Poprzednie częściTrzcina na wietrze 1

Trzcina na wietrze 2

Właściwie powinien już wracać, ale niedaleko był tartak do kupienia i został. Załatwiając interesy, po drodze, odwiedził Kasię. Spodziewał się obrazu nędzy i rozpaczy, tymczasem zobaczył przez przeszklone drzwi elegancką kobietę. Stała przy sztaludze i malowała, obok stał lekarz i dozorował zajęcia terapeutyczne. Wyszła do salki dla odwiedzających, ale nie mieli o czym rozmawiać. Po jakimś czasie, oboje byli zmęczeni krępującym milczeniem; podała mu rękę na pożegnanie i rzekła:

-Dziękuję ci bardzo, że przyjechałeś, teraz widzę, jak bezsensowna była moja tęsknota i czekanie, i cała ta bezsensowna miłość. Jesteś zwykłym zerem niewartym jednej mojej łzy!

Roman czuł, jak wali mu serce po tym ciosie. Biegł do samochodu i uciekał z tego miejsca, jak szalony.

Gdyby nie tartak, nieprędko przyjechałby w rodzinne strony. A tak, chciał, czy nie, musiał doglądać interesu. Za każdym razem musiał walczyć z sobą, żeby nie myśleć o starej miłości. Był jednakże niezmiernie ciekaw, co u Katarzyny, i za którymś razem wpadł do pani Marty; a ta z wielką satysfakcją opowiedziała, że u jej podopiecznej nareszcie zaczyna się dobrze układać:

-Gdy Kasia była w szpitalu, przyjechał w odwiedziny do przyjaciela, kierownik działu wzornictwa jednego z większych zakładów włókienniczych w Łodzi. Najpierw zainteresowały go obrazy Kasi, a później coraz bardziej ich autorka. Przed samym adwentem wzięli ślub. Kasia mieszka w istnym pałacu i jest bardzo szczęśliwa.

Poczuł piekącą zazdrość. Wrócił do Warszawy i miotał się szukając recepty na szczęśliwe życie – romansował, grał w tenisa,, bywał w teatrze; wszystko na darmo, wokół wciąż obcość i nuda.

Babcia przed śmiercią zapisała mu mieszkanie, miał dwa domy – oba zaniedbane, ziejące pustką. Wynajął studentkę do sprzątania. Przychodziła, sprzątała, po jakimś czasie zaczęła zostawać na noc. Przyzwyczaił się do tej stabilizacji i chciał się żenić, lecz ta, spłoszona propozycją - okradła go z kosztowności i uciekła. Kierownik tartaku też go oszukiwał. Te doznania sprawiły, że zamknął się w sobie i przestał bywać.

Gdy przyszedł list od pani Marty, omal go nie wyrzucił, po czasie przeczytał i ucieszył się, choć treść była bardzo smutna. Kasi małżeństwo rozpadło się, mieszka znowu w swojej klitce i zaczyna wracać do nałogu. Nikogo los dziewczyny nie obchodzi. A ona – pani Marta pewnie wyjedzie wkrótce do Anglii, do córki. Nosi się z zamiarem przepisania domu swej podopiecznej, lecz to wszystko przerasta jej, starej siły. Prosiła, by przyjechał i pomógł to wszystko ogarnąć.

Umieścił Kasię w szpitalu niedaleko Warszawy i regularnie odwiedzał. Szybko wracała do zdrowia, rwała się do życia; była znów piękną kobietą, tyle tylko, że słabą, jak trzcina na wietrze. Czuł się za nią odpowiedzialny, gdyż wiedział, że fakt, że ona tak się stoczyła, był w znacznym stopniu jego ”zasługą”. A choćby nie wiadomo co wymyślał - to najpiękniejsze chwile przeżył z Katarzyną.

Później już żaden związek nie miał tego żaru i czystości , i prawdziwości.

Gdy miała wracać do siebie, zaproponował jej małżeństwo.

- Nie, Romanie. Ty nie umiesz dotrzymywać danego słowa. Już raz proponowałeś ślub, a później zostawiłeś mnie na długie lata. Jak można ci wierzyć?- patrzyła mu spokojnie w oczy, a jemu pękało serce, gdyż na inną odpowiedź liczył.

Gdy upadla ostatnia nadzieja, postanowił, że przestanie szukać towarzyszki życia. Poznawanie świata, podróże, egzotyczne kraje – oto sprawy warte wysiłku i zaangażowania! Cała jesień zeszła mu na wertowaniu ofert biur podróży, zimę postanowił przeczekać, a wiosną ruszyć w świat.

Tymczasem w połowie grudnia przyszedł list od pani Marty. Było to zaproszenie na wielkie świąteczne przyjęcie, które zarazem będzie pożegnaniem, gdyż zaraz po Nowym Roku córka zabiera ją do Anglii.

Zaprosiła wszystkie swoje podopieczne, już potwierdziły swoje przybycie z małżonkami i przychówkiem . Kasia jest obecnie gospodynią w domu pani Marty, urządza go z wielkim entuzjazmem po swojemu. Na dole kartki był dopisek, że Katarzyna bardzo prosi, by koniecznie przyjechał. ”Romanie , teraz wszystko w twoich rękach „– kończyła pani Marta.

Zaczęły się gorączkowe przygotowania do wyjazdu w rodzinne strony; kupił trzy garnitury, w końcu postanowił jechać w starym. Przerzucił cale stosy koszul wybierając te najładniejsze – słowem zachowywał się , jak sztubak przed pierwszą randką.

Ruszył w drogę wczesnym popołudniem, dzień był słoneczny i dosyć mroźny; drzewa okryte grubą warstwą śniegu. Było przepięknie; a jeszcze, gdy zachodzące słońce poróżowiło owe śnieżne nawisy – widoki zapierały dech w piersiach . I ta cisza i to powietrze...

- Ach, Boże mój, jakiż piękny ten świat stworzyłeś – szepnął – z całą pewnością nie chcesz byśmy tu cierpieli. A mnie jest tak smutno, tak strasznie ciężko na sercu. Proszę cię weź w swoje ręce moje życie i życie Kasi. Proszę cię połącz nasze losy. Panie mój, proszę – modlił się gorąco dziwiąc się sobie, bo od lat Bóg nie był mu do niczego potrzebny

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania