią okrył i kawałkiem urwanego ze swojej koszulki materiału zaczął opatrywać moje rany na ramionach. Ciepło nagrzanej kurtki rozeszło się po całym moim ciele, adrenalina opuściła mięśnie i poczułam jak bezwładnie opadam na ziemię. Czyjeś ręce zapobiegły upadkowi i podniosły z łatwością, jakby robiły to wcześniej niezliczoną ilość razy. Poczucie bezpieczeństwa płynące z silnych ramion sprawiły, że momentalnie zapadłam w sen.

 

 

Na otwartej przestrzeni mały księżyc dawał lekki blask przez co można było zobaczyć kontury drzew . Kiedyś księżyc był dwa razy większy, lecz przez przesunięcie biegunów księżyc zaczął się oddalać od ziemi. Teraz była to tylko mała jasna kropka na nocnym niebie niewiele różniąca się od gwiazd.

 

Po dwudziestu ośmiu godzinach nocy, nastał ranek.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Karawan 16.01.2017
    Dlaczego tytuł w obcym języku? Dlaczego krzyczysz w tytule w obcym języku "nasz"?
    Minęły 42 godziny od wschodu słońca, więc według jej obliczeń powinno już zmierzchać...Po dwudziestu ośmiu godzinach nocy, nastał ranek.
    Nie istnieje taka planeta z takim zakłóconym obrotem - doba trwa raz około 84 godzin a raz około 56 godzin ! To niemożliwe fizycznie!
    Moje mięśnie paliły na całym ciele - A co one paliły? - Mięśnie w całym ciele paliły... bo mięśnie są wewnątrz ciała.
    Nie ocenię. Poczekam na CD.
  • Marcelina123 19.01.2017
    ,,Paliły na ciele'' bo poprawiałam w nocy i musiało mi umknąć, doba trwa tyle dni bo tak sobie ten świat wymyśliłam a piszę w obcym języku bo lubię ;) Pozdrawam
  • Karawan 20.01.2017
    Nie zrozumiałaś. Doba nie może trwać raz 84 godziny a raz 56 godzin. Taki świat nie istnieje fizycznie i nic na to nie poradzę ani Ty nie poradzisz. Pomyśl co stałoby się na ziemi ( np. z budynkami, morzami, górami etc.)gdyby przy wschodzie słońca ziemia przyspieszyła lub zwolniła raptownie swoje dobowe obroty.
    Pisanie w obcym języku jest zasadne a/ gdy zna się go jak własny, b/ gdy przytacza się go w dialogu. Inaczej nic twoje lubienie nie ma do rzeczy i powoduję, że Czytelnik czuje się zlekceważony. Czy tego chcesz?
  • Marcelina123 23.01.2017
    Wyobraźnia nie opiera się na prawach fizyki. Świat który stworzyłam nie musi być Ziemią na której żyjemy. Nie wiem skąd te dwie opcje co do pisania w obcym języku ale jeśli już, to wybrałabym opcję a ;) Jedyny powód dla którego opowieść tu umieszczona nie jest w języku ang. jest fakt, że użytkownicy tej strony posługują się językiem polskim. A tytuły zostały takie jakie są bo mi się tak podobało ;)
  • katharina182 25.01.2017
    Zapowiada się całkiem fajnie. Jedna podpowiedź z mojej strony: liczby w opowiadaniach pisze się słownie więc nie "Minęły 42 godziny..." tylko " Minęły czterdzieści dwie godziny..."
    Sama treść, moim zdaniem dość ciekawie napisana.
    Narazie bez oceny. Jak więcej poczytam to ocenie.
  • Marcelina123 29.01.2017
    Dzięki za radę :) Jak uda mi się znaleźć trochę czasu to wezmę się za twoje opowiadanie :) :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania