Poprzednie częściTRON 1

TRON 6 i 7- ostatni

VI. 

 

Carstwo.

Kompleks ruin rzymskich miast. Na drodze walały się sterty gruzu i desek. Mglista poświata falowała ponad ziemią, zniechęcając do zapuszczania się dalej. Pośród niej nieraz pojawiały się szyderczo wykrzywione usta czy smugi poszukujące czegoś żywego. Zmrużyłam oczy próbując się dopatrzeć skali zagrożeń występujących w tym obszarze.

Zresztą... czy to było ważne? Po cóż analizowałam, skoro ta analiza nie miała mieć żadnego wpływu na podjętą przeze mnie decyzję.

Biorąc głęboki wdech ruszyłam dalej.

Gdy wkroczyłam w panoszącą się tu mgłę moja powłoka zaczęła drżeć. Zostało tu przelanej wiele krwi. Wiele niepotrzebnej krwi.

Szłam wolnym krokiem starając się unikać smug, które zdawały się krążyć wokół mnie. Nie były to demony same w sobie, acz jedynie ich wspomnienie zamknięte we mgle. Skąd to wiedziałam? Nie miałam pojęcia. Po prostu tak było i już. Nad niektórymi rzeczami nie warto było się zastanawiać.

We mgle ledwo co widziałam. Zupełnie jakby ktoś nałożył mi na oczy białe prześcieradło i kazał macać na oślep drogę do wyjścia.

Westchnęłam ciężko. Nie miałam pojęcia jak długo szłam. Jedynie przed siebie, modląc się w duchu by mgła znalazła wreszcie swoje ujście. 

Nagle bransoleta pociemniała. Zaatakował mnie z lewej strony. Jego szybkość na szczęście nie przerosła mojej. Rozpołowiłam go nożem. Nie tyle co większy, a stał się wyraźnie ostrzejszy. Upiór rozpłynął się we mgle.

Zmrużyłam oczy. Skąd ona się tu w ogóle wzięła? Była gęsta i ciężka. Nie można było przed nią uciec. Wypełniała nozdrza, gryzła w oczy... Tereny te znacznie różniły się od tych, w które do tej pory się zapuszczałam. Czułam tu coś... dziwnego. Coś, czego nie potrafiłam ani określić ani zrozumieć. Im głębiej zapuszczałam się w stronę Pustkowia, tym trudniej było mi przebywać we mgle. Zupełnie jakby z każdym moim krokiem jej przybywało i stawała się coraz bardziej przytłaczająca. Nie marzyłam o niczym innym jak tylko o jej opuszczeniu. Musiałam jednak kroczyć dalej. Oh, ile ja bym dała za ten teleport. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak on ułatwiał nam życie. No. Życie- nieżycie. Ciekawa byłam czy profesorkowy teleport funkcjonowałby bez zarzutu również tutaj skoro tereny te nie należały do ich "włości".

Bransoleta pociemniała w jednym ułamku sekundy. Nie zdążyłam nawet zareagować. Cios wymierzony został wprost w nią, niczym planowany. Rozpadła się na kawałki, a demon przypominający chłopca, którego twarz zastygła w wiecznym szyderstwie stanął naprzeciw mnie. Przyszykował się do ataku. Nie czekał. Odskoczyłam, gdy wybił się w powietrze i zatopił ciężkie dłonie w podłożu. Otworzyłam przerażona oczy, gdy zorientowałam się, że uderzenie to wyżłobiło krater.

Co to było?

Choć szok sparaliżował moje ciało zmusiłam się do kolejnego uniku. Stwór ten emanował czymś równie złowrogim, co całe to miejsce. Ponadto był potężny. O wiele bardziej potężny niż stwory, z którymi do tej pory się zmagałam. Czym był? Nigdy wcześniej go nie widziałam.

Przechylił głowę na bok, jakby czekając na zabawę. Straszne...

Sparowałam nożem jego cios. Długa dłoń, wbiła się w ostrze jak w masło. Chłopiec zaryczał odskakując i przyciskając strzępki dłoni do piersi. Zdenerwowałam go. Rozwarł szeroko paszczę wydając z siebie przeciągły ryk. Rzucił się na mnie jak zwierzę.

- Rozwaliłeś mi bransoletę- uświadomiłam sobie czując jak znikąd przychodzi do mnie wściekłość. Złość dodawała sił. Nawet wtedy, gdy całkiem ich brakowało. Chwyciłam mocniej nóż tnąc w powietrzu na oślep. Chłopiec nabił się wprost na ostrze, a czarny pył, który z niego pozostał spadł wprost na mnie. Poderwałam się na równe nogi sprawdzając czy jestem w jednym kawałku. Odetchnęłam z ulgą. Byłam. Przeżyłam. Cudownie.

Spojrzałam na resztki bransolety bez której moja pewność siebie spadała o trzydzieści procent. Nie oszukujmy się. Była niezawodnym wynalazkiem. Szczególnie w takim miejscu. Pokręciłam zrezygnowana głową. Zawsze miałam takie szczęście.

Teren Carstwa zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Gdy w końcu udało mi się wyjść z przytłaczającej mnie mgły, poczułam ulgę jakiej nie czułam dotąd nigdy wcześniej.

Odetchnęłam głęboko mierząc wzrokiem Pustkowia. Odebrało mi mowę.

Wypłowiałe, suche ziemię zalegały zewsząd. Nie było tu dosłownie nic. Ani demonów. Ani duchów. Tym bardziej jakichkolwiek ich śladów. Zastanawiałam się czy, aby na pewno powinnam tam iść. Jednak biorąc pod uwagę fakt, że udało mi się zajść tak daleko nie widziałam dla siebie drogi powrotu. Ścisnęłam mocniej nóż ruszając naprzód. Grunt zdawał się trzeszczeć pod moimi stopami Wszystko co mnie otaczało było martwe.

Tak jak mówił Stalker poczułam to.

Uczucie tak paskudne, ciężkie, złe, obrzydliwe... Mogłabym użyć jeszcze wiele innych negatywnych określeń, jednak żadne z nich nie oddało by tego, co sobie myślałam. Czułam nie tyle co jego- samozwańczego króla, a ból jego ofiar, ich lament, ich zawodzenie. Jakim sposobem Stalker mógł tu przebywać i iść dalej? Czy to ignorował? Czy dało się to ignorować?

Zacisnęłam szczęki, próbując to odpędzić. Nie mogło we mnie wejść. Inaczej padłabym na ziemię i stałabym się częścią jego wielkiego projektu.

Faktycznie miałam nierówno pod sufitem. Kto normalny szedłby dobrowolnie na śmierć? Kto normalny oddawałby się w ręce Lucka, tylko po to by to zobaczyć?

Westchnęłam ciężko.

Wiedziałam, gdzie miałam iść. To uczucie było tak potężne, że samo prowadziło mnie do celu. Dreszcze przechodziły mnie na samą myśl, o tym co miałabym tam zobaczyć, jednak jak wspominałam wcześniej ciekawość zawsze brała u mnie górę nad rozsądkiem.

Kompas prowadził mnie na wschód. Bynajmniej tak mi się wydawało. Wszystko wyglądało tu jednakowo. Ciężko było mi ot tak określić kierunek w jakim się poruszałam, ale mój umysł podpowiadał mi, że to wschód, więc mu ufałam.

Szłam długo. Bardzo długo. Nie wiem nawet po jakim czasie zaczęłam czuć nie tyle co zmęczenie, a znużenie jednostajną wędrówką, której nie widziałam końca. Dla urozmaicenia czasu zaczęłam sobie nucić. Lepsze było to, niż słuchanie jęków dochodzących zewsząd. 

Szybko jednak zamilkłam zwalniając kroku. Uczucie stawało się coraz silniejsze. Byłam już bardzo blisko. Przeszłam jeszcze kilka metrów i zatrzymałam się gwałtownie, niemal tracąc równowagę.

Dlaczego?

Stanęłam na krawędzi przepaści. Precyzując: czeluści. Ogromnej i głębokiej. Dziura zionęła czarnym ogniem, którego języki zdawały się tańczyć w rytm muzyki słyszanej tylko im.

Otworzyłam przerażona oczy po czym zajrzałam w jej głąb.

To było jak mantra. Hipnoza od której nie potrafiłam się uwolnić.

Białe smugi wiły się i wierzgały pośród ciemnych płomieni. te zaś wypalały je od środka czyniąc z nich swoich wojowników. Krajobraz przed moimi oczyma falował. Czułam się jakbym patrzyła na fatamorganę, od której nie mogłam oderwać wzroku, choć pragnęłam to zrobić w tej chwili.

I wtedy zobaczyłam jego.

Moja dusza w jednej chwili oziębła. Dreszcz zimna przeszedł mnie na wskroś, zaś ja nie potrafiłam go powstrzymać. Wielka, czarna maska wyłoniła się spośród płomieni, szczerząc się w paskudnym uśmiechu. Przypominał mi poniekąd chłopca, z którym wcześniej się zmagałam. Za nic w świecie nie chciałabym ujrzeć jego prawdziwej postaci skoro ta neutralna średnio mi się spodobała. Był coraz bliżej, zaś ja nie potrafiłam zmusić się do ruchu.

Moja dusza została sparaliżowana.

Był paskudny.... Najpaskudniejszy. Samo patrzenie na niego odbierało mi wszelkie funkcję życiowe. A więc tak wyglądał ktoś..  czy raczej coś, co całkowicie poddało się ciemności.

Już prawie mnie miał.

O nie...

Spróbowałam zmusić moją rękę do ruchu, by spróbować wbić w niego nóż, choć wiedziałam, że było to bezsensowne. Cóż miałam zrobić? Wiedziałam, że ta wędrówka nie miała skończyć się dobrze, jednak nie wiedziałam, że miało nastąpić to tak prędko.

Poczułam uderzenie. Coś popchnęło mnie w głąb czarnej dziury. W ostatniej chwili się ocknęłam i chwyciłam się dłońmi krawędzi urwiska.

Lucek zniknął. No ale ja nie.

Zwisałam bezwładnie tuż nad otchłanią, a ciemne języki ognia smagały mojego ducha czyniąc go coraz cięższym i cięższym. Zupełnie jakby każdy ich dotyk miał dokładać mi dodatkowy balast do uniesienia. Mogłyby mnie po prostu wciągnąć, jednak zło zawsze się bawiło. Tak i było w moim przypadku.

Zamachnęłam się nogą próbując je odgonić, a w zamian dostałam ich dodatkową porcję.

No pięknie.

Zaklęłam siarczyście pod nosem próbując podciągnąć się na ramionach, jednak mój ciężar znacznie przewyższał moje możliwości. Oh, mogłyby już dać spokój i mnie po prostu zabić.

Moje palce zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Z wolna traciłam styczność z gruntem. Jeszcze chwila, a miałam tam zlecieć.

Cudownie.

Odganiając płomienie, raz jeszcze spróbowałam się podciągnąć i była to chyba jedna z najgorszych decyzji w całej mojej dotychczasowej egzystencji.

To było oczywiste- nie zdołałam się chwycić.

Czułam, że zaczynam spadać w dół, a dziura wciąga mnie w głąb siebie. I poczułam też jak czyjaś ręka wyciąga mnie z powrotem na górę.

VII. 

 

- Myślałem, że już po Tobie.

Spojrzałam na Stalkera oczami wielkości pięciozłotówek, gdy ten machał przede mną poczerniałą na wieki bransoletą.

- Miałem dwie. Gdy demon zniszczył Twoją, moja automatycznie straciła na swej wartości. Musiałem sprawdzić czy żyjesz. Ciekawość zawsze bierze u mnie górę nad rozsądkiem.

Ta, skądś to znałam.

Biegliśmy dość długo. Byleby znaleźć się jak najdalej od czeluści. Zatrzymaliśmy się dopiero za granicą Lasów Galijskich. Teraz wpatrywałam się w niego jak idiotka, nie mogąc uwierzyć w to, co rozegrało się kilka chwil temu.

- Dlaczego?- zapytałam ze ściśniętym gardłem.

Uniósł brew, ewidentnie zdziwiony moim pytaniem.

- Co, dlaczego?

- Dlaczego po mnie przyszedłeś? Przecież on już wie.

Uniósł kącik ust, wyrzucając bransoletę za siebie. Gdy zetknęła się z gruntem, rozsypała się.

- To nieistotne, Mulan. Naprawdę myślałaś, że zostawię Cię na pastwę losu?

Zmrużyłam oczy.

- Właśnie tak myślałam.

Roześmiał się.

- Wydaję się być, aż tak bezduszny?

- "Bezduszny" to określenie w żaden sposób nie pasujące do sytuacji- zauważyłam.- I co teraz? Gdy on już wie? To kwestia czasu nim cię wyśledzi.

- Nim NAS wyśledzi.- poprawił mnie.-  I myślę, że nie damy się wyśledzić. Jest nas dwójka. Razem jesteśmy silniejsi nie sądzisz? Nie ma tu nikogo prócz nas i nikt prócz nas tam nie był. Nikt o tym nie wie. Zresztą... co mamy do stracenia? Sama to widziałaś. Wiesz co się dzieję.

- Co ty kombinujesz?

- Nic. Skoro utkwiliśmy tu już na zawsze, chyba nie chcesz spocząć na laurach?

- Nie zamierzam.

Puknął mnie palcem w czoło, a ja pomyślałam przez chwilę, że zaraz wybuchnę od środka.

- A więc będziemy walczyć.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania