TRZY STRZAŁY...

GABINET

 

Drzwi się otworzyły. Do pokoju wszedł potężny facet, krótko ostrzyżony, ubrany w elegancki garnitur.

- Był tylko ten – odezwał się szorstkim głosem, kładąc wielką łapę na ramieniu może niespełna dziesięcioletniego chłopca. Oczy dziecka wielkie były jak spodki. Chyba nie za bardzo rozumiał, co się z nim dzieje i gdzie się znajduje. Przerażonym wzrokiem patrzył na mężczyznę, który siedział za wielkim biurkiem w drugim końcu pokoju. Z daleka widać było blask złotych spinek w mankietach garnituru, który był jeszcze bardziej szykowny niż ten, jaki miał na sobie stojący obok niego mięśniak.

Mężczyzna wstał powoli. Wolnym krokiem przemierzył dzielącą ich odległość i spojrzał na chłopca. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, a spojrzenie było chłodne. Przez chwilę nie odrywał wzroku od twarzy dziecka, po czym się odwrócił i podszedł do kredensu, stojącego przy bocznej ścianie. Otworzył barek. Wyciągnął sporych rozmiarów butelkę, wypełnioną do połowy złocistym płynem. Odkręcił kapsel i przelał część do kryształowej szklanki. Zaczerpnął łyka. Jego ruchy były bardzo powolne, ale nie świadczące o ślamazarności. Mężczyzna poruszał się z wielką gracją, tak, jakby był pewien swojej pozycji w otaczającym go świecie.

- Może być – odezwał się w końcu i schował butelkę do barku.

Stojący obok chłopca facet złapał go za rękę i wywlókł z pokoju. Dzieciak szarpał się i krzyczał. Nim drzwi się zamknęły, rozległ się głośny plask i w korytarzu zaległa cisza. Mężczyzna, który został sam w pokoju, sięgnął ręką do kieszeni spodni. Wyciągnął komórkę i wybrał numer. Po chwili z drugiej strony usłyszał głos.

- Tak?

- Blondynek, niebieskie oczy, lat może dziewięć, albo dziesięć.

- Doskonale, właśnie takiego szukaliśmy.

- Czy będę jeszcze potrzebny?

- W odpowiednim czasie odezwiemy się ponownie, panie prezydencie.

 

EKSMISJA

 

Siedział w swoim fotelu i patrzył pustym wzrokiem w telewizor. Obrazy przesuwały się na ekranie, ale on nie zwracał na nie uwagi. Nie interesowało go, co ma świat do przekazania. W ręku trzymał białą kartkę papieru, zapisaną drukowanymi literami. Kilka razy już ją czytał w ciągu tygodnia i, mimo że był przyszykowany na to, co ma nadejść, wciąż nie mógł się pogodzić z następstwami tego, co nieuniknione. Mimo to czekał cierpliwie jak skazaniec w celi.

Nagle z zadumy wyrwał go dzwonek do drzwi. Aż podskoczył w fotelu. Już?– pomyślał. Siedział przez chwilę nieruchomo. Położył kartkę papieru na stolik i wstał z niechęcią. Coś zachrupotało go w korzonkach. Po pięćdziesiątce tak już bywa, ale stan jego zdrowia był w tej chwili najmniej frapującym go zmartwieniem.

Powili, podszedł do drzwi. Kiedy je otworzył, ujrzał dwóch mężczyzn. Ubrani byli w eleganckie garnitury, a na oczach mieli czarne okulary. Wysocy i krępej budowy. W milczeniu przekroczyli próg i stanęli obok niego. Nawet nie pytał, kim są i co ich tu sprowadza. Domyślał się. W milczeniu zamknął drzwi. Odwrócili się w jego stronę.

- No proszę – powiedział dziwnie spokojnym tonem – ładne szyją wam tam garnitury, w tej waszej kancelarii. Tylko po co te okulary?

Nie odpowiedzieli. Wpatrywali się w niego bez ruchu, a ich twarze zachowywały kamienne oblicze.

- Proszę – kontynuował, rozkładając ręce – bierzcie, co chcecie, to już i tak nie należy do...

Nie dali mu dokończyć. Jeden doskoczył do niego i zatkał mu dłonią usta. W nozdrza uderzył go zapach lateksu. Nawet się nie opierał, chociaż zdziwiła go nagła reakcja osiłka. Drugi wyciągnął spod marynarki linę. Dopiero teraz zauważył, że obaj na dłoniach mieli gumowe rękawiczki. Oczy biedaka zrobiły się jak spodki. Ten, co stał przy nim, wetknął mu jakąś szmatę do ust i wykręcił ręce. Zawył z bólu, pochylając się do przodu. Poczuł, jak szorstka lina oplata się wokół jego szyi, jak zaciska się pętla na jego grdyce, kiedy jeden osiłek ciągnął go do tyłu. Szarpał się i wył, ale na nic to się zdało. Potężne ramiona mocno trzymały go w stalowym uścisku, nie dając szansy na wyrwanie się. Czuł, jak traci oddech, jak zbierają w nim wymioty. Ból w gardle był nie do zniesienia, a lina z każdą sekundą wrzynała się w krtań. Jego konwulsyjne jęki mieszały się groteskowo z muzyką zaczynających się akurat w telewizorze wiadomości. Odpływał. Pomału czerń zasnuwała mu wzrok. Po chwili było po wszystkim.

Jego martwe ciało wisiało bezwładnie z kolanami na podłodze. Oprawca obwiązał dokładnie koniec sznura wokół klamki, nie pozwalając, by opadło na podłogę.

- W porządku – powiedział bardzo spokojnym głosem, sprawdzając, czy lina jest dobrze napięta.

- Dobra, spadamy – odpowiedział drugi, udając się w kierunku wyjściowych drzwi.

Jego wspólnik puścił linę i udał się za nim. Kiedy mijał drewniany stolik, stojący przy fotelu, jego wzrok przykuła biała kartka papieru. Sam nie wiedząc czemu, pochylił się i uniósł okulary. Napis tłustym drukiem z daleka rzucał się w oczy: Kancelaria komornicza. Po niżej już nieco mniejszymi literami: nakaz eksmisji. Wzruszył tylko ramionami, nie mając zamiaru czytać dalej. Facet miał długi – pomyślał – widać nie tylko u swoich zwierzchników.

Wyszedł z mieszkania, zamykając cicho drzwi i pozostawiając zwłoki, ułożone w zainscenizowanej pozycji rodem z teatru grozy.

- Czekaj – odezwał się ten drugi – musisz tam wrócić i zamknąć drzwi na klucz.

- A były zamknięte na klucz, kiedy nam otwierał?

- No chyba nie.

- No właśnie.

- Dobra, dawaj tam z powrotem i przekręć klucz w zamku. Będzie wyglądać bardziej realistycznie.

- A jak stamtąd wyjdę?

- Za oknem stoi rusztowanie.

Nie odpowiedział. Złapał za klamkę i już miał pociągnąć drzwi, kiedy jego koleś powstrzymał go, chwytając za ramię.

- Ty – powiedział z dziwnym niepokojem w głosie – jakie to miało być mieszkanie?

- No jak, jakie? Dziewiątka.

- Ja pier... Przekrzywiła się.

Obaj zbliżyli twarze do niewielkiej, metalowej blaszki, przykręconej do drzwi. Nad brzuszkiem cyferki dziewięć, widniała maleńka dziurka. Śrubka musiała się z czasem obluzować i wypaść. Teraz blaszka wisiała do góry nogami. Spojrzeli po sobie, nie wierząc w to, co się dzieje. Ze środka mieszkania, zza zamkniętych drzwi, jakby w dopełnieniu groteskowej scenerii, usłyszeli przytłumiony głos spikera z wieczornych wiadomości:

- Policja znalazła ciało adwokata znanego polityka u niego w domu, w garażu. Po wstępnych oględzinach, jako przyczynę śmierci, prokurator podał uduszenie spalinami. To już trzecie samobójstwo osoby powiązanej z tak zwaną aferą...

 

PORANNY ARTYKUŁ

 

Wyszedł na zewnątrz. Jak co dzień, przed ósmą rano, kurier wetknął poranną gazetę w wąską szczelinę skrzynki pocztowej. Wyciągnął ją i zerwał folię, w którą była hermetycznie zapakowana na wypadek, gdyby padał deszcz. Wrócił do domu i udał się do małego saloniku, gdzie rozsiadł się wygodnie w fotelu. Wyciągnął papierosa z pomiętej paczki i odpalił zapalniczkę. Piękny, niebieskawy płomień rozjaśnił na chwilę pokój. Sztachnął się mocno i wypuścił nosem dym. Po chwili w pomieszczeniu rozszedł się charakterystyczny zapach płonącego tytoniu. Nie przeszkadzało mu to, wprost przeciwnie, palenie bardzo go relaksowało, a świadomość, że mieszka sam, dodatkowo dodawała uczucie swobody i przekonania, że nikomu nie zatruwa jego własnej, prywatnej przestrzeni.

Założył nogę na nogę i rozłożył gazetę. Już na pierwszej stronie wielki napis krzyczał o znalezieniu ciała czternastoletniego chłopca, który zaginął kilka dni temu. Tekst pod nagłówkiem opisywał makabryczne odkrycie w pobliskim lesie. Chłopca szukała cała wieś, a tymczasem morderca porzucił ciało w zaroślach. Zwłoki niedbale przywalone były cienką warstwą ziemi i leżały w płytkim dołku, tak, jakby sprawca czynu pochował je w pośpiechu, albo nie zależało mu na specjalnym kryciu się ze swoim dziełem. „To już trzeci trup w ciągu zaledwie jednego roku” – można było wyczytać w artykule. Podobnie, jak i w przypadku poprzednich mordów, ofiarą był nastoletni, miejscowy chłopiec. Jego ciało poddane będzie oględzinom, ale na pierwszy rzut oka widać ślady wykorzystania seksualnego, podobnie, jak i w dwóch poprzednich przypadkach. Dziennikarz zwrócił uwagę na fakt, że wszystkie ofiary były ministrantami w miejscowym kościółku. „Być może to tylko przypadek – pisał – nie zmienia to jednak faktu, że rodzice powinni bardziej zaopiekować się swoimi dziećmi i stanowczo zakazać im drogi powrotnej do domu przez las”.

Mężczyzna zaciągnął się ponownie.

- Na pewno jest pan pewien – powiedział do siebie, składając gazetę – panie redaktorze, że dzieci mordowane były w lesie?

Rozległo się pukanie do drzwi. W pośpiechu zgasił kiepa w popielniczce i wstał z fotela. Przemierzając pokój, usiłował ręką rozmachać dym, który jak mgła unosił się nad podłogą. Oczywiście nic to nie dało, to tylko taki gest nałogowego palacza, który nieświadomie uruchamiał się w nim, kiedy ktoś niespodziewanie nachodził go w jego parafii, co zdarzało się nader rzadko.

Otworzył drzwi. W progu stała niska, pulchna kobieta, ubrana w płaszcz i wełnianą czapkę. Na rękach trzymała jakieś ubranie.

- Proszę – powiedziała, wręczając mu czarną sutannę , ostrożnie, jakby to była najświętsza rzecz na świecie. Czyściutka i pachnąca.

- I? – Zapytał mężczyzna, odbierając świeże pranie.

- I wykrochmalona, oczywiście – kobieta odpowiedziała, rumieniąc się.

- Doskonale.

- Nawet te czerwone plamy po winie zniknęły, proszę księdza proboszcza.

Mężczyzna spojrzał na nią spode łba.

- Oj, przepraszam – kobieta powiedziała w pośpiechu, przytykając dłonią usta. – Chciałam powiedzieć: po soku malinowym.

- Już dobrze – odpowiedział, składając starannie sutannę w kostkę. – Dziękuję pani, pani Marysiu. Bóg zapłać.

Kobieta przeżegnała się, a ksiądz zniknął, zamykając za sobą drzwi. Wrócił do pokoju. Podszedł do okna i rozłożył sutannę. Uniósł ją do góry. Przez chwilę przyglądał się bawełnianemu materiałowi przez światło, które wpadało do wnętrza przez szybę. Zmarszczył brwi, podsuwając ubiór bliżej do twarzy.

- Głupia baba – powiedział głośno, przyglądając się wyblakłemu zabarwieniu w kolorze czerwieni. – Będę musiał zamówić nową.

- Musisz następnym razem uważać bardziej – usłyszał za sobą głos.

Odwrócił się. W drzwiach do pokoju stał stary kościelny.

- Wiem – odpowiedział. – Na poranną mszę jeszcze ją założę. W końcu nie każdy ma na tyle dobry wzrok, by dostrzec, że ksiądz w ambonie ma na sobie upaćkaną we krwi sutannę.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania