Tragiczny przypadek pewnego geniusza

Pewnego wiosennego dnia postanowiłem sobie trochę odpocząć i usiadłem na ławce w parku naprzeciwko gmachu sądu rejonowego w G. Czekałem na mój termin rozpoczęcia rozprawy.

W pewnej chwili zobaczyłem, jak przyjeżdża karetka szpitalna, z zakładu psychiatrycznego. Z niej dwóch strażników wyprowadziło mężczyznę w wieku około czterdziestu lat. Był on ubrany niechlujnie, bo w ubiór pacjenta szpitala psychiatrycznego. Nieszczęśnik, na którego rękach zaciśnięte były kajdanki, takie inne niż te policyjne. Wyglądał on blado i słabo, tak jakby dni jego już policzono i w niebie i na ziemi. Był to widok z natury swojej rzadki, że chorych psychicznie przywożono do sądu. Żal mi się go zrobiło, bo na stare moje lata budziło się we mnie pewne współczucie, patrząc się na to, co się dzieje świecie. Nawet przypominało się mi pewne wydarzenie z ubiegłych lat.

Tak, swego czasu to miałem do czynienia z przypadkiem, właśnie natury psychiatrycznej. Zdarzyło się to około trzydziestu lat temu. Wtedy to rozpoczynałem swoją praktykę adwokacką. Nie miałem jeszcze klientów, bo tak zawsze bywa na początku, zatem siedząc w ciszy gabinetu od kilku dni czekałem na jakieś pierwsze zlecenie. A tu nagle usłyszałem mocne pukanie do drzwi. Po chwili pokazał się młody mężczyzna, trochę zaniedbany i nieogolony, a przy tym w starym ubraniu, z którego już przy pierwszym kontakcie wydobywał się odór szpitalnego fenolu – środka do dezynfekcji.

- To ja, do pana adwokata! Mam zlecenie i to poważne – powiedział i nie czekając na żaden znak, wszedł do środka i nawet usiadł przy stoliku nieproszony. – Zlecam ją panu i mam nadzieję, że stanie pan na wysokości zadania. To sprawa częściowo kryminalna, ale bardziej rodzinna. Chcę, żeby otoczono mnie opieką prawną z powodu zagrożenia, jakie stwarza mi moja rodzina. Oni po prostu chcą mnie okraść i to z tego, co najważniejsze w moim życiu. Posiadam pewien patent, a właściwie to pomysł na zrobienie fortuny. Daję Panu jedną trzecią część z dochodu, który siłą rzeczy przyniesie mi jego realizacja. To genialny pomysł na zrobienie fortuny – powiedział wyraźnie, oczekując na moją zgodę.

- Cóż to za pomysł? - zapytałem się łagodnie, ale z pewnym niedowierzaniem, gdyż blada twarz owego klienta i jego nerwowe ruchy zaczęły wzbudzać u mnie wątpliwości. – Jak to się stało, że zgłasza się pan akurat do mnie?

- Po prostu przechodziłem ulicą i zobaczyłem tabliczkę z nazwą pańskiej kancelarii, wiec postanowiłem skorzystać.

- A teraz do rzeczy? Skąd pan przybył i w czym jest problem?

- Moja rodzina bezpodstawnie oskarżyła mnie o szaleństwo i z tej przyczyny pod przymusem umieszczono mnie w zakładzie psychiatrycznym. Spędziłem tam kilka tygodni. Dziś jednakże wypuszczono mnie, bo uznano, że nie ma żadnych podstaw do dalszego przebywania w tym szpitalu.

- A dokładniej, co było przyczyną?

- Moja rodzina chce mi wyrwać z głowy, znajdujący się tam pomysł. Robili wszystko, aby mi go zabrać, nawet stosowali przemoc, a ostatecznie doszli do wniosku, że tylko lekarze przy pomocy farmakologii wydostaną na zewnątrz cały mój pomysł na fortunę. Podzielę się z nią z panem, jeśli pan obroni mnie przed atakami rodziny i lekarzy. Ten pomysł tkwi mocno w mojej głowie, bardzo głęboko i czasami mnie boli w tym miejscu – wskazał ręką na tylną część głowy i przez chwilę pocierał dłonią, tak jakby chciał tym ów ból zlikwidować. - Pan chyba domyśla się, że niektórzy ludzie rodzą się geniuszami, ale świat ich nie chce uznać — dodał cichym i żałosnym głosem.

- Szanowny panie, nie wiem, czy pan dobrze trafił, bo sprawa pańska nie dotyczy zakresu mojej specjalności – powiedziałem mu tak, bo zrozumiałem, że to chyba inny przypadek niż ten natury adwokackiej. Znając z opowiadań różnych moich kolegów historyjki o szaleńcach lub zwariowanych klientach, postanowiłem się go pozbyć, i to w sposób nazwijmy delikatnie dyplomatyczny.

- Takim przypadkiem zajmuje się mój kolega, też adwokat. On ma kancelarię kilka ulic dalej. Proszę do niego się zgłosić, to specjalista od tak skomplikowanych spraw. Oto adres! – podałem mu na kartce szybko napisany adres kancelarii kolegi. Mając nadzieję, że ten niechciany klient tam się zaraz uda, postanowiłem zadzwonić i podać szczegóły sprawy. W końcu po to się ma kolegów adwokatów. Jednakże zaczęły mną targać wątpliwość, zwłaszcza gdy zauważyłem, że mój gość zaczął się trząść na ciele, a na twarzy pojawiły się grymasy, skurcze i trochę piany w ustach. Ten widok wstrząsnął mną.

Postanowiłem dowiedzieć się czegoś więcej o nieznajomym.

- A pana to, z jakiego szpitala wypuszczono? – zapytałem się spokojnie, nie chcąc wzbudzać u niego żadnej podejrzliwości.

- A no, z tego na ulicy Karmelickiej, no wie pan, to zamknięty zakład a tylko nielicznym i to rzadko kiedy udaje się go opuścić – powiedział i spojrzał na mnie podejrzliwie.

Nie miałem wyjścia, bo ogarnął mnie strach, musiałem go wyprosić i wskazałem mu ręką na drzwi. Jednakże gość oburzył się, wstał i trzasnął dłonią w stół.

- Dobrze pójdę tam, do tego pańskiego kolegi, ale jak on mi nie pomoże, to wracam do pana i wtedy to już inaczej porozmawiamy – spojrzał na mnie groźnie i wyszedł z gabinetu.

Nie pozostało mi nic innego, jak szybko zadzwonić do tego szpitala na Karmelickiej. Wziąłem książkę telefoniczną i znalazłem szybko numer telefonu.

- Tak to prawda, uciekł dziś w południe ze szpitala groźny pacjent. Dobrze, że pan zadzwonił. On jest niebezpieczny. To przypadek chorego psychicznie, na którym ciąży zamordowanie rodziców oraz starszego brata. Proszę zabezpieczyć drzwi i nikomu nie otwierać. Wkrótce pojawi się policja. Nasi ludzie jadą teraz pod wskazany przez pana adres kancelarii adwokackiej – powiedział do mnie poważnym tonem lekarz dyżurny.

Potem szybko zadzwoniłem do kolegi adwokata, aby odpowiednio przygotował się na spotkanie, licząc na szybkie działanie policji.

Sprawa ta nie dawała mi spokoju, bo tak naprawdę to myślałem sobie, że moje pierwsze spotkanie z klientem, w mojej nowo otwartej kancelarii będzie wyglądać inaczej i nie zacznie się od skandali psychiatrycznych.

Po jakimś czasie ponownie zadzwoniłem do mojego kolegi, wyjaśniając mu całą historię jeszcze raz. Dowiedziałem się przy okazji od niego, że owego chorego psychicznie mordercę ujęto tuż przy wejściu do kancelarii. W kaftanie bezpieczeństwa zawieziono do zamkniętego zakładu psychiatrycznego. Z tego, co po kilku miesiącach się dowiedziałem, zmarł on tam w obłędzie, ciągle krzycząc, że ma w głowie pomysł na fortunę, lecz nikt o jego wynalazku nic więcej się nigdy nie dowiedział.

.........................................................

Wyjaśnienie dla duszy nieumytej!

Przed 1939 rokiem były karetki przy szpitalach psychiatrycznych, ubiory szpitalne oraz szpitale o nazwie psychiatryczne. W tym tekście nie ma żadnej sugestii, że chodzi tu o czasy współczesne.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Enchanteuse 24.10.2017
    Parę błędów, drobnostek właściwie:

    "jakby nieproszony." - "jakby" niepotrzebne. On jest naprawdę nieproszony, nie padły przecież żadne słowa z ust adwokata.

    "Jak to się stało, że akurat zgłasza się pan do mnie?"
    - tutaj może lepiej byloby położyć akcent na "akurat"?:

    "... że zgłasza się pan akurat do mnie?"

    "Wstrząśnięty tym widokiem chciałem dowiedzieć się dokładniej, skąd przybył." - pierwsza część zdań nijak ma się do drugiej. Nie wiem, może warto byłoby podzielic to na dwa zdania?

    "Ten widok mną wstrząsnął. Postanowiłem dowiedzieć się czegoś więcej o nieznajomym. / dowiedziec się, skąd właściwie przybył.

    W sumie ciężko mi napisać coś konstruktywnego - tekst jest dość krótki; nie wzbudza emocji. Przynajmiej u mnie nie wzbudził. Nie wiem, jaki był Twój zamysł jako autora, ale tych dwóch rzeczy raczej nie udało Ci się osiągnąć. Paradoksalnie, najbardziej podobała mi się końcowa wstawka. Dla dusz nieumytych. Ładne.
  • Zaciekawiony 24.10.2017
    "sprawa była zwykła" chwilę potem: "karetka szpitalna, ale nie ta zwykła" po czym zaraz "w zwykły ubiór pacjenta". Jak się jakieś określenie do myśli przyczepi, to czasem trudno zauważyć, że nie jest zwykłym jego częste powtarzanie.

    "w zwykły ubiór pacjenta szpitala psychiatrycznego" - czyli w jaki? Nie bardzo się znam na strojach współczesnych ani tym bardziej na tych przedwojennych.

    "na którego rekach" - rękach

    "i nawet usiadł przy stoliku jakby nieproszony" - jakby nieproszony ale też jakby był poproszony, choć go nie proszono. Coś się tu pomieszało.

    "powiedział i spojrzał na mnie podejrzliwie." - powiedział to trzęsąc się na całym ciele i tocząc pianę z ust?

    "Przed 1939 rokiem były(...) szpitale o nazwie psychiatryczne." - no nie wiedziałem...

    Opowiadanie nie ma pomysłu, brak mu wyraźnego zakończenia a początek jest bardzo pretekstowy. Ot jeden dialog i streszczenie zakończenia. Nie wydarzyło się w nim nic przykuwającego uwagę.
  • Zaciekawiony 31.05.2020
    Patrząc z perspektywy lat widać pewien regres, bo teraz całe nowe teksty stanowią streszczenie sytuacji a nie jej przedstawienie. Stąd wrażenie, że autor prześlizguje się po wierzchu i o nic mu nie chodzi. A dodawanie do tekstów wyjaśnień "bo czytelnik na pewno nie rozumie więc objaśnię" tylko pogarsza efekt, bo nikt nie lubi być z góry traktowany jako niedomyślny.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania