Poprzednie częściTotalny kosmos - wstęp

Totalny kosmos - rozdział 5

Nie mogłem wyrzucić z głowy F. Siedziała tam uparcie i zapierała się nogami i rękami. Na imprezie w MAO próbowałem zająć się inną dziewczyną. Chciałem sprawdzić, czy zareaguje na nią jak na F. Nic z tego nie wyszło. Jedynie F rozwaliła szklankę z zazdrości. Tak przypuszczam, co mi bardzo pochlebia. Ale wcale nie musiała jej bić, dziewczyna popełniła błąd obrażając F. Zdarza się. Teraz wszyscy będą wiedzieć, że jak F zdejmuje szpilki na imprezie to będzie ostro. F dała niezły pokaz. Robiąc drugie rozcięcie, podczas walki męska część publiczności, w tym oczywiście ja, nie mogła się napatrzeć. Tylko, że przez ten jej pokaz, cały miesiąc będę wykonywał misje sam. Nie mogę sobie tego wyobrazić. Przyzwyczaiłem się do obecności F. Zaakceptowałem to jaka jest. Nie przeszkadzało mi już, że jest brutalna, pyskata, uparta. Wróciłem do mieszkania, które wynajmowałem. Nie miałem już domu. Matka zostawiła mnie i ojca jak miałem siedem lat. Było nam ciężko, ale ojciec jakoś dał radę. Co z tego, że teraz z nim nie rozmawiam. Położyłem się na łóżku i pogrążyłem się we wspomnieniach. Spałem wykończony, chyba po jakimś treningu, teraz to już nie pamiętam. Do mojego pokoju wpadła Toby z krzykiem:

- Wstawaj, Josh! Atakują nas!

Otworzyłem oczy zaspany, ale nie ruszyłem się. Nie do końca docierało do mnie to, co mówiła.

- Josh, do cholery! - wrzasnęła, podeszła do mnie i zaczęła mnie szarpać. - Ruszaj dupę!

- Dobra, dobra, już wstaję! - szybko wyskoczyłem z łóżka, żeby zostawiła mnie w spokoju.

- Boże, dobrze, że nie śpisz nago. - powiedziała zasłaniając dłonią oczy.

Rzuciła mi pod nogi moje laserowe sztylety.

- Tylko to zdążyłam zabrać. Resztę broni musisz sobie wykombinować. I pospiesz się. Kosmiczni piraci nie będą czekać. - powiedziała i wybiegła z pokoju.

Ubrałem się szybko, podniosłem sztylety z podłogi i wybiegłem na korytarz. Zewsząd dochodziły odgłosy walki i wybuchy. Pobiegłem do magazynu broni, bo z samymi sztyletami za wiele bym nie zdziałał, jeśli trafiłbym na pirata z pistoletem. Wpadłem do pomieszczenia i zanim zorientowałem się, na której półce znajdę jakiś pistolet, wpadłem na Nią. W stroju pirata. Biała koszula, obcisłe ciemnobrązowe spodnie, wysokie buty i czerwona chusta na głowie z jakimiś koralikami. No i oczy miała wymalowane na czarno bardziej niż zwykle. Zamurowało mnie. Wszyscy wiedzieli, że zniknęła ze szkoły jakiś czas temu, ale nikt nie przypuszczał, że przeszła na złą stronę.

- Cześć, Josh. Tęskniłeś? - zapytała uśmiechając się i bawiąc sztyletem w dłoni.

Ona też lubiła walczyć laserowymi sztyletami. Nie raz i nie dwa razem trenowaliśmy.

- Co tu robisz? - wykrztusiłem.

- A jak myślisz?

- Ty ich tu sprowadziłaś? - zapytałem zszokowany. - Zdradziłaś nas? Dlaczego?

- Znudziło mi się bycie grzeczną dziewczynką. - odpowiedziała spoglądając na sztylet, a potem na mnie.

- Ty nigdy nie byłaś grzeczna.

- To już swoją drogą. Nie mów, że nigdy nie zastanawiałeś się jak to jest być tym złym.

- Nie. Jakoś nie przyszło mi to do głowy.

- Ojciec ci nie pozwolił? - zadrwiła.

- Słucham?

- Kiedy odchodziłam, byłeś buntownikiem numer 1, a teraz będziesz bronił tej szkoły?

- Jedno nie wyklucza drugiego.

- I tak pewnie nie uda ci się skończyć szkoły, więc dostaniesz ją w spadku. Możesz na luzie próbować życia. Chcesz do nas dołączyć? Przydałby się nam taki pilot jak ty.

Czepiała się moich ocen, podczas gdy sama miała nie lepsze? I jeszcze chce mnie zwerbować do kosmicznych piratów? Nie wierzyłem, w to co słyszę. Zdradziła nas. Byliśmy przyjaciółmi, mimo burzliwego początku naszej znajomości. A ona nas zdradziła. Mnie, Toby i całą szkołę. Wyciągnęła do mnie rękę zachęcając do pójścia z nią.

- Chyba śnisz. - warknąłem i wyciągnąłem sztylety.

Uśmiechnęła się i wyciągnęła drugi sztylet zza paska. Rzuciliśmy się na siebie i stoczyliśmy zażartą walkę. W końcu wytrąciłem jej sztylety z rąk i powaliłem na podłogę. Byłem wściekły. Jak mogła nam to zrobić.

Usiadłem na niej i przyłożyłem sztylet do szyi.

- No, na co czekasz? - zapytała patrząc wyzywająco. - Dobij mnie.

Patrzyłem na nią dysząc. Co właściwie chciałem zrobić? Przecież bym jej nie skrzywdził.

- Wynoś się. I nie wracaj. - warknąłem i wstałem.

Wstała, zabrała swoje sztylety i uciekła. Czułem, że powinien był ją związać, ale wypuściłem ją. Sam nie wiem czemu. Chyba chciałem wierzyć, że miała ważny powód, żeby nas zdradzić. Że nic z tego, co powiedziała było prawdą. Kiedy uciekła, zorientowałem się, że była tylko odwróceniem uwagi. Z magazynu zniknęło wszystko, nie został ani jeden pistolet czy sztylet. .Ale to już przeszłość. Ona nie żyje i nigdy nie dowiem się, czy miałem rację. Ze wspomnień wyrwał mnie telefon. Dopiero co wróciłem, a już mnie wzywają. Wstałem z łóżka i wyszedłem.

 

Kilka dni siedziałam sama w domu z Raito. Obejrzeliśmy kilka filmów, zjedliśmy chyba tonę popcornu, ale miałam już dość nic nie robienia. Zadzwoniłam do Toby i umówiłyśmy się na popołudnie. Ugotowałam na obiad spaghetti. Wiem, że to nie jakieś wymyślne danie, ale bardzo powoli uczę się nowych przepisów. Przeważnie nie mam czasu na gotowanie, a Raito przecież nic nie zrobi sam. Strażnicy nie muszą jeść. Ich ciało nie jest do końca normalnie. Tak naprawdę, nie wiem jak to jest. Nie mam pojęcia dlaczego nie muszą jeść, chociaż mogą. To skomplikowane. W każdym razie zjadłam obiad, posprzątałam i przebrałam się w normalne ciuchy, bo byłam w piżamie. Raito został w domu, a ja powoli szłam ciesząc się piękną pogodą. Nagle niebo się zachmurzyło, zaczęło padać i grzmieć. Im bliżej byłam domu Toby, tym ciemniejsze chmury widniały na niebie. Byłam tam kilka razy. Diablo wybudował wspaniały dom, specjalnie dla niej. Urządzili go razem i chyba im zazdroszczę. Tak troszkę tylko. Są tacy szczęśliwi. Padało coraz bardziej, rozpętała się burza i zaczęłam biec. Było naprawdę ciemno, w końcu stanęłam przed drzwiami ich domu. Były otwarte niemalże na oścież. Dziwne. Weszłam powoli do środka. Miałam złe przeczucia.

- Toby? - zapytałam, ale odpowiedziała mi tylko cisza.

Ciemność panującą w środku rozświetlały pioruny, które pojawiały się na niebie z coraz większą częstotliwością. Zrobiłam kilka kroków, nie znałam za bardzo układu domu. Czułam się co najmniej dziwnie. Jakby ktoś mnie obserwował. Pojawił się piorun i zobaczyłam krew. Na podłodze, na ścianie, wszędzie. Serce zaczęło mi szybciej bić.

-Toby?! - zawołałam.

Znowu nic. Co tu się stało? Rozejrzałam się i nagle usłyszałam szmer na górze. Natychmiast spojrzałam w tamtą stronę. Zobaczyłam czerwone ślepia. Zrobiłam krok do tyłu. Coś tam jest. Czułam, że muszę uciekać, ale nie mogłam. Toby jest ranna, musiałam ją znaleźć. Usłyszałam dziwny dźwięk. Coś jakby pomruk. I znów te ślepia. Kolejny piorun. W końcu zobaczyłam go.

- Diablo, ale mnie przestraszyłeś. - powiedziałam z ulgą.

Nic nie odpowiedział. Stał tylko i patrzył na mnie tymi czerwonymi ślepiami z białkami czarnymi jak noc. Zaraz, zaraz przecież on miał srebrne oczy. I co się stało z jego białkami? Czemu były czarne? Coś było nie tak i to bardzo. Kolejny piorun i zobaczyłam na jego rękach krew. Nie tylko na rękach.

- Diablo? Gdzie jest Toby? - zapytałam.

Uśmiechnął się tylko odsłaniając białe kły. To nie był on. Coś mu się stało.

- Gdzie ona jest?!

Znowu zero odpowiedzi. Czułam coraz większy niepokój. Co tu jest do cholery grane?

- Kim jesteś? Co zrobiłeś z Diablo?! - krzyknęłam.

- Ja jestem Diablo. - odpowiedział, ale to nie był jego głos.

- Nieprawda.. to nieprawda...

- To ja. Prawdziwy ja. - powiedział szczerząc kły.

Jego głos był taki... demoniczny. Podszedł do mnie i uderzył mnie. Zakręciło mi się w głowie i wpadłam na ścianę, a przecież on tylko machnął ręką. Od tak, ale zabolało cholernie bardzo. Gdy znów stanęłam na nogi nie było go tam, gdzie widziałam go przedtem. Rozejrzałam się, mignęły mi w ciemności jego czerwone ślepia. Serce biło mi coraz szybciej.

- Gdzie Toby? Co jej zrobiłeś? - zapytałam.

Cisza. Ciemność. Piorun. I nagle poczułam ostry ból prawego boku. Zgięłam się w pół. Spojrzałam na ranę. Koszulkę miałam w strzępach, ale rany nie wyglądały na głębokie, ledwie draśnięcie. Podrapał mnie? On ma pazury czy coś? Czym on jest?

- Toby? Kto to Toby? - słyszałam z różnych miejsc, a potem śmiech.

- Twoja narzeczona! Co jej zrobiłeś?! - wydusiłam z siebie.

Rozglądałam się starając przygotować do obrony, ale nic nie widziałam. On poruszał się niemal bezszelestnie.

- Pobiłem, połamałem, wyrwałem ręce, nogi albo głowę... - każde słowo słyszałam z innej strony.

Z prawej, z tyłu, z przodu, z lewej, gdzieś z oddali. On mówi serio? I nagle poczułam oddech na karku. Aż wrzasnęłam i odwróciłam się. Nie było go tam. Znów się odwróciłam. Tam też go nie było.

- Zabiłem! - usłyszałam tuż przy uchu.

Serce podskoczyło mi do gardła. Chwycił mnie za rękę, przyciągnął do siebie wykręcając ją, a potem rzucił mnie na ścianę, po której zsunęłam się na podłogę. Nie zdążyłam się podnieść, a on już złapał mnie za nogę i rzucił na schody. Nie widziałam go. Nie miałam jak się bronić. Ból otępiał moje zmysły. Nie byłam w stanie logicznie myśleć. W końcu udało mi się zablokować cios, ale on był za silny. Musiałam uciekać. Zaczęłam biec w kierunku drzwi, szybko mnie dogonił i uderzył. Wpadłam na framugę, uderzyłam się w głowę. Zaćmiło mnie. Bok okropnie piekł. Jakby płonął. Wzięłam głęboki wdech i wybiegłam na zewnątrz. Przestało padać, ale wszędzie były ogromne kałuże. Poślizgnęłam się i wylądowałam twarzą w błocie. Słyszałam jego śmiech. Z przyjemnością bawił się mną, patrzył jak niezdarnie staram się uciec, chociaż wiedziałam, że i tak mnie dopadnie. Rozłożyłam skrzydła i wzbiłam się w powietrze. Leciałam szybko, byle dalej od niego. Spojrzałam za siebie. Leciał tuż za mną. Nie wiem jakim cudem udało mu się tak szybko mnie dogonić. Jego skrzydła nie miały piór, wyglądały jak skrzydła smoka.

- Nie uciekniesz! - zawołał.

Leciałam już tak szybko jak mogłam, mięśnie mnie bolały, ale nie zamierzałam się poddać. Dogonił mnie i złapał za lewe skrzydło. Szarpnął i rzucił za siebie. Straciłam czucie w lewej ręce, musiał mi złamać to skrzydło, albo wyrwać ze stawu. Spadałam. Nie miałam jak się ratować. Z jednym skrzydłem nie da się lecieć. Uderzyłam o ziemię. Chyba straciłam przytomność na chwilę, bo była tylko ciemność. Otworzyłam oczy i jęknęłam z bólu. Moje plecy, skrzydła, bok, ręka bolały, wręcz paliły. Jakby płonęły ogniem piekielnym. Łzy spłynęły mi po policzkach. Pomimo niesamowitego bólu podniosłam się, ale on już tam stał. Na przeciwko mnie. I czekał. Kolejne łzy popłynęły. Byłam przerażona. Serce tłukło mi się w piersi, jakby chciało wyskoczyć i uciec. Przecież on mnie zabije. Nikt mnie nie uratuje, jesteśmy na odludziu. Nawet nie wiem czy Toby żyje, gdzie jest, a miałam ją uratować. Zawaliłam. A on się zbliżał, krok po kroku.

- Diablo, ocknij się.. to nie ty... - wychrypiałam.

- Mylisz się. To właśnie jestem ja. Prawdziwy ja! - powiedział zadowolony i zaśmiał się.

Stał nade mną i nie wiem na co czekał. Napawał się moim cierpieniem? Zauważyłam, że jedną rękę ma inną. Wyglądała jak jakaś łapa demona, której dziwny, niebieskawy blask hipnotyzował. Zacisnął pięść, właśnie tą. Wrzasnęłam z bólu. Rana na boku bolała jakby mi przykładali rozgrzane do białości żelazo. Złapał mnie, spojrzał mi w oczy odsłaniając zęby i ugryzł mnie w ramię. Znów wrzasnęłam. Ból był nie do wyobrażenia. Przeszedł po całym ciele, od miejsca zatopienia kłów, do samych stóp. Rzucił mną o ziemię. Zaparło mi dech w piersiach. Nie mogłam się ruszyć. To koniec. Koniec mojego życia. Już nigdy nie zobaczę K, nie powiem mu co czuję. Nie miałam siły nawet jęknąć. Wszystko mnie bolało, nawet oddychanie. Zobaczyłam go nad sobą. Zamknęłam oczy i czekałam na cios ostateczny.

 

Wróciłem właśnie z kolejnej solowej misji do mieszkania. Nie było duże, ale czego mi więcej było trzeba. Wracałem tu właściwie tylko po to, żeby się przespać. Przekręciłem kluczem w zamku i nacisnąłem klamkę. Gdy tylko przekroczyłem próg poczułem znajomy zapach kobiecych perfum, a zamiast spodziewanych ciemności wnętrze rozświetlone było blaskiem świec. Dziwne, nie pamiętam, żebym posiadał coś takiego jak świece. I ten zapach. Nie, to niemożliwe. Mam już omamy ze zmęczenia. Zrobiłem kilka kroków w głąb i stanąłem jak wryty. Na moim łóżku leżała F. Przetarłem oczy. Naprawdę muszę być zmęczony.

- Witaj, K. - powiedziała F patrząc na mnie uwodzicielskim wzrokiem.

- F? Co ty tu... jak tu weszłaś? Skąd wiesz, gdzie mieszkam? - zapytałem, w głowie miałem mętlik.

- Mam swoje sposoby. - odpowiedziała siadając i rozpinając kombinezon.

Serce zaczęło mi być szybciej, kiedy zobaczyłem jej nagi dekolt i kawałek czerwonego, koronkowego stanika. Stałem jak wmurowany. To się nie dzieje naprawdę.

- Stęskniłeś się za mną? - zapytała zmysłowym głosem odsuwając zamek jeszcze niżej odsłaniając brzuch.

Nie byłem w stanie wykrztusić z siebie słowa, więc kiwnąłem głową. Podniosła się z łóżka i stanęła przede mną w samej bieliźnie.

- K, no co z Tobą? - spytała podchodząc do mnie.

Złapała mnie za pasek i przyciągnęła do siebie. Moje serce oszalało, gdy nasze ciała przywarły do siebie. Patrzyliśmy sobie w oczy przez dłuższą chwilę.

- Wiem, że tego chcesz. - zamruczała mi do ucha ocierając swój policzek o mój.

Złapałem ją za pośladki i podniosłem. Objęła mnie nogami w pasie, a ręce oplotła wokół mojej szyi. Pocałowała mnie delikatnie. Oddałem pocałunek wpychając język między jej rozchylone wargi. Przygryzła moją dolną wargę, a chwilę później leżeliśmy na łóżku całując się namiętnie i błądząc dłońmi po naszych ciałach. Sięgnąłem dłonią do rozpięcia jej stanika i już miałem go z niej zerwać, kiedy najzwyczajniej w świecie się obudziłem. Z wrażenia usiadłem na łóżku i gorączkowo rozglądałem się po mieszkaniu mając nadzieję, że ją gdzieś tu zobaczę. W pomieszczeniu panowała ciemność. Zapach zniknął. Byłem sam. Nikogo tu nie było. To był tylko sen. Ale za to jaki. Położyłem się i próbowałem zasnąć z nadzieją, że uda mi się wrócić do tego snu, ale nie spałem już do rana. Nie zjadłem śniadania. W głowie miałem tylko ten sen. Musiałem coś z tym zrobić, bo nie mogłem normalnie funkcjonować. Chodziłem po mieszkaniu myśląc, co z sobą zrobić. Chcąc nie chcąc powróciłem do nierealnego wydarzenia z przed kilku godzin i nagle w głowie usłyszałem: "Wiem, że tego chcesz". Dość! Złapałem moją starą, skórzaną kurtkę i wsiadłem do statku. Poleciałem na Thanagar, do szkoły. Na miejscu udałem się od razu do hangaru. Ku mojemu zaskoczeniu nadal stał tam mój motor. Nietknięty. Tak jak mówił ojciec. Właśnie tego potrzebowałem. Tylko gdzie ja posiałem kluczyki? Ruszyłem prosto do mojego dawnego pokoju. Pewnie ktoś już tam mieszka, ale nie zaszkodzi sprawdzić. Gdy wszedłem do środka spotkało mnie kolejne zaskoczenie. Pokój był w takim stanie w jakim go zostawiłem. Nikogo tu nie było. Wszędzie walały się tylko moje rzeczy. Szukając kluczyków w tym bałaganie znalazłem moją gitarę. Odłożyłem ją na łóżko zadowolony, że zabiorę ze sobą nie tylko motor. W końcu znalazłem to czego szukałem, złapałem gitarę i niemalże biegiem udałem się do hangaru. Wyczyściłem motor na szybko. Gdy tylko przekręciłem kluczyk i usłyszałem znajomy dźwięk silnika, na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Rozejrzałem się po hangarze. Ojciec się chyba nie obrazi jak pożyczę sobie trochę paliwa. Sprawdziłem mój schowek na paliwo i inne 'pożyczone' rzeczy. Albo nikt go nie znalazł, albo ojciec nic nie wyrzucił. Bardziej prawdopodobną wersją jest oczywiście wersja pierwsza. Jako buntownik numer 1 w całej szkole, nie mogłem sobie pozwolić, by ktoś wykręcał lepsze żarty niż ja. Po przeglądzie 'pożyczonych' rzeczy stwierdziłem, że jeszcze nie czas, by zwrócić je właścicielom, których pewnie i tak już dawno tu nie ma. Wsiadłem na motor i pojechałem daleko poza teren szkoły. Pogoda była idealna. Słońce, bezchmurne niebo i wspaniałe widoki. Niestety im dalej jechałem, tym pogoda się pogarszała. Niebo zakryły ciemne chmury i zaczął padać deszcz. Nie przeszkadzało mi to, jazda w błocie to moja specjalność, ale czyszczenie potem motoru już nie za bardzo. Zatrzymałem się właśnie przed budynkiem, w którym kiedyś był bal, nie pamiętam z jakiej okazji. Wspomnienia wróciły. Odbył się on jakiś czas po moim wspaniałym numerze, który Jej wykręciłem. Nie mając z kim iść, zaprosiłem Toby, która na szczęście przestała się na mnie gniewać. W długiej do ziemi, bordowej sukni i jej niebieskimi włosami upiętymi zgrabnie z boku głowy, wyglądała naprawdę pięknie. Wszyscy uczniowie byli już na sali czekając na przybycie nauczycieli. Jako pierwszy zjawił się Oscar ze swoją osobą towarzyszącą. Krótkowłosa czarnula w czerwonej sukience podkreślającej jej figurę i czarnych szpilkach z czerwonymi podeszwami kroczyła dumnie u jego boku. Nie poznałem Jej od razu. Może dlatego, że nie spodziewałem się zobaczenia jej w sukience, a tym bardziej w szpilkach. Gdy Oscar przechodził obok mnie rzucił krótko:

- Nie martw się, impreza się rozkręci to się zamienimy partnerkami.

I puścił do mnie oczko. No tak, przecież on i Toby spotykali się. Nie mógł jej zaprosić, bo była jego uczennicą. Miałem szansę, być może pierwszą i ostatnią na wyjaśnienie tego, co Jej zrobiłem i jak bardzo żałuję. Cały wieczór wpatrywałem się w Nią. Nie mogłem przestać. Około północy Oscar porwał Toby na parkiet i to był dla mnie znak. Na odchodnym Oscar wskazał mi jeden ze stolików. Podążyłem tam wzrokiem i zobaczyłem Ją. Siedziała sama i popijała drinka. Teraz albo nigdy. Podszedłem do Niej i usiadłem obok. Serce waliło mi jak oszalałe.

- Cześć. - zacząłem nieśmiało.

Obróciła głowę w moją stronę z uśmiechem, ale kiedy mnie zobaczyła, ten piękny uśmiech natychmiast zniknął.

- Czego chcesz? - warknęła.

- Ja... chciałem cię przeprosić... no wiesz za tamto...

- Przeprosić? Czy ty naprawdę myślisz, że takie jedno, głupie przepraszam wystarczy?

- Nie... no... na pewno nie... przepraszam, naprawdę żałuje tego co się stało...

- Żałujesz? - prychnęła.

- Tak. Przepraszam, zachowałem się jak ostatni kretyn. Możesz mi wybaczyć?

- Wybaczyć? Czyś ty zdurniał do reszty? - zapytała podnosząc głos i wstając od stołu. - Upokorzyłeś mnie! Przed całą szkołą! Zrobiłeś ze mnie pośmiewisko! I wbiłeś nóż w serce całując się z tą szmatą metr od mojej twarzy! Jeśli nie chciałeś się ze mną spotykać wystarczyło powiedzieć!

- Zaczekaj, to nie tak!

- Nie chcę cię nigdy więcej widzieć. - powiedziała patrząc mi prosto w oczy, wkładając w to tyle jadu ile tylko się dało.

Grzmot wyrwał mnie z zamyślenia. Razem z deszczem zatonąłem w wspomnieniach i kałuży błota. Cały mokry wróciłem do statku. Przypiąłem motor i gitarę specjalnymi linami i opuściłem Thanagar.

 

Zastanawiałam się czy śmierć boli. Ale czy istnieje ból jeszcze silniejszy niż ten, który czuje obecnie? Ból był nie do zniesienia, gdybym miała siłę wrzeszczałabym, aż zdarłabym sobie gardło. Jakim cudem jeszcze byłam przytomna? Jakim cudem czułam jeszcze łzy płynące po moich policzkach? Jakim cudem jeszcze żyłam? Otworzyłam lekko oczy i zobaczyłam zachmurzone, prawie czarne niebo. Zaraz... niebo? Zamrugałam i z trudem podniosłam się na łokciach. Moje ciało zapłonęło z bólu. Zacisnęłam zęby i rozejrzałam się dookoła. Diablo z kimś walczył. Z kimś, kto dorównywał mu siłą i szybkością. Widziałam trochę nieostro, ale w końcu go poznałam. To był Oscar. Właśnie uderzył Diablo w twarz z taką mocą, że ten aż zrobił kilka kroków do tyłu ledwo łapiąc równowagę. Potem szybko sięgnął ręką do kieszeni i wyjął coś. Z tej odległości nie widziałam co to jest, ale było niewielkich rozmiarów. Wylał część zawartości tego czegoś na Diablo. Ogłuszył mnie wrzask i zakręciło mi się w głowie. Podpierałam się na drżących rękach, nie miałam siły usiąść, a co dopiero wstać. Spojrzałam przed siebie. Diablo zasłaniał rękami swoją twarz wydając z siebie dźwięki przypominające ryki bestii. Spojrzałam na mojego przyjaciela. Z niewielkim przedmiotem w ręce kreślił w powietrzu jakieś znaki szeptając coś pod nosem. Wokół Diablo zaczęła się tworzyć jakby wodna ściana. Pięła się wysoko ku niebu stwarzając okrąg na tyle wąski, by ten nie mógł rozłożyć skrzydeł. Zawartość tajemniczej rzeczy została wykorzystana i Oscar schował ją z powrotem do kieszeni, po czym rzucił się biegiem do mnie.

- Szybko, mała. Nie mamy dużo czasu. - wydyszał padając na kolana.

Spojrzałam na niego czując, że zaraz odpłynę. Ostrożnie wziął mnie na ręce starając się, żeby mnie jak najmniej bolało, ale to i tak nic nie dawało. Ból był tak silny, że nie wiem jakim cudem byłam jeszcze przytomna. Poczułam, że wznosimy się w powietrze. Zimny wiatr uderzył mnie w mokrą od łez i krwi twarz. Z całych sił starałam się nie stracić przytomności.

- Toby... - wydusiłam z siebie.

-... Martw się... dobrze... Toby.... bezpieczna... też... - tylko tyle dotarło do mnie z wypowiedzi Oscara.

Wstrząsnął mną dreszcz i zemdlałam. Gdy w końcu się ocknęłam czułam się, jakbym wybudziła się z długiego snu. Ból zniknął. Było mi ciepło i wygodnie. Coś przygniatało mi rękę. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam burze czarnych włosów. Serce podskoczyło mi do gardła, zrobiło mi się gorąco, natychmiast wyrwałam rękę i przycisnęłam ją do piersi. Znalazł mnie. Czeka aż się obudzę i mnie dobije. Musze uciekać. Głowa zaczęła się podnosić i zobaczyłam zaspane, zmęczone, zielone oczy. Ryan. To był Ryan. Wypuściłam z ulgą powietrze i uśmiechnęłam się lekko. Serce wracało do normalnego rytmu.

- Obudziłaś się. - powiedział z wesołą nutą w głosie, po czym pochylił się nade mną i przytulił mnie delikatnie. - Już myślałem, że cię stracę..

- Gdzie ja jestem? - zapytałam.

- W szpitalu, siostrzyczko. Już wszystko dobrze. Tutaj jesteś bezpieczna. - odpowiedział.

Już miałam otworzyć usta, żeby coś powiedzieć, kiedy nagle usłyszałam radosny wrzask.

- Obudziłaś się! - na łóżko wskoczył Raito i zaczął mnie lizać po twarzy.

- Cześć, wilczku. - powiedziałam i przytuliłam go.

- Dlaczego mnie nie wezwałaś?! Nie mogłem do ciebie dotrzeć! Nie mogłem ci pomóc! Już myślałem, że się nie obudzisz! - naskoczył na mnie.

Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Ryan zrzucił Raito z łóżka.

- Przestań, dopiero co się obudziła. Najważniejsze, że żyje. - powiedział brat.

Byłam zdezorientowana. Rozumiem, że mogłam zginąć, ale o co im chodzi z tym obudzeniem? Spojrzałam na Raito, a potem na Ryana. Nie wyglądali na wypoczętych. Czy ja spałam dłużej niż jedną noc?

- Tina, wszystko dobrze? - zapytał mój brat.

- Tak.. to znaczy... czy ja... jak długo spałam?

- Trzy dni.

- Co?! Jak to?

- Byłaś poważnie ranna. Lekarze wprowadzili cię w taki specjalny stan leczniczy. Twoje rany natychmiast się zagoiły, złamane skrzydło również. Po kilku godzinach powinnaś się obudzić, ale ty spałaś dalej. Rana na boku wyglądała tragicznie. To cud, że żadne organy nie ucierpiały. Teraz masz założony opatrunek, który sprawi, że blizny nie będą takie brzydkie. Dobrze, że się obudziłaś. - na twarzy Ryana pojawił się blady uśmiech.

Był wykończony. Zapewne siedział przy mnie cały ten czas razem z Raito.

- Zostawiam cię w dobrych rękach. Musze iść się przespać i nadrobić moje królowanie przez te ostatnie dni. Wpadnę do ciebie niedługo. - powiedział i wyszedł, a Raito za nim.

Zdziwiłam się, że wilk również mnie zostawił. W drzwiach stanął Oscar. Uśmiechnęłam się i usiadłam. Skrzywiłam się, bo bok zapłonął bólem.

- Nie tak szybko, mała. Odniosłaś poważne obrażenia. - podszedł do mnie i poprawił mi poduszkę, żebym się mogła oprzeć.

- Dzięki. Za wszystko. Myślałam, że tam zginę. - powiedziałam, kiedy usiadł na brzegu łóżka.

- Na szczęście zdążyłem cię uratować, moja księżniczko.

- Och, mój wybawco. Mam ci podarować białą, zasmarkaną chusteczkę jako dowód mojej wdzięczności?

- Och, moja księżniczko. Zatrzymaj ją. Jeśli jest zasmarkana, to już nie biała.

Po tych teatralnych wygłupach wybuchnęliśmy śmiechem, ale szybko go zdusiłam, bo bok znowu zapłonął bólem.

- A co z Toby? Gdzie ona jest? - zapytałam nagle.

- Tutaj, w szpitalu. Tylko na innym oddziale. - odpowiedział, ale miał dziwny wyraz twarzy.

- To chodźmy do niej. Na co jeszcze czekamy?

- Nie. Jeszcze nie.

- Czemu?

- Mała, proszę cię. Jeszcze nie.

Patrzyłam na niego zdziwiona. Wyglądał na zmęczonego. Jego piękne, złote oczy były smutne, jakby się czymś zamartwiał.

- Dobra, to gadaj. Co tu się do cholery dzieje? Mam wrażenie, że dobrze wiesz.

Westchnął.

- Chyba najwyższy czas, żebyś się dowiedziała. - powiedział po chwili ciszy.

Przełknęłam ślinę. Zapowiadało się poważnie. Oscar wyglądał poważnie. Jak nigdy.

- Nie będę owijać w bawełnę. Diablo jest pół demonem. Jego matka była Thanagarianką, ojciec demonem. Wiesz, że thanagariańskie DNA dominuje. Ale w tym przypadku, demoniczne również. Mieszanka wybuchowa. On ciągle walczy sam ze sobą.

- C-co? Ale jak to? - byłam w szoku.

Czyli to był naprawdę on. Te oczy, skrzydła, ta łapa, bo ręką tego nie można nazwać.

- To, co widziałaś, to częściowa przemiana. To był dopiero początek. Zjawiłem się w odpowiednim momencie. Nie wiem, co się stało. Odkąd jest z Toby, jest dużo spokojniejszy. Coś musiało wyprowadzić go z równowagi, doprowadzając do przemiany.

- Początek? - nie mogłam w to uwierzyć. - Dobra, powiedzmy, że ogarniam. Co to znaczy, że jest teraz dużo spokojniejszy?

- Emocje wyzwalają przemianę. Prawie zawsze był to gniew, a Diablo bardzo łatwo było zdenerwować, choć nieustannie nad tym pracował. Zdusił inne emocje, ale gniew to jego słaby punkt. Toby wszystko zmieniła. Nagle się otworzył, zaczął okazywać uczucia i nie skończyło się to końcem świata. Wyglądało na to, że okiełznał gniew.

- Ok.. ale jak to się stało, że go pokonałeś? Przecież on...

- Woda święcona.

A więc w tym niewielkim czymś była woda święcona. To wiele wyjaśnia, ale nie wszystko. Zanim Oscar użył wody święconej siłował się z Diablo. Wiem, co widziałam. Dorównywał mu siłą, a to znaczy, że...

- Nad czym tak intensywnie myślisz, co? - zapytał wyrywając mnie z zamyślenia.

Spojrzałam na niego. Nie, to niemożliwe. Serce zaczęło mi bić jak szalone. Łzy cisnęły mi się do oczu. Znam go tyle lat. On nie mógł być.... a może mógł? Nie, to nie może być prawda. Sprzeczając się z samą sobą, nie zauważyłam, że zaczęłam wygadywać moje myśli na głos.

- Mała, ty chyba nie myślisz, że ja... - zaczął, ale mu przerwałam.

- Czym ty jesteś?! - krzyknęłam ze łzami w oczach.

Oscar wyglądał na zaskoczonego. Bałam się odpowiedzi. Uważnie go obserwowałam, a on mnie.

- Hej.. mała, nie bój się. Jeśli chodzi ci o to, czy jestem demonem, to nie, nie jestem. - powiedział łagodnym głosem.

- Więc czym? Widziałam jak się z nim siłowałeś. To nie jest normalne. Nawet jak na Thanagarianina.

- Powiedzmy, że jestem wyjątkowy. Może kiedyś ci pokażę. - puścił do mnie oczko. - Jestem Obrońcą Thanagaru.

Wypuściłam powoli powietrze. Zaczyna mi odwalać chyba. Jak mogłam pomyśleć, że Oscar jest demonem. Przecież znam go tyle lat, jesteśmy blisko, ufam mu. Ale w takim razie czym jest?

- Obrońcą Thanagaru? - powtórzyłam zastanawiając się, co to znaczy.

- Moim zadaniem jest okiełznanie Diablo, kiedy straci kontrolę. Zawsze tak było. Od chwili, gdy spotkaliśmy się w szkole wojskowej jako mali chłopcy. Kiedyś, Diablo często tracił nad sobą panowanie. Czasami były ofiary, a czasami nie. Nie da się przewidzieć. Jakiś czas temu dostał takiego szału, że zniszczył swój poprzedni dom i budynki wokół. Pewnie o tym nie słyszałaś. Nie było cię już w szkole. A ja jeszcze tam uczyłem. I byłem z Toby.... właściwie wtedy już się sypało wszystko... była jakaś inna od kiedy go poznała... no, ale do rzeczy. Diablo poznał swoją pierwszą narzeczoną na wojnie. Uratowała mu życie, a sama stała się kaleką na resztę życia. Zamieszkali razem, bo Diablo czuł się zobowiązany, chcąc się jakoś odwdzięczyć, opiekował się nią. Po jakimś czasie zaręczyli się. Nikogo to nie zdziwiło, tylko mnie. Nic mi nie mówił, że planował zaręczyny, a co dopiero ślub. Według mnie niczego do niej nie czuł. Ona miała potężną moc. Podobną do mocy Toby. Potrafiła wejść mu do głowy i sprawić, żeby zrobił to, na co miała ochotę, więc pewnie chciała go wrobić też w małżeństwo. Była cwana. Przez długie lata jeździła na wózku, ale ja na własne oczy widziałem, że wcale go nie potrzebuje. Oszukiwała Diablo, a on niczego nie podejrzewał. Nosił ją na rękach. Nie widział, że ta zołza go wykorzystuje. Wielokrotnie chciałem go z tego wyciągnąć, ale ona oplotła go sobie wokół palca. Bez mocy nigdy by jej się to nie udało. Ale coś się zmieniło, kiedy poznał Toby.... zaczął zauważać, że jego narzeczona wcale tak bardzo go nie potrzebuje, że jest dużo bardziej samodzielna niż by się mogło wydawać, że go wykorzystuje, i że nie jest dla niej nikim więcej niż służącym. Chciał to skończyć spokojnie, bez wojny. Myślał, że go puści. Mylił się. Zauważył wreszcie, że włazi mu do głowy. Nie podobało mu się to. I to bardzo. Dawał jej ostrzeżenia. Ale ona nie słuchała. Za wszelką cenę chciała zatrzymać go przy sobie i pewnego dnia posunęła się za daleko. Diablo dostał szału. Wybuch jego mocy był tak silny, że rozniósł jego dom i wszystko wokół w pył. Łącznie z nią. Wreszcie się od niej uwolnił, ale stracił kontrolę nad sobą. I oczywiście kto musiał stawić mu czoła? Ja. Zawsze ja. Ale wtedy było inaczej. To co widziałaś, to nic w porównaniu z tamtym dniem. Prawie mnie zabił.... i kiedy ja wracałem do siebie w szpitalu, on... po tym wszystkim co dla niego robiłem, on spotykał się z Toby... zabrał mi ją... - westchnął. - Może to też moja wina, bo nie chciałem jej dopuścić do siebie... nie chciałem, żeby widziała mnie w takim stanie...

Zamilkł. Zacisnął pięści. Widziałam jak cierpiał. Tak bardzo cierpiał, a ja nie mogłam mu pomóc. Nie mogłam nic zrobić. Siedział ze spuszczoną głową i milczał. Przybliżyłam się do niego nie zważając na ból i przytuliłam go. Nic nie mówiłam. Wiedziałam, że był nieszczęśliwy. Podziwiałam go za to, że nie dawał tego po sobie poznać. Rozumiałam go, dobrze wiedziałam jak się czuje. Kiedy opuszczałam szkołę ze złamanym sercem, postanowiłam, że stanę się bardziej kobieca. Bo kto chciałby się spotykać z chłopczycą, lubiącą pograć na konsoli i poszaleć na motorze? Zapuściłam włosy, nauczyłam się chodzić w szpilkach, przeprosiłam się ze sukienkami i spódniczkami. Już żadna szmata nie odbije mi faceta. Siedzieliśmy w milczeniu jakiś czas, a potem Oscar przyniósł mi coś do jedzenia, oczywiście po konsultacji z lekarzem. Zostałam w szpitalu jeszcze kilka dni na obserwacji. Dzięki specjalnym opatrunkom, blizny z wielkim poszarpanych, zrobiły się cienkie i gładkie. Jakby podrapał mnie wielki kot, albo no nie wiem demon? Wypisali mnie. Ryan razem z Raito zabrali mnie do domu.

 

Ostatnio praktycznie bez przerwy pracuję. W domu ledwo zdążę się przespać. Sen z F nie powtórzył się. Z jednej strony dobrze, mogłem skupić się na pracy. Ale z drugiej strony, chciałem chociaż we śnie ją zobaczyć i dotknąć. Kolejna solowa misja. Trochę inna niż wszystkie. Miałem uratować jakiegoś porwanego dzieciaka. Nic łatwiejszego mi się trafić nie mogło. Wieża kontroli lotów przesłała mi współrzędne, komputer pokładowy wyznaczył trasę i poleciałem. Po pół godzinie lotu, wylądowałem niedaleko opuszczonego domu na zarośniętej dziwną roślinnością planecie. Naładowałem broń i ruszyłem w stronę budynku. Jak na opuszczony dom, było w nim sporo strażników. Chciałem zrobić to po cichu, ale rozprawiając się z nimi narobiłem trochę hałasu. Trudno, pewnie i tak już wiedzą, że tu jestem. Sprawdzałem każde pomieszczenie w poszukiwaniu dziecka. Drzwi przeważnie były otwarte, co mnie zdziwiło. W końcu trafiłem na zamknięte. Wyważyłem je kopniakiem i wparowałem do środka. Pusto, ale za to włączył się alarm. Rychło wczas. Zleciało się kilku uzbrojonych gości, ale każdy dostał po kulce, zanim zdążył we mnie wymierzyć. Padli sparaliżowani na ziemię jak bezwładne kłody.

- Pomocy! - usłyszałem cieniutki głos gdzieś z korytarza.

- Zamknij się, smarkaczu! - wrzasnął gruby, męski głos.

Usłyszałem głuchy odgłos, a potem płacz. Uderzył dziecko? Zabiję gnoja. Ruszyłem w kierunku, z którego dochodził płacz. Drzwi na końcu korytarza oczywiście były zamknięte. Wyważyłem je z bara i od razu padłem na podłogę. Gdyby nie refleks, moja głowa zostałaby odcięta od ciała. Na środku pokoju stał napakowany facet z kastetami w dłoniach. Za nim siedział przywiązany do krzesła chłopiec. Cały posiniaczony, z twarzą zalaną łzami, patrzył na mnie szeroko otwartymi, brązowymi oczami. Przeturlałem się w bok, a w miejsce gdzie przed chwilą leżałem wylądowała pięść z kastetem. Mało brakowało. Czy dziś jest jakiś dzień wyostrzonego refleksu czy coś? Po chwili stałem już na nogach gotowy do walki. Facet był ode mnie wyższy, a co za tym idzie trochę wolniejszy. Nie czekając aż zaatakuje kopnąłem go w brzuch, a potem szybko kolanem w nos, kiedy się pochylił. Zalał się krwią zgięty w pół. Chwyciłem go za rękę i wykręciłem ją do tyłu, na jego plecy. Mięśniak wydał z siebie niby jęk. Podejrzewałem, że jego mięśnie są sztucznie napompowane, żeby zrobić efekt super groźnego kloca. Bez problemu szarpnąłem jego ramieniem wyrywając je ze stawu. Wrzasnął z bólu. Kopnąłem go w krzyże i przywalił twarzą we framugę drzwi, lądując na ziemi. Odwróciłem go na plecy i postawiłem nogę na jego kroczu.

- Ty skrzywdziłeś to dziecko? - zapytałem.

Nie raczył na mnie spojrzeć. Gwałtownie przeniosłem ciężar ciała z nogi stojącej na podłodze, na nogę na jego kroczu. Wrzasnął i spojrzał na mnie przerażony. Chłopiec za mną wybuchnął płaczem.

- Zadałem pytanie! - warknąłem.

Zaczął kręcić głową na boki, chcąc zaprzeczyć, ale potem zaczął nią energicznie kiwać, potwierdzając. Strzeliłem do niego kilka razy. Gdyby nie dziecko, jeszcze bym mu dokopał. Podszedłem do chłopca i kucając odłożyłem broń na podłogę.

- Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy. - powiedziałem łagodnie. - Masz na imię Tony?

Patrzył na mnie przez chwilę, aż w końcu skinął lekko głową.

- Jestem Agent K z MAO. Zabiorę cię do domu.

Znowu lekko skinął głową. Rozwiązałem go, a on nagle skoczył, stanął mi na barku i po chwili już był za mną. Szlag. Chwyciłem broń i puściłem się za nim biegiem. Wybiegłem za nim z domu i w oddali zobaczyłem prawdopodobnie porywacza, szefa tej całej bandy z kijem bejsbolowym w dłoni. Jedno uderzenie w głowę i dzieciak nie żyje. Coś kazało mi biec ile sił w nogach do chłopca. W ostatniej chwili rzuciłem się na niego zasłaniając go własnym ciałem. Dostałem w bok. Dobrze, że nie w głowę, bo mógłbym stracić przytomność. Chłopczyk patrzył na mnie zszokowany tymi wielkimi, dziecięcymi oczami. Dostałem drugi raz, w plecy. Dałbym głowę, że słyszałem jak chrupnęły żebra.

- Oddawaj dzieciaka! - wrzasnął napastnik.

- Po moim trupie. - warknąłem wstając tak, by dalej zasłaniać chłopca.

W ostatniej chwili uniknąłem ciosu, ale facet znowu się zamachnął. Tym razem celował niżej. Nogi się pode mną ugięły i padłam na kolana. Chyba wyczerpałem dzienny limit uników. Przypomniałem sobie, że przecież mam broń. Wycelowałem i strzeliłem w niego tyle razy, aż mi się skończyły naboje. Prawie wszystkie były paraliżujące. Ostatni był prawdziwy, tak na wszelki wypadek. Trochę mnie poniosło. Czy ja go zabiłem? Nie wiem, gdzie padł ostatni strzał. Broń wypadła mi z dłoni, usiadłem na ziemi patrząc jak ciało porywacza pokrywa rosnąca plama krwi. Poczułem czyiś dotyk na ramieniu. Odwróciłem się i zobaczyłem chłopca ze łzami w oczach. Był przerażony. Wyciągnąłem ręce w jego stronę. Patrzył przez chwilę na mnie, po czym z płaczem wpadł mi w ramiona. Przytuliłem go. Jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego. Trzymając takie małe ciałko w ramionach, obudziło się we mnie coś, czego nie potrafiłem wyjaśnić. Chciałem go chronić za wszelką cenę.

- Jesteś bezpieczny. - powiedziałem cicho.

Podniósł głowę, żeby na mnie spojrzeć. Po jego policzkach spłynęło jeszcze więcej łez i znów przytulił się do mnie. Mimo woli uśmiechnąłem się i pogłaskałem go po głowie. Wstałem trzymając go w ramionach i ruszyłem do statku. Zanim do niego dotarłem, chłopczyk usnął. Chciałem go położyć w fotelu opuszczając oparcie, ale uczepił się mnie jak małpka. Nie wiedząc co zrobić, siadłem za sterami dalej go tuląc. Włączyłem auto-pilota i po pół godzinie byliśmy w kwaterze głównej MAO. Rodzice byli przeszczęśliwi, kiedy oddawałem im chłopca, który obudził się jak dokowaliśmy.

- Agencie K! Dziękuję! - krzyknął do mnie z uśmiechem machając mi na pożegnanie.

Odmachałem mu również się uśmiechając. Dostałem pochwałę od szefostwa. Wracając do domu, emocje opadły i zaczął mi dokuczać ból w prawym barku. Kiedy wyszedłem spod prysznica zauważyłem w lustrze, że całe ramię mam opuchnięte, a ból był coraz silniejszy przy każdym ruchu. Założyłem spodnie dresowe i już miałem zakładać koszulkę, gdy usłyszałem dzwonek do drzwi.

- No nareszcie. - usłyszałem jak tylko otworzyłem drzwi. - Co przychodzę, ciebie nie ma. Ile można pracować, stary.

Shaun nie czekając na zaproszenie wszedł do środka. Westchnąłem. Byłem zmęczony, chciałem się położyć spać mając nadzieję, że nie wezwą mnie znowu.

- No stary, właśnie miałem iść spać. - powiedziałem i ruszyłem w stronę łóżka. - Chcesz to sobie posiedź.

- Ej, Josh. Co z twoim ramieniem? - zapytał zamiast rzucić jakąś ripostą.

- A co ma być?

- Całe spuchnięte i jakoś dziwnie wystaje. To wygląda na uraz. Jedziemy do lekarza, trzeba zrobić prześwietlenie.

- Nigdzie nie jadę. Padam na twarz. Pewnie samo przejdzie. - rzuciłem siadając na łóżku.

- Stary, komu ty to mówisz? Ratownikowi medycznemu z wykształceniem fizjoterapeuty?

- Fizjoterapeuty? - zdziwiłem się. - Od kiedy?

- To mój pierwszy zawód. Ale znudziło mi się, bo nie przychodziły gorące laski na masaże, to zmieniłem profesję. - odpowiedział z szerokim uśmiechem.

Jasne, laski. Ciekawe, co tak naprawdę skłoniło go do zmiany zawodu.

- Teraz pojedziesz ze mną do lekarza? - zapytał.

- Nie mam siły, stary.

- To cię zaniosę, jak będę musiał. - rzucił we mnie koszulką. - Masz, ubieraj się.

Niedługo później byłem już po prześwietleniu. Dzięki znajomościom Shauna nie musiałem czekać w kolejce. Na szczęście nie było złamania, żebra też były całe. Diagnoza: uszkodzenie stawu barkowo-obojczykowego stopnia II z naciągnięciem więzadeł kruczo-obojczykowych i rozerwaniem więzadła barkowo obojczykowego. Czyli orteza przez co najmniej dwa tygodnie, a potem ćwiczenia rehabilitacyjne przez kolejne dwa. Do tego okłady z lodu i oczywiście zwolnienie z pracy. Plus leki przeciwbólowe i przeciwzapalne. Przynajmniej fizjoterapeuty nie muszę szukać.

- Stary, na przyszłość zapamiętaj, że bark to nie taran do wywarzania drzwi. - powiedział Shaun kiedy weszliśmy do mojego mieszkania.

- Daj spokój, robiłem to mnóstwo razy i nigdy nic mi nie było. - odpowiedziałem siadając na łóżku i ziewnąłem.

- Myślałeś, że jesteś ze stali? W końcu musiało jebnąć. Ciesz się, że tylko drugiego stopnia, bo inaczej musiałbyś mieć unieruchomiony bark na co najmniej osiem tygodni. Wyślę twoje zwolnienie do MAO, zrobię ci zapas lodu, a ty zażyj tabsy i idź spać. Wpadnę jutro, kaleko.

- Dzięki. - powiedziałem biorąc od niego szklankę wody i tabletki.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (15)

  • Tanaris 04.04.2017
    Kiedy dojdzie do spotkania F i K? Nie mogę się doczekać, 5 :D
  • Paradise 04.04.2017
    spokojnie Tanaris :D jeszcze trochę i się doczekasz :D dziękuje za komentarz i 5 :)
  • Paradise 04.04.2017
    dziękuje za anonimową 5 :) szkoda, że bez komentarza
  • betti 04.04.2017
    No stary, właśnie miałam iść spać. - powiedziałem i ruszyłem w stronę łóżka.
    Paradise masz trochę takich pomyłek... przeszczęśliwy razem. Przeczytaj jeszcze raz na głos, tak najlepiej wychwytuje się błędy.
    Jak zawsze przeczytałam z wielkim zainteresowaniem.

    Pozdrawiam.elka.
  • Paradise 04.04.2017
    omg naprawdę? nie zauważyłam, a tyle razy to czytałam.. dzięki, zaraz to poprawię :D dziękuje za komentarz i również pozdrawiam :)
  • katharina182 05.04.2017
    Sorki ze dopiero teraz sie za to wzielam, ale ostatnio jakos nie mam czasu:( Super rozdzial ci wyszedl. Bardzo fajnie opisujesz, a dialogi po prostu mnie zachwycaja. Juz to chyba Ci wczesniej pisalam. Wydaja mi sie tak lekko napisane i naturalnie.
    Dolaczam sie do Tanaris... i czakam na ich spotkanie:)
    To ze jest 5, to chyba jasne:)
  • katharina182 05.04.2017
    Acha i jakbyś chciała moją książkę kupić (w formie tradycyjnej oraz e-bookae-booka) to mogę ci linka posłać gdzie i jak.
    Możesz też mi na maila napisać. Jest podany na moim profilu.
    Pozdrawiam i miłego dnia życzę
  • Paradise 05.04.2017
    nie ma sprawy :D rozumiem, ja się cieszę, że w końcu udało Ci się znaleźć czas i do mnie wpaść :) Dziękuje bardzo, a wydawało mi się, że nie fajne są te dialogi tak jakoś xD już w następnym rozdziale się spotkają nie martwcie się :D dzięki za komentarz i ocenę :)
  • Paradise 05.04.2017
    Oczywiście, że bym chciała! i to w formie tradycyjnej, będzie ozdabiać moją półkę :D napiszę Ci maila :) również pozdrawiam i miłego wieczoru :D
  • mint.panda 06.04.2017
    Uwielbiam ten cięty język agentki i jej ostry humorek ! ;)
  • Paradise 06.04.2017
    dzięki za komentarz :D też to w niej lubię :D
  • Ayano_Sora 15.08.2017
    Kurde Tince śnią się koszmary z przeszłości, a Josh jakby nigdy nic ma wyuzdane sny. Rozwaliło mnie to, typowy facet <3 uwielbiam tą postać. Tinkę w sumie też. Namieszało się w tym rozdziale, zrobiło się groźnie. Już się wystraszyłam, że uśmierciłać Toby ._. To by (hi hi ja to jestem śmieszek) sobie biedaczka długo nie zabawiła w tym opowiadaniu xd bw szkoda mi Tinki z przeszłości, jeśli chodzi o tą stołówkę i przykro mi, że Josh był takim szmaciarzem, ale i tak go lubię xD lecę dalej.
  • Paradise 15.08.2017
    uwielbiam Cię <3 więcej takich śmieszkowych komentarzy <3
  • candy 17.10.2017
    "W końcu musiało jebnąć" XDD kolejne zdanie wygrywające cały rozdział. Nie piszę więcej, bo jestem na tel i trochę mi niewygodnie, ale przeczytałam, gwiazdkę zostawiam i lecę czytać dalej póki jeszcze mam czas przed zajęciami :D
  • Paradise 17.10.2017
    Jak miło Cię tu widzieć :D dziękuję :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania