Poprzednie częściTotalny kosmos - wstęp

Totalny kosmos - rozdział 14

Wróciłem właśnie z misji i ruszyłem prosto do łazienki, by wziąć prysznic, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Jeśli to Shaun, to przysięgam, że go uduszę. Muszę przeszukać mieszkanie. Może ukrył tu kamerki i stąd wie, kiedy wracam do domu. Otworzyłem drzwi i stanąłem jak wryty. To jakiś żart?

- Siema, K. - powiedziała F z uśmiechem.

- F? Ale.. jak? Skąd wiesz, gdzie mieszkam?

- Śledziłam cię. To nie takie trudne.

- Czemu? - wypaliłem jak debil.

- Bo ty na to nie wpadłeś.

- Ale to zabronione. Nie możemy...

- Od kiedy jesteś taki grzeczny? - wepchnęła mnie w głąb mieszkania wchodząc do środka.

Zamykając drzwi, które miała za plecami, rzuciła mi takie spojrzenie, że w jednej chwili zrobiło mi się gorąco. Byłem tak zaskoczony całą sytuacją, że stałem jak kołek nie wiedząc, co zrobić. Jakoś jak jesteśmy na misji, to nigdy nie mam z tym problemu. Ale teraz F jest w moim mieszkaniu. Nie powinno jej tu być. To jedna z reguł. Nie możemy szukać się wzajemnie poza pracą, nie możemy wiedzieć gdzie mieszkamy, a tym bardziej nie możemy zdradzać naszej tożsamości. Dobrze, że nie zdążyłem zdjąć maski. F powoli podeszła do mnie, cały czas tak na mnie patrząc, że czułem, że nogi robią mi się jak z waty, a serce waliło mi jak szalone. Nie zatrzymała się przede mną, tylko przeszła za moje plecy i poczułem jak dotyka mojego lewego ramienia, potem przejechała dłonią przez kark do drugiego ramienia, a potem wzdłuż całej ręki aż do dłoni, którą złapała splatając ze sobą nasze palce. Pociągnęła mnie w stronę łazienki. Nie zastanowiło mnie skąd wie, gdzie ona się znajduje. A nawet gdyby, to i tak nie miało najmniejszego znaczenia. Jak tylko znaleźliśmy się w łazience, przyparłem ją do zamkniętych drzwi i spojrzałem jej głęboko w oczy. Dwie czarne perły, ale jak się przyjrzeć to tak naprawdę były koloru ciemnej czekolady. Ująłem jej twarz w swoje dłonie i pocałowałem ją. Szybko przeszliśmy do rzeczy i zanim się obejrzałem stałem przed nią nagi, a ona nagle zachichotała.

- No co? - zapytałem zdezorientowany.

Przybliżyła się do mnie. Jej usta znajdowały się tuż przy moim uchu, a jej dłoń zaczęła wędrować od mojego policzka w dół, coraz niżej i niżej, aż w końcu zacisnęła się na moim członku.

- Byłam z Vincentem, byłam z Shanem i z nich wszystkich... ty masz najmniejszego. - zamruczała.

- Że co kurwa?!

Chwilę mi to zajęło, ale w końcu dotarło do mnie, że siedzę na łóżku, a wokół mnie panują ciemności. To był tylko pieprzony sen. Oczywiście. Przecież F nie poszłaby do łóżka z Shanem, a tym bardziej z tym szmaciarzem Vincentem. I z całą pewnością mam większego niż ci dwaj razem wzięci. Długo nie mogłem zasnąć, więc wstałem i chodziłem po mieszkaniu sprawdzając czy nie ma żadnych śladów po F. Było jasne, że nic nie znajdę, ale i tak musiałem sprawdzić. Jak tak dalej pójdzie, to zwariuje wcześniej niż przypuszczałem. Zamkną mnie w psychiatryku. Położyłem się z powrotem do łóżka, kiedy już świtało. Na szczęście tym razem nic mi się nie śniło. Obudził mnie telefon.

- Cześć, Joshua. - usłyszałem głos ojca.

- Cześć, ojcze. Czego chcesz?

- Dzwoniła twoja matka.

Matka? Ja nie mam matki. Zostawiła mnie i ojca jak miałem siedem lat. I nagle teraz się odezwała? Podejrzane. Milczałem dłuższą chwilę.

- No i co? - zapytałem.

- Chce się z tobą spotkać.

- Po siedemnastu latach? - prychnąłem.

- Joshua... to nadal twoja matka. - westchnął ojciec.

- Nie zaczynaj. Mam nadzieję, że nie podałeś jej mojego numeru telefonu ani gdzie mnie znaleźć.

- Nie, ale umówiłem nas na spotkanie.

- Słucham?

- Powinniśmy się spotkać.

- Jak chcesz to się z nią spotykaj, ale mnie do tego nie mieszaj.

- Proszę cię, przyjdź. Chociaż z czystej ciekawości.

- Zastanowię się. - rzuciłem i rozłączyłem się.

Chwilę później dostałem od ojca wiadomość z datą i miejscem spotkania. Rzuciłem telefon na łóżko wstając. Zacząłem chodzić po pokoju. Czego ona chce po tylu latach? Dlaczego teraz nagle się odezwała? Byłem wkurzony, ale gdzieś w środku coś mi mówiło, że jednak pójdę na to spotkanie. Chociażby po to, by dowiedzieć się czemu nas zostawiła. Zaburczało mi w brzuchu, więc poszedłem do kuchni. Niestety w lodówce nie znalazłem nic godnego uwagi. Ubrałem się i wyszedłem na miasto. W knajpce, w której przeważnie jadam śniadania, spotkałem Shauna. On też często tam jada.

- Siema. - rzuciłem siadając naprzeciwko niego przy stoliku.

- Siema, stary. Ale ja nie płacę dzisiaj. - powiedział między kęsami kanapki.

Zanim zdążyłem otworzyć usta dorzucił:

- Nie mam tyle pieniędzy, a ty jesz za trzech, żarłoku.

- Nie przesadzaj, Shaun.

- Stary, zapytaj się kelnerki. Może ją przy okazji poderwiesz, bo mnie zbywa. - zaśmiał się.

- Niemożliwe. To chyba pierwsza, która nie poleciała na twoje blond włosy i kocie oczy? Zabolało, nie?

- Trochę. Poza tym, ona zawsze robi maślane oczy do ciebie. Nie zauważyłeś?

W tym momencie podeszła do nas kelnerka, a spojrzenie kumpla mówiło "to ta, bierz ją". Wywróciłem oczami.

- Dzień dobry, co podać? - zapytała.

Kiedy na nią spojrzałem, zarumieniła się.

- A to pan... czyli to, co zawsze? - zapytała z lekkim uśmiechem.

- Tak, poproszę.

- Potrójna porcja?

- Dokładnie. - odpowiedziałem z uśmiechem.

Zarumieniła się jeszcze bardziej i szybko odeszła.

- Teraz widziałeś? - zaśmiał się Shaun.

- Nie w moim typie. - odparłem.

- Ładna, zgrabna, długie, blond włosy i nie w twoim typie?

- Nie gustuję w blondynkach. - uśmiechnąłem się.

- A no tak. Ty gustujesz w zadziornych, doprowadzających do szału czarnulach z burzą hormonalną. Zapomniałem, sorry.

Prowokuje mnie, a już ojciec wkurzył mnie telefonem. Niewiele mi brakuje, ale jesteśmy w miejscu publicznym. Nie będę robił scen. Nie dam mu się.

- Tak, dokładnie. Lepiej bym tego nie sprecyzował. - odpowiedziałem.

- Uuu twardy dzisiaj jesteś.

- To zabrzmiało trochę dwuznacznie. Wolałbym żebyś nie używał takiego określenia w miejscach publicznych. Jeszcze pomyślą, że jesteśmy gejami.

- Moglibyśmy trochę poudawać gejuszków. - zaśmiał się i dotknął mojej dłoni.

- Jasne. Moglibyśmy też udawać, że nie trzeba będzie zawieźć cię na pogotowie po tym jak ci przywalę.

Natychmiast zabrał dłoń i wyprostował się na krześle.

- Dobra, załapałem. Niczego nie będziemy udawać.

W tym momencie kelnerka przyniosła moje śniadanie i już miałem wszystko w dupie. Zacząłem pochłaniać jedzenie jakbym nie jadł od tygodnia. W sumie zawsze tak jem. A przynajmniej tak twierdzi Shaun. Po śniadaniu wróciłem do domu. Ledwo przekroczyłem próg, dostałem wezwanie. Ucieszyłem się. Nie widziałem F od tego dziwnego przedstawienia na Thanagarze. Rzuciłem okiem na kanapę, na której leżała koszulka z wypalonymi łapami wilka. I co mam z tym zrobić? Wyrzucić? Oprawić w ramkę? Ale co ważniejsze, czy mam powiedzieć F, że tam byłem? Że ją widziałem? Westchnąłem. Założyłem maskę i wyszedłem z domu. Niedługo potem byłem już w MAO i czekałem pod drzwiami szefostwa na F. Kiedy zobaczyłem ją na końcu korytarza, serce zaczęło mi bić szybciej i od razu na mojej twarzy pojawił się uśmiech.

- Siema, F. - powiedziałem, gdy była już blisko.

- Siema, K. - odpowiedziała bez cienia uśmiechu.

Wyglądała na zmęczoną i to bardzo. Było to też słychać w jej głosie.

- Wszystko w porządku? - zapytałem.

- W jak najlepszym. Czemu pytasz?

- Nie wyglądasz najlepiej.

- Wydaje ci się. - rzuciła otwierając drzwi.

No to pogadane. Otrzymaliśmy wytyczne misji i po chwili już byliśmy w drodze. Nie rozmawialiśmy. F ledwo siedziała w fotelu. Zerkałem co chwilę na nią, starała się trzymać oczy otwarte, ale zmęczenie było silniejsze od niej.

- F, rozłóż sobie fotel i się prześpij. Albo rozłożę ci materac i się położysz. - powiedziałem.

- Zwariowałeś? Nic mi nie jest. - odparła.

- Nie jestem ślepy. Idź się prześpij. Jeszcze z godzinę będziemy lecieć. Dobrze ci to zrobi.

- A tobie dobrze zrobi jak będziesz patrzył, gdzie lecisz. Jeszcze wrąbiesz się w jakąś asteroidę. - warknęła.

Zacisnąłem dłonie na sterach. Nawet będąc tak zmęczoną jest w stanie podnieść mi ciśnienie. Jestem jednym z najlepszych pilotów w MAO. Nie ma takiej opcji, żebym się w coś wrąbał. Nie chciałem się kłócić, więc milczałem. Kiedy ochłonąłem, spojrzałem na nią. Zasnęła z głową opartą na ręce. Rozłożyłbym materac i przeniósł ją tam, ale pewnie by się obudziła i mi przywaliła. Nie byłem pewny jak twardo śpi, więc wolałem nie ryzykować. Lot przemijał spokojnie, do czasu.

- Nieee! - wrzasnęła F tak nagle, że aż podskoczyłem w fotelu.

Spojrzałem na nią. Cała zapłakana prawie rwała sobie włosy z głowy.

- F? - zapytałem. - Co jest?

- Nie, nie, nie, nie, nie... - szlochała kręcąc głową zupełnie nie zwracając na mnie uwagi.

Wbiłem współrzędne do komputera pokładowego i włączyłem autopilota. Znałem drogę, więc ich nie potrzebowałem wcześniej, ale teraz sytuacja się zmieniła.

- K... - jęknęła F tak zrozpaczonym głosem, że natychmiast odpiąłem pasy i już byłem przy niej.

- F, spójrz na mnie. - powiedziałem łagodnie.

Nie reagowała. Odpiąłem jej pasy i ująłem jej twarz w swoje dłonie zmuszając by na mnie spojrzała. Nie wiem czy widziała cokolwiek przez zalane łzami oczy, ale musiałem spróbować ją uspokoić.

- K.. - jęknęła znowu.

- Jestem tu. Co się stało?

Wycierałem kciukami łzy z jej policzków, ale w ich miejsce natychmiast pojawiały się nowe.

- Jesteś? - zapytała jakby niedowierzając.

Sięgnęła trzęsącymi się dłońmi do mojej szyi. Nie byłem pewny, co chce zrobić. Zacznie mnie dusić? Nie odsunąłem się jednak i czekałem na ciąg dalszy. Dotknęła mojego gardła tak delikatnie jak jeszcze nigdy przedtem. Rozpięła mój kombinezon odsłaniając resztę szyi i zaczęła uważnie się jej przyglądać przesuwając po niej palcami jakby czegoś szukała. Tylko dlaczego miałem wrażenie, że zaraz złapie mnie za gardło i zacznie dusić? Przecież ufałem jej, nie zrobiłaby tego. Jej dłonie powędrowały w górę i ujęła nimi moją twarz. Spojrzała mi w oczy.

- Jesteś. - powiedziała i rozpłakała się na nowo. - Naprawdę jesteś.

- No już. Chodź do mnie. - powiedziałem rozkładając ręce.

Gdy tylko wpadła w moje ramiona, przytuliłem ją mocno. W tym momencie była tak delikatna i krucha, wcale nie przypominała tamtej twardej, niebezpiecznej F, którą zawsze jest.

- Przecież ci mówiłem. - szepnąłem jej do ucha. - Zawsze będę.

Rozpłakała się jeszcze bardziej tuląc się do mnie. Nie wiem ile czasu minęło, ale w końcu przestała płakać. Siedzieliśmy tak przytuleni na podłodze statku, ściśnięci między dwoma fotelami, ale wcale nam to nie przeszkadzało. Miałem tylko nadzieję, że w nic nas nie walnie, bo wtedy źle by się to dla nas skończyło. F zasnęła w moich ramionach, a ja nie mogłem oderwać od niej wzroku. Była taka piękna. Chciałem, żeby ta chwila trwała w nieskończoność. Chciałem już zawsze na nią patrzeć i trzymać ją w swoich ramionach. Niestety pozostała część podróży zleciała w mgnieniu oka i zanim się obejrzałem, statek podchodził do lądowania. Musiałem obudzić F.

- Hej, F. Wstawaj. - powiedziałem pocierając jej ramię. - Lądujemy.

Zamruczała coś niewyraźnie i wtuliła się we mnie chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi.

- Ej, ej. - chwyciłem jej podbródek, by zrównać jej twarz z moją i pocałowałem ją.

Oddała pocałunek i westchnęła z rozkoszą. I to by było na tyle. Oczy dalej miała zamknięte i nie wyglądało na to, że ma zamiar się obudzić. Gdyby to zależało ode mnie, to zaniósłbym ją do łóżka i zasnął razem z nią nie wypuszczając jej z rąk.

- Wstajemy, księżniczko. - powiedziałem z lekkim uśmiechem, a ona natychmiast otworzyła oczy.

- Nigdy więcej tak do mnie nie mów. - warknęła wyrywając się z moich objęć.

Podniosłem się z podłogi, gdy tylko się wyrwała. Teraz była już prawie przy wyjściu ze statku.

- Ktoś tu wstał lewą nogą widzę. A mogę wiedzieć czemu mam tak do ciebie nie mówić?

Zatrzymała się i rzuciła mi wściekłe spojrzenie.

- Bo tak mówię. - syknęła.

- Co cię ugryzło? - zapytałem poirytowany.

- Ty. - rzuciła i opuściła statek.

Zacisnąłem dłonie w pięści. Miałem ochotę nazywać ją księżniczką cały czas tylko po, by ją rozwścieczyć. Ale to bardzo szybko odbiłoby się na mnie, a wcale nie chciałem się kłócić. Dogoniłem F, która była prawie w połowie drogi do celu. Mieliśmy odzyskać jakiś skradziony przedmiot i aresztować złodzieja. Nic prostszego. Zwykli agenci też by sobie poradzili, ale właścicielem skradzionej rzeczy jest jakiś mega bogaty bufon i zażyczył sobie najlepszych z najlepszych. No to jesteśmy.

- Dzięki, że czekałaś. - powiedziałem z ironią.

- Daruj sobie. Załatwmy to szybko, bo chcę wracać do domu i spać.

- Więc jednak przyznajesz, że jesteś zmęczona? Szok. Muszę to zapisać w kalendarzu.

- K, ostrzegam cię.

- Nic nowego. To już na mnie nie działa, F.

Miałem powyżej uszu jej humorków i wiecznych "ostrzegam cię, K". Pewnie by coś odwarknęła, ale zbliżyliśmy się do kryjówki złodzieja. Odpuściliśmy sobie skradanie, bo z informacji, które dostaliśmy wynikało, że ten kretyn zaszył się tu sam, a jego kryjówką była rozlatująca się rudera. Mieliśmy wejść z kopa, ale wystarczyło, że F tylko dotknęła drzwi, a one wypadły z zawiasów. Weszliśmy do środka. Nie było za dużo pomieszczeń do przeszukania, więc nie rozdzielaliśmy się. Poza tym znaleźliśmy, to czego szukaliśmy już w pierwszym pokoju, do którego zajrzeliśmy. Przedmiot znajdował się na biurku pod oknem. Przeszliśmy ostrożnie przez pokój szukając jakichkolwiek zabezpieczeń, ale nic nie znaleźliśmy. Serio za takim kretynem wysłali akurat nas? Gdy F sięgnęła po przedmiot, usłyszałem szmer za plecami. Odwróciłem się w mgnieniu oka, ale nic tam nie było. Zmarszczyłem brwi. Lepiej się stąd wynośmy zanim sufit się na nas zawali. F wyszła pierwsza, a ja za nią. Przecież nie mogłem przegapić okazji, by pogapić się na jej doskonałe pośladki. Tak się zagapiłem, że nie zauważyłem, że z boku, w cieniu korytarza czai się złodziej z deską ponabijaną gwoździami i bierze zamiach na F.

- F, uważaj! - krzyknąłem.

Ale zanim ona zdążyła zareagować, już byłem przy niej i przyjąłem na siebie uderzenie zasłaniając jej ciało swoim. Gwoździe wbiły mi się w plecy, a z moich ust posypała się wiązanka przekleństw. Przez chwilę F patrzyła na mnie w szoku, a potem wychyliła się zza mnie i strzeliła do tego debila. Usłyszałem jak jego bezwładne ciało pada na skrzypiącą podłogę. F przeszła za moje plecy i wyrwała mi deskę z ciała, która trzymała się na wbitych w nie gwoździach.

- Kretyn. - warknęła, ale nie wiedziałem czy to było do mnie, czy do złodzieja.

Jakimś cudem żaden z gwoździ nie trafił w rdzeń kręgowy. Szczęściarz ze mnie. Obolały, ale mogący się ruszać, wziąłem tego śmiecia za fraki i zaciągnąłem pod statek. F nie odezwała się ani słowem. Miałem wrażenie, że tłumi w sobie gniew. Tylko czemu? Pod statkiem okazało się, że nie mamy miejsca, by zabrać złodzieja ze sobą, więc musiałem zadzwonić po "wsparcie". F stała z rękami skrzyżowanymi na piersi i nie patrzyła na mnie. Czułem, że jeszcze chwila i wybuchnie. Obraziła się o coś czy o co znowu jej chodzi? Plecy mnie bolały, a rany po gwoździach krwawiły. Czułem jak stróżki krwi spływają mi wzdłuż kręgosłupa. Niedługo potem przylecieli nasi koledzy po fachu, ale bez masek. Zabrali sparaliżowanego złodzieja na swój statek. Jeden z nich, stojąc na klapie statku, zwrócił się do F:

- F, nie chcesz lecieć z nami? Chyba masz dość towarzystwa K, co?

Ona rzuciła mu wściekłe spojrzenie i pokazała środkowy palec.

- Nie to nie. Widzimy się w kwaterze głównej. - rzucił i zniknął we wnętrzu statku.

My weszliśmy do swojego. Ledwo znaleźliśmy się w środku, F wybuchnęła:

- Czy ciebie do reszty popierdoliło?

- Mnie? - spojrzałem na nią zaskoczony.

- Co ty odwalasz, co? - warknęła podnosząc mi ciśnienie.

- O co ci chodzi, F? - odwarknąłem.

- Nie wiem czy zauważyłeś, ale nie jestem ze szkła i nie rozwalę się jak ktoś mnie uderzy, nie jestem księżniczką w potrzebie i umiem się sama obronić! Nie waż się więcej przyjmować ciosów wymierzonych we mnie, rozumiesz?! Nie jestem jakimś pieprzonym słabeuszem!

O to się tak rzucała? Bo ją obroniłem? Boże, ona doprowadza mnie do szału. W mgnieniu oka znalazłem się przy niej i przybiłem ją do ściany przygniatając swoim ciałem. Złapałem ją za nadgarstki, uniosłem jej ręce w górę i trzymałem, żeby nie mogła się wyrwać ani bronić.

- Mam już powyżej uszu twoich humorków i wiecznych pretensji, rozumiesz? Moja cierpliwość zaczyna się kończyć. - powiedziałem patrząc jej prosto w oczy.

Nie była zadowolona, że ją zdominowałem i nie próbowała tego ukrywać. Już miała mi coś odwarknąć, ale ją uprzedziłem:

- Ani słowa. Teraz ja mówię, a ty potulnie słuchasz.

Zaczęła się wiercić próbując uwolnić, ale nic z tego. Nie ucieknie mi.

- Jeśli myślisz... - zaczęła wściekła.

- Zamknij się. Powiedziałem, że teraz ja mówię. Nie obroniłem cię, bo uważam, że jesteś słaba i nie umiesz się sama obronić, bo doskonale zdaję sobie sprawę, że to potrafisz.

- To dlaczego? Jesteś rąbniętym masochistą? - wcięła mi się.

- Obroniłem cię, bo mi na tobie zależy, wariatko!

Nie zdążyłem się ugryźć w język. Wcale nie chciałem jej mówić, że mi zależy. Nie chciałem zdradzać swoich uczuć. Dobrze, że nie powiedziałem jej, że ją kocham. Wtedy mogłoby się zrobić dziwnie między nami. Wtedy nie byłoby odwrotu. A ona wcale nie musi czuć tego, co ja. Ale nie może przecież zaprzeczyć, że coś jednak między nami jest, bo zauważają to nawet inni. F patrzyła na mnie zaskoczona. Zatkało, co? Niemożliwe, że nagle nie miała już nic do powiedzenia. Cała jej wściekłość zniknęła, a razem z nią również moja. Spuściła wzrok i kącik jej ust powędrował w górę.

- Nie wierzę, że to powiedziałeś, K. - powiedziała podnosząc wzrok, by spojrzeć mi w oczy.

Ja też nie. Nie byłem pewny, że w jej głosie usłyszałem drwinę, czy może jednak coś innego.

- Zamknij się, F. - powiedziałem i pocałowałem ją.

Na początku delikatnie, a potem rozchyliłem jej usta językiem i dotknąłem jej podniebienia. Po chwili zrobiła to samo ze swoim językiem chcąc pokazać mi jakie to uczucie. Później nasze języki złączyły się w tańcu, a ja trzymałem nadgarstki F już tylko jedną ręką, bo drugą zacząłem błądzić po jej ciele w dalszym ciągu przygniatając ją swoim. Serce już dawno przyspieszyło rytm, a w spodniach zrobiło mi się ciasno. Usłyszałem charakterystyczny dźwięk i moje usta zatrzymały się na ustach F, a moja dłoń na jej piersi. Ktoś próbował się z nami skontaktować.

- Nie ruszaj się stąd. - powiedziałem z ustami na jej i dysząc z trudem oderwałem się od niej, by odebrać połączenie.

- K, no gdzie wy jesteście? Myślałem, że będziecie siedzieć nam na ogonie. - zobaczyłem na ekranie jednego z agentów, którzy zabrali naszego złodzieja.

- Mieliśmy małe problemy. Komputer pokładowy pokazywał usterkę, której nie ma. - nie wiem skąd mi to przyszło do głowy. - Zaraz wyruszamy.

- Jasne, jasne. Przyznaj się, że masz problemy, ale z pilotowaniem. Tyle o tobie słyszałem, ale jak się okazuje to tylko plotki. - powiedział z rozbawieniem. - F, coś ty taka zdyszana?

- Bo próbowałam zlokalizować usterkę, której nie było. - warknęła zza moich pleców.

- Może po pracy byś spróbowała zlokalizować u mnie jakąś usterkę? - zapytał z flirciarskim uśmiechem, a ja zacisnąłem dłonie w pięści.

Mogę sprawić, że będzie miał kilka usterek i to takich nie do naprawienia.

- Wal się. - warknęła F.

- No nic, to czekamy na was w kwaterze głównej.

- Coś ci się pomyliło, to my będziemy czekać na was. - powiedziałem, a on tylko się zaśmiał i rozłączył.

Spojrzałem na F, która właśnie zapinała pasy.

- Co tu robisz? Kazałem ci zostać pod ścianą.

- Teraz nie ma to czasu. Rzucił ci rękawicę. Podnieś ją do cholery i pokaż, gdzie jego miejsce.

Zapiąłem pasy i z uśmiechem odpaliłem silniki. Była pewna, że to ja wygram tą potyczkę i dlatego czułem się, jakbym już wygrał.

 

 

Wróciłam do domu cała w skowronkach. Zależy mu na mnie. Naprawdę zależy. Poszłam pod prysznic i wspominałam jak K przybił mnie do ściany i całował. Długo w myślach przeklinałam tego gnoja, który nam przerwał. Ale za to cudownie było oglądać jak opada mu szczęka, aż do samej ziemi, jak tylko zobaczył nas w MAO czekających na niego. K nawet zdążył iść do skrzydła szpitalnego, żeby opatrzyli mu plecy. Mam nadzieję, że następnym razem nikt nam nie przerwie, kiedy będzie mnie tak całował i tak dotykał, a potem zostawi rozpaloną, bo przysięgam, że poleje się krew. Wyszłam spod prysznica i włożyłam piżamę, na którą składały się bardzo krótkie spodenki i szeroka koszulka. Zasnęłam zaraz po tym jak tylko padłam na łóżko. Byłam wykończona, prawie nie spałam od kilku nocy. Ciągle prześladował mnie koszmar, w którym K podrzyna sobie gardło na moich oczach. Zawsze budzę się w masakrycznym stanie. Nie mogę się uspokoić. Cała się trzęsę i ciągle płaczę. Za każdym, pieprzonym razem. Nie wyrabiam psychicznie już. Bałam się zasnąć przy K. Nie chciałam robić takiej szopki. Nie chciałam, żeby widział mnie w takim stanie. Ale przecież ja nie dostaję, tego czego chcę. Ale kiedy wziął mnie w ramiona, przytulił i powiedział, że zawsze będzie przy mnie, to rozpłakałam się ze szczęścia. Nie zasłużyłam na to. I nigdzie nie spało mi się lepiej niż w jego w ramionach. Mimo, że tak krótko to trwało. Nie mam pojęcia ile spałam, ale tym razem nie miałam koszmaru. Właściwie to nic mi się nie śniło. Wstałam wypoczęta i głodna jak wilk. Pobiegłam do lodówki i zobaczyłam prawie puste pułki. Niech to szlag. I co teraz? Musiałabym coś ugotować, a że szybciej podpalę mieszkanie niż coś ugotuję, wolałam nie ryzykować. Ubrałam się raz dwa i postanowiłam iść do Toby. Diablo pochłania tyle jedzenia, że na pewno mają wystarczająco, żeby się ze mną podzielić. Wyskoczyłam przed okno i rozłożyłam skrzydła. Tak będzie najszybciej. W brzuchu mi tak burczało, że myślałam, że nie dolecę. Gdy stanęłam przed drzwiami Toby i Diablo, zakręciło mi się w głowie. Nigdy mi się tak nie robiło.

- Cześć, Tinka. O matko, co ci jest? - zobaczyłam wirującą Toby przed moimi oczami, kiedy otworzyła drzwi.

- Umieram... - jęknęłam. - Z głodu...

Nie wiem jak i kiedy, ale znalazłam się przy stole, gdy zawroty głowy ustały. Zorientowałam się, że wpadłam do nich w porze obiadowej. O bogowie, jak długo spałam? Szybko przestałam się nad tym zastanawiać, bo zaczęłam jeść to coś, cokolwiek to było. Toby jest mistrzynią w gotowaniu.

- Toby, serio nie mam pojęcia, co to jest, ale jest przepyszne. - powiedziałam z pełnymi ustami.

Zarówno Toby i Diablo patrzyli na mnie zaskoczeni.

- No co? - zapytałam.

- Może oddam ci swoją porcję, co? - zaproponował Diablo.

Od kiedy dzieli się swoim jedzeniem? Spojrzałam na swój talerz. Był prawie pusty. Rozejrzałam się i zauważyłam, że Diablo był dopiero w połowie, a Toby jeszcze nie zaczęła jeść. Nawet nie wiem kiedy pochłonęłam tyle jedzenia.

- Spokojnie, jest jeszcze tyle, że razem z Diablo możecie dostać po dokładce. - powiedziała Toby z uśmiechem. - Chcesz, Tinka?

- Poproszę. - podałam jej talerz.

Zrobiło mi się głupio, że ich tak objadam. Wprosiłam się bezczelnie i zżeram większość ich obiadu.

- Nawet tak nie myśl, u nas jesteś zawsze mile widziana i nakarmiona. - powiedziała Toby czytając moje myśli bez pozwolenia.

- Nie martw się, spalisz to wszystko dzisiaj na treningu. - Diablo poklepał mnie po ramieniu.

- Na treningu? - zdziwiłam się.

- Nie pamiętasz, że umawialiśmy się na trening?

No tak, już mi się przypomniało. Od dzisiaj będę trenować razem z Diablo i jego żołnierzami. Zupełnie wyleciało mi to z głowy. Muszę mieć dużo siły, bo jestem pewna, że to będzie morderczy trening. Dostałam dokładkę, a kiedy zjedliśmy obiad, Toby podała deser. Wszystko było tak pyszne, że zaczęłam się zastanawiać, czy to nie sen. Na szczęście nie śniłam. Byłam najedzona i tak mi było dobrze, że nie chciałam ruszać się z kanapy, ale mogłam się założyć, że Diablo zaciągnąłby mnie siłą na ten trening. Niechętnie wstałam i razem z Diablo wyszliśmy z domu. Na miejscu dostałam specjalny strój. Trochę przypominał mój kombinezon z MAO. Gdy weszłam na salę treningową, stanęłam jak wryta. Była gigantyczna i zapełniona wszelkiego rodzaju sprzętem do ćwiczeń. Oprócz tego znajdował się tam też basen, tor do biegania, podniebny tor zręcznościowy, ogromna tuba z wielkim wentylatorem w środku i pewnie mnóstwo innych rzeczy, których jeszcze nie ogarnęłam wzrokiem. Diablo zwołał ćwiczących już żołnierzy, przedstawił mnie i wszyscy wrócili do swoich zajęć. Ja zaczęłam od ogromnej tuby, co do której miałam złe przeczucia. Tuba była tak skonstruowana, że mogła się obracać do pozycji pionowej, poziomej, a także tych pozycji pomiędzy. Diablo ustawił ją w poziomie i kazał mi do niej wejść. Na jednym końcu stałam ja, a na drugim wielki wentylator. Tuba była tak szeroka, że gdy rozłożyłam skrzydła miałam jeszcze mnóstwo miejsca.

- Musisz tylko lecieć pod prąd powietrza. - powiedział Diablo i zamknął mnie w tubie.

Nic prostszego. Zaczęłam machać skrzydłami i wzniosłam się w powietrze. Zawisłam mniej więcej w środku tuby i czekałam. Diablo uruchomił wentylator i się zaczęło. Na początku było prosto, ale wiatrak nie był jeszcze na pełnych obrotach. Kiedy nabrał odpowiedniej mocy, musiałam się bardzo wysilić, by mnie nie zwiało do tyłu. Niestety nie mogłam utrzymać się zbyt długo i z całej siły rąbnęłam plecami w... materac. Dzięki bogom.

- To nie czas na drzemkę, Tina! - usłyszałam Diablo.

Odepchnęłam się od materaca nogami i wróciłam na poprzednie miejsce. Tym razem utrzymałam się jeszcze krócej niż przedtem. Znowu wylądowałam przy materacu. Znowu się odepchnęłam i wróciłam do gry. Mięśnie skrzydeł bolały mnie już z wysiłku. Było naprawdę ciężko i kiedy znowu walnęłam w materac, Diablo krzyknął:

- Wysil się trochę! To dopiero pierwszy stopień nadmuchu, a ja zaraz zabieram materac!

Pierwszy stopień? Ja ledwo mogę wytrzymać kilka minut. Ile stopni mocy miała ta piekielna maszyna? Odepchnęłam się i znowu wróciłam na miejsce. Muszę wytrzymać. Męczarnia trwała w nieskończoność, gdy próbowałam się utrzymać. Zwiało mnie szybciej niż się spodziewałam, ale zamiast w materac, uderzyłam w metalową kratę. Bół przeszył całe moje ciało i zaparło mi dech. Od teraz muszę włożyć jeszcze wysiłku, żeby nie wylądować tu znowu. Muszę wziąć się w garść. Nie jestem słaba, pokażę Diablo i jego żołnierzom, że dam radę. Odepchnęłam się od kraty i wróciłam na miejsce. Wszystko mnie bolało. Znowu walnęłam o kratę, znowu ból przeszył mnie na wskroś i znowu wróciłam na miejsce. I tak w kółko.

- Nie dam rady dłużej! - krzyknęłam, kiedy walnęłam kolejny raz o kratę.

- Nie pierdol! - odkrzyknął Diablo. - Ledwo zaczęliśmy!

Czy on mówił poważnie? Wszystko mnie bolało, ledwo oddychałam, a to dopiero początek? Chyba zobaczył przerażenie w moich oczach, kiedy na niego spojrzałam, bo zaczął się śmiać.

- Dobra, ostatni raz, ale musisz wytrzymać co najmniej dwie minuty!

- Obiecujesz?!

- Obiecuję!

- Jeśli kłamiesz, to cię, kurwa, zabiję!

Usłyszałam jego śmiech. Ta, bardzo śmieszne. Dobra, skup się, Tina. Ostatni raz. Zebrałam w sobie resztki sił i odepchnęłam się od kraty. Wytrzymam te pieprzone dwie minuty, choćby miał mnie potem zanieść do domu. Nie wiem jakim cudem, ale udało mi się. Diablo wyłączył maszynę i wypuścił mnie. Upadłam na kolana oddychając ciężko. Moje biedne skrzydła. Schowałam je, ale ból nie zniknął.

- Żartowałam. I tak cię, kurwa, zabiję. - wychrypiałam.

Zaśmiał się i podał mi butelkę ze specjalnym napojem. Wypiłam wszystko w ciągu kilku sekund.

- Poszło ci lepiej niż zakładałem. - powiedział.

- Serio? Ja zakładałam, że chcesz mnie zabić.

- Na pierwszym stopniu? - roześmiał się.

- Ha. Ha. Cały czas będę w tym dziadostwie ćwiczyć?

- Nie. Z czasem będziesz ćwiczyć na każdym sprzęcie i każdym torze.

- Dobra, podnieś mnie.

Postawił mnie na nogi, które natychmiast się pode mną ugięły. Podtrzymał mnie, żebym nie upadła.

- Pomóc ci dotrzeć do domu? - zapytał.

- Musisz pytać? Serio?

Wziął mnie na ręce i wyleciał z sali treningowej. Dobrze, że zostawiłam otwarte okno. Diablo wleciał prosto do mojej sypialni i położył mnie do łóżka. Na stoliku położył kilka butelek napoju.

- Potrzebujesz czegoś jeszcze?

- Zniknij mi z oczu.

Znowu się zaśmiał i opuścił moją sypialnię. Byłam tak wyczerpana, że nie wiem kiedy zasnęłam. Kiedy się obudziłam, bolał mnie każdy mięsień mojego ciała. Ledwo przeszłam do łazienki i wzięłam prysznic. Zamówiłam coś do jedzenia, zjadłam i poszłam znowu spać. Przez sen docierało do mnie walenie w drzwi, ale nie mogłam się do końca obudzić.

- Otwieraj, Tina! Czas na trening! - usłyszałam głos Diablo.

- Spadaj. - wymamrotałam w poduszkę.

Nie miał szans tego słyszeć, ale walenie ustało i znowu zapadłam w sen. Obudziłam się dopiero, kiedy walnęłam o podłogę. Przez chwilę oszołomiona nie wiedziałam, co się stało. Diablo ściągnął mnie z łóżka za nogę. Jak on się tu dostał? No tak, zostawiłam otwarte okno.

- Idziemy na trening, ruszaj się. - powiedział z uśmiechem.

- Spierdalaj. - warknęłam i wdrapałam się znowu na łóżko.

- Idziemy! - znowu złapał mnie za nogę.

- Nigdzie nie idę! Wszystko mnie boli i mam pieprzone zakwasy! - wrzasnęłam próbując wyrwać nogę z jego uścisku. - Ja nigdy nie mam zakwasów!

- Zobaczysz jeszcze kilka dni i ci przejdzie. - powiedział ściągając mnie z łóżka.

Znowu walnęłam o podłogę. On nie odpuści. Dobrze o tym wiedziałam, a mimo to dalej się opierałam.

- Daj mi chociaż zjeść śniadanie. - próbowałam opóźnić nieuniknione.

- Przyniosłem ci. - pokazał mi papierową torbę. - Zjesz po drodze.

- Niech cię szlag. - mruknęłam pod nosem, a on się roześmiał.

I tak wyglądało moje życie przez kolejne dni. Ale Diablo miał rację. Gdy wpadłam w rytm treningów, zakwasy zniknęły i poczułam się o wiele lepiej. Treningi stały się bardziej różnorodne i czasem ćwiczyłam z którymś z żołnierzy, albo z samym Diablo, który wyciskał ze mnie siódme poty. W ciągu dwóch tygodni przeszłam z poziomu pierwszego w tubie na poziom trzeci i dodatkowo Diablo kazał mi wykonywać akrobacje, na przykład beczki. Nie miałam czasu nawet pomyśleć o K albo dlaczego mnie jeszcze nie wezwali. Ale w końcu naszedł ten dzień. Jakby specjalnie czekali aż ogarnę treningi. Wbiłam się w kombinezon tak szybko, że sama się zdziwiłam. Założenie butów i maski zajęło mi tylko kilka sekund. Sama droga do MAO zajęła mi mniej niż zwykle i teraz to ja czekałam na K, a nie on na mnie. Gdy go tylko zobaczyłam na końcu korytarza, serce zaczęło mi bić szybciej, a w brzuchu poczułam motylki. Opanuj się, F. Znasz go nie od dziś, a nadal tak reagujesz. Kiedy już znalazł się przy mnie, przybiliśmy piątkę i weszliśmy do szefostwa. Miałam ochotę spleść jego palce z moimi, ale musiałam się powstrzymać. Dostaliśmy wytyczne i niedługo potem już byliśmy w drodze. Cały czas obserwowałam K. Chociaż obserwowałam to nie odpowiednie słowo. Ja go świdrowałam wzrokiem. Czarne, nienagannie ułożone włosy, delikatny zarost i te mięśnie.

- Nie gap się tak na mnie, F. - powiedział K, a ja natychmiast odwróciłam wzrok.

- Wcale się nie gapię. Coś ci się przewidziało. - odparłam.

- Może usiądziesz za starami i dla odmiany to ja pogapię się na ciebie, co? - zapytał z lekkim uśmiechem.

- Naprawdę nie wiem o czym mówisz.

- Nie prowokuj mnie, F. - powiedział cicho i rzucił mi takie spojrzenie, że moje serce oszalało.

Od razu zrobiło mi się gorąco. O tak, będę go prowokować dalej. Ciekawe co zrobi.

- Tobie też tak gorąco? - zapytałam rozpinając kombinezon, żeby odsłonić dekolt.

Wiem, to niezbyt mądre rozpraszać pilota podczas lotu, ale nie mogłam się powstrzymać. Przecież K nie puści nagle sterów i nie rzuci się na mnie. Za to rzucił okiem na mój dekolt.

- Gorąco ci, mówisz? - spytał. - Zaraz coś na to poradzimy.

Włączył zimny nawiew powstrzymując się, by się nie uśmiechnąć, ale zdradziły go kąciki ust. Chce grać w tą grę? Proszę bardzo, ale jeśli myśli, że się teraz zapnę po samą szyję, to się myli. Choćbym tu szczękała zębami, to tego nie zrobię. Na początku było w miarę, ale później zaczęło mi się robić zimno. Musiałam szybko coś wymyślić.

- O nie, dostałam gęsiej skórki, zobacz K. - powiedziałam rozpinając kombinezon jeszcze bardziej.

Rzucił okiem raz, a potem drugi. Za drugim razem patrzył zdecydowanie dłużej. Kiedy spojrzał przed siebie, na dwie sekundy zamknął oczy i mocniej ścisnął stery. Był na granicy wytrzymałości. Jeszcze trochę i wygram. Objęłam się rękami ściskając piersi eksponując je jeszcze bardziej i jęknęłam:

- Zimno.

- Dość tego. - rzucił K jak tylko ogarnął spojrzeniem mój dekolt i gwałtownie skręcił.

- Co ty robisz? - zapytałam zdezorientowana.

- Zaraz będziesz jęczeć... - odpowiedział patrząc na mnie z pożądaniem. - Że ci gorąco.

Moje serce znowu oszalało i momentalnie zrobiło mi się gorąco. K wylądował na jakiejś niewielkiej asteroidzie, włączył kamuflaż i tarczę ochronną, po czym obrócił się w moją stronę.

- Pod ścianę. - powiedział.

- Słucham?

- Pod. Ścianę. - powtórzył tonem nieznoszącym sprzeciwu.

- A od kiedy ty tu wydajesz rozkazy? - zapytałam patrząc na niego wyzywająco, ale odpięłam pasy.

- Od kiedy jestem kapitanem. - odparł świdrując mnie wzrokiem.

- Kapitanem? Jesteśmy partnerami, nie ma tu żadnego kapitana.

- Ależ jest i właśnie wydał ci rozkaz.

Nie spuszczał ze mnie wzroku. Czułam, że zaczynam mięknąć, że jeszcze chwila i rozpłynę się pod jego spojrzeniem. Nie mogłam tak łatwo przegrać. Musiałam walczyć.

- A jeśli nie posłucham?

- Będą konsekwencje. Lepiej żebyś posłuchała.

- Zmuś mnie.

Zobaczyłam błysk w jego oczach i w sekundzie był przy mnie. Złapał mnie za uda i pociągnął do siebie zrzucając z fotela. Pożałowałam, że odpięłam wcześniej pasy jak tylko rąbnęłam plecami o podłogę statku. K przygniótł mnie swoim ciałem i zaczęłam żałować zdecydowanie mniej. Tonęłam w jego niesamowitych oczach. Jasnoniebieskich z ciemnymi obwódkami. Biło z nich pożądanie. Spróbowałam się uwolnić, ale nic z tego. Między naszymi ciałami nie było żadnej wolnej przestrzeni, a moje próby odwrócenia sytuacji sprawiły, że przygniótł mnie jeszcze bardziej. Nasze twarze dzieliły centymetry, a ja ledwo oddychałam. Po części przez jego ciężar, ale chyba w większej mierze przez pożądanie, które powoli przejmowało nade mną kontrolę. Nie mogłam się poddać. Nasza mała gra wciąż trwała, a ja jeszcze nie wygrałam. Choć wiedziałam, że coraz bliżej mi do porażki niż do zwycięstwa.

- Nie ruszaj się. - rozkazał chwytając mnie za nadgarstki i unosząc moje ręce za głowę.

Trzymał mnie mocno, moje ruchy były coraz bardziej ograniczone. Znowu spróbowałam się uwolnić, jakoś go zrzucić z siebie, ale chyba coraz mniej tego chciałam, bo nie starałam się za bardzo. Dobrze było go czuć całym ciałem, a najbardziej czułam jego twardą męskość napierającą na mój brzuch. Jego dłoń nagle znalazła się na mojej piersi, ale drugą nadal trzymał moje nadgarstki. Przejechał wolną dłonią po moim brzuchu odpinając kombinezon do końca, a potem po bliznach dotarł do łopatek i do zapięcia stanika. Oczywiście cały czas patrzył mi w oczy i przygniatał swoim ciałem. Nie zamierzałam mu tego ułatwiać i nie odrywałam pleców od podłogi. Nie mógł sobie poradzić jedną ręką i zrezygnował. Kiedy myślałam, że wygrałam to starcie, sięgnął dłonią do ramiączek biustonosza i odpiął najpierw jedno, potem drugie, a następnie jednym ruchem zsunął go na mój brzuch. Znowu sięgnął do zapięcia stanika, a ja zaczęłam się wić pod nim, żeby mu to utrudnić, ale tym razem wygrał. Zdarł go z mojego brzucha w mgnieniu oka.

- Kazałem ci się nie ruszać. - zamruczał mi do ucha. - Niegrzeczna dziewczynka.

Przygryzł płatek mojego ucha, po czym jego usta powędrowały przez mój policzek aż do kącika ust. Czekałam aż jego usta złączą się z moimi, ale tak się nie stało. Za to ruszyły w podróż po linii szczęki w stronę ucha, a potem znalazły się na szyi. O tak, zdecydowanie szyja to mój słaby punkt. Wciągnęłam głośno powietrze do ust odchylając głowę i poddając się pieszczocie. Nie musiał nawet składać pocałunków, wystarczyło, że jego wargi dotykały skóry. No i od czasu do czasu też jego język. Uwielbiałam kiedy to robił. Jego usta sunęły po mojej szyi, potem wzdłuż obojczyka w kierunku ramienia, a potem w dół po mojej piersi aż do stwardniałego sutka, którego wziął w usta i zaczął ssać, lizać i podgryzać. Prawie zapomniałam jak się oddycha. Jęknęłam z rozkoszy. Bogowie, co on ze mną robił. Mógł rozpalić mnie samym spojrzeniem, ale to rozpalało mnie do granic możliwości. Gdyby tylko nadal nie przygniatał mnie swoim ciałem, gdyby tylko troszkę uniósł się na kolanach, mogłabym go objąć nogami w pasie i przewrócić na plecy. Mogłabym na nim usiąść i ujeżdżać go nie pozwalając mu się zdominować. Mogłabym, czemu nie, ale może nie dzisiaj. Dzisiaj pozwolę mu dominować, właściwie to mu pozwoliłam jak tylko zerwał ze mnie stanik. Puścił moje nadgarstki i zaczął pieścić dłonią drugą pierś. Wplotłam palce obu swoich dłoni w jego kruczoczarne włosy.

- K... - jęknęłam, a jego usta znowu znalazły się na mojej szyi.

- Rozbieraj się. - zamruczał mi do ucha, a ja posłuchałam.

Nie było sensu się sprzeciwiać. Wygrał. Tym bardziej, że ja też chciałam jak najszybciej pozbyć się przeszkadzających nam ubrań. Chociaż nie było to łatwe zadanie, bo cały czas składał pocałunki na mojej szyi, dekolcie, piersiach i brzuchu. W końcu zostałam tylko w stringach. K oderwał usta od mojego ciała, spojrzał na mnie i rozpiął swój kostium. Pomogłam mu pozbyć się każdej części ubrania jaką miał na sobie, byle szybciej mógł we mnie wejść, bo myślałam, że oszaleję z pożądania. Pozbył się moich stringów zębami. O matko, zębami. Kiedy wszedł we mnie jednym, płynnym ruchem, prawie krzyknęłam. A potem... to było coś niesamowitego. Doszłam chyba z trzy razy, a może po trzecim orgazmie po prostu straciłam rachubę. Na koniec doszłam jeszcze raz razem z nim, więc w sumie mogłam się pogubić. Dysząc pocałował mnie raz, potem drugi i trzeci. Oddałam każdy z pocałunków dysząc tak samo jak on. Schował twarz w zagłębieniu mojej szyi przykładając usta do mojej rozpalonej skóry. Powoli nasze oddechy wracały do normy. Wcale nie przeszkadzało mi to, że znowu przygniótł mnie swoim ciałem.

- Uwielbiam patrzeć jak dochodzisz. - usłyszałam jego głos i przeszedł mnie przyjemny dreszcz.

Po chwili wstał i zaczął się ubierać. Ja też wstałam, ale na trzęsących się nogach ciężko mi było ustać. Poczułam jak po wewnętrznej stronie uda spływa jego nasienie. Czy my mamy tu jakieś chusteczki? Zanim zdążyłam zapytać na głos, K podał mi całą paczkę. Szybko się powycierałam, ubrałam i wreszcie usiadłam w fotelu. Cały czas czułam na sobie jego wzrok i w końcu na niego spojrzałam.

- No co? - zapytałam.

- Uwielbiam się z tobą pieprzyć. - odpowiedział jakby od niechcenia odwracając wzrok i uśmiechając się pod nosem.

- Wzajemnie.

Dość tego rozpraszania. Mamy misję do wykonania, a jak tak dalej pójdzie to wyślą kogoś za nami, bo pomyślą, że zaginęliśmy. K włączył silniki i złapał za stery. Podniósł statek, wyłączył kamuflaż, tarczę ochronną i ruszyliśmy w dalszą drogę. Dotarcie na miejsce nie zajęło nam dużo czasu. Właściwie to zapomniałam, co było celem naszej misji. K skutecznie wybił mi to z głowy. Szliśmy przez połacie zieleni w kierunku miasta. Gdy byliśmy już całkiem blisko, trawa ustąpiła miejsce brukowanemu chodnikowi. Nagle drogę zagrodziło nam pięciu mężczyzn ze straży najbardziej strzeżonego więzienia w tej części galaktyki.

- Agentka F? - zapytał jeden z nich, pewnie ich dowódca, występując z szeregu.

- Tak, a bo co? - odpowiedziałam.

- Jesteś aresztowana za napaść i próbę morderstwa ambasadora Maltanis.

- Macie na to jakieś dowody? - skrzyżowałam ręce na piersi.

- Pójdziesz z nami. - powiedział dowódca.

- Najpierw pokażcie nam swoje legitymacje i nakaz aresztowania. - odezwał się K.

Jakby go nie słyszeli. Dowódca ruszył w naszą stronę. To było aż za bardzo podejrzane. Nie chciałam mieszać w to K. Przyszli po mnie.

- Nie stawiaj oporu, bo użyjemy siły. - powiedział dowódca.

Ruszyłam mu naprzeciw zanim K zdążył zareagować. Złapałam gnoja z zaskoczenia i teraz klęczał przede mną unieruchomiony.

- Jeden ruch i skręcę mu kark. - warknęłam. - Gadać, kto was przysłał?!

Spojrzeli po sobie i wyciągnęli broń.

- Puść go i poddaj się. - powiedział jeden z czwórki mężczyzn stojących dalej w szeregu.

- Macie problemy ze słuchem? Jeśli zaraz nie powiecie kto was przysłał, skręcę mu kark. Myślicie, że blefuje? - wysyczałam.

- F. - to było ostrzeżenie od K.

Wycelowali w K i potem wszystko działo się tak szybko. K nie mógł oberwać za to, co zrobiłam. Jednym ruchem skręciłam kark dowódcy i w mgnieniu oka znalazłam się przy K zasłaniając go własnym ciałem. Zamknęłam oczy i czekałam aż kule wbiją się w moje ciało. Jednak nic nie poczułam. Spojrzałam na K, który zszokowany patrzył na coś ponad moim ramieniem. Odwróciłam głowę i zobaczyłam moje skrzydła lśniące zielonym blaskiem. Jak u Diablo, stały się tarczą. Zaskoczona, nawet nie pamiętałam, żebym je rozkładała. Muszę przyznać, Diablo uratował mi życie wstrzykując mi potajemnie tą eksperymentalną substancję. Szkoda, że nie wiem jak działa i jak ją kontrolować. Kiedy lekki szok minął, ogarnęła mnie wściekłość. Zaatakowali K. Chcieli go zastrzelić na moich oczach. Pożałują. I to bardzo. To było jasne, że nasłał ich na mnie ten skurwiel. Zanim K się otrząsnął, wyjęłam laserowy sztylet z buta i rzuciłam nim w jednego z mężczyzn. Trafiłam w oko. Idealnie. Bezwładne ciało padło na ziemię. Rzuciłam się do nich zasłaniając się skrzydłami, które jak tarcza odbijały kule. Dopadłam drugi cel i podarowałam mu mojego słynnego prawego sierpowego łamiąc mu nos. Zalał się krwią i wyrwałam mu broń. Uderzyłam nią w jego krocze. Zgiął się w pół kwicząc i upadł na kolana. Dostał jeszcze porządnie w nerkę, a potem w tył głowy ze trzy razy. Tak dla pewności. Skoczyłam do ciała pierwszego i wyjęłam mój sztylet. Rzuciłam się na trzeci cel i poderżnęłam mu gardło. Krew chlusnęła głównie na mnie, ale miałam to gdzieś. Został ostatni. Upuścił broń patrząc na mnie z przerażeniem. Pewnie zsikał się też w gacie. Ruszyłam w jego stronę, a ten zaczął uciekać. Dopadłam go bez najmniejszego problemu i chwyciłam za gardło.

- Nie bój się, ciebie nie zabiję. - powiedziałam lekko go przyduszając. - Będziesz moim posłańcem.

Był tak zesrany ze strachu, że nawet nie śmiał się ruszyć.

- Powiedz ambasadorowi, że może sobie nasyłać na mnie nawet i całe armie, a ja wyrżnę ich wszystkich w pień i ruszę na niego. Niech sobie nie myśli, że się przede mną schowa, bo dopadnę go i w czarnej dziurze, choćby to miała być ostatnia rzecz jaką zrobię. Powiedz mu, że to, co mu zrobiłam do tej pory, to nic w porównaniu z tym co dla niego szykuję teraz.

Puściłam go. Upadł przede mną na kolana łapiąc powietrze w płuca.

- Spieprzaj zanim zmienię zdanie. - warknęłam.

Spojrzał na mnie przerażony, zerwał się na równe nogi i zaczął uciekać potykając się co chwilę. Odwróciłam się do K i uśmiech, który przed chwilą pojawił się na mojej twarzy, w sekundzie zniknął. K trzymało dwóch strażników, a czterech stało obok z broniami wycelowanymi we mnie. Co do...

- Agentko F, jesteś aresztowana za napaść i próbę morderstwa ambasadora Maltanis oraz zabicie czterech strażników więziennych, którzy po ciebie przyszli. - powiedział jeden z nich.

- Nasłał kolejnych? A to skurwiel. - warknęłam.

Zanim zdążyłam zareagować dopadło mnie trzech, unieruchomiło i zakuło w laserowane kajdanki. Zaczęłam się wyrywać i wyzywać. Nagle poczułam znajome ukłucia w okolicy kręgosłupa, łopatek, żeber i straciłam władzę nad własnym ciałem. O nie, tylko nie to. Założyli mi urządzenie podobne do pająka, które mnie sparaliżowało, ale nie odebrało mi czucia. Zupełnie jak wtedy, gdy chcieli mnie spalić żywcem na stosie. Nienawidzę być więźniem we własnym ciele. Nie wierzyłam, że tym razem to prawdziwi strażnicy. Ten, który się pierwszy do mnie odezwał, podszedł do mnie i pokazał mi legitymację. Była prawdziwa. Otworzyłabym usta ze zdziwienia, ale cóż. Nie wierzyłam w to, co się dzieje. Zabierali mnie do najbardziej strzeżonego więzienia w tej części galaktyki, które było przeznaczone tylko dla najgroźniejszych przestępców.

- F! Wyciągnę cię z tego! - usłyszałam głos K, a potem śmiech całej szóstki strażników.

- Może ją wyciągniesz. Pod warunkiem, że przeżyje do procesu. - odezwał się jeden z nich.

Laserowe kajdanki boleśnie wbijały mi się w nadgarstki. W tym więzieniu mam samych wrogów i nie tylko dlatego, że pracuję dla MAO. Razem z K wsadziliśmy tam sporo psycholi. Jedyną dobrą wiadomością było to, że zostałam aresztowana i będę skazana jako F, więc będę mieć maskę. Nie poznają mnie ci, którzy być może kojarzyli moją twarz z mojej drogi do zemsty po trupach. Strażnicy trzymali mnie w taki sposób, że mogłam patrzeć na K. Możliwe, że patrzę na niego po raz ostatni. Może go jeszcze zobaczę, jeśli przeżyję do procesu, bo nie mogli mnie skazać bez niego. Jeśli przeżyję.

 

 

Zabrali ją, a ja nic nie mogłem zrobić. Mieli nakaz, a ich legitymacje były prawdziwe. Założyli jej tego pająka. Pamiętam aż za dobrze, co musiała przejść po jego zdjęciu, a więzieniu pewnie nawet nie opatrzą jej ran, które zostawi. Porzuciłem misję i wróciłem do kwatery głównej MAO. Przecież tylko ja byłem świadkiem tego, co zrobiła ambasadorowi. Ja jej nie wydałem, więc co jest grane? W MAO też niewiele się dowiedziałem. Szefostwo było zdziwione, ale mieli związane ręce. Musieliśmy czekać do procesu, który miał się odbyć za siedem dni. Cały tydzień F będzie w tym więzieniu, a ja oszaleję zamartwiając się o nią. Wiedziałem, że sobie poradzi. Ale jednak gdzieś głęboko w środku czułem strach. F może i jest twarda i silna, ale jak dopadną ją wszyscy razem, to może nie być w stanie się obronić. Pozwolili mi lecieć na proces razem z dwoma innymi agentami. Byli pewni, że uniewinnią F i będziemy mogli ją stamtąd zabrać. Wróciłem do domu pewny, że to będzie najgorszy tydzień w życiu. Będę cały czas myślał, a właściwie już to robię, co się z nią dzieje. Jeszcze się okaże, że to ja nie dotrwam do procesu. Leżąc na kanapie i grając w jakąś krwawą grę, przypomniało mi się, że F zabiła czterech fałszywych strażników, a przecież obiecała mi, że już więcej nikogo nie zabije. Złamała obietnicę, a ja nie wiedziałem, co mam o tym myśleć. Nie podobało mi się to, naprawdę chciałem, żeby przestała zabijać. Ale czy ja na jej miejscu nie zrobiłbym tak samo? Nie mam zielonego pojęcia. Sprawę złamanej obietnicy zostawię na później, jak już F będzie cała, zdrowa i bezpieczna po procesie. Przez kilka następnych dni nie mogłem się na niczym skupić. Shaun stwierdził, że mi odbiło i woli iść na nocny dyżur niż ze mną siedzieć. Spoko, pewnie zrobiłbym tak samo. Poleciałem na chwilę na Thanagar, żeby pojeździć na motorze, ale zrezygnowałem szybciej niż zacząłem. W takim stanie lepiej nie prowadzić. Siedziałem więc w domu i gapiłem się na jakieś odmóżdżające programy w telewizji. Dostałem powiadomienie w telefonie, że następnego dnia miało odbyć się spotkanie z matką. Westchnąłem. Musiałem iść, żeby odwrócić czymś uwagę od F. Ojciec się nie odezwał, co było dziwne. Spodziewałem się, że będzie wydzwaniał i namawiał mnie do tego spotkania. Nie powiedziałem mu, że pójdę bez jego ględzenia. Położyłem się spać zniechęcony nadchodzącym dniem, ale też po części byłem ciekawy. Czy dowiem się wreszcie dlaczego nas zostawiła? Zamknąłem oczy, a kiedy je otworzyłem byłem tam, gdzie po raz ostatni widziałem F. Właśnie puściła ostatniego typa, którego podduszała i coś do niego mówiła. Facet uciekał potykając się. F odwróciła się do mnie z szatańskim uśmiechem na twarzy, którą miała całą we krwi swojej poprzedniej ofiary. Właściwie to cała była we krwi. Wbiła we mnie wzrok i zaczęła iść w moją stronę. Nie miała daleko. Dzieliło nas najwyżej kilka metrów.

- F? - zapytałem dziwnie zaniepokojony.

- Teraz twoja kolej. - powiedziała nie przestając się uśmiechać.

Rzuciła się z rękami do mojego gardła z żądzą mordu w oczach. To ostatnie, co pamiętam, bo nastała ciemność. Obudziłem się spocony z oszalałym sercem. Leżałem przez dłuższą chwilę gapiąc się w sufit. Co za irracjonalny sen. Od kiedy to F chce mnie zabić? Przecież nigdy nie zrobiłaby mi krzywdy. Kiedy wycelowali mnie, zasłoniła mnie własnym ciałem. To chyba o czymś świadczy. Chociaż nie mam pojęcia jak to się stało, że jej skrzydła stały się tarczą. Ale nadal miałem przed oczami twarz F całą we krwi. Co jest ze mną nie tak, że śnią mi się takie rzeczy? Wstałem z łóżka i poszedłem do łazienki, by wziąć zimny prysznic. Musiałem się obudzić, tak do końca i przygotować na spotkanie z matką. Chociaż nie wiem, czy da się na takie coś przygotować. Ubrałem się i poszedłem do knajpki, w której zwykle jadam śniadania. Nie zastałem tam Shauna, więc zjadłem sam. Wróciłem do mieszkania po kluczyki, bo oczywiście ich zapomniałem, i niedługo potem siedziałem już w statku. Spotkanie miało się odbyć na jakiejś asteroidzie pełnej galerii handlowych i kawiarenek. Nigdy tam nie byłem, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz. Zdziwiłem się, że ojciec nie wydzwania do mnie od rana czy na pewno będę. Może to i lepiej, przynajmniej nie musiałem się denerwować. Posadziłem statek na płycie parkingowej i udałem się do wskazanej przez ojca kawiarni. Gdy tam dotarłem, zacząłem się rozglądać za ojcem, ale nie było go tam. Co jest? Powinien już tu być i drzeć się na mnie, że przyleciałem w ostatniej chwili. Chyba, że pomyliłem kawiarnie. Nagle ze stolika na tyłach podniosła się blondynka i zaczęła iść w moją stronę. Albo po prostu do wyjścia, bo dalej stałem w drzwiach, ale coś mi mówiło, że jednak idzie do mnie. Kojarzyłem, że moja matka miała jasne włosy, ale nie sądzę, żebym ją poznał.

- Joshua? - zapytała stając przede mną wbijając we mnie zimne, fioletowe oczy.

- A więc to ty. - odpowiedziałem chłodno. - Gdzie ojciec?

- Coś mu wypadło. - odparła z przepraszającym uśmiechem.

Jasne. Jak zwykle. Mógł mi dać znać, to bym się tu sam nie fatygował. Ale po co? Przecież może zadzwonić do swojej byłej żony i jej powiedzieć. Prychnąłem.

- A to mi nowość. - rzuciłem.

- Wyrosłeś. Jesteś podobny do ojca, dlatego od razu cię poznałam. - chwyciła mnie za rękę i pociągnęła do stolika. - Chodź, usiądziemy.

Posłusznie poszedłem za nią. Skoro już tu przyleciałem, to może dowiem się czegoś. Usiedliśmy przy stoliku, przy którym siedziała wcześniej i zamówiła jakąś super drogą kawę. Ja spasowałem.

- No więc czego chcesz? - zapytałem bez owijania w bawełnę.

- Joshua, kochanie, chciałam się dowiedzieć co u ciebie słychać.

- Po siedemnastu latach? I nie mów tak do mnie. Poza tym mogłaś ojca zapytać, skoro masz z nim taki świetny kontakt.

Spuściła wzrok, niby urażona, ale widziałem, że jej oczy pozostały tak samo zimne jak przedtem. Przyglądałem jej się uważnie. Nie miała prawie żadnych zmarszczek, na twarzy miała idealny makijaż, a ubrania samych znanych, markowych i bardzo drogich marek. Po chwili spojrzała na mnie. Wcale nie wyglądała na tyle lat, ile w rzeczywistości miała.

- Słyszałam, że pracujesz dla MAO. - powiedziała.

- Ciekawe skąd. - odparłem krzyżując ręce na piersi. - I co w związku z tym?

- Pomyślałam, że wspomożesz biedną, głodującą matkę.

- Biedną? Głodującą? - prychnąłem. - A te ciuchy to skąd wzięłaś? Ze śmietnika? I skąd miałaś na te wszystkie operacje plastyczne?

- Operacje? Nie wiem o czym mówisz.

- Nie rozśmieszaj mnie. Nie wyglądasz jak na zdjęciach. Nie postarzałaś się prawie wcale. Nie jestem ani ślepy ani głupi. Nie dam ci żadnych pieniędzy.

- Nie pomożesz własnej matce? - zapytała przeszywając mnie lodowatym spojrzeniem.

- Która mnie zostawiła? Nie, dziękuję.

- Wychowałam cię jak swojego, a ty tak mi się odwdzięczasz?! - prawie krzyknęła wstając i waląc pięścią w stolik.

- Co to znaczy jak swojego? - również wstałem czując jak moje serce przyspiesza.

- Nie jesteś głupi, domyśl się. Siedem lat. Siedem pieprzonych, długich lat. I tak długo wytrzymałam. Nie mogłam patrzeć na te twoje oczy. Na JEJ oczy.

- Nie jesteś moją biologiczną matką? - patrzyłem na nią z niedowierzaniem. - Kto nią jest? Żyje?

- Zapytaj tatusia. - rzuciła z wrednym uśmieszkiem i wyszła z kawiarni.

Opadłem na krzesło. Powoli docierało do mnie, co się właściwie stało. Wszystko zaczynało się układać w całość. Owszem jestem podobny do ojca, ale jego oczy są bardziej zielone niż niebieskie. A z moją rzekomą matką nie łączyła mnie ani jedna cecha wyglądu czy charakteru. Wszyscy zawsze się dziwili po kim mam takie niesamowite oczy, skoro rodzice mają inne. Jak sięgam pamięcią zawsze spędzałem więcej czasu z ojcem. Z "matką" mam ledwo kilka zdjęć, które chyba ojciec spalił, kiedy od nas odeszła. Jakoś nie bardzo rozpaczał po rozstaniu. Właściwie im bardziej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonany, że wręcz mu ulżyło. Zacisnąłem dłonie w pięści. Żył z kobietą, której nie kochał tylko po to, żebym miał matkę? Okłamywał mnie całe życie i jeszcze śmiał do mnie zadzwonić, żeby nakłonić mnie do spotkania z "matką"? A on sam stchórzył. Albo nie chciał jej widzieć. Albo i jedno, i drugie. Oczywiście musiałem zapłacić za super drogą kawę, bo moja biedna, głodująca "matka" nie raczyła zostawić nawet grosza. Wyszedłem z kawiarni wściekły. Całe życie w kłamstwie. Tylko, do cholery, po co? Wróciłem do domu, ale nie mogłem usiedzieć w miejscu. Poszedłem na siłownię się wyżyć. Poza tym uświadomiłem sobie, że proces F odbędzie się pojutrze i gniew na ojca przeszedł na dalszy plan. Teraz w moich myślach była tylko F. Im bliżej było procesu, tym bardziej mój żołądek zawiązywał się w supeł. Starałem się nie myśleć, co mogli jej tam robić. Przez co musiała przechodzić. Ale to było trudniejsze niż się spodziewałem. W końcu nastał ten dzień. Nie mogłem zjeść śniadania, nie byłem w stanie niczego przełknąć. Poleciałem do kwatery głównej MAO. Na miejscu dowiedziałem się, że na proces lecą ze mną bliźniacy. Z jednej strony dobrze, bo ich znam. Ale z drugiej, obecność Shane'a wcale nie pomagała. Dalej miałem w głowie jak całuje F na imprezie służbowej. Sala procesowa znajdowała się w tym samym budynku, co samo więzienie. Była w kształcie półokręgu. Przy prostej ścianie, na samym środku znajdowało się miejsce sędziego. Połowę półokręgu zajmowały ławki na różnych poziomach, które mogły pomieścić sporą widownię. Prawie jak na stadionie. Zajęliśmy miejsce na końcu przy ścianie, tak że dokładnie naprzeciwko mieliśmy wejście, przez które miała zostać wprowadzona F. Sędzia miał siedzieć do nas lewym bokiem, a sala szybko się zapełniła. Wydawało mi się, że widziałem dziennikarzy z kamerami. Czego tu szukali? Sensacji? Bałem się, że akurat F może im ją zapewnić. Siedziałem między bliźniakami. Niestety. Zdecydowanie wolałbym, żeby Shane nie siedział obok mnie, ale cóż zrobić. Przecież nie będę rzucać się o to teraz. Przynajmniej nie rozmawialiśmy. Na salę wszedł sędzia i nagle zrobiło się cicho. Gość z wrednym wyrazem twarzy zasiadł na swoim miejscu i rozpoczął proces. Nigdzie nie widziałem obrońcy F. Sędzia ględził o czynach, za które F ma zostać skazana, a ja siedziałem jak na szpilkach. Musiałem ją już zobaczyć. Upewnić się, że nic jej nie jest. To znaczy nic na tyle poważnego, żeby zagrażało jej życiu. Szczerze wątpię w to, że nikt jej nie dotknął, a to martwiło mnie i rozwścieczało jednocześnie. Nagle drzwi dokładnie naprzeciwko mnie się otworzyły. Na salę wszedł strażnik, za nim szła F, a za nią drugi strażnik. Pierwszy z nich szedł szybciej i stanął prawie przed sędzią odsłaniając F, która ledwo trzymała się na nogach, ręce miała skute laserowymi kajdankami za plecami, a strażnik idący za nią tylko ją poganiał ciągle popychając. Na pierwszy rzut oka wyglądała nie najgorzej. Nie widziałem żadnych ran. Gdy przechodziła obok sędziego, stojący tam strażnik podłożył jej nogę. Zamrugałem kilka razy. Chyba mi się przewidziało. Ale F runęła na podłogę jak długa, więc raczej nie. Co za dupek i jeszcze się głupio uśmiecha. Już wstawałem z miejsca, żeby obić mu mordę, ale bliźniacy mnie przytrzymali. To dlatego siedziałem między nimi. Pilnowali, żebym nie odwalił czegoś głupiego. Kazali F się podnieść, ale nie reagowała. Jeden ze strażników kopnął ją w bok i zwinęła się w kłębek. Znowu miałem wstawać, ale wiedziałem, że bliźniacy mnie powstrzymają, więc zacisnąłem tylko dłonie w pięści. Oni z resztą też. Podszedł drugi strażnik i siłą postawili F na nogach. Na podłodze została plama krwi. Popchnęli ją zmuszając, by szła dalej. Coraz bardziej zbliżała się do nas. W końcu stanęła po lewej stronie sędziego, bokiem do nas. Była dużo bliżej i mogłem jej się przyjrzeć. Przedtem uznałem, że nic jej nie jest, ale teraz widziałem, że na całym ciele ma rany pokryte zakrzepłą krwią i mnóstwo siniaków. Jej kostium był poszarpany, a przez zakrzepłą krew wydawało mi się, że jest w całości. Nawet twarz miała w siniakach. Wargi spierzchnięte i poprzecinane. Ledwo stała, ale głowę cały czas miała podniesioną. Pod nią powoli powiększała się kałuża krwi. Widocznie kiedy strażnik kopnął ją w bok, otworzyła się któraś z ran. Sędzia znowu rozpoczął swoje ględzenie, ale nie słuchałem go. Patrzyłem na F i jedyne o czym myślałem to to, żeby ją stąd zabrać. F patrzyła przed siebie i nagle prawie niezauważalnie drgnęła. Spuściła głowę i kącik jej ust podjechał do góry. Czy ona się uśmiecha? Spojrzałem w stronę, w którą przedtem patrzyła. Nie zauważyłem niczego niezwykłego, ale wydawało mi się, że na sali jest mniej osób niż przed rozpoczęciem procesu. Sędzia zapytał o coś F i wszystkie oczy zwróciły się na nią.

- Macie jakieś dowody? - zapytała zachrypniętym głosem.

Poirytowany sędzia znowu zaczął wymieniać, ale ona mu przerwała:

- Czy macie jakieś PRAWDZIWE dowody oprócz tych sfałszowanych?

Na sali nastała cisza. Sędzia już otwierał usta, ale F go uprzedziła:

- Tak myślałam.

Po jej twarzy przemknął szatański uśmieszek. O, nie. Znam ten uśmiech. Oznaczał, że zaraz poleje się krew. Nagle rozłożyła szeroko skrzydła, podskoczyła przekładając skute ręce pod nogami i chwilę później już była za sędzią. Przykucnęła na opartu jego fotela i wykorzystując laserowe kajdanki zaczęła go przyduszać. Skąd nagle miała tyle siły? Przed chwilą ledwo stała. Chyba nie udawała?

- Kto ci zapłacił, żebyś mnie skazał?! - warknęła.

Strażnicy wyjęli broń i zaczęli strzelać, ale jej skrzydła stały się tarczą i odbiły wszystkie pociski. Przestali strzelać, bo zdali sobie sprawę, że mogą postrzelić sędziego, który próbował coś wychrypieć.

- Nie słyszałam! Gadaj głośniej, gnoju! Kto ci zapłacił, żebyś mnie skazał?! - krzyknęła, a na jego szyi pojawiła się krew.

- Am.. Ambasador... Maltanis...

- Kazał ci sfałszować dowody?!

Sędzia milczał. Na jego szyi pojawiło się więcej krwi, F kończyła się cierpliwość.

- Pytałam o coś! - wrzasnęła.

- Tak!

Po sali rozeszły się szepty. Rozejrzałem się i zorientowałem, że jak tylko sędzia się przyznał i zostało to nagrane, dziennikarze zniknęli. Pozostała część widowni szybko opuszczała salę. I wtedy ich zobaczyłem. Thanagarianie. To oni wyganiali wszystkich z sali.

- Zaraz zwymiotuję. - usłyszałem Shane'a.

Spojrzałem na F i zamarłem. Głowa sędziego leżała na podłodze. Jak ona to zrobiła? Nie zrobiło to na mnie zbytniego wrażenia, bo widziałem już przeróżne wybryki F. Rzuciła się na strażnika, który podłożył jej nogę. Wyrwała mu broń i strzeliła kilka razy w krocze. Zawył z bólu padając na kolana i łapiąc się za krocze.

- Ouuu.. - wyrwało mi się jednocześnie z bliźniakami.

- Już nigdy więcej jej nie pocałuję. - powiedział Shane z przerażeniem.

F kopnęła strażnika, a ten upadł na podłogę. Tłukła mu twarz bronią tak długo, aż została z niej krwawa miazga. Uwolniła się z kajdanek i rzuciła na drugiego strażnika. Thanagarianie obstawili wyjścia, a jeden z nich szedł w naszą stronę, żeby nas wygonić. Nic z tego. Wstałem i zacząłem schodzić w dół, żeby dostać się do F. Kiedy skończyła ze swoją kolejną ofiarą, byłem już blisko.

- F! - krzyknąłem.

Odwróciła się na chwilę, żeby na mnie spojrzeć. Schowała skrzydła i znowu stała do mnie plecami, w których widziałem dziury po odnóżach pająka. Głowę miała odwróconą w moją stronę, tak że patrzyła na mnie kątem oka.

- Nie zbliżaj się! - warknęła.

- Przyleciałem po ciebie. Wracajmy do MAO.

- Nigdzie z tobą nie lecę.

- Dlaczego? - zapytałem i już miałem załapać ją za ramię, ale się odsunęła.

- Nie dotykaj mnie. - warknęła.

- F, co się dzieje? Dlaczego nie chcesz ze mną lecieć? Chcę ci pomóc. Skrzywdzili cię?

- Nie potrzebuję twojej pomocy. Zostaw mnie w spokoju. - warknęła znowu i ruszyła przed siebie.

Chciałem ruszyć za nią, ale nagle przede mną wyrósł Thanagarianin. Spojrzałem w górę, bo był ode mnie wyższy. Przede mną stał generał Delgallo. Wbił we mnie swoje oczy w kolorze płynnego srebra. Ale jego włosy coś mi przypominały. Ogolone boki, dłuższa góra zaczesana na bok, ale kosmyki i tak spadały mu na twarz. Wtedy mnie olśniło. To był on. Wtedy na tym dziwacznym thanagariańskim przedstawieniu. On trzymał F w ramionach. Zacisnąłem dłonie w pięści.

- Kogo my tu mamy? Czy to nie nasz niedoszły samobójca? - zadrwił.

- Samobójca? - zdziwiłem się.

- Tylko samobójcy wpychają łapy do thanagariańskiej broni. - odparł z głupim uśmieszkiem.

- Bardzo śmieszne. - rzuciłem i wyminąłem go. - F! Porozmawiajmy!

Zagrodził mi drogę zasłaniając F, która nie odezwała się ani słowem, ale się zatrzymała.

- Ona nie chce z tobą rozmawiać. - powiedział.

- Zejdź mi drogi. - warknąłem.

- A od kiedy to jesteśmy na ty?

- Powiedziałem. Zejdź. Mi. Z. Drogi. - wycedziłem przez zęby.

- Dotknij jej, to urwę ci rękę. - wysyczał.

- Dotknij go, Diablo, to urwę ci coś więcej niż rękę. - warknęła F zz jego pleców.

Kącik jego ust drgnął, ale dalej wbijał we mnie swój morderczy wzrok.

- F, proszę cię, porozmawiaj ze mną. - powiedziałem.

- Nie mamy o czym rozmawiać, K. - odpowiedziała.

- Jak to nie mamy o czym? - zapytałem poirytowany.

- Diablo, idziemy. - rzuciła F, ale on nie ruszył się z miejsca.

- F, do cholery! - krzyknąłem. - Pozwól sobie pomóc!

- Diablo! - warknęła, a on jak posłuszny piesek już był u jej boku.

Dopiero teraz zauważyłem, że ledwo stała, ale on natychmiast wziął ją na ręce. Pozwoliła mu. A więc on mógł ją dotykać, a ja nie? Aż się we mnie gotowało. Co ona odwala?

- F! - wrzasnąłem jeszcze zanim zniknęli za drzwiami sali.

Byłem wściekły. O co jej, kurwa, chodzi? Co tu się w ogóle dzieje? F na procesie robi rzeźnię, odtrąca mnie, jak zwykle z resztą. Ale za to wystarczy, że powie słowo, a sławny generał Delgallo leci do niej jak tresowany pies. Przecież on ma żonę, do cholery! Na samą myśl, że coś między nimi jest, zrobiło mi się niedobrze. Najpierw sama mnie prowokuje, pieprzy się ze mną, a potem totalnie olewa.

- Czy to był generał Delgallo? Ten Delgallo? - zapytał któryś z bliźniaków.

- Tak, kurwa, ten przesławny, jebany generał Delgallo. - warknąłem.

- K, wyluzuj. Co się tak spinasz? - zapytał Shane, ale gdy na niego spojrzałem podniósł ręce do góry. - Dobra, nie było pytania. Zapomnij, że się odzywałem.

Wróciliśmy do kwatery głównej MAO. Blane opowiedział proces, pomijając pewne szczegóły i poinformował szefostwo, że F zabrali Thanagarianie. Ja nie odezwałem się ani słowem, bo dalej się we mnie gotowało i z całych sił starałem się trzymać nerwy na wodzy. W domu oczywiście nie mogłem usiedzieć, więc poszedłem na siłownię się wyżyć. Rozwaliłem worek treningowy i musiałem zapłacić. Tylko, że wcale nie czułem się lepiej i pewnie się nie poczuję dopóki nie porozmawiam z F. Chociaż "porozmawiać" to chyba nie odpowiednie słowo. Czekanie, aż mnie wezwą na misję było męczarnią. Cały czas myślałem o tym, co się wydarzyło na procesie i na nowo się nakręcałem. Bo niby dlaczego wolała, żeby to ten pniak jej pomógł, a nie ja? Pieprzony generał. Coś musi być na rzeczy. Coś musi się między nimi dziać. Tym razem wygarnę jej wszystko, postawię ją pod ścianą i niech mi w końcu wyjaśni. Moja cierpliwość się skończyła. Po kilku dniach doczekałem się. Wezwali mnie. Jeszcze nigdy tak szybko nie znalazłem się w kwaterze głównej. Jak zwykle byłem pierwszy i czekałem na F pod drzwiami szefostwa. Kiedy w końcu się pojawiła, spojrzała na mnie, ale natychmiast spuściła wzrok nie odzywając się ani słowem. Ja też milczałem zaciskając szczęki tak mocno, jak tylko się dało. Nie mogę tutaj zrobić sceny. Muszę poczekać, aż będziemy sami. Daleko stąd. Dostaliśmy wytyczne misji i ruszyliśmy w drogę. Nie odzywaliśmy się do siebie. Z tego, co zdążyłem zauważyć, F miała się dobrze. Siniaki zniknęły, rany pewnie też za pomocą magicznych, thanagariańskich plastrów. Gdy dolecieliśmy na miejsce i wylądowałem, odpiąłem pasy szykując się do starcia z F. Ona już zdążyła wstać i ruszyła w stronę wyjścia.

- Stój. Musimy porozmawiać. - powiedziałem ostrzej niż zamierzałem. - Nie uważasz?

Zatrzymała się zaciskając dłonie w pięści i odwróciła się w moją stronę.

- O czym chcesz rozmawiać? - zapytała nie patrząc na mnie.

- Jeszcze pytasz? - warknąłem wstając. - Co cię łączy z generałem Delgallo?

Spojrzała na mnie zaskoczona.

- Z Diablo? Czemu pytasz?

- Odpowiedz, do cholery.

- W sumie to... jest moim... szwagrem...

- Kłamiesz. Jego żona nie ma rodzeństwa. - warknąłem czując coraz większą złość.

- Zdobyłeś informacje na jego temat? - zapytała zaskoczona.

- Powiedz prawdę. Co cię z nim łączy?

- Nic mnie z nim nie łączy.

- Serio? Jakoś na to nie wyglądało w więzieniu i na tym thanagariańskim przedstawieniu.

- Nie wiem o czym mówisz.

- Nie wiesz? A co? Może cię tam nie było? I jego też nie?

- Nie.

- Dlaczego kłamiesz?! Byłem tam, kurwa i widziałem! Widziałem twoje blizny! Wszystkie Thanagarianki takie mają?! Widziałem twojego wilka! Rozmawiałem z nim!

- Ja... - nie patrzyła na mnie. - Rozmawiałeś z Raito?

- Powiedz mi prawdę, do cholery! Spałaś z nim?!

- Z Diablo? Pojebało cię?! On nigdy by nie zdradził...

- To co między wami jest?! - przerwałem jej.

- Jesteśmy przyjaciółmi! Pomaga mi w treningach! To wszystko!

Przez chwilę moja wściekłość osłabła.

- Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz? - zapytałem.

- Musisz mi uwierzyć. K, ja wiem, że złamałam obietnicę... - zrobiła kilka kroków w moją stronę.

- Obietnicę? - prychnąłem. - Nie obchodzi mnie ta pieprzona obietnica!

- Nie chodziło ci o nią? Chodziło ci o Diablo? O to, że jesteś zazdrosny?! - warknęła.

- Zazdrosny? Nie wiesz o czym mówisz! Kiedy byłaś w więzieniu, cały tydzień zamartwiałem się o ciebie jak debil, wychodziłem z siebie! Ale kiedy chciałem zabrać cię po procesie, pomóc ci, ty totalnie mnie zlałaś! Mam tego dość, rozumiesz?! Twoich wiecznych humorków, fochów, prowokacji i olewania! Moja cierpliwość się skończyła! Odtrąciłaś mnie po raz ostatni! - wykrzyczałem i opuściłem statek.

 

Stałam jak wryta. Serce biło mi tak mocno, że miałam wrażenie, że zaraz wyleci mi z piersi. Byłam pewna, że gdyby w statku były drzwi, to K trzasnąłby nimi tak mocno, że wypadłyby z zawiasów. Nie widziałam go jeszcze tak wściekłego. Wcale nie chciałam go okłamywać, ale nie chciałam też mówić mu prawdy. Przyznałam na głos, że Diablo jest moim przyjacielem, ale to był akurat najmniejszy z moich problemów. Nie widziałam, że K tam był. Podczas tej głupiej tradycji. Nie wiedziałam, że mnie poznał. A tym bardziej, że rozmawiał z Raito. Czemu Raito miałby w ogóle z nim rozmawiać? Nie chciałam do tego wracać ani o tym rozmawiać. Nawet z Diablo, który przeszedł to razem ze mną i zna ten ból. Po procesie bolał mnie każdy, nawet najmniejszy kawałek mojego ciała, krwawiłam i ledwo stałam na nogach. Nie chciałam, żeby K widział mnie w takim stanie. Nie chciałam, żeby mnie dotykał, bo bałam się, że będę potem utożsamiać ból z nim. A tego nie chciałam. Pozwoliłam Diablo, by wziął mnie na ręce, tylko dlatego, że ledwo trzymałam się na nogach i czułam, że zaraz się przewrócę albo zemdleję. Byłam wykończona siedmiodniową walką o przetrwanie w więzieniu, ale przynajmniej udowodniłam, że ten skurwiel to wszystko ukartował. Może K mi wybaczy kiedyś moje zachowanie. Musiałam się bardzo postarać, żeby mi wybaczył. Wyszłam ze statku i zaczęłam go gonić. Naszym zadaniem było odbicie zakładniczki. Niby nic trudnego. Dołączyłam do K i szliśmy ramię w ramię.

- K, przepraszam, ja... - zaczęłam.

- Nie chcę tego słuchać. - przerwał mi.

I to by było na tyle z mojej próby naprawienia czegokolwiek. Szliśmy dalej w ciszy. Nawet na mnie nie spojrzał. To była moja wina. Miał rację. Ciągle go odtrącałam, choć wcale tego nie chciałam. Gdy dotarliśmy do budynku i weszliśmy do środka, pokazał mi tylko, że mam sprawdzić dół, a on zajmie się piętrem. Muszę przyznać, że ochronę mieli niezłą. Ale co to dla mnie. Powalałam jednego za drugim, a potem jeszcze strzelałam do nich pociskami paraliżującymi. Tak na wszelki wypadek. Obeszłam cały dół i piwnicę, ale nie zlazłam niczego ani nikogo. Zwłaszcza zakładniczki. Pewnie jest na górze. Ruszyłam w stronę schodów. Minęłam kilka pustych pokoi, kiedy usłyszałam dziwne dźwięki. Zaczęłam iść w stronę, z której dochodziły. Byłam już blisko, a dźwięki stawały się coraz bardziej jednoznaczne. Drzwi od pokoju były otwarte. Weszłam do środka i zamarłam. Zobaczyłam jak K całuje się z kobietą - kotem. Dosłownie. Jest taka rasa, gdzieś tam w kosmosie, ale w tym momencie nie pamiętałam nazwy. Dziewczyna miała włosy długie prawie za tyłek, w kolorach pastelowej tęczy. Skórę w kolorze kawy z mlekiem, długi ogon owinięty wokół łydki K, okulary w grubych czarnych oprawkach i kocie uszy na czubku głowy. Jej skóra wyglądała jak ludzka, tylko na końcach uszów i ogona miała sierść. Oprócz tego miała większy cycki ode mnie, które K właśnie macał. Z resztą nie tylko je. Wyglądał jakby zaraz miał ją wziąć tu na moich oczach nieświadomy mojej obecności. Poczułam jak nóż wbija mi się w serce. Łzy pchały mi się do oczu piekąc niemiłosiernie. No przecież się tu teraz nie rozpłaczę. Nie ma takiej opcji. Szybko muszę zamienić moją rozpacz w coś innego. Na przykład złość. W tym byłam dobra. Zacisnęłam dłonie w pięści przełykając łzy i warknęłam:

- Co to, kurwa, ma być? Nie jesteśmy w burdelu!

K oderwał się od kocicy, choć wcale mu się nie spieszyło.

- Ja też za tobą tęskniłam... K. - powiedziała patrząc mu w oczy i zachichotała.

K się uśmiechnął i chwycił jej dłoń zdejmując ją ze swojego policzka. Czy oni w ogóle mnie usłyszeli? Ból zaczął przebijać się przez złość, a to był zły znak. Nie mogę się tu załamać. Nie na jego oczach.

- Znalazłem zakładniczkę, F. - powiedział K. - Poznaj Iris. Spotykaliśmy się kiedyś.

Kolejny cios. Spotykali się. Ona znała jego tożsamość. Widziała go bez maski. Zna jego imię. Zna go, tak naprawdę.

- Cześć, miło cię... - zaczęła idąc w moją stronę i wyciągając dłoń.

- Gówno mnie to obchodzi. - warknęłam, a ona się zatrzymała patrząc na mnie zaskoczona.

Jej tęczówki miały tak jasny odcień zieleni, aż trudno było uwierzyć, że może istnieć taki kolor. Zmierzyłam ją wzrokiem od stóp do głów. Niczego jej nie brakowało. Wręcz przeciwnie. Miała idealną figurę. No i większe cycki ode mnie. Usłyszałam kroki na korytarzu. Dobrze, muszę wyładować na kimś emocje. W chwili, gdy przekraczał próg moja pięść spotkała się z jego nosem. Chyba włożyłam w ten cios za dużo siły, bo zmiażdżyłam mu nos, jeśli nie wepchnęłam w głąb czaszki. Facet zalewając się krwią upadł na podłogę.

- Ona jest straszna. - usłyszałam jak kocica mówi półgłosem do K.

Wyjęłam broń i wpakowałam w gościa kilka kulek paraliżujących. Straszna? Straszna to ja mogę dopiero być. Poza tym nie masz pojęcia, co to znaczy, ty koci szlaufie. K wyminął mnie razem z kocicą i ruszyli w stronę wyjścia. Trzymając się za ręce. Nóż w moim sercu obrócił się raniąc jeszcze bardziej. Zaczęłam iść za nimi. Najwidoczniej K zdążył sprawdzić resztę domu, bo szliśmy w stronę statku. Patrzyłam wszędzie tylko nie przed siebie. Nie mogłam patrzeć jak ją dotyka, jak się do niej uśmiecha. Muszę wytrzymać, jeszcze trochę i będę w domu. A tam czeka na mnie wino. Albo coś innego z procentami. Gdy dotarliśmy do statku, K oznajmił:

- F, zostaniesz na dolnym pokładzie, a Iris siądzie ze mną.

- Jasne. Miło, że zapytałeś mnie o zdanie. - odparłam z ironią.

To było moje miejsce, do cholery. Moje, a nie tego szlaufa. To ja powinnam siedzieć u boku K. Potulnie zajęłam miejsce na dolnym pokładzie i spędziłam drogę do MAO słuchając jak świetnie się bawią na górnym. Było mi coraz trudniej utrzymywać maskę złośnicy. Mrugałam szybko, żeby odepchnąć łzy nieznośnie pchające się do oczu. Po zdaniu raportu w kwaterze głównej, okazało się, że K zawiezie szlaufa do domu, bo się znają. Wyszłam pierwsza, bo już nie wytrzymałam. Na moje nieszczęście dogonili mnie, gdy byłam już prawie przy moim statku.

- Hej, F. Miło było cię poznać. - rzuciła do mnie kocica.

- A mnie zastanawia jedna rzecz. - powiedziałam odwracając się w jej stronę.

- Jaka? - zapytała.

- Gdzie się podział twój jednorożec? - zadrwiłam.

Przez chwilę patrzyła na mnie zmieszana, nie wiedząc co powiedzieć. Patrzyłam na nią z satysfakcją. Czy ona myśli, że ma ze mną jakieś szanse? Spuściła głowę. K już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, kiedy nagle ona wypaliła:

- W domu. Czeka, aż będziemy uprawiać seks na jego grzbiecie.

Po czym wzięła K za rękę rzucając mi zwycięskie spojrzenie.

- F, pozbieraj swoją szczękę z płyty, bo ci pyłu kosmicznego nawieje. - zaśmiał się K i razem ze szlaufem ruszyli dalej.

 

-------------------------------------------------------------------

 

Przepraszam, że tak długo to trwało, ale w końcu jest :D mam nadzieję, że się spodoba i że nie narobiłam błędów jak pierwszoklasistka XD

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • candy 22.10.2017
    ty masz najmniejszego. - zamruczała. - zdanie rozdziału 1
    - Już nigdy więcej jej nie pocałuję. - powiedział Shane z przerażeniem. - zdanie rozdziału 2 XDD

    Ha, tym razem już mnie nie nabrałaś, od razu było jasne, że to znowu te popierdzielone sny xD szczerze, tutaj jestem po stronie K. Ja wiem, że F jest twarda, silna, niezależna i tak dalej, ale rozpływa się, że K na niej zależy, ale wcale jej to nie przeszkadza go odtrącac non stop. Ile można? Każda cierpliwość się kiedyś kończy. Ale z drugiej strony, nie musiał od razu łapać się za jakiegoś szlaufa xD 5 oczywiście, a co do błędów, to nie zauważyłam nic więcej poza tym nieszczęsnym "zresztą", które powinno być razem xD i czasami zamiast trzech kropek w wielokropku masz dwie. Ale to takie bzdury ;)
  • Paradise 22.10.2017
    Łał aż dwa zdania rozdziału :D super xD ja też jestem po stronie K, F się należało, bo ile można xD o rany, już to poprawiam! Dziękuję :D
  • candy 07.11.2017
    Paradise czekam niecierpliwie na kolejny rozdział!
  • Paradise 07.11.2017
    candy pisze się pisze! Nie mam za bardzo czasu teraz, ale obiecuję napisać go jak najszybciej :)
  • katharina182 22.10.2017
    Ojej... te sny mnie wykończą. Było gorąco... nie powiem. Fajnie że nie boisz się opisywać takich bardziej intymnych scen. U mnie to kuleje:P jakoś nie mam odwagi i obawiam się że mogłoby to śmiesznie wyjść.
    Rozdział, jak zwykle, udany. Lubię twój styl pisania. Choć dużo tekstu, całkiem szybko się czyta.
    F i K to dwa trudne i skomplikowane charaktery. Nie dziw więc że co chwilę iskrzy między nimi;)
    Ok... czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam serdecznie. Rzecz jasna... 5 zostawiam
  • Paradise 22.10.2017
    to jest taki mój eksperyment, to nie tak, że się nie boję opisywać takich scen, ale chciałam zobaczyć jak mi to wyjdzie xD nie wiem czemu piszę takie tasiemce, może następny uda mi się krótszy napisać :D dziękuje bardzo :)
  • Ayano_Sora 02.11.2017
    Rozdział bez mokrego snu Josha to rozdział stracony xD haha, kurde pojechałaś z opisami <3 Mega, jestem pod wrażeniem. Szkoda mi Tinki, ale no niech sobie trochę pocierpi i tym razem niech ona się potrudzi - chociaż raz! Josha też mi szkoda w tym rozdziale, niby był dominatem, ale swoje przeszedł. Musiał sobie na sam koniec ulżyć no, jest tylko facetem xD Ale cholera, ten tekst z jednorożcem na sam koniec mnie totalnie rozwalił. Wgl ta cała sytuacja. Super to wymyśliłaś, rozdział pojawił się po długim czasie, ale no widać, że jest dopracowany. Czekam na ciąg dalszy <3
  • Paradise 02.11.2017
    haha xD dziękuje bardzo :D kolejny rozdział już się pisze, mam nadzieję, że skończę go szybciej niż ten :D
  • Tanaris 03.11.2017
    Powiem tak: jeden z najlepszych rozdziałów, które dane mi było przeczytać u ciebie do tej pory. Jest zabawnie, pełno uczuć, romantyzmu, życiowych problemów. W końcówce musiało do tego dojść, wiadomo czego - niestety. Tak też coś czułam. I oczywiście sen na początku, pomimo że był przewidywalny, to i tak czytało się niczym miód i malina. Opisy tym razem odważniejsze, ale jakże wchłaniające i dobrze wkomponowane w całe opowiadanie. Co do przecinków, czasami brakowało kilku, ale znawcą też nie jestem.
    Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to że często powtarzasz zdania. Zaraz podam przykład.
    Dobra, nie mogę tego znaleźć. Musiałabym na nowo przeczytać tekst. :D Chodzi np; jak K mówi, że idzie do kafejki, w której zwykle je śniadanie. A z tego dowiadujemy się już na samym początku, gdy spotyka się z przyjacielem. Ale to takie szczegóły, nierażące aż tak.
    W każdym bądź razie nie mogę doczekać się kolejnych wydarzeń z życia F i K. Pozdrawiam :*
  • Paradise 03.11.2017
    Ojej dziękuję bardzo za taki komentarz :D ja wiem, walczę z tymi przecinkami, ale dalej wygrywają skubańce xD wkradły mi się powtórzenia? O nie... ale znajdę je :D dzięki, że zauważyłaś :) kolejny rozdział już się pisze :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania