Trupobus (1z2)

Jesienny czwartek mijał niespokojnie w miejskim gwarze. Ludzie chodzili ulicami we wszystkich kierunkach, czasami zataczając nieświadomie okręgi. Ogólne rozdrażnienie i podenerwowanie wisiało w powietrzu od samego rana. Trudno było określić, co jest tego przyczyną. Może najprościej — ludzka natura. Albo kilkaset tysięcy złych myśli krążących w głowach każdego. Obyś zdechł, zgnił, spłonął w piekle albo najgorsze — został politykiem. Dworzec autobusowy nie był wyjątkiem. O ile latem wyglądem mógł koić oko i przy okazji serce, a zielone krzewinki pobudzały nozdrza do pochłaniania świeżych haustów powietrza, tak jesienią można było o tym pomarzyć. Odpychające, stroszące gołe gałązki badylaki bez liści wyglądały bardziej, jak zamrożone w czasie potwory, które nocą dziarsko pałętają się po peronach dworca, rzężąc przeraźliwie. A oszklony dach tylko przypominał, że niebo to teraz kłąb szarych, brudnych chmur zmieszanych ze smogiem. Ludzkie cienie maszerowały od niechcenia między peronami, w milczeniu, pogrążone w kłótni, albo zwykłej depresji. Taki mamy klimat.

Roskin, jak nikt inny znajdował uciechę w depresyjnej aurze listopadowego czwartku. Mimo porywistego wiatru sterczał przed wejściem do poczekalni w ciepłym uniformie ochroniarza. Czarna czapka zasłaniała wydatne zakola, a rękawiczki blizny na dłoniach. Długa historia z tymi bliznami. Na pewno bolało i raczej zostaną z nim do śmierci. Roskin uśmiechał się wydatnie, co jakiś czas zmieniając miejsce obserwacji. Na obecnym stał już dobre dwadzieścia minut. Autobus, który wjechał niezgrabnie na peron drugi, zainteresował mężczyznę. Kierowca wyglądał na zaspanego albo pijanego. Rozpięta kurtka i koszula odsłaniały piwny brzuch zarośnięty lasem kręconych włosów. Roskin podszedł do kierowcy, aby rozmyć wątpliwości.

— Wszystko ok? — rzucił w pół drogi.

— Pewnie, że tak. Jest oł kej — wymamrotał kierowca. — Tylko na ostatnim przystanku źle mi było, znaczy, zrobiło się. — Nogi mężczyzny trzęsły się coraz mocniej.

— Pił pan coś? Wódkę może, albo wino jakieś?

— Coś, coś, nie. Nic. Tylko wodę, dużo, bo pić chciało się.

— A gdzie ona? — drążył dalej Roskin. Że facet był pijany, wiedział, ale ciekawość pchała go dalej.

— W środku. Tam, o — wskazał kierowca.

Roskin wziął butelkę z domniemaną wodą i odkręcił korek. Powąchał. To była na sto procent woda. Napił się i tylko potwierdził, co ustalił przed momentem. Facet nie kłamał, a Roskin nie miał głowy do rozwiązywania cięższych zagadek. Niby zwykła woda, kierowca pijany podjeżdża na peron, a jego trasa z ostatniego przystanku wynosiła dobre dwadzieścia kilometrów. Nic się nie zgadzało. Kiedy Roskin przyglądał się zawartości butelki niczym zawodowy laborant, kierowca nagle osunął się po boku autobusu i upadł obok. Cienkie strużki krwi popłynęły ze skroni, nosa i ust zbiegając się we wspólnym punkcie i tworząc tam małą kałużę. Roskin przytomnie sprawdził tętno. Nie wyczuł nic.

— A więc trup i do tego pijany — westchnął. Teraz pośpiech ograniczył jedynie do wbiegnięcia do poczekalni, gdzie huknął aby wezwać ambulans.

Obok nieboszczyka w ciągu kilku minut zebrał się tłum gapiów. Wszyscy z pogardą spoglądali na zwłoki, czując odór alkoholu.

— Stary głupiec, po pijaku ludzi wozi. Zbiłby kogo. Dobrze mu — syknęła jakaś baba.

— Tak, kara boska nadeszła. Smaży mu się zad w piekle — wtórowała jej druga.

Zamieszanie przeradzało się w zbiorowe bezczeszczenie zwłok. Kopanie, przeklinanie i sprośne żarciki na ucho. Takie tam, sprawiedliwe osądzanie nieboszczyka. Każdy w tłumie był sędzią. Ale takim bez opaski na oczach, bo wtedy nie widziałby na kogo gada.

Kiedy Roskin wyszedł z powrotem na zewnątrz, tłum nadal osaczał zwłoki. Matki ze swoimi pociechami przedzierały się przez zbiegowisko, a kiedy w końcu dotarły do samego centrum, słychać było:

— Tak skończysz, jak nie posprzątasz pokoju.

Roskin westchnął. Wolał poczekać na ambulans i poprzyglądać się jak medycy rozganiają towarzystwo. Ci zjawili się niebawem. Oczywiście na początku za cholerę nie mogli dostać się do trupa, bo szczelna bariera z przepoconych ciał stała niewzruszona niczym mur.

— Co z wami?! Wypierdalać od trupa, bo nam robotę zatrzymujecie! — Twarde polecenie rozniosło się echem po dworcu. Nastała nieręczna cisza, a tłum rozstąpił się tworząc przejście.

Roskin obserwował. Otarł rękawicą koniec nosa i luźno myślał o ciekawie przebiegającym czwartku. Teraz częsty taniec martwych liści na pustym peronie jawił się jak błaha popierdółka. Ludzie niechętnie rozstąpili się, aby umożliwić medykom dostęp do martwego kierowcy.

— Sprawdź, czy ma dokumenty? — polecił jeden z nich. Sam trzymał się na uboczu, widząc że tłuszcza nadal nie wybaczyła nieboszczykowi przewinień za żywota.

— Nie ma. Pewnie w autobusie są.

Kiedy obaj przystąpili do zabierania zwłok, niespodziewanie drogę zagrodziła im zgarbiona staruszka z mętnym wzrokiem i cerą jakby wyjętą wprost spod wałka do ciasta.

— Nie. Zostanie tu i my się nim zajmiemy.

Medycy zbaranieli, Roskin podobnie, choć starał się to ukryć.

— Zabieramy go. Ten człowiek nie żyję, a pani chyba nie wie gdzie takich miejsce.

— Groźby? Grozisz mi? Pijaka co mógł zabić niewinnych ludzi ,chcecie do kostnicy, a potem co jeszcze? Pochować?! — Twarz staruszki napięła się i posiniała ze złości. Oczy przeszły krwią, z nosa sączył się wodnisty glut. To było coś więcej niż gniew. Nawet jej garb zaczął niepokojąco pulsować, jak wrzód mający chęć pęknąć. Tłum wtórował jednym głosem staruchę, która szybkim ruchem złapała za rękę medyka i wymierzyła celny cios w kroczę, badylowatą nogą.

Na poczekalni nie było praktycznie nikogo, może oprócz woźnej i ekspedientki w małym sklepiku.

Roskin wszedł do środka lekko rozbawiony. Starsza sprzątaczka, widząc go, na początku cicho umknęła za drzwi, a kiedy upewniła się, że ten nie widzi jej, wślizgnęła się do sklepiku.

— Ej, Mańka, jesteś? Wszedł. Powtarzam, wszedł tu. Zakomunikuj — wyszeptała, po czym zniknęła za drzwiami pokoju woźnych.

Ekspedientka wykonała jeden telefon. Nie minęło dziesięć minut, a na poczekalni pojawili się ubrani w fioletowe płaszcze przeciwdeszczowe mężczyźni. Czterech.

— Roskin Mazurnow? — bąknął jedne z nich.

Odwrócił się powoli. W ręku nadal trzymał bagietkę zakupioną przed chwilą w barze.

— Ja, zgadza się. A jaka sprawa?

— Widziały gały, na co się pisały — Ostatni wyraz zabrzmiał już tylko w ciemnej chmurze, zaraz po tym, jak nieprzytomny Roskin upadł na podłogę poczekalni.

Następne częściTrupobus (2z2)

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • JamCi 06.11.2019
    Tradycyjnie przyjdę z mózgiem, jak tylko odzyskam...
  • marok 06.11.2019
    musisz go lepiej pilnować
  • Berkas 06.11.2019
    marok ciągle go gubi
  • JamCi 06.11.2019
    marok no staram sie, ale ginie mi co i rusz.
  • Berkas 06.11.2019
    Przeczytałem, podobało mi się. „— Tak skończysz, jak nie posprzątasz pokoju." wypowiedź mamusi szczególnie. ;)
  • marok 06.11.2019
    dziękuje :)
  • Józef Kemilk 06.11.2019
    Bardzo dobre opko. Ciekawa fabuła, dobre opisy, super dialogi. 5
    "Ten człowiek nie żyję", raczej "żyje"

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania